Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo.
Oferta Wydawnictwa:
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/marek-i-jarek-witaja-nowych-kolegow.html
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/marek-i-jarek-witaja-nowych-kolegow.html
Marek
i Jarek witają nowych kolegów
- to kolejne opowiadanie dla dzieci i rodziców,
mówiące o wesołych perypetiach dwóch braci związanych z
przygotowaniami do uroczystego przywitania nowych przedszkolaków.
Chłopcy bardzo się cieszą, że do ich grupy „straszaków”
dojdą nowe dzieci . Tylko czasami trudno im się porozumieć w
niektórych ważnych kwestiach związanych ze sposobem ich
przywitania. Głównie szło o czerwoną różę. Różę, która
będzie chłopców prześladować od pierwszych stron opowiadania. I
nie tylko chłopców. Kogo jeszcze?
Marek i
Jarek wcześnie wstali z łóżek. Jak każdego dnia. Taki mają
zwyczaj. Przed wyjściem do przedszkola lubią sobie posiedzieć na
ganku i porozmawiać. A tym razem, temat do rozmowy mają bardzo
ważny, ponieważ poprzedniego dnia, ich pani, pani Krysia,
powiedziała, że dzisiaj będą witać nowych przedszkolaków. Miała
to być jedna dziewczynka i jeden chłopczyk. Marek i Jarek bardzo
się ucieszyli z tego powodu. Są zdania, że im więcej dzieci jest
w przedszkolu, tym weselej.
Tego
ranka chłopcy wyskoczyli z łóżek jeszcze żwawiej niż zwykle.
Chcieli się dobrze przygotować do tej jakże ważnej chwili w
przedszkolu. Chłopcy pamiętają, jak sami mocno przeżywali ten
dzień, kiedy to po raz pierwszy szli do przedszkola. Domyślali się
więc, że inne dzieci też muszą mocno przeżywać. Chociaż każde
inaczej. Każde na swój sposób. Będąc przedszkolakami już od
prawie trzech lat, zdążyli zauważyć, jak w tym swoim pierwszym
dniu dzieci się zachowują. Jedne są zawstydzone, inne wręcz zbyt
śmiałe i zbyt ciekawe wszystkiego, jeszcze inne wystraszone i
czasami płaczą za swoją mamą, chcąc do domu, a jeszcze inne (co
na szczęście zdarza się rzadko), są niegrzeczne i nie potrafią
się bawić z innymi dziećmi. Tak, chłopcy zdawali sobie sprawę,
że dla każdego dziecka jest to bardzo mocne przeżycie.
Tak też
pani Krysia wszystkim dzieciom tłumaczyła i prosiła, aby dzieci
były miłe i wyrozumiałe dla nowych przedszkolaków.
Dlatego
Marek i Jarek chcieli się szczególnie postarać, aby swojej nowej
koleżance i koledze umilić ich pierwszy dzień w przedszkolu.
— Ty,
Jarek, najlepiej będzie jak ty zajmiesz się tą dziewczynką, a ja
chłopcem — powiedział Marek, usadawiając się wygodniej na
schodku przed domem.
— Ja…
dziewczynką? A niby czemu? — spytał Jarek nieco zaskoczony, bo w
głowie miał już inny plan.
— A
niby temu, że chłopcy najczęściej lubią grać w piłkę —
wypalił Marek natychmiast.
— A
ja, to co? Ja to niby nie lubię? — zdziwił się Jarek i zrobił
niezadowoloną minę.
— Może
i lubisz, ale nie najczęściej. A ja lubię zawsze. — Marek miał
gotową odpowiedź.
— No
to co, że nie najczęściej…? — nie poddawał się Jarek. — Ja
za to lubię zawsze budować zamki z piasku. A też i inne budowle
lubię wznosić… i to nawet z kamieni… i z kawałków drewna… i
z czego się tylko da.
— A z
czego się da? — dociekał Marek.
— Najczęściej
ze wszystkiego — odpowiedział Jarek z poważną miną znawcy.
— A z
czego się nie da? — dalej dociekał Marek.
— A
daj ty mi Marek spokój! — wysapał Jarek, zdenerwowany brata
dociekliwością. — Jak będziesz częściej ze mną budował, a
nie tylko kopał piłkę… najczęściej… to będziesz wiedział.
— No
dobrze, dzisiaj trochę z tobą pobuduję… i z tym nowym chłopcem
— powiedział Marek po namyśle. — Ale najpierw będziesz budował
z tą nową dziewczynką, co?
— A
niech ci będzie! — zrezygnowanym głosem odpowiedział Jarek, ale
zaraz coś sobie skojarzył i zawołał: — Ty, Marek, a co będzie
jak ona nie będzie chciała ze mną budować i będzie płakać za
swoją mamą?
— To
będziesz ją zabawiać i… pocieszać. Nie martw się, pani Krysia
ci pomoże.
— A
ty mi pomożesz? — Jarek chciał wiedzieć.
— Jak
zobaczę, że ty sobie z nią nie radzisz, to ci pomogę —
odpowiedział Marek.
— A
jak mi pomożesz? — spytał Jarek.
— Jak
tylko się da!
— A
jak się da?
— Da
się tak, jak się da — wysapał Marek.
— A jak
się da, kiedy się da? — pytał dalej Jarek, patrząc na Marka
błędnym wzrokiem, bo myślami był już w przedszkolu.
— No
nie, Jarek uspokój się już z tym twoim „da”, bo ja ci zaraz
dam…! — wkurzył się Marek.
— Co
mówisz Marek? Co mi dasz? — Jarek był myślami coraz bardziej
nieobecny.
— Dam
ci różę szczerozłotą… — Marek zakpił z brata.
— Różę…?
A po co mi róża?! — Jarek nagle doszedł do siebie. — Marek,
tyś już chyba całkiem zgłupiał. Różę, to daj lepiej tej nowej
dziewczynce, a nie mi.
Marek
zbaraniał i nic już więcej nie powiedział. Patrzył tylko na
Jarka zbaraniałym wzrokiem i milczał. Niedługo jednak milczał, bo
milczeć nie lubił. Tak że gdy tylko zobaczył mamę w drzwiach,
ucieszył się bardzo, bo mógł już swoje milczenie przerwać.
Zawołał więc pośpiesznie:
— Tak,
mamusiu, jesteśmy już ubrani i po rannej toalecie. Nie musisz nas
pytać.
— I
wcale nie chcę pytać, bo widzę, że jesteście ubrani. A ślady
rozbryzganej pasty do zębów na umywalce świadczą, że w łazience
już byliście, więc domyślam się, że umyci też jesteście…
Dlatego nie pytam o nic, a tylko proszę was, abyście wrócili do
łazienki i zatarli za sobą ślady waszej tam bytności.
Co było
robić? Chłopcy poczłapali z powrotem do domu, z niedokończonym
tematem na głowie, i swe kroki skierowali do łazienki. Po drodze
Marek dał Jarkowi kuksańca pod bok i wyszeptał:
— No
i co teraz? Nie skończyliśmy się przygotować do przywitania
nowych przedszkolaków. Gdybyś się nie zaparł na to twoje „da”
i nie przeciągał w nieskończoność, to może byśmy zdążyli...
A tak co?
— Nic
to, w przedszkolu skończymy, jak tych nowych przedszkolaków
zobaczymy — rymem odpowiedział Jarek, a po chwili się zatrzymał,
i bez rymu już, dodał: — A wiesz, Marek, że ten twój pomysł z
różą, to całkiem dobry pomysł. Tej nowej dziewczynce będzie
bardzo miło.
Marek
znów zbaraniał. Ale tym razem nie na milcząco.
— Jak
ty zaraz nie skończysz z tą różą, to ja chyba zwariuję! —
głośno huknął w Jarkowe ucho i popchnął go do przodu. — Rusz
ty się lepiej do łazienki zacierać ślady… Ja ci dam różę!
— Marek,
chcesz dać Jarkowi różę? — spytała nagle mama, wychylając
głowę zza drzwi kuchennych. — No, no, no, to bardzo miło z
twojej strony, Marek.
