Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo.
Oferta Wydawnictwa:
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/milosc-przyszla-niespodzianie.html
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/milosc-przyszla-niespodzianie.html
Miłość przyszła niespodzianie — zbiór krótkich opowiadań erotycznych składający się z pięciu odrębnych historii pięciu kobiet w różnym wieku. Każda z tych historii niesie ze sobą jednak podobne przesłanie: „Oczekuj miłości a przyjdzie”.
Poniedziałkowe
randez-vous
(fragment
opowiadania)
Był
poniedziałek. Okropny dzień. Najgorszy dzień tygodnia dla wielu
ludzi. Dla Karoliny również. Nawet będąc na urlopie, Karolina
jakoś dziwnie tego dnia nie lubiła. Pewnie z przyzwyczajenia. A
akurat tamten poniedziałek, wydawał się jej jeszcze okropniejszym
poniedziałkiem, ponieważ po całotygodniowej walce z potężnym
przeziębieniem wróciła do pracy. W pracy czekało na nią multum
zaległości. Urobiła się straszliwie. Dodatkowo ta szaruga
jesienna źle na nią wpływała. Od rana lało jak z cebra. Szaro,
mokro, chłodno, brzydko. Niby to nic dziwnego, wszak już jesień,
ale Karolina i jesieni nie znosiła. Zwłaszcza takiej. Smutnej i
płaczącej deszczem od rana.
— A
niech to szlag trafi! — burknęła sama do siebie, wychodząc z
biurowca swojej firmy.
Ulica
tonęła w deszczu. Karolina, garbiąc się, rozłożyła parasol i
skierowała swe ociężałe kroki do pobliskiego supermarketu.
Musiała zrobić jeszcze zakupy przed powrotem do domu. Lodówkę
miała niemalże pustą. Przez cały tydzień choroby nie wychodziła
z domu. Wprawdzie jej syn Błażej coś tam w tygodniu z podstawowych
artykułów kupował, ale do przyrządzenia obiadu nie miała już
nic. Zła była jak osa, że musi w taką pogodę łazić po ulicy
wśród tłumu przemoczonych przechodniów. Najchętniej wsiadłaby
już do autobusu, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie czuła
się dobrze. Była osłabiona chorobą, a pogoda dodatkowo potęgowała
jej złe samopoczucie. Poczucie obowiązku nakazywało jej jednak
zrobić zakupy. Musi przecież wreszcie jakiś porządny obiad
ugotować synowi. Błażej w poniedziałek po lekcjach ma od razu
trening, wróci więc wygłodniały okrutnie.
Kiedy
dotarła do supermarketu, była już pewna, że żadnych większych
zakupów robić nie będzie. Odechciało się jej całkowicie. Buty
miała przemoczone. Było jej zimno. Poczuła się jeszcze bardziej
osłabiona. Dreszcze przelatywały jej po plecach. Czoło zrosił
zimny pot. Nie brała nawet wózka na zakupy. Nerwowym ruchem
chwyciła za koszyk i poczłapała do środka.
Po
dziesięciu minutach była już gotowa z zakupami. Kupiła jedynie
pieczywo, masło, ser, a na obiad: kurczaka, trochę jarzyn i
ziemniaki. Ustawiła się do kolejki przy najmniej obleganej kasie,
zastanawiając się jeszcze na szybko, czy czegoś jej w domu na już
nie brakuje. Przypomniało jej się, że proszek do prania jest na
ukończeniu. Odruchowo odwróciła się by sprawdzić jak daleko ma
do stoiska chemicznego. Odległość wydała jej się nie do
pokonania. Nie dzisiaj. Nie w takim dniu. Odwracając się na powrót
twarzą do kasy, w kolejce przy kasie obok, zauważyła mężczyznę,
którego widziała parę godzin temu na korytarzu biurowca. Mężczyzna
patrzył na nią i uśmiechał się. Zawstydziła się. Czuła się
fatalnie. Miała wrażenie, że fatalnie też wygląda. Wstyd ją
ogarniał coraz mocniej, dając swój wyraz piekącym rumieńcem na
spoconej wcześniej twarzy. Pewnie dlatego, że mężczyzna był
bardzo przystojny i elegancki. Zauważyła to już na korytarzu
biurowca, kiedy szła po kawę do automatu, ale że czuła się źle,
nawet na moment się nie zastanowiła kto to taki. W innym dniu z
pewnością choćby oko dyskretnie na nim zawiesiła. Zawsze jej się
podobali tacy zadbani mężczyźni. Ale teraz, kiedy się tak
fatalnie czuła, wolałaby żadnego takiego nie widzieć. A ten oto,
jeszcze się do niej uśmiecha. Karolina poczuła, że rumieniec
nabiera na sile, szybko spuściła więc wzrok, i udając że nagle
zainteresowała ją reklama nowych artykułów, wlepiła oczy w
wiszący nad kasą plakat. Marzyła, aby jak najszybciej znaleźć
się na zewnątrz.
