Fragment bajki:
W krainie Turkuciów wielkie poruszenie. Pan
burmistrz Turkuć Podjadek, zaprosił z wizytą swojego starego
przyjaciela Konika Polnego, który również pełnił funkcję
burmistrza, ale w bardzo odległym Konikborgu. Wszystkie turkucie
zajęły się wielkimi porządkami i od świtu pracowały w pocie
czoła, by zdążyć ze wszystkim i godnie przywitać tak wspaniałego
gościa, który miał przybyć w godzinach wieczornych. Turkućlandia
lśniła czystością. Burmistrz Turkuć Podjadek był zadowolony. Z
dumą mógł oprowadzać przyjaciela po swojej krainie. I wcale przed
nikim nie krył, że chciał się pochwalić przed tak zacnym gościem
swoim ogromnym, wspaniale wybudowanym Turkuciewem. Bo to właśnie
on, od kiedy został burmistrzem, wybudował wraz z obywatelami
Turkuciewa szerokie i długie korytarze podziemne. A w miejscach,
gdzie te korytarze łączyły się ze sobą, pan burmistrz osobiście
wybudował nieziemsko cudne komnaty różnej wielkości. A w
komnatach tych poustawiał kamienne rzeźby i pozawieszał bajecznie
kolorowe obrazy miejscowego artysty, starego Turkucioka. Natomiast
żona burmistrza, Turkuciowa Podjadzia, udekorowała wnętrza komnat
własnoręcznie utkanymi dywanami i gobelinami. W podziemiach
znajdowały się również olbrzymie spiżarnie na żywność, które
pan burmistrz wraz z innymi turkuciami budował przez wiele, wiele
dni. A spiżarnie te, bez wątpienia, były oczkiem w głowie
najlepszej gospodyni w Turkuciewie, pani burmistrzowej.
Podziemne
królestwo mieszkańców Turkuciewa było dumą pana burmistrza. A
nadziemne, które było w ciągłej rozbudowie, miało być za jakiś
czas jeszcze większą dumą. Budowniczy Turkuciewa stawiali na ziemi
przepiękne zamki z szyszek. A stawiali je tuż pod rozłożystym
świerkiem, pod którym było tak spokojnie, tak cicho. To pan
burmistrz tak mądrze wybrał to wspaniałe miejsce pod zabudowę. Na
skraju lasu, w lekko zacienionym miejscu, a do tego nieopodal łąki,
gdzie było tyle pożywienia. Wymarzone miejsce. Jeden taki szyszkowy
zamek, największy, i wybudowany jako pierwszy, zajmował pan
burmistrz z żoną i z dwójką swoich dzieci, córką i synem. Pan
burmistrz dbał zawsze o to, aby jego zamek był wzorem dla
pozostałych turkuciów. Zawsze więc musiało w nim być czyściutko,
pachnąco i kolorowo. Dzieci pana burmistrza miały również swój
wielki udział w porządkowaniu i upiększaniu tegoż szyszkowego
zamczyska. Przed wizytą gościa od rana uwijały się po zamku,
ścierając kurze z mebli, odkurzając dywany, zamiatając i myjąc
podłogi.
— I
raz i dwa… i raz i dwa… i raz i dwa…! — Słychać było przez
otwarte okienko szyszkowego zamku.
— Ty,
Turkusia, a co ty tam tak odliczasz zawzięcie? — spytał
zaciekawiony Turkuś swoją siostrzyczkę, przerywając na chwilę
zamiatanie podwórka i zaglądając przez okno do środka.
— Nie
odliczam, tylko zamiatam kuchnię — odpowiedziała bratu zasapana
Turkusia. — Do rytmu lepiej się zamiata. Sam spróbuj.
— Miotła
raz… miotła dwa… miotła raz… miotła dwa…! — wydzierał
się Turkuś, zamaszyście machając miotłą. — No, masz rację.
Tak jest lepiej.
— Dzieci,
a co wy tak wyliczacie?! - zawołała mama Podjadzia, wychylając się
przez okno małżeńskiej sypialni na pierwszym piętrze.
