Jak
każdego dnia, mama Marka i Jarka odprowadzała swoich synów do
przedszkola. Chłopcy bardzo chętnie chodzą do przedszkola. A tego
dnia szczególnie szli ochoczo. Bo też i ten dzień był szczególny.
— Jaki
piękny poranek, prawda mamusiu?! — spytał uradowany Marek.
— No…
piękny, że ho, ho! — potwierdził Jarek.
— Bo
dzisiaj jest pierwszy dzień wiosny — z uśmiechem powiedziała
mama.
Marek i
Jarek uradowani mamy odpowiedzią zaśmiali się w głos. Po czym
zawadiacko przekrzywili swoje bereciki na bakier, jeszcze mocniej
chwycili mamę za ręce i raźnym krokiem pomaszerowali do
przedszkola. Chłopcom przypomniało się, że w przedszkolu czeka
ich miły dzień. Będą sadzić z panią kwiatuszki na klombie w
ogródku. Kiedy tylko weszli do przedszkola, zauważyli, że pani
Krysia w pięknej, kwiecistej sukience, z czerwonymi koralami na
szyi, stoi przed drzwiami i wita każde dziecko z szerokim uśmiechem:
— Witam
was kochane dzieci, witam cię Marek, witam cię Jarek! Jak pięknie
dziś wyglądacie.
— Nie,
to pani dziś pięknie wygląda! — zawołał Jarek. — Wygląda
pani jak prawdziwa wiosna, odziana w zieloną łąkę, przetkaną
pięknym kwieciem i ozdobiona dojrzałymi wisienkami.
Jarek
chciał jeszcze coś powiedzieć na temat pani wiosennego wyglądu,
ale niestety nie mógł, bo nagle Marek zaśmiał mu się prosto do
ucha i chichocząc powiedział:
— Jarek,
skończ, przecież te korale na szyi pani Krysi, to nie wisienki, a
jarzębina.
— Marek,
nie dokuczaj Jarkowi… On tak pięknie mówi — powiedziała
rozmarzona pani Krysia. Po czym, śmiejąc się jak mała
dziewczynka, złapała chłopców za ręce i zaprowadziła ich wraz z
innymi dziećmi do drugiej sali, gdzie pani od muzyki grała na
pianinie.
Wszystkie
dzieci ustawiły się obok pianina, a Jarek, słysząc tak piękną
muzykę, poczuł nagle wielką ochotę, by w jej takt wyrazić swe
myśli. Wskoczył więc na mały taborecik i zaczął śpiewać:
Ja jestem Jarek, a to mój brat Marek.
Tra-lalala…! Tra-lalala…!Obaj
kochamy nasze przedszkole.
Tra-lalala…!
Tra-lalala…!
Wy też
je kochajcie… Ja wam pozwolę!
Marek i Jarek spełniają życzenia — to kolejne opowiadanie z cyklu „Przygody Marka i Jarka”, mówiące o wesołych perypetiach dwóch braci. Nie wydane jeszcze.
Pani od
muzyki przestała grać i zaczęła bić brawo. A wszystkie dzieci,
śmiejąc się, rozbawione wymyśloną przez Jarka piosenką wesoło
dośpiewały:
My też
kochamy nasze przedszkole.
Tra-lalala…!
Tra-lalala…!
I kochać
będziemy nawet i w szkole.
Tra-lalala…!
Tra-lalala…!
A Marek zakończył
głośnym okrzykiem: — Olé! Olé! Olé!
Po
obiedzie wszystkie dzieci wyszły do ogródka sadzić kwiatki na
klombie. Pani Krysia przyniosła dwie duże skrzynie sadzonek. W
jednej były różnokolorowe bratki, a w drugiej pomarańczowe
pelargonie. Dzieci z łopatkami w rękach podbiegły do kolorowych
skrzynek i każde wzięło po jednej sadzonce.
— Hurrra!
Ozdabiamy wiosnę! — krzyknął Marek i wyciągnął ze skrzynek
jedną sadzonkę granatowych bratków i jedną pomarańczowych
pelargonii.
