Czarodziejski
sen
(niby-bajka
nie tylko dla dzieci)
Niedawno
miałam dziwny sen. Śniło mi się, że odwiedziła mnie moja
babcia. Niby to nic dziwnego, wszak w snach nasi bliscy zmarli często
do nas wracają. Dziwne było to, że moja babcia przybyła do mnie
na… miotle, z czarnym kotem na pokładzie. Jak prawdziwa
czarodziejka. I jak na czarodziejkę przystało, była pięknie
odziana: w czarną długą suknię, czarny szpiczasty kapelusz oraz
czerwoną peleryną.
Co
jeszcze było dziwne, babcia nie nazywała się Ania, jak za życia,
a tak jak ja, Martyna. Tak się przedstawiła.
Kiedy
wylądowała w moim ogrodzie, zwinnie zeskoczyła ze swojego środka
lokomocji i z uśmiechem, zawołała:
— Witam
cię, moja kochana wnuczko Martynko! Myślę, że mnie poznajesz? To
ja, twoja babcia Martyna!
— Witam
cię babciu, witam! — odpowiedziałam radośnie, szczęśliwa na
jej widok. — Ależ oczywiście, że cię poznaję. Po twoim
cudownym uśmiechu rozpoznam cię zawsze i wszędzie. Ogromnie się
cieszę, że mnie odwiedziłaś, babciu A…
— Nie
Aa, a Ma, kochana wnuczko! — zachichotała pociesznie babcia.
— Ależ
oczywiście, babciu Martynko — spąsowiałam i powiedziałam
speszonym głosem.
Rezon
jednak w mig odzyskałam, bo przypomniałam sobie, że babcia zawsze
była trochę ekscentryczna i ciągle się u niej coś zmieniało.
Albo ona sama zmieniała. Jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Kiedy byłam małą dziewczynką, to nieraz myślałam,
że babcia ma coś w sobie z czarodziejki. Ba, czasami nawet byłam
wręcz przekonana, że czarodziejką jest.
— Posłuchaj,
moja kochana wnuczko Martynko. — Babcia po chwili chichotania znów
się odezwała, przerywając moje rozmyślania. — Przybyłam do
ciebie w konkretnym celu. Otóż potrzebny mi jest jakiś wierszyk
dla moich drogich wychowanek, a wiem, że ty umiesz pisać… no,
może nie aż tak dobrze, ale piszesz od serca, i to jest
najważniejsze. Dlatego chcę, abyś to właśnie ty napisała ten
wierszyk.
— Dziękuję
ci babciu Aa… Ma… Martynko… za serdeczne słowa —
zająknęłam się znów nieco speszona i zaskoczona jednocześnie. —
Napiszę. Z pewnością na… na… napiszę… — Wreszcie zabrakło
mi tchu z wrażenia, ale po kilku głębszych oddechach, zdołałam
wydukać jeszcze i pytanie: — Ale o czym ma być ten wierszyk?
— O
tobie! O tobie, moja kochana.
— Że
co...? Że o mnie?! — zdziwiłam się tak bardzo, że żadnego
słowa więcej nie mogłam z siebie wydusić. Wpatrywałam się tylko
w babcię szeroko otwartymi oczami, oniemiała całkowicie.
— Tak,
moja ty czarodziejko! — znów pociesznie zachichotała babcia. —
Dzisiaj jest pełnia księżyca. Podczas następnej pełni przybędę
wierszyk odebrać. Masz zatem 27 dni czasu.
Babcia
Ania vel Martyna wypowiedziała te słowa, i z tym swoim pociesznym
chichotem, chybcikiem wskoczyła na miotłę. I tyle ją widziałam.
Rozpłynęła się w powietrzu. Tylko jej chichot było słychać. O
różnej tonacji i coraz ciszej.
Długo
jeszcze stałam z rozdziawiona buzią i wpatrywałam się w to
miejsce na niebie, gdzie babcia zniknęła. Stałam i zastanawiałam
się nad jej słowami. Czyżbym rzeczywiście miała w sobie coś z
czarodziejki? Ojej, może mam a nie wiem? Przecież jestem do babci
Ani, to znaczy, Martyny, bardzo podobna. Wiele nas łączy… No tak,
ale wiele też dzieli. Różnimy się przede wszystkim upodobaniem do
środków lokomocji. Zwierząt również. Mój ulubiony środek
lokomocji to motocykl. Zaś jeśli chodzi o zwierzaczki, nad koty
przedkładam psy.
Kiedy się
obudziłam z tego cudownego snu, byłam tak zdumiona, a i ucieszona
zarazem, że jeszcze długo leżałam w łóżku i przypominałam
sobie każdy szczegół babcinej wizyty. Starałam się utrwalić
sobie w pamięci wszystko dokładnie. I to na już. Bo wiadomo, że
jak się już z łóżka wyjdzie, cały sen pryska jak bańka
mydlana. Zapomina się wszystko.
Jak już
utrwaliłam sobie cały sen, wyskoczyłam z łóżka, usiadłam przy
biurku… i bez odrywania ręki zaczęłam pisać:
Gdybym była
czarodziejką,
gdybym
czarodziejką była,
to bym
wszystkim dzieciom
bajkowy świat
stworzyła.
Dorosłym zaś
na twarzach
bym uśmiech
przykleiła,
aby żadna
ich sroga mina
dzieci nie
smuciła.
Od czasu
tego czarodziejskiego snu, każdej dnia dopisuję dla babci jedną zwrotkę wierszyka. A w nocy zaglądam w niebo. Nie mogę się
doczekać pełni księżyca. Ale jak na razie, księżyc przybrał
wygląd literki „C” i ciągle go ubywa. Każdej nocy. No tak,
przecież to ostatnia jego kwadra. O rany, to co ja będę robić w
czasie nowiu, kiedy w ogóle go nie będzie widać? Wszak podczas
nowiu księżyc zwrócony jest ku Ziemi nieoświetloną półkulą.
Trudna rada, koniecznie muszę się uzbroić w cierpliwość… i
czekać.
Na
szczęście moje czekanie umilają mi cudowne wizje na jawie. Kiedy
tylko zamknę oczy, widzę bajeczną pełnię księżyca, a na tle
jego ogromnej złocistej tarczy moją ukochaną babcię. Babcia pędzi radośnie na swojej miotle z czarnym kocurem na pokładzie i
uśmiecha się do mnie.
Czasami słyszę
nawet jej radosny chichot. Jestem pewna, że babcia znów do mnie
przybędzie. Czuję to!... Chyba jednak mam coś z czarodziejki. Och,
jakżebym chciała! Bo:
Gdybym była
czarodziejką,
gdybym
czarodziejką była,
to bym zło
całego świata
na dobro
zamieniła.
Nie byłoby w
nim chorób
ani żadnych
katastrof.
Dobrobytem by
opływała
każda wieś
i miasto.