— Nie…
mi, mamusiu, ale… — zaczął wyjaśniać Jarek, ale nie skończył,
bo dostał jeszcze jednego kuksańca od Marka i drzwi łazienki się
za nimi zamknęły.
W
łazience chłopcy bez słów ścierali ściereczkami ślady po
swojej porannej toalecie i tylko zerkali na siebie spod oka.
Jarek
nie odzywał się do Marka, bo był na niego obrażony, że dał mu
zbyt mocnego kuksańca i wepchnął do łazienki, nie dając mu
skończyć opowiedzieć mamusi o jego wspaniałym pomyśle z różą.
A Marek nie odzywał się do Jarka, bo się zastanawiał, czy Jarek z
tą różą, to tak na poważnie, czy tylko się wygłupia i robił
go w balona.
Po
skończonej pracy w łazience chłopcy wyszli razem. I ciągle
milcząc, udali się do kuchni na śniadanie.
— No,
jesteście wreszcie! — zawołała mama. — Siadajcie do stołu…
Aha, ale zanim usiądziecie, niech któryś z was poprosi tatusia na
śniadanie. Tatuś jest w garażu.
Wyszło
na to, że obaj chłopcy poszli po tatusia, bo na milcząco, nie
mogli przecież ustalić, który to z nich ma tatusia poprosić.
Po
chwili cała rodzinka w komplecie siedziała już przy stole i
spożywała śniadanie przygotowane przez mamę. Cichutko było przy
stole jak makiem zasiał. Chwilami słychać było tylko brzęk
filiżanek i stukanie sztućców.
Przy
jedzeniu nie powinno się rozmawiać, to prawda. I tego mama uczyła
swoich synów. To jednak tym razem, takie ich zupełne milczenie,
wydało się mamie niepokojące.
— Hej,
chłopcy, co z wami? — spytała, przyglądając się baczniej
twarzom swoich synów. — Marek, źle się czujesz? A ty, Jarek,
też? Ojej, co jest z wami? Żeby tak ani jedno słowo nie wymsknęło
się wam przy jedzeniu? Zaczynam się martwić.
— Nie
martw się mamusiu, nic mi nie jest. — Jarek uspokoił mamę i na
potwierdzenie swoich słów, szeroko się do niej uśmiechnął.
— Mnie
też nic nie jest. — Marek również uspokoił mamę i również
się do niej szeroko uśmiechnął.
— To
co tak milczycie? Stało się coś? — spytał tato.
— Nic
się nie stało — razem odpowiedzieli Marek i Jarek.
— Na
pewno? — upewniała się mama.
— Na
pewno! — znów razem odpowiedzieli chłopcy.
— No
to mówcie wreszcie coś! — zaśmiał się tato. — Widzę, że
już wszystko zjedliście, to możecie mówić… Opowiedzcie, co tam
w przedszkolu słychać? Co będziecie dzisiaj robić…?
— A
właśnie… — mama weszła tacie w słowo. — Wspominaliście coś
o jakiejś róży... O co wam z tą różą chodziło? Do przedszkola
chcecie iść z różą?... Aha, to ty Marek chcesz dać Jarkowi
różę… Tak to było. No, Marek, opowiadaj dlaczego chcesz dać
Jarkowi różę? Chyba dobrze słyszałam, co?
— I
tak i nie — odpowiedział Marek, robiąc komiczną minę.
— Co
ty mówisz Marek? — wtrącił się Jarek. — Mamusia dobrze
słyszała.
— Też
tak myślę, że wasza mama ma dobry słuch — zachichotał tato. —
No, chłopaki, czołem! Muszę już iść do pracy. Jak wrócicie z
przedszkola, to mi opowiecie, co ta róża znaczy. A mam nadzieję,
że dobrze znaczy… A ty, moja droga, już się nie martw —
zwrócił się do mamy. — Poranny temat róży, na cały dzień
dobrze wróży.
Tato ze
śmiechem wstał od stołu, pocałował mamę w policzek, a Marka i
Jarka w czubek nosa, po czym zmierzwił im włosy, i ciągle się
śmiejąc, zmierzał do wyjścia.
— Przyjemnej
pracy, tatusiu! — Marek i Jarek zawołali jednocześnie, a Jarek
poważnym głosem dodał jeszcze od siebie: — A ta róża, tatusiu,
dobrze znaczy!
Marek,
widząc wielką powagę na twarzy Jarka, nie wytrzymał… i buchnął
gromkim śmiechem. Potem pod stołem nogą poszukał nogi Jarka i
kopnął go w kostkę, nie przestając się śmiać.
Jarek,
zdziwiony nagłym wybuchem radości brata, najpierw zrobił ustami
duże „O”, a potem oddał mu pod stołem tajnego kopniaka i po
chwili śmiali się już obaj.
I tak,
obaj bracia przestali się na siebie boczyć i znów tryskali
wyśmienitym humorem, śmiejąc się w głos w przeróżnych
tonacjach. Najwięcej w wysokich.
— O…
i takich was kocham! — równie głośno zaśmiała się mama.
Po
kwadransie Marek i Jarek stali już w ogródku i czekali na mamę.
Mama wprawdzie wyszła razem z nimi z domu, ale kiedy przechodzili
koło ogródka, nagle jej się przypomniało o róży. Zrobiła w tył
zwrot i pobiegła z powrotem do domu po nożyczki. A kiedy już
wróciła z nożyczkami, weszła pomiędzy największe krzewy róż i
po chwili wyszła z szerokim uśmiechem na twarzy i z piękną
czerwoną różą w ręce.
— No
widzicie, chłopcy? — zawołała. — Wy zapomnieliście o róży,
ale ja pamiętałam… Proszę, Marek, możesz dać ją Jarkowi…
Ale poczekaj jeszcze chwileczkę, usunę z niej kolce, żebyście się
nie pokłuli.
— Och,
mamusiu, przecież z tą różą to był tylko żart! — powiedział
Marek niepewnym głosem.
— Jaki
znów żart?! — krzyknął Jarek i aż podskoczył z wrażenia. —
Chyba nie chcesz żartować sobie z nowej dziewczynki?
— Chłopcy,
ja nic już z tego nie rozumiem — powiedziała mama, patrząc na
swój palec, bo ukłuła się akurat kolcem róży. — To co z tą
różą? Niepotrzebnie ją ścinałam, tak?
— Nie,
mamusiu, potrzebnie. Bardzo potrzebnie — odpowiedział Jarek za
siebie i za brata, śląc mu krótkie i znaczące spojrzenie. —
Bardzo ci dziękujemy, że za nas pamiętałaś i za tę piękną
różyczkę. Potrzebujemy różyczki do przedszkola.
— To
dobrze, bo już myślałam, że będę musiała jeszcze raz wejść
do domu, by zanieść ją do wazonu… A czas nagli — ucieszyła
się mama. — No to chodźmy już chłopcy. Po drodze do przedszkola
opowiecie mi, co ta róża ma znaczyć, i dla kogo ma coś znaczyć.
— Dobrze,
mamusiu — zgodził się Marek niepewnym głosem, bo sam już nic
nie rozumiał o co chodzi z tą różą. Po namyśle jednak dodał: —
Jarek ci wszystko opowie.
Po
chwili chłopcy wraz z mamą szli już raźnym krokiem do swojego
ukochanego przedszkola. Mama z różą w ręce pośrodku, a Marek i
Jarek z plecakami na plecach i w berecikach z antenkami na głowach —
po bokach. Maszerowali razem wesoło z uśmiechem na twarzy i z
radością w oku.
Po
drodze Jarek opowiedział mamie o tym, że w przedszkolu będą
dzisiaj witać nowych przedszkolaków, i o tym, że pani Krysia
mówiła, iż będzie to jeden chłopiec i jedna dziewczynka. No i
wreszcie o tym, że to właśnie tej nowej dziewczynce chcieliby dać
różyczkę na przywitanie.
Mama z
serdecznym uśmiechem na twarzy pochwaliła pomysł swoich synów i z
dumą w głosie, powiedziała:
— Chłopcy,
jestem z was dumna. To bardzo miło z waszej strony, że różyczką
chcecie przywitać waszą nową koleżankę. To naprawdę wspaniały
pomysł!
