Fragment bajki:
Był
piękny i słoneczny dzień. Lato trwało jeszcze. Zaczęło już
wprawdzie zwijać swoje podwoje i szykować się do odejścia, ale
robiło to powoli, bez pośpiechu. Jak co roku, kierowało się w
stronę ciepłych krajów, zabierając ze sobą stada ptaków, zieleń
przyrody, ciepłe, słoneczne dni.
I
chociaż odejście lata było nieuchronne, nikt się jednak nie
smucił. Kto żyw, był zajęty przygotowaniami do jego pożegnania.
Stada ptaków kluczyły po niebie i zbierały się do wędrówki za
latem do ciepłych krajów. A ptaki, które zostawały na zimę,
trudniły się gromadzeniem zapasów i wygrzewaniem swoich piórek w
ostatnich letnich promieniach słonecznych. Nie w głowie było im
już śpiewanie.
Lato
zapewne chciało zostawić po sobie wspaniałe wspomnienia.
Ofiarowało więc wszystkim, jeszcze raz, przepiękną pogodę,
błękit nieba, migoczące złociste promienie słoneczne i
niezapomnianą woń.
Dzień
był cudowny. Ale ptaki milczały. Cisza dookoła. Powietrze tylko
drgało i szumiały drzewa.
Na
taki właśnie dzień czekał Świerszczyk Wirtuoz. Zamierzał dać
koncert na pożegnanie lata. —
„Wymarzony dzień” —
myślał —
„Żadnej konkurencji, żadnego śpiewania. Ptaki zajęte sobą, nie
będą mnie zagłuszać”. Długo czekał na ten moment. Chciał dać
z siebie wszystko, aby wypaść jak najlepiej. Miał jednak wielkie
zmartwienie. Choć umiał przepięknie ćwierkać swoimi skrzydełkami
i jednocześnie, grać na skrzypkach, to mimo tego, był bardzo
nieśmiały i zżerała go trema. Szukał różnych sposobów, aby
pozbyć się tych paraliżujących uczuć. Dlatego, odwiedził nawet
leśną wróżkę. A ona poradziła mu, by poszukał gdzieś na
skraju lasu, dużego grzyba z zielonym kapeluszem. —
„Grzyb ten rozpyla wokół siebie woń, nie ma co ukrywać, brzydką
woń” — mówiła
—
„Ale pod jej działaniem, każdy zapomina o wstydzie. Każdy staje
się śmiały i odważny”.
Świerszczyk
zadał sobie wiele trudu, aby znaleźć taki grzyb. Udało się.
Znalazł go na skraju świerkowego lasu, nieopodal łąki,
przyozdobionej ciągle jeszcze pięknym kwieciem. „Wymarzone
miejsce” —
pomyślał. —
„A jaka akustyka.”
Stał
oto pod sromotnikiem bezwstydnym (bo tak się nazywał ów grzyb), z
lekkim zawrotem głowy, gdyż woń była… no, dość powiedzieć…
oszołamiająca, na początku przynajmniej. Ale już po chwili, wiara
zrobiła swoje. Świerszczyk czuł, że nieśmiałość i trema,
opuszczają go. Zaczął potrząsać skrzydełkami, które jak
instrument muzyczny, wydały piękne, ćwierkające dźwięki. Po
chwili przyłożył skrzypki pod brodę, zamachnął się smyczkiem
i… już chciał rozpocząć koncert, ale nagle spostrzegł, że coś
jest nie tak. Usłyszał głośne chrobotanie, i ziemia się pod nim
zatrzęsła.
— Ty,
Turkuć Podjadek! Wyłaź no spod ziemi! — zawołał głośno,
odgadując od razu, kto spowodował to zakłócenie. — Wyłaź!
Chcę się z tobą rozmówić.
— Czego
chcesz?! — zapytał Turkuć wychylając spod ziemi umorusaną
buzię. — Czemu mi przeszkadzasz? Nie widzisz, że się posilam?
— Przepraszam!
Nie chcę ci przeszkadzać, ale ty też mi nie przeszkadzaj —
odrzekł Świerszczyk, z lekka już przestraszony, że ten żarłok,
Turkuć, podgryzie korzenie sromotnika bezwstydnego i cały czar
pryśnie, i znów ogarnie go obezwładniająca trema.
— A
w czym to ja ci przeszkadzam, co? W staniu pod tym śmierdzielem? —
z niesmakiem wykrzywiając buzię, zapytał Turkuć Podjadek i
wygramolił się na powierzchnię ziemi.
Widok
ten nie był miły dla Świerszczyka. Turkuć Podjadek był dużo
wyższy od niego. Wyglądał groźnie. Świerszczyk szybko wczuł się
w siebie, i kiedy stwierdził, że feromony sromotnika — na
szczęście — ciągle działają, uśmiechnął się szeroko. A to
dodało mu jeszcze więcej animuszu.
— Zamierzam
dać koncert skrzypcowy na pożegnanie lata. — powiedział głośno
i dumnie po krótkiej chwili, i jeszcze głośniej dodał: — A ty,
szkodniku, podżerasz korzonki tego grzyba, pod którym ja akurat
stoję! Nie możesz zadowolić się humusem*?! Albo… albo… gdzie
indziej się nażerać?!
— Humus
już nie dla mnie. Ja jestem imago**, nie widzisz? A może podejdę
bliżej, i ci udowodnię…! — gromko krzyknął Podjadek i
przybrał groźną postawę.
-------------------------------------------------------------
* humus - substancja organiczna
gleby, próchnica
** imago - ostateczna, dorosła
postać owada
Świerszczykowi
przeleciał dreszcz po plecach, ale zaraz przypomniał sobie, gdzie
stoi. Podparł się środkowymi łapkami pod boczki i głosem
nieznoszącym sprzeciwu, rzekł:
— Nic
mi nie musisz udowadniać! Mam oczy, to widzę, żeś już dorosły.
Tyle że ten piękny grzyb, który chcesz zniszczyć, służy mi za
dekorację sceniczną… To więc skoro jesteś już tak dorosły, na
jakiego wyglądasz, powinieneś być kulturalny i uszanować sztukę…
i pójść w inne miejsce sobie podjadać… No!
— „Coś
takiego” - pomyślał Świerszczyk. Był zaskoczony swoją odwagą
i tym, że nie wstydził się nawet swojego kłamstwa. — „To nie
kłamstwo, to „dyplomacja” — w myślach usprawiedliwił siebie
przed sobą. — „To dla dobra koncertu”. I z tą myślą, zadarł
wysoko głowę i spojrzał Turkuciowi w groźne oczy. A było to
spojrzenie odważne i stanowcze.
Turkuć
Podjadek był zbity z pantałyku odwagą Świerszczyka. Popatrzył
jeszcze groźniej na niego. A kiedy stwierdził, że to nie działa,
usiadł zrezygnowany obok Świerszczyka, i z lekką nutą zazdrości
w głosie, rzekł:
— No, no!
Powiadasz, że dajesz koncert?...