Po
uregulowaniu należności za zakupione artykuły i załadowaniu ich
byle jak do swojej torby, Karolina szybkim krokiem skierowała się
do wyjścia. Pech chciał, że kiedy wychodziła już ze sklepu,
jakiś dwóch chłopaczków, wbiegając do środka, wytrąciło jej
torbę z rąk. Prawie cała zawartość jej torby wysypała się na
posadzkę. Najgorsze, że siatka z ziemniakami pękła i ziemniaki
porozlatywały się w różnych kierunkach. Karolina wściekła się
okrutnie. Natychmiast się pochyliła i nerwowo zaczęła zbierać
rozsypane artykuły, klnąc w duchu nawet nie tyle na niesfornych
chłopców, co na poniedziałek. Nagle usłyszała nad sobą czyjś
głos. Męski głos.
— Co
za utrapienie z takimi łobuzami. Nie dość, że wpadają na ludzi,
to jeszcze nawet nie przeproszą.
Karolina
natychmiast popatrzyła do góry, i aż zamarła. Nad nią stał nie
kto inny, a właśnie ten przystojny mężczyzna. Jej wściekłość
natychmiast ustąpiła miejsca zawstydzeniu.
— Proszę
się podnieść — rzekł przystojny mężczyzna, podając Karolinie
dłoń. — Ja pani wszystko pozbieram. Nie uchodzi by tak piękna
dama pochylała się pod nogami tylu ludzi.
— Ależ
to nic… dam radę… to nic — jąkała się Karolina zawstydzona
już do granic możliwości.
— O
nie, nie, ja pozbieram, proszę dać mi swoją torbę — nie
ustępował mężczyzna.
Kiedy
wychodzili razem ze sklepu, mężczyzna oprócz swojej torby z
zakupami, ciągle trzymał torbę Karoliny. A będąc już na ulicy,
ukłonił się szarmancko i rzekł:
— Przepraszam,
nie przedstawiłem się. Nazywam się Robert Kownacki.
— Karolina
Wierzyńska — niepewnym głosem przedstawiła się Karolina. —
Miło mi.
— A
wiem, wiem, jest pani księgową w naszej firmie — zaśmiał się
pan Robert. — A ja jestem od tygodnia nowym zaopatrzeniowcem. Szef
wszystkim mnie przedstawił, ale że pani była na chorobowym, miał
przedstawić dzisiaj. Jednak coś mu wypadło i musiał wyjechać.
— Ach,
to pan! Koleżanki mi mówiły, że mamy nowego zaopatrzeniowca, ale
nie wiedziałam, że to pan.
— No
to już się sami poznaliśmy. Wprawdzie nie w firmie, ale co to za
różnica. Ważne, że już się znamy. A może da się pani zaprosić
na kawę? Tu w pobliżu jest bardzo miła kawiarenka.
— Dziękuję
za zaproszenie, ale nie wiem, czy to wypada tak od razu, z marszu…
— Ze
sklepu, nie z marszu — zachichotał pan Robert. — Ależ
oczywiście, że wypada.
Karolina
jednak odmówiła, gdyż przypomniała sobie, że jej wygląd
pozostawia wiele do życzenia, no i że Błażej niebawem wróci do
domu. Musi mu przecież ugotować obiad.
Robert
zaprosił Karolinę do swojego samochodu i zawiózł ją pod sam dom.
Pod domem chwilę jeszcze posiedzieli w samochodzie i porozmawiali.
Umówili się też na wspólne wyjście do kawiarni w najbliższy
piątek.