— Prawda,
mamusiu, że wspaniały miałem pomysł?! — zawołał uradowany
Marek, bo przez chwilę wydawało mu się, że z tą różą to jego
pomysł. Ale wnet przypomniał sobie jak było naprawdę, wiec zaraz
dodał, jąkając się: — To… to… to znaczy… my mieliśmy
wspaniały pomysł… to… to… to jest… no dobrze… Jarek miał
wspaniały pomysł…
— Nie
Jarek, nie Jarek, tylko ty, Marek, miałeś wspaniały pomysł. A
dopiero potem, to my już razem, ja Jarek, i ty, Marek… mieliśmy
wspaniały pomysł — poważnym głosem poprawił brata Jarek.
Nie
minął kwadrans i chłopcy żegnali się już z mamą pod bramą
przedszkola.
— A
więc, chłopcy, życzę wam miłego dnia w przedszkolu! — zawołała
mama. — I bądźcie mili i wyrozumiali dla swojego nowego kolegi i
koleżanki. Pamiętacie, jak sami byliście zdenerwowani w waszym
pierwszym dniu w przedszkolu?
— Pamiętamy,
pamiętamy! — odpowiedzieli chłopcy i pobiegli do przedszkola…
Bez róży.
Chłopcom
chyba zbyt mocno się przypomniało, jak bardzo byli zdenerwowani w
swoim pierwszym dniu w przedszkolu, bo poczuli się nagle jakoś
dziwnie zdenerwowani i teraz. I to z pewnością ze zdenerwowania
zapomnieli o róży. W połowie drogi jednak sobie przypomnieli.
Zatrzymali się natychmiast, i chwyciwszy się za ręce, pędem
pognali z powrotem do mamy. Mama na szczęście ciągle stała w
bramie i machała do nich ręką.
— A
różyczka?! — zawołali jednocześnie, kiedy już dobiegli do
mamy.
— No
patrzcie, ja sama zapomniałam — zaśmiała się mama. — Stoję
tu z różą w ręku i macham do was i nie czuję, że macham do was
jedną ręką, a drugą ręką… trzymam różę… Ojej, jak ja
mówię?!
— Nooo…
ale się porobiło z tą różą dzisiaj! — zachichotał Marek. —
Każdy się jakoś dziwnie zachowuje i dziwnie mówi… z powodu
róży.
— Ale
jak trafi w końcu w odpowiednie ręce, czyli w rączki waszej nowej
koleżanki, to już wszyscy będą się pięknie zachowywać i
pięknie mówić. — Mama ciągle się śmiała. — Do widzenia,
chłopcy! Zmykajcie już!
Marek
wziął różę z mamy ręki podał ją Jarkowi i razem, w pierwszym
odruchu, puścili się biegiem. Za moment się jednak zorientowali,
że ich szybki bieg może zaszkodzić róży, więc zwolnili. I
powoli już, dostojnym wręcz krokiem, poszli do budynku
przedszkolnego.
Kiedy
znaleźli się już w środku, od razu zaczęli się rozglądać za
nowymi dziećmi. Nikogo nowego jednak nie zauważyli. Podeszli więc
do pani Krysi.
— Proszę
pani, gdzie są…? — zaczął pytać Marek.
— Wasza
nowa koleżanka i wasz nowy kolega przyjdą nieco później —
powiedziała pani Krysia, bo w mig odgadła o co Marek chce spytać
—Specjalnie poprosiłam ich, żeby przyszli o godzinę później,
bo my musimy się dobrze przygotować do ich przywitania i poćwiczyć
jeszcze naszą nową piosenkę.
— Ahaaa…
to tak! — zawołał nieco zawiedziony Jarek.
— A
co, Jarek, martwi cię to? — spytała pani Krysia, przypatrując
się zawiedzionej twarzyczce Jarka. — Przecież godzina szybko
zleci i wkrótce poznacie waszych nowych kolegów… Zaraz, a co ty
tam Jarek trzymasz za plecami?
— A
to taki nasz wspaniały pomysł, proszę pani! — w pośpiechu
odpowiedział za Jarka Marek.
— Ach
tak! A czy ja mogę wiedzieć, co to za wspaniały pomysł kryje
Jarek za plecami? — z uśmiechem pytała pani Krysia. — Czy ten
wasz wspaniały pomysł ma związek z nowymi przedszkolakami?
— Tak,
proszę pani — odpowiedział Jarek i zrobił głęboki wdech. I już
otworzył usta, żeby opowiedzieć pani o różyczce, ale nie
powiedział jednak nic, bo go Marek uprzedził.
Marek
tak bardzo był podniecony tym, że za niedługo wejdą do
przedszkola nowe dzieci, że nie umiał się opanować, a tym
bardziej siedzieć cicho. Wiedział dobrze, że to nieładnie
przerywać komuś, ale jego emocje (jak zwykle) wzięły górą, i
jakoś tak samo zaczęło mu się mówić:
— Bo
wie pani, Jarek za plecami ma wspaniały pomysł… w postaci róży.
A postać… no… tej róży postać… chcielibyśmy podarować na
przywitanie naszej nowej koleżance… w postaci tej dziewczynki,
której jeszcze nie znamy, ale za niedługo poznamy i bardzo się
cieszymy, że ją poznamy… No… my obaj się cieszymy. Ja, Marek i
mój brat, Jarek.
— Ufff…
Marek, ale żeś naopowiadał — zaśmiała się pani Krysia. —
Poszło ci to jak z automatu.
Marek
zawstydził się i spuścił głowę. Sam czuł, że jakoś bez ładu
i składu mówił. Nie wiedział dlaczego to mówienie tak mu wyszło,
jednak wcale nie zamierzał się nad tym dłużej zastanawiać, a co
dopiero długo się wstydzić. Wnet podniósł głowę i wesołym
już okiem popatrzył na śmiejącą się panią Krysię i… buchnął
gromkim śmiechem. Marek lubił się śmiać. Z samego siebie też.
Jarek
nie pozostał obojętny na wesoły śmiech brata i pani Krysi i też
zaczął się śmiać, wtórując im swoim piskliwym śmiechem.
— No,
chłopcy, to żeśmy się pośmiali na dzień dobry — powiedziała
po chwili pani Krysia, kiedy już przestała się śmiać. — Ale to
było bardzo przyjemne. Śmiech to przecież samo zdrowie… A jeżeli
chodzi o tę piękną różę, to rzeczywiście wspaniały pomysł.
Udało mi się wyłapać sens opowiadania Marka i zrozumieć na czym
ten wasz pomysł z różą polega… i muszę wam powiedzieć, że
jestem z was dumna. Pomysł wasz jest w stu procentach trafiony. Bo
wiecie, dziewczynki uwielbiają dostawać kwiaty, i to zawsze…
przez całe życie.
— No
widzisz, Jarek?! — zawołał Marek, dumnie prężąc pierś, bo
znów mu się wydawało, że ten pomysł z różą to był jego
pomysł.
— Widzę,
Marek! — odpowiedział Jarek i poklepał brata po ramieniu. Jarek
cały czas był pewien, że pomysł z różą to był Marka pomysł.
— Chłopcy,
macie nie tylko dobre pomysły, macie też wrażliwe serduszka —
powiedziała pani Krysia. — Widzę, że bardzo przeżywacie
przyjście nowej koleżanki i kolegi. Pamiętacie zapewne swój
pierwszy dzień w przedszkolu i wiecie, że to niesamowicie
emocjonalne chwile.
-
Pamiętamy i wiemy, proszę pani! - zawołali jednocześnie chłopcy,
robiąc na moment poważne miny.
— A
więc, czas już zająć się przygotowaniem do przyjęcia naszych
nowych przedszkolaków — powiedziała pani Krysia, spoglądając na
piękną różę w rękach Jarka. — Ale najpierw skocz Jarek do
kuchni i poproś panią kucharkę, aby dała ci mały wazonik z wodą.
Bo wiesz, zanim przyjdzie wasza nowa koleżanka, lepiej żeby
różyczka postała w wodzie, bo inaczej może zwiędnąć.
— Tak,
tak, proszę pani, ja wiem! — zawołał Jarek i pomaszerował z
różą do kuchni.
