sobota, 14 lipca 2018

Gdzie jesteś Burek?


Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo. 
Niezwykłe przygody przedszkolaków — to zbiór krótkich opowiadań dla dzieci i rodziców, składający się z trzech odrębnych historii dzieci z różnych przedszkoli. Historii z życia, chwilami wesołych, chwilami smutnych. Wszystkie na szczęście kończą się radośnie. Uczą dzieci przyjaźni, miłości do zwierząt, cierpliwości w dążeniu, i wiary w spełnianie marzeń.

 Gdzie jesteś Burek?

Pani Krysia, wychowawczyni najstarszej grupy przedszkolaków, weszła do sali z szerokim uśmiechem na twarzy. Popatrzyła na swoje dzieci, sprawdzając wzrokiem obecność. I kiedy z zadowoleniem stwierdziła, że nikogo nie brakuje, głośno zawołała:
Dzień dobry, moje kochane dzieci!
Dzień dobry, pani Krysiu! — chórem zawołały dzieci, pokazując swoje ząbki również w szerokim uśmiechu.
Czy pamiętacie jaki dzisiaj dzień? — spytała pani Krysia, zadowolona, że dzieci są w dobrym nastroju. — No, kto mi powie? Adaś, może ty, proszę.
A wtorek, proszę pani.
Nie, dzisiaj jest środa! — zawołał Januszek, sepleniąc przy tym śmiesznie.
A wcale nie! — krzyknęła z oburzoną miną ruda, piegowata Zuzia. — Adaś i Januszek nie mają racji, proszę pani, bo moja mama dzisiaj rano mówiła, że idzie po pracy na targ po świeże warzywa. A targ proszę pani u nas jest zawsze w czwartek, no nie? No, to dzisiaj musi być czwartek, prawda?
Masz rację Zuziu, dzisiaj jest czwartek — potwierdziła pani Krysia z zawiedzioną nieco miną. — Dzieci, widzę, że nie słuchaliście mnie dokładnie o czym wam wczoraj mówiłam. Skupcie się proszę i powiedzcie mi… jakie święto dzisiaj mamy? No co, nie pamiętacie? Dzisiaj jest święto strażaka — Dzień Strażaka, tak?
Taaaak, proszę pani! — zawołały dzieci chórem.
Bardzo ładnie! — pani Krysia zawołała z uśmiechem. — A powiedzcie mi, gdzie idziemy dzisiaj? No, może Madzia mi powie.
Dzisiaj idziemy, proszę pani, do remizy strażackiej, wręczyć panom strażakom nasze laurki — śpiewnym głosikiem zameldowała najwyższa wzrostem w grupie dziewczynka.
Ślicznie! I co jeszcze będziemy robić w remizie strażackiej? — spytała pani Krysia, wodząc zadowolonym już wzrokiem po wszystkich dzieciach. — Proszę, Halinko, ty powiedz…! I nie wierć się tak na krzesełku, bo zaraz z niego spadniesz.
Oglądać panów strażaków! — posłusznie odpowiedziała największa wiercipięta wśród starszaków, przestając się kręcić na krzesełku. W zamian zaś zaczęła kręcić kokardką na czubku swojej jasnoblond główki.
Będziemy zwiedzać remizę strażacką — zaśmiała się serdecznie pani Krysia. — I będziemy rozmawiać z panami strażakami.
Taaak!!! — zawołały dzieci jednocześnie.
Oleńko, a dlaczego ty siedzisz dzisiaj taka smutna? — spytała zaniepokojona pani Krysia, gdyż dopiero teraz zauważyła, że ta malutka i pulchniutka dziewczynka kryje swoją smutną buźkę za olbrzymią czupryną, zawsze rozczochranego Kewina. — Czy coś ci się stało?
Główka mnie boli — odpowiedziała Oleńka, robiąc przy tym płaczliwą minkę.
A dlaczego? — pani Krysia się jeszcze bardziej zaniepokoiła.
