Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo.
Niezwykłe przygody przedszkolaków — to zbiór krótkich opowiadań dla dzieci i rodziców, składający się z trzech odrębnych historii dzieci z różnych przedszkoli. Historii z życia, chwilami wesołych, chwilami smutnych. Wszystkie na szczęście kończą się radośnie. Uczą dzieci przyjaźni, miłości do zwierząt, cierpliwości w dążeniu, i wiary w spełnianie marzeń.
Gdzie jesteś Burek?
Pani
Krysia, wychowawczyni najstarszej grupy przedszkolaków, weszła do
sali z szerokim uśmiechem na twarzy. Popatrzyła na swoje dzieci,
sprawdzając wzrokiem obecność. I kiedy z zadowoleniem stwierdziła,
że nikogo nie brakuje, głośno zawołała:
— Dzień
dobry, moje kochane dzieci!
— Dzień
dobry, pani Krysiu! — chórem zawołały dzieci, pokazując swoje
ząbki również w szerokim uśmiechu.
— Czy
pamiętacie jaki dzisiaj dzień? — spytała pani Krysia,
zadowolona, że dzieci są w dobrym nastroju. — No, kto mi powie?
Adaś, może ty, proszę.
— A
wtorek, proszę pani.
— Nie,
dzisiaj jest środa! — zawołał Januszek, sepleniąc przy tym
śmiesznie.
— A
wcale nie! — krzyknęła z oburzoną miną ruda, piegowata Zuzia. —
Adaś i Januszek nie mają racji, proszę pani, bo moja mama dzisiaj
rano mówiła, że idzie po pracy na targ po świeże warzywa. A targ
proszę pani u nas jest zawsze w czwartek, no nie? No, to dzisiaj
musi być czwartek, prawda?
— Masz
rację Zuziu, dzisiaj jest czwartek — potwierdziła pani Krysia z
zawiedzioną nieco miną. — Dzieci, widzę, że nie słuchaliście
mnie dokładnie o czym wam wczoraj mówiłam. Skupcie się proszę i
powiedzcie mi… jakie święto dzisiaj mamy? No co, nie pamiętacie?
Dzisiaj jest święto strażaka — Dzień Strażaka, tak?
— Taaaak,
proszę pani! — zawołały dzieci chórem.
— Bardzo
ładnie! — pani Krysia zawołała z uśmiechem. — A powiedzcie
mi, gdzie idziemy dzisiaj? No, może Madzia mi powie.
— Dzisiaj
idziemy, proszę pani, do remizy strażackiej, wręczyć panom
strażakom nasze laurki — śpiewnym głosikiem zameldowała
najwyższa wzrostem w grupie dziewczynka.
— Ślicznie!
I co jeszcze będziemy robić w remizie strażackiej? — spytała
pani Krysia, wodząc zadowolonym już wzrokiem po wszystkich
dzieciach. — Proszę, Halinko, ty powiedz…! I nie wierć się
tak na krzesełku, bo zaraz z niego spadniesz.
— Oglądać
panów strażaków! — posłusznie odpowiedziała największa
wiercipięta wśród starszaków, przestając się kręcić na
krzesełku. W zamian zaś zaczęła kręcić kokardką na czubku
swojej jasnoblond główki.
— Będziemy
zwiedzać remizę strażacką — zaśmiała się serdecznie pani
Krysia. — I będziemy rozmawiać z panami strażakami.
— Taaak!!!
— zawołały dzieci jednocześnie.
— Oleńko,
a dlaczego ty siedzisz dzisiaj taka smutna? — spytała
zaniepokojona pani Krysia, gdyż dopiero teraz zauważyła, że ta
malutka i pulchniutka dziewczynka kryje swoją smutną buźkę za
olbrzymią czupryną, zawsze rozczochranego Kewina. — Czy coś ci
się stało?
— Główka
mnie boli — odpowiedziała Oleńka, robiąc przy tym płaczliwą
minkę.
— A
dlaczego? — pani Krysia się jeszcze bardziej zaniepokoiła.
— A
bo płakałam.
— Ojej,
a kiedy, bo nie zauważyłam.