Po
chwili Jarek był już z powrotem. Niosąc dumnie wazonik z różą,
przeszedł przez całą salę, i ku zdziwieniu wszystkich bawiących
się tam dzieci, postawił go na biurku pani Krysi.
Pani
Krysia uśmiechnęła się na ten widok, klasnęła w dłonie i
zawołała:
— Kochane
dzieci, zostawcie teraz swoje zabawki i proszę tu do mnie.
Wszystkie
dzieci posłusznie wykonały pani Krysi polecenie i w mig ustawiły
się dookoła pani.
— Otóż,
moje kochane dzieci, czas już, abyśmy przypomnieli sobie jak
będziemy witać naszych nowych przedszkolaków i przećwiczyli sobie
tę naszą nową piosenkę na ich cześć — powiedziała pani
Krysia, kiedy wszystkie dzieci stały już grzecznie i przestały
rozmawiać. — Muszę wam też powiedzieć, że Marek i Jarek mają
miłą niespodziankę. Popatrzcie, tam na moim biurku, stoi piękna
róża. Różę tę, chłopcy chcą wręczyć na przywitanie waszej
nowej koleżance… Piękna różyczka, prawda?
— Taaak!
— zawołały dzieci i od razu przystąpiły do powtarzania
przygotowanego już parę dni temu programu na przywitanie nowych
przedszkolaków.
Pani od
muzyki grała na pianinie i przy jej akompaniamencie dzieci ćwiczyły.
Próba generalna przebiegała sprawnie, bo dzieci bardzo dobrze
wiedziały, co mają robić i pamiętały słowa piosenek oraz kroki
tańca.
Pani
Krysia, widząc że dzieci radzą sobie znakomicie, nie kryła
zadowolenia i wnet ogłosiła koniec próby generalnej. Pochwaliła
dzieci za wspaniałe przygotowanie i w nagrodę pozwoliła im
pozostać w sali i posłuchać muzyki i śpiewu pani od muzyki.
Dzieci
uwielbiały słuchać muzyki w wykonaniu pani od muzyki, dlatego
ochoczo usiadły na podłodze i nastawiły uszu. Pani od muzyki grała
i śpiewała przepięknie. Dzieci słuchały z przyjemnością i co
chwilę głośno klaskały.
Marek i
Jarek również z wielką przyjemnością słuchali piosenek pani od
muzyki. A przede wszystkim z wielkim podziwem wpatrywali się w jej
palce, biegające z gracją po klawiaturze pianina.
Natomiast
Marianek, który siedział z tyłu za Markiem i Jarkiem, choć muzykę
lubił, to teraz jakoś dziwnie nie mógł się skupić i kręcił
się nerwowo. Było widać, że coś Mariankowi nie daje spokoju.
Marianek wreszcie nie wytrzymał i nachylił się do Marka i zaczął
szeptać mu do ucha:
— Marek,
coś ty zgłupiał? Chcesz dziewczynie dawać kwiatka?
— Nie
ja, a Jarek — szeptem też odpowiedział Marek.
Marek
chciał jeszcze coś Mariankowi powiedzieć, ale nie zdążył, bo
ten nagle się od niego odsunął i zaczął się przysuwać do
Jarka. Marek się domyślił, że Marianek z pewnością chce to samo
pytanie zadać Jarkowi, dlatego wychylił się do tyłu i szarpnął
Marianka za rękaw bluzy. Po czym przyciągnął go z powrotem do
siebie i powiedział mu prosto do ucha:
— A co
w tym głupiego, że chłopiec daje dziewczynie kwiatka? Przecież
wszystkie dziewczyny lubią dostawać kwiatki, i to przez całe
życie. Pani Krysia dzisiaj nawet o tym mówiła. Moja mama też tak
zawsze mówi.
— Ty,
popatrz, moja mama też tak samo mówi — wyszeptał Marianek i aż
mu się oczy zaokrągliły ze zdziwienia. — I mówisz, że pani
Krysia też tak mówiła?
— No
właśnie, mówię.
— To
coś w tym musi być. — Marianka oczy zrobiły się jeszcze
bardziej okrągłe.
— Nie
inaczej — powiedział Marek i parsknął śmiechem na widok
okrągłych oczu Marianka. A po chwili dodał: — Mój tato zawsze
mówi, że dziewczyny już tak mają, że kwiaty uwielbiają. I gdy
je od nas dostają, to nas uwielbiają…
— No,
no, muszę się spytać mojego tatusia, czy to prawda — zdecydował
Marianek. — Bo jeżeli to prawda, to ja też czasami mogę dać
kwiatka jakiejś dziewczynie… A co mi tam… Niech mnie uwielbia.
— No
właśnie, uwielbienia nigdy za wiele… Tak mówi mój tato —
zachichotał Marek.
Pani
Krysia, widząc że Marek i Marianek prowadzą jakąś szeptaną
dyskusję, podeszła do nich, i przykładając palec wskazujący do
ust, dała im do zrozumienia, że mają się uciszyć. Po czym
wróciła na swoje miejsce i dalej z wielką przyjemnością słuchała
muzyki. Po chwili spojrzała na zegarek i zaraz ruszyła w stronę
drzwi wyjściowych. Przy drzwiach odwróciła się i dała znak pani
od muzyki, by przypilnowała dzieci. Po czym wyszła z sali.
Pani od
muzyki pozwoliła dzieciom wstać z podłogi i potańczyć sobie.
Dzieci chętnie poderwały się z miejsc i wesoło zaczęły pląsać
przy dźwiękach skocznej muzyki. Bardzo wesoło zrobiło się w
sali. Pani od muzyki grała zapamiętale, bo grać uwielbiała. A
dzieci tańczyły i tańczyły, bo tańczyć uwielbiały.
Po
kwadransie, pan woźny zaglądnął przez drzwi do sali i dał znak
pani od muzyki, aby przestała grać.
Pani od
muzyki natychmiast przestała grać i poprosiła dzieci, aby ustawiły
się koło niej, koło pianina.
Dzieciom
nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mig ustawiły się koło
pianina. Domyśliły się, że oto nadchodzi już ta chwila, kiedy do
sali wejdą nowe przedszkolaki.
I tak
było rzeczywiście. Pani Krysia weszła do sali, prowadząc za rękę
dziewczynkę i chłopczyka.
Wszystkie
dzieci z zaciekawieniem wpatrywały się w nowych przedszkolaków, a
nowe przedszkolaki przypatrywały się dzieciom. I kiedy twarzyczka
chłopczyka wyrażała wesołość, połączoną z zaciekawieniem, i
maluteńkie tylko onieśmielenie, to już twarzyczka dziewczynki —
niestety — wyrażała lęk, a nawet przerażenie.
Pani
Krysia mimiką twarzy dała znak pani od muzyki i pani od muzyki
zaczęła grać cichego walczyka. Pani Krysia podeszła wtedy z
dziewczynką i z chłopczykiem do wszystkich dzieci i powiedziała:
— Dzieci,
pozwólcie że wam przedstawię, to jest wasza nowa koleżanka
Patrycja, a to wasz nowy kolega Tomasz. A teraz wy, dzieci, proszę
podchodźcie po kolei i same się przedstawcie Patrycji i Tomaszowi.
Wszystkie
dzieci z uśmiechem na twarzy podchodziły najpierw do Patrycji, a
potem do
Tomasza, i podając rączki na przywitanie, wypowiadały swoje
imiona.
Tylko
Jarka nie było wśród dzieci, został z tyłu i coś tam szeptał z
panią od muzyki. Ale za chwileczkę dobiegł do dzieci i jako
ostatni przedstawił się Patrycji i Tomkowi.
Tomasz
tryskał szczęściem, i podając swą rączkę dzieciom, uśmiechał
się szeroko i każdemu dziecku z osobna powtarzał swoje imię: —
„Nazywam się Tomaszek”. A co z jego malutkim onieśmieleniem?
Onieśmielenie z jego twarzy zniknęło zupełnie.