A bo płakałam.
Ojej, a kiedy, bo nie zauważyłam.
A w domu, wczoraj wieczorem… zanim usnęłam, i rano… kiedy się obudziłam.
Och, Oleńko, co było powodem twojego płaczu?
Bo… a bo Burek mi się zgubił.
Masz pieska? Nic mi nie mówiłaś.
Nie mam jeszcze pieska. Kotka też jeszcze nie. Mam malutkiego chomika.
I nazywa się Burek?
Tak, proszę pani — odpowiedziała Oleńka, wycierając rękawem mokre oczka, ale zaraz się nieco uspokoiła i dodała: — Mamusia i tatuś mi go kupili przed miesiącem. Ale ja się wcześniej nie chwaliłam, bo chciałam go przynieść do przedszkola na moje szóste urodzinki i dopiero wtedy się nim pochwalić. A teraz go nie ma i… co ja zrobię?
Ty, Oleńka, przestań buczeć i powiedz nam, dlaczego nazwałaś chomika tak śmiesznie? — Największa gaduła starszaków, Marcel, nie wytrzymał i przerwał płacz dziewczynce. — Mojego wujka pies nazywa się Burek. Cha, cha, cha! Ale głupio nazwałaś… cha, cha, cha…
Uspokój się Marcel! — pani Krysia przerwała chłopczykowi napad śmiechu. — Czy ty nie widzisz, że Oleńka cierpi? A ja uważam, że imię Burek wcale nie jest ani śmieszne, ani głupie. I każdy może nazywać swoje zwierzątka jak chce, byle by je kochał i dbał o nie. Prawda, dzieci?
Taaak, proszę pani! — potwierdziły dzieci chórem.
Moja mamusia też tak powiedziała. — Oleńka natychmiast przestała płakać i popatrzyła wymownie na swojego kolegę Marcela, który nagle nie miał nic więcej do powiedzenia, a tylko siedział i dumał. Oleńka mówiła więc dalej: — Ja zawsze chciałam mieć pieska, albo kotka, ale moja mamusia i tatuś powiedzieli, że najpierw muszą sprawdzić, czy ja jestem już na tyle duża i odpowiedzialna, aby dbać o zwierzątka, karmić je, pielęgnować, no i kochać je. Więc dlatego kupili mi najpierw malutkie zwierzątko. A wie pani… wiecie dzieci, moi rodzice powiedzieli mi jeszcze, że jak zobaczą, że ja dobrze opiekuję się moim zwierzaczkiem, to oni mi potem kupią jeszcze pieska, albo kotka… No i wtedy, kiedy kupiliśmy mojego kochanego chomiczka, to po drodze do domu zastanawialiśmy się jak go nazwać. W końcu tatuś powiedział, że ja sama mam wymyślić dla niego imię, bo to jest mój zwierzaczek, więc ja wybrałam imię Burek. Skoro nie mogę na razie mieć pieska, którego nazwałabym Burek, ani kotka, którego też nazwałabym Burek. Bo proszę pani, to imię zawsze mi się podobało, bo mój dziadziuś na wsi ma takiego ślicznego psa Burka.
Oleńka, a dlaczego nazwałabyś swojego kotka też Burek! - spytała, a właściwie wykrzyczała swoje pytanie zniecierpliwiona Halinka.
Halinka z podniesioną rączką do góry, raz wstawała z krzesełka, to znów siadała. Nie mogła się doczekać, kiedy pani Krysia pozwoli jej się odezwać. I kiedy wreszcie pani dała jej znak ręką, że może mówić, to wykrzyczała tylko to jedno pytanie, bo zapomniała w końcu o co jeszcze chciała spytać. A chciała na pewno. Usiadła więc zrezygnowana z powrotem na krzesełku i czekała na Oleńki odpowiedź.