— A w
domu, wczoraj wieczorem… zanim usnęłam, i rano… kiedy się
obudziłam.
— Och,
Oleńko, co było powodem twojego płaczu?
— Bo…
a bo Burek mi się zgubił.
— Masz
pieska? Nic mi nie mówiłaś.
— Nie
mam jeszcze pieska. Kotka też jeszcze nie. Mam malutkiego chomika.
— I
nazywa się Burek?
— Tak,
proszę pani — odpowiedziała Oleńka, wycierając rękawem mokre
oczka, ale zaraz się nieco uspokoiła i dodała: — Mamusia i tatuś
mi go kupili przed miesiącem. Ale ja się wcześniej nie chwaliłam,
bo chciałam go przynieść do przedszkola na moje szóste urodzinki
i dopiero wtedy się nim pochwalić. A teraz go nie ma i… co ja
zrobię?
—Ty,
Oleńka, przestań buczeć i powiedz nam, dlaczego nazwałaś chomika
tak śmiesznie? — Największa gaduła starszaków, Marcel, nie
wytrzymał i przerwał płacz dziewczynce. — Mojego wujka pies
nazywa się Burek. Cha, cha, cha! Ale głupio nazwałaś… cha, cha,
cha…
— Uspokój
się Marcel! — pani Krysia przerwała chłopczykowi napad śmiechu.
— Czy ty nie widzisz, że Oleńka cierpi? A ja uważam, że imię
Burek wcale nie jest ani śmieszne, ani głupie. I każdy może
nazywać swoje zwierzątka jak chce, byle by je kochał i dbał o
nie. Prawda, dzieci?
— Taaak,
proszę pani! — potwierdziły dzieci chórem.
— Moja
mamusia też tak powiedziała. — Oleńka natychmiast przestała
płakać i popatrzyła wymownie na swojego kolegę Marcela, który
nagle nie miał nic więcej do powiedzenia, a tylko siedział i
dumał. Oleńka mówiła więc dalej: — Ja zawsze chciałam mieć
pieska, albo kotka, ale moja mamusia i tatuś powiedzieli, że
najpierw muszą sprawdzić, czy ja jestem już na tyle duża i
odpowiedzialna, aby dbać o zwierzątka, karmić je, pielęgnować,
no i kochać je. Więc dlatego kupili mi najpierw malutkie
zwierzątko. A wie pani… wiecie dzieci, moi rodzice powiedzieli mi
jeszcze, że jak zobaczą, że ja dobrze opiekuję się moim
zwierzaczkiem, to oni mi potem kupią jeszcze pieska, albo kotka…
No i wtedy, kiedy kupiliśmy mojego kochanego chomiczka, to po drodze
do domu zastanawialiśmy się jak go nazwać. W końcu tatuś
powiedział, że ja sama mam wymyślić dla niego imię, bo to jest
mój zwierzaczek, więc ja wybrałam imię Burek. Skoro nie mogę na
razie mieć pieska, którego nazwałabym Burek, ani kotka, którego
też nazwałabym Burek. Bo proszę pani, to imię zawsze mi się
podobało, bo mój dziadziuś na wsi ma takiego ślicznego psa Burka.
— Oleńka,
a dlaczego nazwałabyś swojego kotka też Burek! - spytała, a
właściwie wykrzyczała swoje pytanie zniecierpliwiona Halinka.
Halinka
z podniesioną rączką do góry, raz wstawała z krzesełka, to znów
siadała. Nie mogła się doczekać, kiedy pani Krysia pozwoli jej
się odezwać. I kiedy wreszcie pani dała jej znak ręką, że może
mówić, to wykrzyczała tylko to jedno pytanie, bo zapomniała w
końcu o co jeszcze chciała spytać. A chciała na pewno. Usiadła
więc zrezygnowana z powrotem na krzesełku i czekała na Oleńki
odpowiedź.