Pani
Krysia upomniała Marka:
— Każde
dziecko bierze tylko po jednej sadzonce.
— Słyszysz
Marek, co pani mówi? — upewniał się Jarek. — Wiesz co, to daj
mi tę pomarańczową pelargonię, bo ten granatowy bratek lepiej
tobie pasuje… No wiesz… pod kolor twoich włosów.
Po
chwili wszystkie dzieci ze śpiewem na ustach, zajęły się kopaniem
dołków na zasadzenie kwiatuszków.
Marek,
wprawny ogrodnik, łopatą umiał się posługiwać i kopał
zawzięcie. I gdy tak kopał, na dnie dziury coś mu zamigotało.
Zaczął kopać jeszcze mocniej. Kopał i kopał, aż wreszcie
dokopał się do małego metalowego puzderka.
— Hej,
Jarek, popatrz co znalazłem! — zawołał, wpatrując się z
wielkim zainteresowaniem w dno dziury.
— Coś
ty… Znalazłeś coś? Co?! — głośno spytał Jarek i natychmiast
się odwrócił. A że kopał swój dołek tuż obok Marka,
odwracając się raptownie, potrącił go niechcący… i Marek z
otwartą buzią ze zdziwienia, wpadł głową prosto do dziury.
Jarek
wystraszył się. Szybko chwycił Marka za nogi i wyciągnął z
dziury.
— O
rety, Marek, co ty masz w buzi? — spytał wylękniony.
— Sam
nie wiem co — odpowiedział Marek po chwili, kiedy już wyciągnął
z buzi srebrzyste puzderko.
— Otwieraj
wreszcie... Może tam w środku jest skarb! — zawołał Jarek. A że
aż gorąco mu się zrobiło z wrażenia, zdjął z głowy swój
berecik i położył go na ziemi.
Marek
otworzył puzderko, i wykrzywiając buzię z niezadowolenia,
powiedział:
— Błee…
żaden skarb, tylko dwa guziki.
Wszystkie
dzieci obstąpiły Marka i Jarka i ciekawe zaglądały do środka
trzymanego przez Marka puzderka. Pani Krysia też podeszła.
— O,
widzę Marek, że zamiast być ogrodnikiem, stałeś się
archeologiem. No pokaż, co wykopałeś. — Pani Krysia wzięła do
ręki dwa guziki. Przypatrzyła im się dokładnie i stwierdziła, że
są to guziki z mundurka harcerskiego. A po namyśle powiedziała: —
Takie guziki to prawdziwy skarb.
— Ja i
Marek marzymy o tym, by zostać w przyszłości harcerzami —
powiedział Jarek zachwycony skarbem brata.
— Wiesz
co, Jarek, poprosimy mamusię, aby nam je przyszyła na nasze
bereciki — powiedział Marek.
— Dobry
pomysł… Ojej, a gdzie jest mój berecik?! — wystraszył się
Jarek.
Wszystkie
dzieci zaczęły się rozglądać za berecikiem Jarka.
— O,
tam… idzie sobie! — zawołała nagle piegowata Zuzia.
— Jak
to, idzie? — nie dowierzały dzieci.
Okazało
się, że Zuzia miała rację. I kiedy dzieci na własne oczy
zobaczyły, że berecik Jarka znika w trawie za klombem, zaczęły
piszczeć z wrażenia. Pisk dzieci usłyszał pan woźny i
natychmiast przybiegł na ratunek.
— Co
się stało dzieci? — spytał, kiedy znalazł się już przy nich.
— Mój
berecik sobie poszedł — ze smutkiem w głosie odpowiedział Jarek.
Po chwili
pan woźny przyniósł berecik Jarka z powrotem, i śmiejąc się
głośno, powiedział:
— Bereciki
same nie potrafią chodzić. To myszka polna upodobała sobie Jarka
berecik i zmierzała z nim do swojej norki.
Dzieci
ubawione przygodą berecika Jarka, w wyśmienitych humorach posadziły
wszystkie kwiatuszki i wróciły do sali pobawić się zabawkami.