Natomiast
Patrycja ciągle była wylękniona. Podawała swoją rączkę każdemu
dziecku i nic nie mówiła. Patrzyła tylko na każde dziecko z
osobna i choć usilnie się starała uśmiechnąć (tak jak ją mama
prosiła), to jednak nic jej z tego uśmiechu nie wychodziło.
Pani
Krysia, widząc lęk wymalowany na twarzy małej Patrycji, przytuliła
ją do siebie i powiedziała:
— Popatrz,
Patrycjo, ile tu mamy wspaniałych zabawek, a ile kolorowych i
wesołych rysunków dzieci wisi na ścianach. Wiesz, tymi wszystkimi
zabaweczkami będziesz się mogła bawić. A powiedz mi, lubisz
rysować?
— Lubię.
— No
widzisz, to jak będziesz chciała, to jeszcze dzisiaj narysujesz
piękny obrazek i potem go razem powiesimy na ścianie pomiędzy
rysunkami innych dzieci. A jak twoja mama przyjdzie po ciebie, to się
jej pochwalisz. Tak?
— Chyba
tak — nieśmiało odpowiedziała Patrycja.
— To
dobrze — ucieszyła się pani Krysia. — A teraz usiądziemy sobie
wygodnie na krzesełkach i oglądniemy przedstawienie, jakie dzieci
dla ciebie Patrycjo, i dla ciebie Tomaszku, przygotowały.
I
przedstawienie się zaczęło. Pani od muzyki zaczęła grać, a
dzieci szybciutko ustawiły się w pary i ruszyły w tan, tańcząc
pięknie krakowiaka. Potem wszystkie złapały się za rączki i
utworzyły duże koło, i pląsając dookoła, śpiewały wesołego
walczyka o swoim przedszkolu. Następnie usiadły w kole na podłodze
i zaczęły śpiewać swoje ulubione piosenki o przedszkolnych
zabawkach. Śpiewały o puchatym misiu, o lalce w stroju krakowskim,
o autkach strażackich, i nawet o swoich ciekawych książeczkach
poukładanych pięknie na regale.
A na
koniec, podniosły się szybciutko z podłogi i ustawiły się w
rzędzie przed siedzącą na krzesełku Patrycją, Tomaszkiem i panią
Krysią. I gdy pani od muzyki zagrała melodię, zaczęły śpiewać
swoją nową piosenkę, której nauczyły się specjalnie na
dzisiejszą okazję.
Hejże
dzieci, chodźcie do nas!
Chłopczyku,
dziewczynko, wołamy was!
Wita was całe
przedszkole nasze,
Które od dzisiaj —
będzie też wasze.
A że przedszkole —
to właśnie my,
Bawmy się razem…
Zapraszamy!
Zabawki różne na nas
czekają…
Już nas do siebie
wesoło wołają.
Książeczki także,
ciekawe, kolorowe…
A w nich piękny świat
i przygody bajkowe.
Będziemy też śpiewać
i tańczyć cudnie.
Razem nie będzie nam
nigdy nudnie.
Możemy się bawić też
i w ogrodzie…
Hasać tam wesoło przy
pięknej pogodzie.
Stawiać w piaskownicy
piękne zamki z piasku,
Zażywać kąpieli w
słoneczka blasku.
Tam huśtać się może
też każdy z nas…
Wysoko, coraz wyżej,
przez długi czas.
Może też wpaść na
nasze boisko.
Kto lubi sport,
znajdzie tam wszystko.
Nasze
przedszkole jest dla nas wspaniałe.
I
my o tym wiemy, przedszkolaki małe.
Dlatego
kochamy przedszkole nasze,
Które
od dzisiaj — jest też i wasze!
Dzieci
skończyły śpiewać i usiadły z powrotem na podłodze, bijąc
sobie brawo, i śmiejąc się głośno.
Tomaszek
był zachwycony przedstawieniem, zwłaszcza piosenką na jego cześć,
i też bił brawo. A Patrycja? Patrycja chyba też była zachwycona,
tylko że ciągle mało się jeszcze uśmiechała i rączkami
kurczowo trzymała się pani Krysi. Brawa więc nie biła.
Kiedy
przedstawienie dobiegło końca, Jarek wstał z podłogi i szybciutko
pobiegł do drugiej sali, gdzie na biurku pani Krysi, stał wazon z
różyczką. Wyjął różyczkę z wazonu, i chowając ją za
plecami, pobiegł z powrotem. Gdy znalazł się już wśród dzieci,
wskoczył na taborecik i popatrzył znacząco na panią od muzyki. A
pani od muzyki, z szerokim uśmiechem na twarzy, mocno uderzyła w
klawisze pianina, i Jarek zaczął bardzo głośno śpiewać:
Na przywitanie małych
Polaków —
Hip, hip, hura!
Hip,
hip, hura!
Hip, hip, hura!
W naszym gronie
przedszkolaków —
Hip, hip, hura!
Hip,
hip, hura!
Hip, hip, hura!
Jarek przestał
śpiewać i już tylko zawołał: —
Na cześć naszych nowych przedszkolaków!
Wtedy roześmiane
dzieci, co sił w piersiach, zawołały razem z Jarkiem:
— Hip,
hip, hura!
Hip,
hip, hura!
Hip, hip, hura,
hurrra, hurrrrrra!!!
Jarek
się ukłonił ze szczęśliwą miną i zeskoczył z taboretu. Po
czym wyciągnął zza pleców chowaną do tej pory różyczkę i
pobiegł z nią prosto do (tak jakby już nieco mniej wylęknionej)
Patrycji.
— Proszę,
ta różyczka jest dla ciebie. Ja, Jarek, i mój brat, Marek,
przynieśliśmy ją z naszego ogródka specjalnie dla ciebie.
Patrycja
uśmiechnęła się leciutko, wyciągnęła rączkę, i wzięła
różyczkę z ręki Jarka. I o dziwo,
jej uśmiech choć był leciutki, to i tak
znikł z jej twarzyczki. Buzia się jej wykrzywiła w kopytko, które
nagle zaczęło drgać i… Patrycja rozpłakała się cichutko.
— No
i masz tu swoje uwielbienie —
wyszeptał kpiąco Marcinek Markowi prosto do ucha, na widok reakcji
Patrycji na podarowany jej kwiatuszek.
— Nooo,
rzeczywiście dziwna reakcja. Zupełny brak uwielbienia —
zgodził się z Mariankiem Marek.
Jarek
natomiast nie zastanawiał się nad reakcją Patrycji, tylko
natychmiast zaczął ją uspokajać:
— Nie
płacz Patrycja, w naszym przedszkolu nie jest źle. Jest całkiem
fajowo, wiesz? I czas szybko leci… i za niedługo twoja mama po
ciebie przyjdzie…
— Wiem,
że moja mama zaraz przyjdzie, bo mówiła mi, że mnie szybciej
zabierze z przedszkola do domu —
powiedziała Patrycja i rozpłakała się na dobre. Po chwili jednak
otarła łzy jedną rączką, a drugą, wraz z trzymaną różyczką,
wyciągnęła przed siebie, i szlochając już tylko, dodała: —
Ale ja wcale nie płaczę za mamą… ja… ja płaczę z bólu, bo
ten kwiatuszek mnie ukłuł.
— Ojej,
biedna Patrycja! — zawołał Jarek i natychmiast zabrał różyczkę
z jej rączki i zaczął do niej łagodnie przemawiać. — Wiesz, to
nasza mamusia zerwała tę różyczkę z krzaczka i też się pokłuła
jej kolcami… ale nie płakała… to znaczy… nie płakała, bo
potem usunęła wszystkie kolce… chyba…
— Widocznie
nie zauważyła jednak, że został jeszcze jeden kolec — wtrąciła
się pani Krysia, przyglądając się i przysłuchując Jarkowi i
Patrycji.
— No
i co teraz będzie? — zmartwił się Jarek i popatrzył na panią
Krysię.
— Spytajmy
Patrycję — odpowiedziała pani Krysia.
— Dobrze
będzie, bo już mnie paluszek przestał boleć — powiedziała
Patrycja zupełnie już spokojnym głosem. — To mogę dostać moją
różyczkę z powrotem?