— Mojego
kotka też nazwałabym Burek, bo bardzo mi się zawsze podobała ta
kołysanka, którą moja mamusia śpiewa mojej malutkiej siostrzyczce
Hani: „Aaa, aaa, były sobie kotki dwa. Aaa, aaa, szarobure
obydwa…”. Najpierw myślałam, że może nazwałabym mojego kotka
Szarak, ale tatuś mi powiedział, że tak nazywają się zające
polne. No to pomyślałam, że może się też nazywać Burek.
Przecież to takie śliczne imię, prawda proszę pani?
— Najważniejsze,
że tobie się podoba, bo to byłby twój kotek — powiedziała pani
Krysia ubawiona Oleńki wyjaśnianiem, skąd wzięła taki pomysł,
by i kota nazwać imieniem Burek. — Ale powiedz nam, nasza miła
Oleńko, dlaczego nazwałaś swojego chomika Burek?
— No
dlaczego…? — wykrzyczała znów pytanie Halinka, nie czekając na
pani pozwolenie. — Bo ja właśnie, proszę pani, o to też
chciałam zapytać Oleńkę, tylko o tym zapomniałam.
— No
właśnie, dlaczego swojego chomika nazwałaś Burek? — głośno i
wyraźnie zapytał najspokojniejszy w grupie, małomówny Patryk,
patrząc na panią Krysię, a nie na Oleńkę.
— Tak,
Patryku, oto jest pytanie — powiedziała pani Krysia zadowolona, że
nawet ten mały milczek wreszcie się odezwał. — No widzisz,
Oleńko, wszystkie dzieci bardzo interesuje twój chomik Burek. Więc
proszę, powiedz nam.
— No
bo, proszę pani, kiedy kupowaliśmy mojego chomiczka, to tam, w tym
dużym sklepie zoologicznym, było bardzo dużo różnokolorowych
chomików, i tatusiowi najbardziej podobały się białe chomiczki, a
mamusi czarne. A mnie podobały się najbardziej te takie złociste.
Ale kiedy jeszcze się zastanawiałam, którego wybrać, nagle z tyłu
klatki wyszedł taki malutki szary chomiczek i tak dziwnie prosząco
na mnie patrzył. Od razu zrozumiałam, że on prosi mnie, abym jego
właśnie kupiła. Więc poprosiłam pana sklepowego, aby mi go
sprzedał. Tatuś i mamusia byli zdziwieni, ale pozwolili mi właśnie
tę malutką szarą kuleczkę kupić. Potem kupiliśmy jeszcze klatkę
dla mojego chomiczka, worek torfu, by wyścielić nim jego nowy
domek, i taką śmieszną karuzelę, aby mógł się w niej wybiegać,
bo chomiki są bardzo ruchliwe. Potrzebują bardzo dużo ruchu. I
kiedy naszym samochodem wracaliśmy już z moim chomiczkiem do domu,
i kiedy tatuś powiedział, że mam sama wybrać imię dla swojego
chomika, skoro sobie sama wybrałam takiego szaroburego, to ja od
razu zawołałam, że nazwę go Burek. No bo, proszę pani, imię
Burek pasuje do mojego Burka.
— Ale
ładne imię! — z przejęciem zawołała wesoła Danuśka i mocno
trzepnęła główką. A że miała dwa grube warkocze, to aż
świsnęło w powietrzu.
Siedzący
obok niej Marcel i Januszek, momentalnie schowali swoje głowy między
kolana.
— Oj,
Danusiu, uważaj, bo zmieciesz swoich kolegów z krzeseł —
zaśmiała się pani Krysia, lecz zaraz spoważniała i znów
zwróciła się do Oleńki: — No to teraz, Oleńko, opowiedz nam tę
smutną historię. Powiedz, jak to się stało, że twój Burek się
zgubił?