Mojego kotka też nazwałabym Burek, bo bardzo mi się zawsze podobała ta kołysanka, którą moja mamusia śpiewa mojej malutkiej siostrzyczce Hani: „Aaa, aaa, były sobie kotki dwa. Aaa, aaa, szarobure obydwa…”. Najpierw myślałam, że może nazwałabym mojego kotka Szarak, ale tatuś mi powiedział, że tak nazywają się zające polne. No to pomyślałam, że może się też nazywać Burek. Przecież to takie śliczne imię, prawda proszę pani?
Najważniejsze, że tobie się podoba, bo to byłby twój kotek — powiedziała pani Krysia ubawiona Oleńki wyjaśnianiem, skąd wzięła taki pomysł, by i kota nazwać imieniem Burek. — Ale powiedz nam, nasza miła Oleńko, dlaczego nazwałaś swojego chomika Burek?
No dlaczego…? — wykrzyczała znów pytanie Halinka, nie czekając na pani pozwolenie. — Bo ja właśnie, proszę pani, o to też chciałam zapytać Oleńkę, tylko o tym zapomniałam.
No właśnie, dlaczego swojego chomika nazwałaś Burek? — głośno i wyraźnie zapytał najspokojniejszy w grupie, małomówny Patryk, patrząc na panią Krysię, a nie na Oleńkę.
Tak, Patryku, oto jest pytanie — powiedziała pani Krysia zadowolona, że nawet ten mały milczek wreszcie się odezwał. — No widzisz, Oleńko, wszystkie dzieci bardzo interesuje twój chomik Burek. Więc proszę, powiedz nam.
No bo, proszę pani, kiedy kupowaliśmy mojego chomiczka, to tam, w tym dużym sklepie zoologicznym, było bardzo dużo różnokolorowych chomików, i tatusiowi najbardziej podobały się białe chomiczki, a mamusi czarne. A mnie podobały się najbardziej te takie złociste. Ale kiedy jeszcze się zastanawiałam, którego wybrać, nagle z tyłu klatki wyszedł taki malutki szary chomiczek i tak dziwnie prosząco na mnie patrzył. Od razu zrozumiałam, że on prosi mnie, abym jego właśnie kupiła. Więc poprosiłam pana sklepowego, aby mi go sprzedał. Tatuś i mamusia byli zdziwieni, ale pozwolili mi właśnie tę malutką szarą kuleczkę kupić. Potem kupiliśmy jeszcze klatkę dla mojego chomiczka, worek torfu, by wyścielić nim jego nowy domek, i taką śmieszną karuzelę, aby mógł się w niej wybiegać, bo chomiki są bardzo ruchliwe. Potrzebują bardzo dużo ruchu. I kiedy naszym samochodem wracaliśmy już z moim chomiczkiem do domu, i kiedy tatuś powiedział, że mam sama wybrać imię dla swojego chomika, skoro sobie sama wybrałam takiego szaroburego, to ja od razu zawołałam, że nazwę go Burek. No bo, proszę pani, imię Burek pasuje do mojego Burka.
Ale ładne imię! — z przejęciem zawołała wesoła Danuśka i mocno trzepnęła główką. A że miała dwa grube warkocze, to aż świsnęło w powietrzu.
Siedzący obok niej Marcel i Januszek, momentalnie schowali swoje głowy między kolana.
Oj, Danusiu, uważaj, bo zmieciesz swoich kolegów z krzeseł — zaśmiała się pani Krysia, lecz zaraz spoważniała i znów zwróciła się do Oleńki: — No to teraz, Oleńko, opowiedz nam tę smutną historię. Powiedz, jak to się stało, że twój Burek się zgubił?