Mama
Podjadzia nie czekała jednak na odpowiedź dzieci, bo nagle
przypomniała sobie, że nie sprawdziła w podziemnej spiżarni czy
wystarczy jej korzonków rzodkiewek, z których zamierzała zrobić
sałatkę z okazji wizyty gościa. Zostawiła natychmiast chodnik,
który chciała przez okno wytrzepać i pobiegła do windy. Windą
zjechała do podziemi i najkrótszym korytarzem udała się do
spiżarni. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy zobaczyła, że
niestety korzonków rzodkiewek jest o wiele za mało i nie wystarczy
dla wszystkich. Zdenerwowała się i pobiegła z powrotem do windy. I
gdy była już na górze, pobiegła do kuchni, i zawołała:
— Dzieci
kochane, w was nadzieja! Musicie natychmiast pójść do ogrodnika
Turkuckiego i kupić dziesięć korzonków rzodkiewek. Przygotowałam
tyle różnych sałatek, a tę najlepszą, rzodkiewkową, chciałam
zrobić na sam koniec, bo musi być bardzo chrupiąca. I niestety,
nie mam z czego ją zrobić. No już, zakładajcie palta, łapcie za
koszyk, i już was nie ma. Tylko się śpieszcie, bo za trzy godziny
nasz gość już tu będzie. Aha, masz tu Turkusiu pięć pieniążków,
no i idź już… Turkuś, czy ty słyszałeś co ja mówiłam?
Zostaw już tę miotłę i poczekaj, Turkusia już do ciebie idzie…
Turkusiu, załóż jeszcze kapelusik, żeby ci wiatr nie potargał
fryzurki.
Dzieci
były nawet zadowolone, że muszą iść do ogrodnika, bo w marszu
będą mogły rozprostować swoje ciałka. Po tych wielkich
porządkach, to już im wszystko zdrętwiało. A zwłaszcza wszystkie
trzy pary czułków, i nawet skrzydełka od ciągłego podpierania
się nimi.
Turkuś i
Turkusia raźnie pomaszerowali przez łąkę w kierunku ogromnego
ogrodu, gdzie mieszkał ogrodnik Turkucki. Po drodze trochę
podśpiewywali sobie, ćwiczyli po cichutku ćwierkanie, a i też
wymyślali sobie różne zabawy w jakie będą się bawić z innymi
małymi turkuciami po ceremonii powitalnej ich gościa. Bo że będą
się bawić, to było pewne. Zasłużyli sobie ciężką pracą na
wolny czas dla siebie. Już sama więc myśl o wieczornych zabawach
przyprawiała ich o wyśmienity humor.
Turkuś
długo myślał i stukał się co rusz skrzydełkiem po głowie, by
myśli szybciej przychodziły. W końcu wymyślił wyścigi pomiędzy
szyszkowymi zamkami. A po wyścigach, zabawę w chowanego. A po
zabawie w chowanego, znów wyścigi, ale na odmianę — lotne. A na
koniec zawody: kto najdalej pofrunie, a potem, kto najwyżej
pofrunie.
— Ach,
Turkuś, czy ty nie umiesz wymyślić innej zabawy! — zawołała
zawiedziona Turkusia i podała bratu koszyczek, by i on trochę
poniósł. — Za każdym razem te same zabawy. A lot na odległość
i na wysokość, to już zawsze muszą być na zakończenie
wszystkich naszych zabaw? Co? Wiem dlaczego, bo akurat ty jesteś w
tym najlepszy, dlatego znów chcesz się popisywać swoimi
umiejętnościami. A ty wiesz, że ani mama ani tato nie pozwalają
nam fruwać za daleko, bo turkucie nie bardzo potrafią fruwać, a
już lotu na wysokość, zabronili nam kategorycznie. I co, znów
chcesz rodziców denerwować?
—
Turkusiu, Turkusiu, ty już nie udawaj takiego niewiniątka, przecież
ty też lubisz sobie trochę polatać. No, oprócz latania na
wysokość, ma się rozumieć. Bo latania na wysokość, to ty się
boisz jak ognia — zaśmiał się Turkuś. — Ale ja przynajmniej
wymyśliłem jakieś zabawy. A ty, co? Ani jednej.
— A kto
ci powiedział, że nie wymyśliłam — odpowiedziała Turkusia,
robiąc obrażoną minkę. — Właśnie, że wymyśliłam. No na
przykład taka zabawa: zawiązujemy turkuciom oczka i oprowadzamy ich
po łące i każemy im zgadywać po zapachu, jakie roślinki mają
przed sobą. A to będzie trudne zadanie. Bo przecież kiedy się
posilamy, żerując pod ziemią i podgryzając podziemne korzonki
roślin, to my dobrze wiemy, jakie roślinki podgryzamy. Ale sztuka
będzie polegać na tym, by zgadnąć co to za roślinka, nie widząc
jej tylko czując jej zapach, i to na powierzchni ziemi. I ten, co
zgadnie najwięcej, wygrywa, a ten co najmniej, albo wcale, przegrywa
i będzie musiał spełnić jedno życzenie tego co wygrał. I tak
dalej i tak dalej. Cha, cha, cha…! Może być dużo radości i
śmiechu. No co, dobra zabawa, nie?