Marek i
Jarek nie chcieli się bawić. Siedzieli wraz z Mariankiem pod szafką
z zabawkami i z każdej strony oglądali wykopany przez Marka skarb.
— A wy
co, chłopcy, nie chcecie się bawić? — spytała pani Krysia.
— Teraz
podziwiamy wykopalisko Marka… Później będziemy się bawić
—grzecznie odpowiedział Jarek.
— A ja,
proszę pani, jestem nie tylko dobrym archeologiem. Jestem też
dobrym ogrodnikiem — odezwał się nagle Marek. — Tak mówi mój
tatuś.
Kiedy
Marek i Jarek wrócili z przedszkola do domu, usiedli sobie na ganku
przed domem, a mama przyniosła im na podwieczorek pyszne ciasteczka
i dwa kubeczki ciepłego mleka. Chłopcy z wielkim apetytem zajadali
ciasteczka i popijali mlekiem. I wtedy Markowi przyszedł do głowy
pewien pomysł.
— Wiesz,
Jarek, chciałbym aby pani Krysia i dzieci zobaczyły nasz ogródek,
bo może oni nie wierzą, że ja jestem dobrym ogrodnikiem.
— Znów
masz dobry pomysł — zgodził się z bratem Jarek.
Po
kolacji Marek opowiedział rodzicom o wszystkim, co im się
przytrafiło w przedszkolu i poprosił ich, aby się zgodzili
zaprosić wszystkie dzieci z przedszkola wraz z panią Krysią do ich
ogródka.
— Oczywiście,
zaprosimy ich jutro — powiedziała mama Marka i Jarka. A tato
dodał: — To bardzo dobry pomysł. Niech zobaczą jacy z was
ogrodnicy.
— Dziękujemy
wam bardzo. Jesteście kochani! — zawołali jednocześnie Marek i
Jarek. A Marek spytał jeszcze: — A możemy ze swojej skarbonki
wyciągnąć parę pieniążków i kupić dzieciom lizaki?
— Ma
się rozumieć, że tak — odpowiedzieli rodzice.
Po
kolacji chłopcy ciągle siedzieli przy stole kuchennym i nie mogli
się od niego oderwać. Rozmyślali o jutrzejszym dniu, kiedy to
wszystkie dzieci wraz z panią Krysią przyjdą z wizytą. I wtedy
dopiero mama zauważyła, że Jarek ma na głowie beret.
— Jarek,
powiedz mi, dlaczego ty ciągle siedzisz w bereciku? — spytała
wielce zdziwiona.
— No bo
się boi, że jego berecik znów sobie pójdzie — odpowiedział
Marek za Jarka.
— No
właśnie! — potwierdził Jarek.
Marek
oderwał się wreszcie od stołu i gdzieś zniknął. Jarek zamyślony
siedział dalej. Po chwili Marek zjawił się z powrotem z jakimś
słoiczkiem w ręce i stanął Jarkowi za plecami. Zauważył to tato
i spytał się:
— Marek,
a cóż ty tam masz w tym słoiczku?
— Jak
to co? Klej. Przykleję Jarkowi berecik na stałe i już się nie
będzie musiał martwić, że znów go ktoś od niego bez pytania
pożyczy.
— Oj,
Marek, Marek, tym razem twój pomysł nie jest zbyt dobry — zaśmiał
się tato. Po czym zdjął Jarkowi berecik z głowy i obu synów
jednocześnie pogłaskał po głowie.
Następnego
dnia, skoro świt, Marek zerwał się z łóżka i pobiegł do
ogrodu. Chciał sprawdzić, czy zeszły już rzodkiewki i
szczypiorek, które wraz z Jarkiem posiał kilka dni wcześniej. I
kiedy zobaczył, że nie wszystkie jeszcze ziarenka wykiełkowały i
przebiły się przez ziemię, zmartwił się bardzo. No bo jak to
tak? Jak pani i dzieciom teraz udowodni, że jest dobrym ogrodnikiem?
Niewiele się namyślając, pobiegł po łopatę do szopy. Z łopatą
w ręce stanął na grządce, wziął głęboki oddech, i już miał
zaczął kopać, kiedy przez otwarte okno dziecięcego pokoju
usłyszał zaspany głos Jarka.