Och, proszę pani, to takie smutne — zaczęła Oleńka bliska płaczu, ale słysząc jak dzieci zewsząd ponaglają ją, aby im wreszcie opowiedziała, to się uspokoiła i zaczęła opowiadać: — No bo wczoraj wieczorem, przed kolacją, jak zwykle bawiłem się z moim kochanym Burkiem na parapecie na kuchennym oknie, i kiedy tylko się odwróciłam, żeby podać mu jego wspaniałą karuzelę, to on wtedy wyskoczył przez okno i pobiegł po trawniku do ogrodu. Zaczęłam głośno krzyczeć, że Burek ucieka i wybiegłam za nim. Tatuś też pobiegł za mną i potem nawet mamusia przybiegła z Hanią na rękach, i wszędzie szukaliśmy Burka, ale nigdzie go nie było. Po kolacji długo płakałam w łóżeczku, to wtedy tatuś mi obiecał, że jeszcze rano, przed przedszkolem, będziemy dalej Burka szukać. No i dzisiaj rano też wszyscy szukaliśmy, ale go nie znaleźliśmy… Biedny Burek! I co z nim się teraz stanie? Tatuś powiedział, że jak go nie znajdziemy po powrocie do domu, to kupi mi nowego chomika. A ja nie chcę nowego chomika! Ja chcę mojego Burka!
Cichutko Oleńko. No nie płacz już… Wiesz Oleńko, ja mam pomysł — powiedziała pani Krysia, głaszcząc dziewczynkę po główce. — Jak będziemy szli po śniadaniu do remizy strażackiej, to po drodze będziemy przechodzili przez park, niedaleko waszego domu, to tam, wszyscy będziemy się rozglądać, więc może zobaczymy gdzieś twojego Burka… Prawda dzieci?!
Taaak, proszę pani!!! — chórem rozległo się w sali.
Słyszysz Oleńko, wszystkie dzieci się zgadzają — powiedziała pani uspakajającym tonem. — A gdybyśmy Burka w parku nie spotkali, to wiesz co zrobimy? Spytamy panów strażaków, czy go nie widzieli, gdyż remiza strażacka znajduje się zaraz za parkiem… Bo musicie dzieci wiedzieć, że strażacy mają taką dużą lunetę na wieży strażackiej. I przez tę lunetę obserwują nasze miasteczko, czy gdzieś się nie pali. A gdy tylko zobaczą ogień, jak najszybciej jadą do pożaru, by go ugasić… To wiesz co, Oleńko, tak sobie teraz myślę, że może jak poprosisz panów strażaków, to też i tobie pozwolą przez nią popatrzeć…
Ja też chcę… ja też chcę popatrzeć!!! — wszystkie dzieci rozochocone zaczęły wołać jedno przez drugie.
Cicho dzieci! Cichutko! — zawołała pani Krysia, przekrzykując niesamowity hałas, jaki się zrobił w sali starszaków. — Jeżeli panowie strażacy będą mieli dla nas aż tyle czasu, to może pozwolą nam wszystkim popatrzeć z wieży strażackiej na nasze miasteczko. Ale pamiętajcie: jak będą mieli czas, bo my nie możemy im zbyt dużo czasu zabierać, gdyż oni mają bardzo dużo pracy.
Po śniadaniu cała grupa starszaków wraz z panią Krysią była już przygotowana do wyjścia z przedszkola.
Choć do mnie Oleńko! — zawołała Halinka, podskakując z nogi na nogę niczym pajacyk na sznurku. — Będziesz dzisiaj ze mną parą i razem będziemy szukały twojego Burka w parku. Zobaczysz, na pewno go znajdziemy. Halinka ci to mówi. Bo moja mama kiedyś mi powiedziała, że ja choć jestem okropnym kręciołkiem, to jednak mam sokole oko… i wszystko widzę dookoła głowy. Już ja wypatrzę Burka. Z pewnością wypatrzę.
Kochana jesteś Halinko! — zawołała Oleńka i wycelowała koleżance głośnego całuska w policzek.
Kiedy dzieci znalazły się już w miejskim parku, wszystkie zaczęły biegać po alejkach i rozglądać się dookoła za Burkiem. Zaglądały pod każde drzewo, pod każdą ławkę, wchodziły w krzaki, i wszędzie go szukały. A Halinka nawet wspinała się po drzewach, aż pani Krysia musiała ją parę razy upominać i ściągać z gałęzi. Halinka była niepocieszona. Tak bardzo chciała przecież pomóc Oleńce i znaleźć Burka. Ale niestety, chomika nigdzie nie było widać.