— Poczekaj
Patrycjo, ja tylko sprawdzę dokładnie łodyżkę róży i usunę
tego kolca — powiedziała pani Krysia i wzięła kwiat z rąk
Jarka. — O, widzicie, tu jest ten kolec. Już go urywam… No,
gotowe. Więcej kolców nie ma… Proszę, Jarek, możesz jeszcze raz
wręczyć Patrycji tę prześliczną różyczkę.
Jarek
tak zrobił, i wtedy, wszystkie dzieci po raz pierwszy zobaczyły
szeroki uśmiech na twarzyczce Patrycji. Nawet wszystkie jej białe
ząbki zobaczyły.
— No i
wyszło na moje! — huknął z satysfakcją Marek Mariankowi do
ucha.
— Chyba
masz rację. Widzę uwielbienie — przyznał Marianek.
Pani
Krysia ucieszyła się bardzo, że Patrycja już się uśmiecha.
Klasnęła z radością w dłonie i zawołała:
— A
teraz, dzieci, przejdziemy do drugiej sali i pokażemy Patrycji i
Tomaszkowi wszystkie nasze zabawki… No i potem, pozwolimy im wybrać
sobie z koszyczka jakąś naklejkę, którą będą mogli przykleić
na swoją szafkę, żeby zawsze poznawali, która to szafka jest ich.
Dobrze, dzieci?
— Taaak!
— dzieci zawołały chórem.
— No
jak, Patrycjo i Tomaszku, chcecie zobaczyć zabawki? One są od dziś
też i wasze. Chcecie zobaczyć? — pytała pani Krysia.
— Jasne!
- zawołał głośno Tomaszek.
— Ja
też chcę — cichutko powiedziała Patrycja.
— Wspaniale!
To przechodzimy do drugiej sali. — Pani Krysia klasnęła w dłonie
i zwróciła się do Patrycji: — W drugiej sali będziesz mogła
włożyć tę piękną różyczkę do wody, żeby nie zwiędła zanim
twoja mamusia po ciebie przyjdzie. Dobrze?
— Dobrze,
proszę pani — odpowiedziała Patrycja nieco głośniejszym już
głosem.
Wszystkie
dzieci raźnym krokiem ruszyły do drugiej sali.
Jarek
podszedł wtedy do Marka, i z nieco zmartwioną miną, odezwał się
do niego:
— Wiesz,
myślę że to jakoś głupio wyszło z tą różyczką.
— No
coś ty, wcale nie głupio.
— Tak
myślisz?
— Tak
myślę i tak czuję. A czuję jeszcze, że nie powinniśmy mówić
naszej mamusi o tym kolcu… No bo wiesz, chyba byłoby jej przykro.
— Masz
rację. Mamusia przecież tak się starała. I to nie jej wina, że
przeoczyła tego jednego kolca.
— Właśnie.
— Ty,
Marek, a nie myślisz, że to jakoś głupio wyszło, że dla
Patrycji mieliśmy różyczkę, a dla Tomaszka nic?
— Nie
bój żaby, pomyślałem o tym. I jak ty byłeś w kuchni po ten
wazonik na różę, to ja wtedy przygotowałem coś dla tego nowego…
to znaczy dla Tomaszka.
— Ojej,
naprawdę? — ucieszył się Jarek. — Pokaż, co masz dla niego?
— A
tam… zaraz pokaż. Poczekaj trochę. Zobaczysz jak mu dam. Mogę ci
tylko powiedzieć, że trochę było mi szkoda pozbywać się tej
mojej ulubionej rzeczy, ale jak zobaczyłem już tego Tomaszka, to
pomyślałem, że to całkiem fajny kolega. Dlatego dam mu tę moją
ulubioną rzecz nawet z ochotą.
— Ojej,
dobry jesteś Marek — zachwycił się bratem Jarek.
— Wiem!
— zachichotał Marek, robiąc łobuzerską minę.
Kiedy
pani Krysia wraz z dziećmi pokazała już Patrycji i Tomaszkowi
wszystkie zabawki i oprowadziła ich też po całym przedszkolu,
wtedy poprosiła wszystkie dzieci z powrotem do sali. A w sali
pozwoliła dzieciom trochę się pobawić — w co kto lubi, sama zaś
postanowiła porozmawiać jeszcze z Patrycją i Tomaszkiem. Ale kiedy
zobaczyła, że Tomaszek co chwilę tęsknym okiem spogląda w stronę
bawiących się dzieci, pozwoliła i jemu iść się bawić. Zajęła
się tylko Patrycją i wesoło z nią rozmawiała.
Marek
bawił się akurat w straż pożarną z Jarkiem. Kiedy zobaczył
nadchodzącego Tomaszka, zawołał go do siebie.
Tomaszek
z uśmiechem podszedł do chłopców i spytał:
— Mogę
się z wami pobawić?
— No
jasne! — odpowiedzieli bracia jednocześnie.
Chłopcy
we trójkę bawili się znakomicie. Co chwilę wyła syrena strażacka
a trzej odważni strażacy w pośpiechu jechali do pożaru. Gasili w
mig ogień i zadowoleni z siebie wracali do remizy. Po to tylko, żeby
za chwilę znów przy wyciu syreny jechać do następnego pożaru.
Tomaszek
był szczęśliwy, że ho, ho. Przy którymś już z kolei wyjeździe
do pożaru, zawołał głośno do Marka i Jarka:
— Ale
fajowo jest w przedszkolu!
— Wiemy
o tym! — odpowiedzieli mu bracia jednocześnie, walcząc na niby z
wymyślonym pożarem.
Wreszcie
kiedy pożar był już ugaszony, Marek wyciągnął coś z kieszeni
swoich spodenek, po czym nachylił się nad Tomaszkiem, siedzącym
akurat okrakiem na wozie strażackim, i powiedział uroczystym
głosem:
— Mój
brat Jarek dał Patrycji czerwoną różyczkę, a ja, jego brat
Marek, daję ci mój breloczek z piłką nożną.
Jarek
widząc to, kręcił aż głową z niedowierzania. Wiedział, ile ten
breloczek z piłką nożną dla Marka znaczy. Przecież Marek za nim
przepadał i każdemu się nim chwalił. I to już od przeszło roku,
kiedy go dostał od Mikołaja w Domu Handlowym.
Tomaszek,
podobnie jak Jarek, też kręcił głową, ale z zachwytu.
— Jaki
fajny, piłkarski breloczek. Dziękuję ci Marek!
— Nie
ma sprawy! Cieszę się, że ci się podoba — powiedział Marek i z
łobuzerskim uśmieszkiem dodał: — My chłopcy, wiemy co jest
fajne.
Chłopcom
znudziła się już zabawa w straż pożarną, usiedli więc w trójkę
pod regałem z zabawkami i rozmawiali sobie. Oczywiście o piłce
nożnej, bo Tomaszek cały czas podziwiał breloczek, który dostał
od Marka.
Chłopcy
niestety nie mogli długo rozmawiać, gdyż pani Krysia nagle zaczęła
wołać wszystkie dzieci do siebie.
Dzieciom
bardzo miło się bawiło, ale natychmiast przerwały swoje zabawy i
posłusznie przybiegły do pani Krysi.
Pani
Krysia poprosiła dzieci, aby usiadły na podłodze, sama zaś
podeszła do swojego biurka i wyjęła z niego koszyczek z
przeróżnymi naklejkami. Po czym poprosiła Patrycję i Tomaszka,
aby wybrali sobie po jednej. I kiedy Tomaszek bez większego namysłu
wybrał sobie naklejkę z malutkim domkiem, to Patrycja grzebała w
koszyczku i grzebała i ciągle nic nie mogła wybrać.
— Patrycjo,
może mam ci pomóc w wyborze? — spytała pani Krysia, widząc, że
niektóre dzieci zaczęły się już niecierpliwić. — Czy już
może wiesz, co chciałabyś wybrać?
— Ja
cały czas wiem, co chciałabym sobie wybrać — odpowiedziała
Patrycja spokojnym głosikiem. — Ale nie ma tu takiej naklejki. Bo
szukam i szukam i nie widzę.
— Ojej!
A możesz mi powiedzieć o jaką naklejkę ci chodzi, to ja ci pomogę
szukać. — Pani Krysia potrząsnęła koszyczkiem.