— Och,
proszę pani, to takie smutne — zaczęła Oleńka bliska płaczu,
ale słysząc jak dzieci zewsząd ponaglają ją, aby im wreszcie
opowiedziała, to się uspokoiła i zaczęła opowiadać: — No bo
wczoraj wieczorem, przed kolacją, jak zwykle bawiłem się z moim
kochanym Burkiem na parapecie na kuchennym oknie, i kiedy tylko się
odwróciłam, żeby podać mu jego wspaniałą karuzelę, to on wtedy
wyskoczył przez okno i pobiegł po trawniku do ogrodu. Zaczęłam
głośno krzyczeć, że Burek ucieka i wybiegłam za nim. Tatuś też
pobiegł za mną i potem nawet mamusia przybiegła z Hanią na
rękach, i wszędzie szukaliśmy Burka, ale nigdzie go nie było. Po
kolacji długo płakałam w łóżeczku, to wtedy tatuś mi obiecał,
że jeszcze rano, przed przedszkolem, będziemy dalej Burka szukać.
No i dzisiaj rano też wszyscy szukaliśmy, ale go nie znaleźliśmy…
Biedny Burek! I co z nim się teraz stanie? Tatuś powiedział, że
jak go nie znajdziemy po powrocie do domu, to kupi mi nowego chomika.
A ja nie chcę nowego chomika! Ja chcę mojego Burka!
— Cichutko
Oleńko. No nie płacz już… Wiesz Oleńko, ja mam pomysł —
powiedziała pani Krysia, głaszcząc dziewczynkę po główce. —
Jak będziemy szli po śniadaniu do remizy strażackiej, to po drodze
będziemy przechodzili przez park, niedaleko waszego domu, to tam,
wszyscy będziemy się rozglądać, więc może zobaczymy gdzieś
twojego Burka… Prawda dzieci?!
— Taaak,
proszę pani!!! — chórem rozległo się w sali.
— Słyszysz
Oleńko, wszystkie dzieci się zgadzają — powiedziała pani
uspakajającym tonem. — A gdybyśmy Burka w parku nie spotkali, to
wiesz co zrobimy? Spytamy panów strażaków, czy go nie widzieli,
gdyż remiza strażacka znajduje się zaraz za parkiem… Bo musicie
dzieci wiedzieć, że strażacy mają taką dużą lunetę na wieży
strażackiej. I przez tę lunetę obserwują nasze miasteczko, czy
gdzieś się nie pali. A gdy tylko zobaczą ogień, jak najszybciej
jadą do pożaru, by go ugasić… To wiesz co, Oleńko, tak sobie
teraz myślę, że może jak poprosisz panów strażaków, to też i
tobie pozwolą przez nią popatrzeć…
— Ja
też chcę… ja też chcę popatrzeć!!! — wszystkie dzieci
rozochocone zaczęły wołać jedno przez drugie.
— Cicho
dzieci! Cichutko! — zawołała pani Krysia, przekrzykując
niesamowity hałas, jaki się zrobił w sali starszaków. — Jeżeli
panowie strażacy będą mieli dla nas aż tyle czasu, to może
pozwolą nam wszystkim popatrzeć z wieży strażackiej na nasze
miasteczko. Ale pamiętajcie: jak będą mieli czas, bo my nie możemy
im zbyt dużo czasu zabierać, gdyż oni mają bardzo dużo pracy.
Po
śniadaniu cała grupa starszaków wraz z panią Krysią była już
przygotowana do wyjścia z przedszkola.
— Choć
do mnie Oleńko! — zawołała Halinka, podskakując z nogi na nogę
niczym pajacyk na sznurku. — Będziesz dzisiaj ze mną parą i
razem będziemy szukały twojego Burka w parku. Zobaczysz, na pewno
go znajdziemy. Halinka ci to mówi. Bo moja mama kiedyś mi
powiedziała, że ja choć jestem okropnym kręciołkiem, to jednak
mam sokole oko… i wszystko widzę dookoła głowy. Już ja wypatrzę
Burka. Z pewnością wypatrzę.
— Kochana
jesteś Halinko! — zawołała Oleńka i wycelowała koleżance
głośnego całuska w policzek.
Kiedy
dzieci znalazły się już w miejskim parku, wszystkie zaczęły
biegać po alejkach i rozglądać się dookoła za Burkiem. Zaglądały
pod każde drzewo, pod każdą ławkę, wchodziły w krzaki, i
wszędzie go szukały. A Halinka nawet wspinała się po drzewach, aż
pani Krysia musiała ją parę razy upominać i ściągać z gałęzi.