Pani Krysia, widząc iż poszukiwania nie przynoszą żadnego rezultatu, zebrała wszystkie dzieci do kupy i obiecała im, że w drodze powrotnej jeszcze raz będą szukać za Burkiem. A nawet będą pytać się odwiedzających park ludzi, czy ktoś nie zauważył zwierzątka. O ile, oczywiście, panowie strażacy nie będą mogli pomóc.
Dzieci uspokojone pani obietnicą, raźnie ruszyły w stronę remizy strażackiej. No bo w remizie też czekało na nie przecież dużo atrakcji.
Po krótkiej chwili, dzieci wchodziły już przez olbrzymią bramę na plac remizy strażackiej. I tam na placu, przywitał ich pan Komendant Straży Pożarnej i kilku innych, miłych i uśmiechniętych strażaków. Dzieci wręczyły panom strażakom piękne laurki wykonane przez siebie i głośno zaśpiewały: „Sto lat…”. Panowie strażacy zasalutowali i podziękowali serdecznie wszystkim dzieciom. A potem pan Komendant oprowadzał dzieci po remizie. Pokazywał im olbrzymie wozy strażackie i tłumaczył jak strażacy gaszą nimi ogień. Pokazywał różne sikawki strażackie, gaśnice i hydranty, a nawet wspaniałe motopompy pożarnicze. Pokazywał również dzieciom ubrania w jakich strażacy jadą do pożaru. A były to ogromne, ognioodporne kombinezony, rękawice i buty. No i przepiękne, błyszczące hełmy na głowę. Pan Komendant poprosił nawet jednego strażaka, aby ubrał się w swój kombinezon i zaprezentował się dzieciom w pełnym rynsztunku. Dzieci były zachwycone, bo pan strażak wyglądał niesamowicie poważnie, ale też i pięknie. A kiedy jeszcze pan strażak założył na swój kombinezon szeroki pas z przyczepionym do niego toporkiem, łomem i bosakiem, i zaczął demonstrować dzieciom jak się biega w pełnym wyposażeniu, to dzieci aż piały z zachwytu.
Na wieżę strażacką pan Komendant nie mógł jednak dzieci zaprowadzić, bo wieża była akurat w remoncie i pan Komendant nie chciał dzieci narażać na niebezpieczeństwo. Dzieci były nieco zawiedzione. A już najbardziej Oleńka. Ale co było robić?
Pan Komendant w zamian za to, zaprowadził dzieci do świetlicy strażackiej, i tam, poczęstował je pysznymi ciasteczkami i oranżadą. Dzieciom od razu humor się poprawił i ochoczo zabrały się za pałaszowanie pyszności. A pan Komendant opowiadał im w międzyczasie różne historie z ich akcji pożarowych i przeciwpożarowych. Opowiadał też, że strażacy zajmują się nie tylko gaszeniem pożaru, ale pracują również przy innych, nieszczęśliwych wypadkach. Że pomagają ludziom w katastrofach drogowych. Że w czasie powodzi ratują ludzi i ich dobytek oraz zwierzęta. Że w ogóle są zawsze obecni przy różnych kataklizmach i zawsze służą ludziom swoją pomocą. A na koniec pan Komendant z szerokim uśmiechem powiedział dzieciom, że nawet pomagają ludziom w różnych ich codziennych kłopotach. Chociażby w takich, jak ten, który się w tym dniu wydarzył pewnej starszej pani. Otóż jej kot wspiął się na bardzo wysokie drzewo w parku i potem bał się z niego zejść. Sterczał więc nieborak na drzewie i miauczał wystraszony wniebogłosy. Starsza pani zatelefonowała do straży i poprosiła strażaków o pomoc. Strażacy pojechali więc wozem strażackim z wysuwającą się długą drabiną. I jeden strażak, wchodząc po niej na wysokość prawie trzeciego piętra, zdjął uczepionego gałęzi i bardzo wystraszonego kota starszej pani. Pan Komendant, opowiadając dzieciom o tej akcji zdejmowania kota z drzewa, zaczął się nagle głośno śmiać, bo sobie jeszcze o czymś przypomniał.