— Ja
chciałabym mieć naklejkę z czerwoną różyczką — powiedziała
cichutko Patrycja i od razu spąsowiała.
— No
popatrz Patrycjo, masz rację, że naklejki z czerwoną różyczką w
koszyczku nie widać — zawołała wesoło pani Krysia. — Bo
takiej naklejki tu po prostu nie ma. A wiesz dlaczego? Dlatego, że
czerwoną różyczkę miała taka dziewczynka, która nazywa się
Małgosia. A miała ją przez wszystkie lata przedszkola. Małgosia
jest już w szkole, więc myślę, że czerwona różyczka teraz
tobie może służyć… Poczekaj Patrycjo, zaraz ci ją dam. Mam ją
w biurku.
Po
krótkiej chwili pani Krysia wręczyła Patrycji naklejkę z czerwoną
różyczką i wszystkie dzieci przeszły do szatni, aby Patrycja i
Tomaszek mogli osobiście przykleić swoje naklejki na swoich
szafkach.
Potem
pani Krysia przygotowała farby i kredki oraz duże arkusze papieru i
zaprosiła dzieci do malowania. Powiedziała, że każde dziecko może
malować to co chce, i że jeszcze przed obiadem będą wspólnie
oglądać i podziwiać swoje prace.
Dzieci z
uciechą przystąpiły do malowania. Każde malowało co innego. Na
przykład piegowata Zuzia malowała żyrafę. Romanek swojego
tatusia. Pawełek ogromne drzewo. A Marek, jak zwykle, malował
siebie w stroju piłkarskim. Ale jedno trzeba przyznać, że każde
dziecko malowało ciekawie i bardzo kolorowo.
Tylko
Tomaszek nic nie malował, bo nie mógł się zdecydować, czy ma
namalować dom, czy piłkę. I kiedy pani Krysia ogłosiła, że za
chwilę muszą kończyć malowanie, gdyż zbliża się pora obiadu,
wtedy Tomaszek na szybko namalował i mały domek, i małą piłkę
obok domku.
Dzieci
skończyły malowanie i razem z panią Krysią przystąpiły do
oglądania swoich prac. Przystawały przy każdym obrazku z osobna, i
kręcąc główkami, oglądały ze wszystkich stron. Dzieciom
podobały się wszystkie obrazki, a już najbardziej swoje własne.
Jednak kiedy oglądały czerwoną różyczkę namalowaną przez
Patrycję, to nie mogły oczu od niej oderwać, tak piękna im się
wydawała. Patrycja promieniała radością. Wszystkie dzieci po raz
pierwszy mogły jej radość wyraźnie zobaczyć. Na końcu dzieci
podeszły do obrazka Jarka i aż oniemiały ze zdziwienia. Bo okazało
się, że obrazek namalowany przez Jarka przedstawiał taką samą
czerwoną różyczką, jaką namalowała Patrycja. Dzieci nie mogły
się nadziwić, jak to możliwe. I kiedy pierwsze zdziwienie im
minęło, najpierw zaczęły się zachwycać wspaniałym obrazkiem
Jarka, potem jeszcze raz obrazkiem Patrycji, potem przykładać je
obydwa do siebie, a potem, śmiać się w głos z takiego dziwnego
przypadku.
Przyszła
pora obiadu. Dzieci udały się do jadalni na obiad. Ale nawet
jeszcze i przy obiedzie szeptem opowiadały sobie o swoich wrażeniach
na widok dwóch takich samych obrazków. Co chwilę spoglądały to
na Jarka, to na Patrycję.
Jarek
sam nie wiedział jak to się stało, że namalował taką samą
różyczkę jak Patrycja. Przecież nie podglądał co ona maluje. A
dlatego że nie wiedział, uśmiechał się tylko i nic nie mówił.
Patrycja
też nie wiedziała jak to się stało, bo też nie patrzyła co
maluje Jarek. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo
przeżywała akurat swój pierwszy obiad w przedszkolu.
Marek
też był zaskoczony dwiema jednakowymi różyczkami i też jeszcze i
przy obiedzie się nad nimi zastanawiał. A że Marek nie lubił
niejasnych sytuacji, koniecznie musiał znaleźć wytłumaczenie tego
przypadku. Zastanawiał się jedząc zupę, zastanawiał się jedząc
drugie danie, zastanawiał się pijąc kompot. Wreszcie znalazł
wytłumaczenie. Przypomniał sobie taki film w telewizji, który
kiedyś oglądał z Jarkiem i z rodzicami. A w filmie tym pokazane
były podobne przypadki. Marek na samą myśl oniemiał z wrażenia,
a po krótkiej chwili, jak nie wrzaśnie: — „Telepatia!” —
Mało się nie udławił leniwym pierogiem, który miał akurat w
ustach, a który podkradł Jarkowi z jego talerza.
Wszystkie
dzieci aż podskoczyły na swoich krzesełkach, tak się wystraszyły
Marka krzyku.
Pani
Krysia od razu odgadła, co Markowi chodziło po głowie i dlaczego
tak krzyknął. Pokiwała mu palcem i z uśmiechem powiedziała:
— Marek,
Marek, to tylko przypadek. Zwykły zbieg okoliczności.
Marek
zawstydził się, że swoim krzykiem wystraszył dzieci. Szybko
połknął leniwego pieroga, po czym podniósł się z krzesełka i
powiedział:
—
Przepraszam!—
I usiadł z powrotem, nie zastanawiając się w ogóle nad słowami
pani Krysi, bo i tak swoje wiedział.
A
dzieci? Dzieci zupełnie przestały szeptać, bo każde zastanawiało
się już nad tym, co też ta Marka wykrzyczana „telepatia” może
oznaczać.
Po
obiedzie dzieci poszły jeszcze raz pooglądać swoje obrazki.
Chciały zwłaszcza dokładniej przypatrzeć się obrazkom Jarka i
Patrycji. Jarek i Patrycja też przyglądali się swoim czerwonym
różyczkom i co chwilę uśmiechali się do siebie.
Pani
Krysia wyszła na chwilę z sali, gdyż pan woźny poprosił ją na
korytarz. Po krótkiej chwili jednak wróciła i podeszła do
Patrycji.
— Twoja
mamusia po ciebie przyszła - powiedziała. — Pożegnaj się teraz
z dziećmi i możesz już wracać do domu.
— Do
domu? Ale ja nie chcę do domu! — zawołała Patrycja ze smutną
miną.
— Nie
chcesz? — zdziwiła się pani Krysia. — Ale przecież bardzo
prosiłaś swoją mamusię, żeby wcześniej po ciebie przyszła.
— Ale
już nie chcę iść wcześniej do domu. Chcę zostać.
— Wiesz,
Patrycjo, bardzo się cieszę, że chcesz z nami zostać. — Pani
Krysia pocałowała dziewczynkę w główkę. — Wy dzieci też się
cieszycie, prawda?
— Taaak!
— rozległo się w sali.
— No
widzisz, Patrycjo, dzieci też się cieszą - powiedziała pani
Krysia z serdecznym uśmiechem na twarzy. — Bo to znaczy, że
dzieci bardzo ciebie polubiły.
— Ja
też polubiłam! — zawołała radośnie Patrycja. — A jak ja
kogoś lubię, to pozwalam do mnie mówić Pati, bo tak moja mamusia
do mnie mówi.
— Ślicznie,
Patrycjo, a czy ja też mogę nazywać cię Pati? — spytała pani
Krysia.
— Tak,
panią też polubiłam — stanowczym głosem powiedziała Patrycja.
— Bardzo
nam miło, że nas wszystkich polubiłaś i bardzo się cieszymy z
tego powodu. Bo my ciebie też bardzo polubiliśmy… Prawda, dzieci?
— Taaak!
— znów głośno rozległo się w sali.
— I
Tomaszka bardzo polubiliśmy. Prawda, dzieci?
— Taaak!
— A ty,
Tomaszku, też nas lubisz? — spytała pani Krysia, patrząc się na
roześmianego chłopczyka.
— Lubię.