Wspinając
się po schodach do swojego mieszkania, Karolina rozmyślała nad tym
dziwnym, niespodziewanym, ale w sumie bardzo przyjemnym spotkaniem z
Robertem. Kiedy siedzieli jeszcze w samochodzie pod jej blokiem,
dowiedziała się od niego, że jego żona zmarła przed pięcioma
laty na raka. Że do tej pory jest wdowcem. Bezdzietnym. Nie związał
się do tej pory z żadną kobietą. Robert opowiadał jej też, jak
ciężkie chwile przeżywał po śmierci swojej ukochanej żony, i
jakim wspaniałym człowiekiem ona była. Karolinę tak bardzo
wzruszył los Roberta, że sama zaczęła zwierzać się ze swojego
życia. Opowiedziała Robertowi o swoim nieudanym małżeństwie
zakończonym przed dziewięcioma laty rozwodem. O tym jak sama
musiała sobie radzić z wychowywaniem 18-letniego obecnie syna.
Wspomniała też o tym, że przez cały ten okres nigdy jej nawet na
myśl nie przyszło, aby się związać z innym mężczyzną. Że
najważniejszy był dla niej syn, dom, praca, i że to wokół tych
priorytetów do dziś dnia toczy się jej życie. Przyznała jednak
szczerze, że od czasu, kiedy jej Błażej stał się dorosły i
zaczął mieć swoje własne życie, coraz bardziej brakuje jej
kontaktu z ludźmi. Brakuje jej przyjaznej duszy. Coraz częściej
też odczuwa samotność.
Spotkanie
w piątkowy wieczór było bardzo miłe. Karolina i Robert spędzili
parę godzin w zacisznej kawiarence przy świecach. Nieustannie
rozmawiali. Nie mogli się ze sobą nagadać. Opowiadali o swoim
życiu, o swojej rodzinie, o swoich zainteresowaniach, wreszcie o
swoich marzeniach. Karolina sama sobie się dziwiła, że aż tak
bardzo otworzyła się przed obcym człowiekiem, ale czuła
intuicyjnie, że może mu zaufać. A to odczucie bardzo ją cieszyło.
Sprawiało przyjemną ulgę, że oto ona, po tylu latach, ma przed
kim wyrzucić z siebie wszystko to, co leży jej na sercu i co przez
tyle lat w sercu się nagromadziło. Podobnie odczuwał Robert.
To był
początek ich serdecznej znajomości. Od tej pory spotykali się
bardzo często. Chodzili razem do kina, do teatru, czasami na
pływalnię. Często też wyjeżdżali samochodem Roberta za miasta,
aby pospacerować po lesie. Oboje uwielbiali te swoje spacery na
łonie natury. W pracy przed współpracownikami nie ujawniali swojej
zażyłości. Nie chcieli wysłuchiwać komentarzy innych. Cieszyli
się sobą, swoją przyjaźnią. Dla siebie jedynie pragnęli
zachować tę słodką tajemnicę o rodzącym się między nimi
uczuciu.
Od
jakiegoś już czasu, Karolina zauważyła, że jej syn Błażej
momentami uważnie się jej przygląda. Trochę ją to dziwiło,
dlatego pewnego wieczoru spytała go wprost:
— Może
mi powiesz wreszcie, dlaczego mi się tak przypatrujesz? Coś ze mną
nie tak?
— Ależ
tak, tak! Nawet bardziej niż tak! — zachichotał Błażej. — No
dobra, powiem, skoro Ty sama nic nie mówisz… Otóż wydaje mi się,
moja kochana mamciu, że masz kogoś… Faceta mam na myśli… Bo
nigdy przedtem nie widziałem cię w tak promiennym nastroju. Nigdy
przedtem też nie dbałaś aż tak o siebie. Odmłodniałaś.
Wyładniałaś. To się widzi… i czuje. No to jak? Kto to jest?
Powiesz mi wreszcie?
Karolina,
wsłuchując się w słowa syna, na moment oniemiała. Nie
przypuszczała, że to jej dziecko jest już na tyle dorosłe, żeby
zauważać takie rzeczy. No i co tu ukrywać, poczuła się trochę
zawstydzona. Zorientowała się jednak w mig, że to już czas, aby
synowi powiedzieć prawdę. Uśmiechnęła się, nabrała powietrza,
i powiedziała:
— Wiesz,
Błażejku, nawet mi na myśl nie przyszło, że ty cokolwiek możesz
po mnie poznać. Ale to miłe… Znaczy, że interesujesz się matką…
Tak, masz rację, poznałam wspaniałego człowieka, dzięki któremu
moje życie nabrało barw. I nie będę ukrywać, że czuję się
szczęśliwa.