Halinka była niepocieszona. Tak bardzo chciała przecież pomóc
Oleńce i znaleźć Burka. Ale niestety, chomika nigdzie nie było
widać.
Pani
Krysia, widząc iż poszukiwania nie przynoszą żadnego rezultatu,
zebrała wszystkie dzieci do kupy i obiecała im, że w drodze
powrotnej jeszcze raz będą szukać za Burkiem. A nawet będą pytać
się odwiedzających park ludzi, czy ktoś nie zauważył zwierzątka.
O ile, oczywiście, panowie strażacy nie będą mogli pomóc.
Dzieci
uspokojone pani obietnicą, raźnie ruszyły w stronę remizy
strażackiej. No bo w remizie też czekało na nie przecież dużo
atrakcji.
Po
krótkiej chwili, dzieci wchodziły już przez olbrzymią bramę na
plac remizy strażackiej. I tam na placu, przywitał ich pan
Komendant Straży Pożarnej i kilku innych, miłych i uśmiechniętych
strażaków. Dzieci wręczyły panom strażakom piękne laurki
wykonane przez siebie i głośno zaśpiewały: „Sto lat…”.
Panowie strażacy zasalutowali i podziękowali serdecznie wszystkim
dzieciom. A potem pan Komendant oprowadzał dzieci po remizie.
Pokazywał im olbrzymie wozy strażackie i tłumaczył jak strażacy
gaszą nimi ogień. Pokazywał różne sikawki strażackie, gaśnice
i hydranty, a nawet wspaniałe motopompy pożarnicze. Pokazywał
również dzieciom ubrania w jakich strażacy jadą do pożaru. A
były to ogromne, ognioodporne kombinezony, rękawice i buty. No i
przepiękne, błyszczące hełmy na głowę. Pan Komendant poprosił
nawet jednego strażaka, aby ubrał się w swój kombinezon i
zaprezentował się dzieciom w pełnym rynsztunku. Dzieci były
zachwycone, bo pan strażak wyglądał niesamowicie poważnie, ale
też i pięknie. A kiedy jeszcze pan strażak założył na swój
kombinezon szeroki pas z przyczepionym do niego toporkiem, łomem i
bosakiem, i zaczął demonstrować dzieciom jak się biega w pełnym
wyposażeniu, to dzieci aż piały z zachwytu.
Na
wieżę strażacką pan Komendant nie mógł jednak dzieci
zaprowadzić, bo wieża była akurat w remoncie i pan Komendant nie
chciał dzieci narażać na niebezpieczeństwo. Dzieci były nieco
zawiedzione. A już najbardziej Oleńka. Ale co było robić?
Pan
Komendant w zamian za to, zaprowadził dzieci do świetlicy
strażackiej, i tam, poczęstował je pysznymi ciasteczkami i
oranżadą. Dzieciom od razu humor się poprawił i ochoczo zabrały
się za pałaszowanie pyszności. A pan Komendant opowiadał im w
międzyczasie różne historie z ich akcji pożarowych i
przeciwpożarowych. Opowiadał też, że strażacy zajmują się nie
tylko gaszeniem pożaru, ale pracują również przy innych,
nieszczęśliwych wypadkach. Że pomagają ludziom w katastrofach
drogowych. Że w czasie powodzi ratują ludzi i ich dobytek oraz
zwierzęta. Że w ogóle są zawsze obecni przy różnych
kataklizmach i zawsze służą ludziom swoją pomocą. A na koniec
pan Komendant z szerokim uśmiechem powiedział dzieciom, że nawet
pomagają ludziom w różnych ich codziennych kłopotach. Chociażby
w takich, jak ten, który się w tym dniu wydarzył pewnej starszej
pani. Otóż jej kot wspiął się na bardzo wysokie drzewo w parku i
potem bał się z niego zejść. Sterczał więc nieborak na drzewie
i miauczał wystraszony wniebogłosy. Starsza pani zatelefonowała do
straży i poprosiła strażaków o pomoc. Strażacy pojechali więc
wozem strażackim z wysuwającą się długą drabiną. I jeden
strażak, wchodząc po niej na wysokość prawie trzeciego piętra,
zdjął uczepionego gałęzi i bardzo wystraszonego kota starszej
pani. Pan Komendant, opowiadając dzieciom o tej akcji zdejmowania
kota z drzewa, zaczął się nagle głośno śmiać, bo sobie jeszcze
o czymś przypomniał.