A wiecie dzieci co jeszcze znalazł nasz strażak na tym drzewie? Nie uwierzycie! Znalazł małego chomika…
Burek…! — głośno krzyknęła Oleńka w przypływie nadziei.
Nie, nie Burek. To Rufus. Pies z naszej remizy nazywa się Rufus — zaśmiał się jeszcze głośniej pan Komendant. — Właśnie widzę, że on już od jakiegoś czasu czai się przy drzwiach, bo chce bym mu pozwolił tu do was przyjść i pobawić się z wami.
Buuurrreek!!! — jeszcze głośniej i przeciągle krzyknęła przejęta Oleńka, czym wprowadziła pana Komendanta w zupełne osłupienie.
Przepraszam pana, panie Komendancie! — zawołała pani Krysia, chcąc natychmiast rozładować sytuację i wyjaśnić w czym rzecz z tym Burkiem. — Oleńce nie chodzi o waszego psa, tylko o Burka. Ojej, przepraszam! A więc chodzi jej o tego chomika, coście go panowie znaleźli na drzewie w parku. Bo widzi pan, Oleńce zginął wczoraj malutki, szary chomik, który nazywa się Burek… No, Oleńka tak go nazwała. I jak się teraz okazuje, po tym co pan nam tu opowiadał, to Oleńka ma chyba nadzieję, że może panowie właśnie jej Burka
zdjęli z drzewa.
Aaa… w tym rzecz! — Pan Komendant w lot zrozumiał o co chodzi i podszedł do Oleńki, która stała przepełniona nadzieją z szeroko otwartymi oczkami i rozdziawioną buzią. — A więc, Oleńko, posłuchaj. Nie jestem pewien czy to jest akurat twój Burek, ale na szczęście mamy tego chomika jeszcze u siebie, to możesz sama sprawdzić. Po pracy miałem z nim pojechać do sklepu zoologicznego, aby go tam oddać, ale byłbym bardzo zadowolony, gdyby się okazało, że my strażacy, pomogliśmy również i tobie. No to chodź Oleńko, chodźcie dzieci, pokażę wam mojego nowego lokatora, który siedzi w moim hełmie na liściach sałaty z mojego śniadania.
Pan Komendant, idąc z wesołym psem Rufusem i z panią Krysią na czele grupy dzieci, zaprowadził wszystkich do swojego biura. I co się w biurze okazało? Oleńka zaczęła tam głośno płakać.
Buuu, buuu, buuu — buczała Oleńka na cały głos, ale na szczęście ze szczęścia. — Buuurku mój kochany, to ty, to ty Buuurku… jesteś, jesteś…
Wszystkie dzieci zaczęły mocno bić brawo. Klaskały i klaskały i podskakiwały z radości. A Rufus biegał szczęśliwy pomiędzy nimi, myśląc że dzieci tak właśnie z nim się bawią. Skakał więc też uradowany, szczekając, i merdając zamaszyście swoim długim ogonem.
Jestem naprawdę bardzo szczęśliwy, że mogliśmy ci Oleńko pomóc — zawołał głośno pan Komendant, przekrzykując ogromny hałas powstały w jego biurze.
Ja… ja chciałam bardzo podziękować panu i panom strażakom, za uratowanie mojego Burka! — przez łzy radości wołała Oleńka, podchodząc do pana Komendanta z Burkiem na rączkach i pięknie się przy tym kłaniając. — Dziękuję za siebie i za mojego Burka… Niech żyją strażacy!
Niech żyją strażacy!!! — ...

* Fragment opowiadania.