— Czy
ja wiem? — powątpiewał Turkuś. — A jakie życzenia trzeba by
było spełniać…? Ojej, poczekaj, poczekaj… Świetna zabawa!
Przecież ten co przegra, a kiedy ja wygram, bo jestem tego pewien,
że wygram, to będzie musiał spełnić moje życzenia i polatać ze
mną na wyścigi, a następny co przegra, to będzie musiał polatać
ze mną na wysokość… Wspaniała zabawa! Turkusiu, ty to masz
głowę!
— Och,
Turkuś, czy ty zawsze musisz myśleć tylko o tym samym? — spytała
Turkusia z zawiedzioną miną i zatrzymała się momentalnie. Po czym
popatrzyła na zdziwionego braciszka i z rezygnacją położyła po
sobie czułki. — A niech ci będzie! Ale będziesz musiał poprosić
tatusia o zgodę na loty nadziemne. Bo inaczej to ci się oberwie…
że ho, ho!
— Już
ty się o to nie martw! — zawołał Turkuś do siostrzyczki i na
powrót wcisnął jej do rączki koszyczek. — A teraz popatrz,
pokażę ci jak lata w powietrzu turkuciowy Turkuś z rodu Turkuci
Podjadków.
Turkusia
nie zdążyła nawet zaprotestować, a Turkuś był już w powietrzu.
Poleciał daleko od niej aż straciła go z oczu. Turkusia była zła
na brata, że ją samą zostawił. Postanowiła więc się obrazić
na niego i z nim nie rozmawiać. Przynajmniej na chwilę, kiedy do
niej wróci. Mocniej ścisnęła koszyczek i poszła przed siebie z
obrażoną miną. Szła i szła, a jej braciszek jakoś nie wracał.
Zaczęła się w końcu niepokoić, że coś mu się stało. Biegała
więc po łące i go nawoływała. I nic, cisza. Turkusia ani widu
ani słychu. — „Czyżby zapadł się pod ziemię?” — myślała
z coraz większym strachem. — „Ależ nie, przecież on był nad
ziemią… No to może zginął w powietrzu?” — Turkusię tak
bardzo przeraziły własne myśli, że wreszcie nie wytrzymała i na
całe gardełko zaczęła krzyczeć:
— Ojejku,
jejku, mój kochany braciszek…! Turkusiu mój najukochańszy, co ci
się stało? Proszę cię, wracaj! Jak wrócisz, to ja nawet jestem
gotowa z tobą na wysokość polatać. Ale wracaj, błagam cię,
wraaaaaacaj!
— A
kuku, tu jestem! — rozległo się pomiędzy dwoma kępkami trawy. —
A kuku, szukaj mnie!
— Ty
wstrętny Turkusiu! Jak mogłeś mi to zrobić?! — zawołała na
powrót zła Turkusia.
— A
cóż ja takiego ci zrobiłem? Bądź szczęśliwa, że cię w ogóle
znalazłem — zagrzmiał Turkuś spod kępki trawy. Po czym
wygramolił się na nią, by z wysoka lepiej zobaczyć swoją
siostrzyczkę, i jeszcze głośniej zawołał: — Gdzie ty właściwie
polazłaś? Szukam za tobą już tak długo.
Okazało
się, że obrażona Turkusia pomyliła kierunki i poszła w zupełnie
inną stronę. I zamiast zbliżać się do ogrodu ogrodnika
Turkuckiego, coraz bardziej się od niego oddalała. Dobrze że
Turkuś, najlepszy wśród turkuciów lotnik w lotach na wysokość,
wypatrzył ją z góry. W przeciwnym razie, Turkusia poszłaby nie
wiadomo dokąd, no i z pewnością zgubiłaby się na tej ogromnej
łące.
— Nie
polazłam, tylko szłam do ogrodnika Turkuckiego — odpowiedziała
Turkusia, siląc się już na uśmiech.