Karolina
z wypiekami na twarzy opowiedziała Błażejowi kto to jest Robert i
jak się z nim poznała. Ku jej radości, Błażejowi Robert się
spodobał. Zaproponował nawet, ażeby spotykali się również i u
nich w domu. Powiedział, że pragnie, aby jego matka była
szczęśliwa. Zaś na koniec ich rozmowy, śmiejąc się, kilka razy
powtórzył, że się postara nie być o Roberta zazdrosnym. Wreszcie
wycałował Karolinę z każdej strony, i chichocząc coraz głośniej,
znikł za drzwiami swojego pokoju. Po chwili jednak wystawił głowę
zza drzwi i dodał jeszcze, ale już poważnym głosem:
— Byleby
był zawsze porządnym facetem i o ciebie dbał… bo jak nie, to ze
mną będzie miał do czynienia... No!
Karolina
tak bardzo była uszczęśliwiona rozmową z synem, że jeszcze tego
samego wieczoru zatelefonowała do Roberta. Pragnęła jak
najszybciej podzielić się z nim dobrymi wieściami. Nigdy przed nim
nie kryła, że obawia się reakcji Błażeja.
Od tej
pory zaczęli się spotykać również i w domu Karoliny. Pewnej
niedzieli, kiedy pod wieczór Robert zjawił się u Karoliny, Błażej
akurat wychodził z domu. Nie omieszkał jednak się z Robertem
przywitać. Poklepał go serdecznie po ramieniu, dając tym wyraz
swej aprobaty, a naciskając już klamkę u drzwi, wesoło zawołał:
— Wychodzę
do Marcina, posłuchać muzyki z kumplami… Wrócę około 21-szej.
A będąc już na schodach, zawył na cały głos: — Dziecka nie
ma… chata wolna… oj, będzie bal!
Po raz
pierwszy Karolina mogła być z Robertem w domu sam na sam. Poczuła
się dziwnie podniecona. Całym sercem czuła, że się zakochała w
Robercie, i że każda spędzona z nim chwila, jest dla niej czymś
wyjątkowym. Przy nim czuła się jak nowo narodzona. Przy nim czuła
się prawdziwą kobietą. Coraz bardziej potrzebowała jego
bliskości.
Robert
również obdarzał Karolinę miłością, ale nie miał odwagi jej o
tym powiedzieć. Pragnął przebywać w jej towarzystwie jak
najczęściej. Pragnął jej bliskości, również i tej fizycznej.
Tłumił jednak w sobie to pragnienie, gdyż nie chciał by go
Karolina źle odebrała. Wierzył, że czas będzie dla nich łaskawy,
że kiedyś dojdzie do ich zbliżenia. Czekał wytrwale.
Niedzielny
wieczór zapowiadał się bardzo romantycznie. Obydwoje byli
podnieceni swoją bliskością w zaciszu domowym.
Kiedy po wspólnej kolacji przy świecach usiedli
na sofie, Robert objął ramieniem Karolinę i zaraz potem zbliżył
usta do jej ust. Karolina zamarła w bezruchu, lecz za moment poddała
się jego pocałunkom. Poczuła jak jego język rozkosznie bada
wnętrze jej ust, a uścisk jego ramienia nasila się. Pocałunki ich
stawały się coraz intensywniejsze. Oboje czuli ogromne podniecenie.
Coraz bardziej odczuwali
wzmożoną potrzebę miłości fizycznej. I ta ich wzmożona potrzeba
sprawiła, że oboje zapomnieli o jakichkolwiek wcześniejszych
skrupułach. Karolina wsunęła drżące z podniecenia dłonie
Robertowi pod koszulę. Wtedy Robert z westchnieniem rozkoszy
niemalże bezwiednie zaczął rozpinać guziki jej bluzeczki. Ich
podniecenie sięgało zenitu. Oboje czuli, że teraz, że już, że
natychmiast staną się jednością… I wtedy, uszu
ich dobiegł odgłos otwieranych drzwi wejściowych. Oderwali się od
siebie jak rażeni piorunem. Cały romantyczny czar prysł w momencie
niczym bańka mydlana. Przerażeni zaczęli poprawiać na sobie
potargane ubranie i włosy. Nie zdążyli. Zobaczyli Błażeja jak
wpada do pokoju, meldując już od drzwi:
— Skończyliśmy
wcześniej, bo kumple wybierali się jeszcze na dyskotekę, a ja,
jako wzorowy syn, kroki swe skierowałem prosto do domu.