— A
wiecie dzieci co jeszcze znalazł nasz strażak na tym drzewie? Nie
uwierzycie! Znalazł małego chomika…
— Burek…!
— głośno krzyknęła Oleńka w przypływie nadziei.
— Nie,
nie Burek. To Rufus. Pies z naszej remizy nazywa się Rufus —
zaśmiał się jeszcze głośniej pan Komendant. — Właśnie widzę,
że on już od jakiegoś czasu czai się przy drzwiach, bo chce bym
mu pozwolił tu do was przyjść i pobawić się z wami.
— Buuurrreek!!!
— jeszcze głośniej i przeciągle krzyknęła przejęta Oleńka,
czym wprowadziła pana Komendanta w zupełne osłupienie.
— Przepraszam
pana, panie Komendancie! — zawołała pani Krysia, chcąc
natychmiast rozładować sytuację i wyjaśnić w czym rzecz z tym
Burkiem. — Oleńce nie chodzi o waszego psa, tylko o Burka. Ojej,
przepraszam! A więc chodzi jej o tego chomika, coście go panowie
znaleźli na drzewie w parku. Bo widzi pan, Oleńce zginął wczoraj
malutki, szary chomik, który nazywa się Burek… No, Oleńka tak go
nazwała. I jak się teraz okazuje, po tym co pan nam tu opowiadał,
to Oleńka ma chyba nadzieję, że może panowie właśnie jej Burka
zdjęli z
drzewa.
— Aaa…
w tym rzecz! — Pan Komendant w lot zrozumiał o co chodzi i
podszedł do Oleńki, która stała przepełniona nadzieją z szeroko
otwartymi oczkami i rozdziawioną buzią. — A więc, Oleńko,
posłuchaj. Nie jestem pewien czy to jest akurat twój Burek, ale na
szczęście mamy tego chomika jeszcze u siebie, to możesz sama
sprawdzić. Po pracy miałem z nim pojechać do sklepu zoologicznego,
aby go tam oddać, ale byłbym bardzo zadowolony, gdyby się okazało,
że my strażacy, pomogliśmy również i tobie. No to chodź Oleńko,
chodźcie dzieci, pokażę wam mojego nowego lokatora, który siedzi
w moim hełmie na liściach sałaty z mojego śniadania.
Pan
Komendant, idąc z wesołym psem Rufusem i z panią Krysią na czele
grupy dzieci, zaprowadził wszystkich do swojego biura. I co się w
biurze okazało? Oleńka zaczęła tam głośno płakać.
— Buuu,
buuu, buuu — buczała Oleńka na cały głos, ale na szczęście ze
szczęścia. — Buuurku mój kochany, to ty, to ty Buuurku…
jesteś, jesteś…
Wszystkie
dzieci zaczęły mocno bić brawo. Klaskały i klaskały i
podskakiwały z radości. A Rufus biegał szczęśliwy pomiędzy
nimi, myśląc że dzieci tak właśnie z nim się bawią. Skakał
więc też uradowany, szczekając, i merdając zamaszyście swoim
długim ogonem.
— Jestem
naprawdę bardzo szczęśliwy, że mogliśmy ci Oleńko pomóc —
zawołał głośno pan Komendant, przekrzykując ogromny hałas
powstały w jego biurze.
— Ja…
ja chciałam bardzo podziękować panu i panom strażakom, za
uratowanie mojego Burka! — przez łzy radości wołała Oleńka,
podchodząc do pana Komendanta z Burkiem na rączkach i pięknie się
przy tym kłaniając. — Dziękuję za siebie i za mojego Burka…
Niech żyją strażacy!
— Niech
żyją strażacy!!! — ...
* Fragment opowiadania.