— A to
przepraszam, nie wiedziałem, że my mamy dwóch ogrodników
Turkuckich — zaśmiał się Turkuś. — Ja znam tylko jednego i do
niego zamierzam dotrzeć, jak mamusia nakazała… Ty, Turkusia, ale
nie myśl, że ja nie słyszałem tego, że gotowa jesteś ze mną
polatać. A słyszałem… i to wyraźnie. I trzymam cię za słowo.
— A
pewnie, słowa dotrzymam. Nie myśl sobie, że nie! - Turkusia
zapewniła braciszka, robiąc przy tym niepewną minę.
Turkusiowi chciało się śmiać z siostry. Był
pewien, że ona znów stchórzy przed lotem i będzie się wykręcać
bólem brzucha. Zawsze tak robiła. Już otworzył nawet buzię do
gromkiego śmiechu, gdy nagle śmiech zastygł mu na ustach…
Usłyszał gdzieś w oddali czyjś żałosny płacz. Podfrunął do
siostry, złapał ją za rękę, i szybko pobiegli w tamtym kierunku.
Oczom
Turkusi i Turkusia ukazał się żałosny widok. W dużej dziurze w
ziemi leżał potężny, niczym rycerz w czarnej zbroi -— żuk
Skarabeusz. A leżał tam na grzbiecie i przebierał tylko nogami w
powietrzu. Zaś na jego brzuchu siedziała biedronka Siedmiokropka i
płakała wniebogłosy.
Rodzeństwo
turkuciów natychmiast zapomniało o korzonkach rzodkiewek i rzuciło
się na ratunek biednej Siedmiokropce i Skarabeuszowi. Chwilę to
trwało, zanim udało im się wydobyć ich z dziury, gdyż dziura
była bardzo głęboka. Narwali najpierw dużo źdźbeł trawy, a
potem wrzucali je do dziury, obok leżących tam nieszczęśników.
Powili i uważnie, aby dodatkowo ich nie zranić. I kiedy nawrzucali
ich na tyle dużo, że można było spokojnie wskoczyć do środka,
Turkuś zawołał:
— A
teraz uważaj Turkusiu! Ja wskakuję do dziury, biorę Siedmiokropkę
na ręce, i podaję ci ją. A ty delikatnie położysz ją na trawie,
i poczekasz aż podam ci Skarabeusza. Sama nic nie rób przy
Siedmiokropce, bo najpierw musimy dokładnie ją zbadać, co ma
połamane i gdzie. Zrozumiałaś?
—
Zrozumiałam, zrozumiałam, a co bym miała nie zrozumieć. No,
wskakuj szybko do tej dziury — ponaglała brata Turkusia. —
Popatrz, jacy oni są już wycieńczeni. Biedna biedronka. Biedny
żuczek.
O ile z
wyciągnięciem Siedmiokropki Turkuś i Turkusia nie mieli wiele
kłopotu, o tyle z wyciągnięciem Skarabeusza już tak. Biedronka
była malutka i leciutka, a żuk ogromny i ciężki. Turkuciowe
dzieci musiały się przy nim mocno namęczyć.
— Na
lot turkucia! Nie damy rady, czy co?! — wrzeszczał Turkuś.
—Poczekaj Turkusia… Musimy załatwić sprawę turkuciowo, no! Na
raz i dwa, ja go podnoszę z dna dziury, na trzy, podaję go tobie. A
ty, na raz i dwa odbierasz go ode mnie, i na trzy, kładziesz go na
trawie. No, jazda! Na trzy! Jeszcze raz!
Po
kwadransie turkuciowe dzieci pochylały się już nad Siedmiokropką
i Skarabeuszem i sprawdzały, czy są mocno ranni i czy mają
połamane nóżki, albo skrzydełka. I okazało się, że biedronka
ma zranione skrzydełko, a żuk złamane dwie tylne nóżki. Turkuś
szybko usztywnił Skarabeuszowi nóżki jakimiś twardymi łodyżkami,
przywiązując je porwanym na kawałki rękawem swojego palta. A
Turkusia w tym czasie opatrzyła Siedmiokropce skrzydełko, robiąc
jej opatrunek ze swojej chusteczki do nosa namoczonej w kropli rosy.
Turkuś
i Turkusia tak bardzo byli zajęci rannymi, że zupełnie stracili
poczucie czasu. I kiedy w końcu zrobili wszystko co tylko mogli, by
Siedmiokropka i Skarabeusz tak nie cierpieli, wtedy dopiero poczuli
ogromne zmęczenie. Położyli się więc na miękkiej kępce trawy
tuż obok rannych, kiedy nagle usłyszeli głos Siedmiokropki:
— Dziękuję
wam kochani, że nas uratowaliście. Bo gdyby nie wy, zostalibyśmy w
tej dziurze na wieki. Już drugi dzień tam leżeliśmy i nikt nam
nie przyszedł z pomocą.