W
pokoju stołowym zapanowała konsternacja. Błażej widząc zmieszaną
matkę, jak w pośpiechu zapina guziki bluzki, i nie dużo mniej
zmieszanego Roberta, jak wciska koszulę do spodni, wycofał się
natychmiast do swojego pokoju.
Karolina
czuła się potwornie zawstydzona. Czuła się jak nastolatka
przyłapana przez ojca na obściskiwaniu się z chłopakiem. Robert
też się czuł zawstydzony, ale przede wszystkim czuł ogromne
zakłopotanie, gdyż nie wiedział jak ma zareagować. Widział jak
bardzo zmieszana jest Karolina. Próbował porozmawiać z nią,
uspokoić, jednak rozmowa się między nimi nie kleiła. Karolina
wzdychała ciężko i zakrywała twarz dłońmi. Robert czuł się
zakłopotany jeszcze bardziej. Nie wiedząc co ma zrobić, po chwili
wyszedł.
Następnego
dnia, w poniedziałek, Karolina ciągle czuła się nieswojo. Nie
mogła ochłonąć po niedzielnym wieczorze. Przez cały dzień w
pracy bała się wyjść na korytarz, aby nie spotkać Roberta. Nie
umiałaby mu w oczy spojrzeć. Na szczęście okazało się, że
Roberta od południa nie ma w firmie, ponieważ wyjechał służbowo
do hurtowni. Karolinie było to na rękę. Po skończeniu pracy,
szybciutko przemieściła się na przystanek autobusowy, i za trzy
kwadranse, wchodziła już do domu. Już w autobusie postanowiła
nalepić pierogów. To ją zawsze uspokajało. Wiedziała, że Błażej
z zawodów pływackich ma wrócić do domu dopiero około 20-tej.
Miała więc parę godzin dla siebie… no i dla pierogów. Włączyła
radio, przebrała się w swój wygodny domowy strój, założyła
fartuszek, i zabrała się za te jakże filozoficzne, a i wyciszające
zajęcie. Była już prawie w połowie roboty, kiedy nagle usłyszała
dzwonek do drzwi. Zdenerwowała się. Była pewna, że to sąsiadka
znów przyszła coś pożyczyć. W pośpiechu wytarła w fartuszek
oklejone ciastem ręce i poszła do przedpokoju. Kiedy otworzyła
drzwi wejściowe, grymas niezadowolenia natychmiast przekształcił
się w serdeczny uśmiech. W drzwiach stał Robert z czerwoną
różyczką w dłoni.
— Wybacz
Karolinko, że cię tak nachodzę bez uprzedzenia — niepewnym
głosem odezwał się Robert, wręczając Karolinie kwiat. — Wiesz,
kiedy wróciłem z wyjazdu służbowego, nie mogłem sobie miejsca
znaleźć w domu. Wyszedłem więc na spacer i sam nie wiem nawet
kiedy znalazłem się pod twoim blokiem.
— Wchodź,
wchodź, Robercie, przecież nie będziemy tak rozmawiać w drzwiach
— odrzekła Karolina i uśmiech natychmiast znikł jej z twarzy, bo
nagle uświadomiła sobie jak wygląda.
— Ślicznie
wyglądasz w domowym zaciszu… — Robert najwyraźniej odczytywał
myśli Karoliny.
— A
wiesz, tak po domowemu… — zająknęła się Karolina. — Właśnie
lepię pierogi na obiad.
— Och,
uwielbiam pierogi! — wyrwało się Robertowi.
— Tak?
To cieszę się. Na pewno cię poczęstuję, ale na razie proszę
przejdź do pokoju stołowego i daj mi jakieś 15 minut. Dobrze?
— No
ale może mógłbym ci pomóc, co?
— Nie,
nie, poczekaj proszę w pokoju.
Karolina
wpadła do kuchni i szybko zabrała się za prowizoryczne sprzątanie
pobojowiska, jakim chwilowo była jej kuchnia. Wszystkie ulepione
pierogi ze stolnicy przełożyła na duże półmiski. Pościerała
wszystko dookoła z wszechobecnej mąki. Kiedy już jako tako kuchnię
doprowadziła do porządku, nastawiła duży garnek wody na
zagotowanie pierogów. Spoglądnęła w lustro wiszące przy oknie i
aż się wystraszyła swojego odbicia. Wyglądała okropnie. Na
szybko otrzepała mąkę z policzków i włosów, palcami ułożyła
jakoś fryzurę, i już chciała zdjąć z siebie fartuszek, kiedy
wzrok jej utkwił na stolnicy. Zwinnym ruchem otrzepała ją z mąki
nad zlewozmywakiem i już chciała schować ją za szafkę, gdy
nagle, pech chciał, stolnica wysmyknęła jej się z rąk i z
potężnym łomotem upadła na podłogę. Karolina fuknęła do
siebie pod nosem:
— Cholera
jasna, wiadomo, poniedziałek — i szybko schyliła się, aby
podnieść stolnicę, i wtedy, miedzy nogami, zobaczyła stojącego w
drzwiach Roberta.