Już od samego początku! — wesoło zawołał Tomaszek. — I
możecie do mnie mówić Tom, bo tak mój tatuś mnie nazywa. Bo mój
tatuś buduje domy i mówi, że jak ja już będę duży Tom, to też
wybuduję ładny dom.
— Pięknie,
Tom! Jest nam bardzo miło, że nas lubisz, i że możemy ciebie
nazywać tak, jak twój tatuś ciebie nazywa — powiedziała pani
Krysia, gładząc przyszłego budowniczego po główce.
— Pati,
Tom, witajcie w naszym przedszkolu! — wyrwało się nagle Markowi.
— Witajcie!
Witajcie! — wołały wszystkie dzieci, śmiejąc się wesoło.
— No,
wspaniałe mam przedszkolaki! — głośno powiedziała pani Krysia i
śmiała się wraz z dziećmi. Ale po chwili uciszyła dzieci i
zwróciła się do Patrycji. — Słuchaj Pati, na korytarzu czeka
twoja mamusia. Pójdę do niej i powiem jej, że tobie się podoba w
przedszkolu i chcesz zostać. I żeby przyszła na koniec dnia po
ciebie, wtedy, kiedy wszyscy rodzice przychodzą po swoje dzieci.
Tak?
— Tak,
proszę pani! — radośnie powiedziała Patrycja. — I proszę
mamusi powiedzieć, że ja dostałam od Jarka czerwoną różyczkę,
i że namalowałam czerwoną różyczkę, i że Jarek, to jest teraz
mój nowy kolega, i on też namalował taką samą czerwoną
różyczkę…
— Tak,
Pati, wszystko opowiem twojej mamusi — śmiała się pani Krysia. —
Twoja mamusia na pewno będzie z ciebie dumna… I wiesz co, jak
twoja mamusia przyjdzie po ciebie na koniec dnia, to sama jej
pokażesz czerwoną różyczkę, którą dostałaś od Jarka, no i
tę, którą sama namalowałaś, i jeszcze tę, którą namalował
Jarek… Aha, i jeszcze tę, którą własną rączką nakleiłaś na
swoją szafkę.
Kiedy
pani Krysia wróciła już do sali po rozmowie z mamą Patrycji,
najpierw przekazała Pati całusa od jej mamusi, a potem wszystkie
dzieci wyprowadziła na podwórko przedszkolne.
Dzieci
uwielbiały zabawy na dworze. Dlatego z radosnym śmiechem na ustach,
i nawołując się nawzajem, biegały, skakały, huśtały się na
huśtawkach, zjeżdżały na zjeżdżali… Och, jak wesoło i gwarno
było na podwórku przedszkolnym. Aż miło było patrzeć.
Marek,
jak zwykle, najchętniej kopie piłkę, dlatego już z piłką w ręce
wyszedł na podwórko. Wzrokiem poszukał Tomaszka i zawołał go do
siebie. I po chwili już we dwójkę grali w piłkę nożną. Marek
był zachwycony, bo się okazało, że Tomaszek świetnie umie grać.
Jarek,
jak tylko wyszedł na podwórko, pobiegł prosto do piaskownicy i
jako pierwszy ją zajął. Potem dwiema łopatkami naraz nagarniał
piasek na kupę. Zamierzał wybudować ogromny zamek. I kiedy tym
nagarnianiem był zajęty, do piaskownicy podeszła Patrycja.
— Co
robisz, Jarek? — spytała.
— Będę
budował zamek — odpowiedział Jarek.
— A
mogę budować razem z tobą? — znów spytała Pati.
— No
pewnie! — zawołał Jarek. — Weź moją łopatkę i nagarniaj
piasek razem ze mną. Potem, kiedy nagarniemy już wystarczająco
dużo piasku, będziemy razem budować.
Po
chwili Jarek i Pati wznosili już piękny zamek z krużgankiem i
trzema wieżami. Budowa szła im sprawnie i przyjemnie. Rozmowa też.
— Widzisz,
Pati, a mówiłem ci, że w naszym przedszkolu nie jest źle —
mówił Jarek. — Nie jest źle, bo jest fajowo. Ja bardzo lubię
chodzić do przedszkola. I mój brat Marek też.
— Ja
też lubię chodzić do przedszkola! — zawołała Pati pełna
entuzjazmu.— I jutro też przyjdę… i zawsze będę przychodzić.
— To
bardzo się cieszę! — krzyknął Jarek i aż podskoczył z
radości, wznosząc ramiona do góry.
Marek,
który biegł akurat za piłką w pobliżu piaskownicy, zauważył że
Jarek
podskoczył,
wznosząc ręce do góry. Pomyślał wtedy, że to chyba Pati znów
się rozpłakała i Jarek nie może sobie z nią poradzić i właśnie
w taki sposób daje mu znak, by mu pomógł. Szybko podbiegł do
piaskownicy, zostawiając piłkę Tomaszkowi, i spytał:
— Co,
Jarek, nie radzisz sobie?
— Jak
to, nie radzi? Nie widzisz jaki piękny zamek wybudował razem ze
mną? — pytaniem na pytanie odpowiedziała Pati za Jarka.
— Jaki
wspaniały dom! — zawołał Tom, który stanął nagle przy
piaskownicy z piłką pod pachą.
— Nie
dom, Tom, tylko zamek — zaśmiał się Jarek.
— No,
wspaniale wyszła wam ta budowla — zachwycał się Tom. — Wiem,
co mówię… A mogę z wami budować? Bo ja uwielbiam budować.
— Jasne!
— ucieszył się Jarek.
— No
coś ty, Tom! A kto będzie grał ze mną w piłkę? — zmartwił
się Marek.
— Ja
będę grała! — zawołała Pati z łobuzerskim uśmieszkiem na
twarzyczce. — Ja uwielbiam grać w piłkę. Mój starszy brat mnie
nauczył i ja zawsze z nim gram.
Sytuacja
zrobiła się taka, że Marek od razu „spiekł raka”. Bo jak to
tak, z dziewczyną ma grać w piłkę? Ale że
wstyd mu było odmówić gry nowej
koleżance, więc z nią zagrał. Po chwili okazało się, że Marek
grał z Pati cały czas z rozdziawioną buzią, bo nie mógł się
nadziwić, że dziewczyna potrafi tak świetnie grać w piłkę
nożną.
Jarek
zaś promieniał ze szczęścia, budując drugi zamek z Tomem, bo Tom
przy budowie nauczył go wiele nowych tajników budowlanych, o
których on wcześniej nie miał pojęcia.
Kiedy
dzieci wracały już do domu, każde miało wiele do opowiedzenia
swoim rodzicom. A już najwięcej Pati i Tom. Nowe przedszkolaki były
bardzo zadowolone ze swojego pierwszego dnia w przedszkolu.
Marek i
Jarek zawsze mieli dużo do opowiadania swojej mamie. Tym razem było
podobnie. Jeden przez drugiego opowiadali o Tomie i o Pati, i o
czerwonej różyczce w każdej postaci: i kwiatka, i obrazu, i
naklejki.
Mama
była bardzo szczęśliwa, że jej synowie przeżyli tak wspaniały
dzień w przedszkolu i mieli aż tyle wrażeń.
Już w
domu, po kolacji, Marek i Jarek swoim zwyczajem usiedli jeszcze na
ganku, aby powspominać miniony dzień w przedszkolu.
— Widzisz,
Marek, jaki fajowy pomysł miałeś z tą różą? — powiedział
Jarek i łupnął z uciechy brata po plecach.
— Nooo…!
- zgodził się Marek, ale po namyśle dodał: — Mieliśmy
wspaniały pomysł z tą różą.
— Wiesz,
Marek… — znów odezwał się Jarek. — Skoro taka mała
różyczka, to taka duża przyjemność dla dziewczynek, to może
jutro zaniesiemy taką jedną różę też i pani Krysi?
— Nooo…
dobry pomysł, Jarek — znów zgodził się Marek.
— I
pani od muzyki też — ...
* Fragment opowiadania.
Marek i Jarek witają nowych kolegów — to kolejne opowiadanie z cyklu „Przygody Marka i Jarka”, mówiące o wesołych perypetiach dwóch braci.