Biedronka
Siedmiokropka opowiedziała turkuciowym dzieciom jak to się stało,
że znalazła się razem z Skarabeuszem w tej głębokiej dziurze. A
było to tak: kiedy Siedmiokropka przelatywała nad łąką w drodze
do swojego domu, usłyszała czyjeś nawoływanie o pomoc. Pofrunęła
w tym kierunku i zobaczyła w dziurze Skarabeusza, który leżał tam
na grzbiecie i nie mógł się odwrócić. Biedronka bardzo się
zdziwiła, widząc Skarabeusza w tym miejscu. Wtedy Skarabeusz
powiedział jej, że jest podróżnikiem i przyleciał tu z Czarnego
Lądu w specjalnym celu. Siedmiokropka nie bardzo rozumiała o co mu
chodzi, ale postanowiła mu pomóc. Na początku podawała mu długie
źdźbła trawy, aby mógł się jakoś przytrzymać i odwrócić.
Ale kiedy to nic a nic nie pomagało, sfrunęła do dziury i sama
próbowała go odwrócić. Niestety, Skarabeusz ciężki i twardy jak
rycerz w zbroi swym potężnym ciałem niechcący przydusił jej
skrzydełko. Wtedy jej delikatne skrzydełko rozerwało się w dwóch
miejscach. I takim to sposobem we dwoje zostali uwięzieni w dziurze
i nic im innego nie pozostało, jak tylko wyczekiwać ratunku.
Turkuciowe
dzieci ze współczuciem patrzyły na Siedmiokropkę i na
Skarabeusza. I gdy stwierdziły, że Siedmiokropka czuje się już
dużo lepiej, to ich uwaga skupiła się na Skarabeuszu, ale on
milczał jak zaklęty i nic nie chciał mówić. Chwilę pomilczeli
wszyscy. Ale ciekawska Turkusia w końcu nie wytrzymała i odezwała
się pierwsza:
— Ja się
nazywam Turkusia, a to mój brat Turkuś, jesteśmy dziećmi
burmistrza Turkucia Podjadka i mieszkamy... o, tam, gdzie łąka
łączy się z lasem. Tam jest właśnie nasza piękna Turkućlandia…
— Coś
ty powiedziała?! — Skarabeusz głośnym krzykiem przerwał
Turkusi, a że głos miał potężny, okropnie ją wystraszył. Ale
po chwili, łagodnym już głosem zapytał jeszcze raz: — Coś ty
powiedziała? Czy ja dobrze usłyszałem? Tam jest Turkućlandia?
— Tak,
dobrze usłyszałeś — za siostrę odpowiedział Turkuś. — My
pochodzimy z Turkućlandii.
— Hurrra!
Więc bocian Klekotek mnie nie oszukał… Hurra! — wołał
wyraźnie uradowany Skarabeusz. — Przepraszam was moi kochani,
jestem okropny. Zamiast wam podziękować za ratunek, to ja się
zachowuję jak ostatni gbur. Wybaczcie staremu. Byłem tak
przygnębiony, że nie mogłem znaleźć Turkućlandii, że już
myślałem nawet, iż mój przyjaciel Klekotek, z którym
przyleciałem na wasze ziemie, mnie okłamał. Otóż Klekotek
zostawił mnie na tej łące i powiedział, że gdzieś tu nie daleko
musi być ta wspaniała kraina. Szukałem jej przez dwa dni i nie
mogłem znaleźć. A potem jeszcze ten wypadek w dziurze, do której
wpadłem, łamiąc sobie nogi. I tego jakby było mało, to na
dodatek uszkodziłem Siedmiokropce skrzydełko. Ojoj, ojoj… tego
wszystkiego naraz było za dużo dla mnie starego, no i załamałem
się. Ale teraz widzę, że zupełnie niepotrzebnie, bo przecież los
mi sprzyja. Pomijając moje złamane nogi i uszkodzone skrzydełko
biedronki, wszystko inne jest wspaniałe. Mój kochany przyjaciel
Klekotek dalej będzie moim przyjacielem, a ja znajduję się w
pobliżu Turkućlandii… Hura! Hurrrra!!!
— A
powiedz nam Skarabeuszu, co cię przywiodło w nasze strony —
zapytała zaciekawiona Turkusia...