— Karolinko,
co się stało? — spytał zaniepokojony Robert, lustrując wzrokiem
kuchnię.
— Nic,
nic, to tylko stolnica mi wypadła z rąk — odpowiedziała
speszona Karolina.
— Że
ty też nie pozwolisz sobie pomóc. — Robert zbliżył się do
Karoliny i objął ją za biodra. — A Błażeja nie ma w domu? —
spytał po chwili, przyciągając Karolinę do siebie.
— Nie
ma, jest na zawodach pływackich, wróci późnym wieczorem —
wyjaśniła Karolina drżącym z podniecenia głosem.
— To
cudownie — ucieszył się Robert. — Głupio się czuję po
wczorajszym. Całą noc nie mogłem spać, bo myślałem o tobie…
Karolinko, czy ty o mnie też myślałaś?
Karolina
nie zdążyła nawet cokolwiek powiedzieć, bo nagle usta Roberta
przylgnęły do jej ust. Karolinie aż się w głowie zakręciło.
Poczuła przyjemne mrowienie w okolicach brzucha. Przytuliła się
gwałtownie do Roberta i zaczęła łapczywie go całować. Nastrój
erotycznego napięcia między nimi przemienił się w burzę.
Karolina niemalże zdarła z Roberta koszulę. Robert wsunął ręce
pod jej bluzę, a że Karolina nie miała na sobie biustonosza,
zachłannie zaczął pieścić jej nabrzmiałe piersi. Po chwili
zdarł z niej bluzę i rzucił ją, nie patrząc nawet gdzie. Bluza
wylądowała na równiutko ułożonych na półmiskach pierogach.
Karolina widząc to, zachichotała tylko i wpiła się w nagi tors
Roberta. Chwilę później leżała naga pod Robertem, na zimnej,
kafelkowej posadzce, drżąc nie tyle z zimna, co z podniecenia.
Robert zaczął znaczyć językiem ślad na jej brzuchu. Delikatnie,
coraz niżej. Karolina zanurzyła dłonie w jego włosach i objęła
go mocno nogami. Robert muskał ustami najskrytsze zakamarki jej
ciała. Dłońmi pieścił wnętrze jej ud. Karolina była gotowa na
rozkosz. Każdy Roberta ruch budził w niej uśpioną przez tyle lat
potrzebę spełnienia. Ujęła dłońmi jego twarz i pragnęła już
tylko jednego, aby cały należał do niej. Wygięła się w łuk,
jeszcze mocnej przylgnęła do Roberta, i czując nad uchem jego
szybki oddech, oddała się nadchodzącej fali rozkoszy… Odpłynęli
jednocześnie.
Kiedy
po kilku minutach, leżąc obok siebie zdyszani i spoceni, popatrzyli
na siebie, jednocześnie buchnęli gromkim śmiechem. Dopiero wtedy
zobaczyli jak bardzo są utytłani mąką.
Zanim
Błażej wrócił do domu, zdążyli jeszcze wziąć wspólną i
długą kąpiel w wannie i dokładnie posprzątać kuchnię. A kiedy
Błażej stanął w drzwiach, byli już po kolacji i znów siedzieli
na sofie mocno wtuleni w siebie. Tym razem nie czuli jednak żadnego
zakłopotania. Błażej podszedł do stołu, i z uśmiechem
przyklejonym do twarzy, nabrał sobie pełen talerz pierogów i od
razu oddalił się do swojego pokoju. Po krótkiej chwili z pokoju
Błażeja uszu Karoliny i Roberta dobiegła piosenka Kombi "Nasze randez vous". Karolina zachichotała jak młodziutka dziewczyna i
powiedziała śpiewnym głosikiem:
— I
pomyśleć, że ja nigdy nie lubiłam poniedziałków.
— Czas
to zmienić — zaśmiał się Robert i jeszcze mocniej przytulił
Karolinę do siebie...