— Braciszkuuuu,
a gdzie ty jesteś? Jesz już śniadanie?
— Nie,
mój drogi braciszku, nie miałem czasu na śniadanie. Muszę ciężko
pracować w ogrodzie — odpowiedział Marek.
— A co
ty tam robisz? — dociekał Jarek.
— Przyjdź
i sam zobacz.
Jarek w
mig stanął w drzwiach domu, a za nim mama i tato.
— Marek,
co ty chcesz zrobić? — spytała zaskoczona mama.
— No
jak to co? Muszę pomóc ziarenkom w kiełkowaniu. Ułatwię im
wydostanie się na powierzchnię ziemi — odpowiedział Marek
poważnym głosem.
— Posłuchaj
Marek, to nie jest dobry pomysł — zaśmiał się tato. —
Zasianym ziarenkom w ogóle nie trzeba pomagać. One same wykiełkuję,
kiedy przyjdzie ich czas.
— No to
kiedy ten ich czas przyjdzie? — zasmucił się Marek. — Jak ja
mam teraz pani i dzieciom udowodnić, że jestem dobrym ogrodnikiem,
skoro widać tylko gołą ziemię i nic więcej…? Ojejej! I co
teraz?! Żadnych roślinek nie widać.
— Marek,
ty niczego nie musisz udowadniać — wtrąciła się mama. —
Przecież pani ci wierzy i wie, że umiesz dobrze pracować w
ogródku. Dzieci też uwierzą, bo pani na pewno im wytłumaczy, że
zanim z zasianych ziarenek coś urośnie na grządce, trzeba
cierpliwie czekać.
Po
śniadaniu mama zatelefonowała do pani Krysi i zaprosiła ją wraz z
dziećmi do ich ogródka. Pani Krysia bardzo się ucieszyła i
przyjęła zaproszenie. Marek i Jarek promienieli ze szczęścia.
Razem z mamą przygotowali cztery dzbanki soku pomarańczowego dla
swoich gości. Napełnili kilka miseczek różnymi ciasteczkami i
orzeszkami, a potem razem z tatą pobiegli do pobliskiego sklepiku
kupić lizaki. Kiedy wrócili do domu, zobaczyli, że mama zdążyła
poustawiać w ogrodzie kilka małych stoliczków i krzesełek.
— Dziękujemy
ci mamusiu! — zawołał Jarek ze szczęśliwą miną.
— Och,
bardzo ci dziękujemy, kochana mamusiu! — dodał Marek, pokazując
wszystkie ząbki w uśmiechu.
Marek tak
bardzo był przejęty tym, że za niedługo dzieci wejdą do ich
ogródka, że nie mógł spokojnie usiedzieć na miejscu. Co chwilę
biegał do furtki i zaglądał, czy dzieci już nie nadchodzą. Gdy
zobaczył, że jeszcze nie, biegł na grządki i wpatrywał się w
ziemię. Po chwili znów biegł do furtki i znów na grządki. I tak
wkoło.
Jarek
siedział na schodku przed gankiem domu i przypatrywał się
biegającemu tam i z powrotem bratu. Wreszcie nie wytrzymał i
zawołał:
— Ty,
Marek, usiądź ty w końcu koło mnie, bo cię nogi zabolą od tego
biegania i potem nie będziesz miał siły dzieci oprowadzić po
naszym ogródku.
Marek
posłuchał Jarka i przestał biegać. Podszedł do niego. Chciał
usiąść na schodku obok. Niestety, źle usiadł i spadł ze
schodka.
— Auuu…
boli! — zawył głośno z bólu.
— To
siadaj, a nie spadaj — poradził Jarek.
— Dobrze
ci mówić, skoro nic nie robisz, tylko siedzisz sobie spokojnie —
odparł Marek, rozcierając obolały krzyż.
— To ty
też wreszcie usiądź i razem będziemy spokojnie siedzieć —
zachichotał Jarek. — Dzieci na pewno zaraz przyjdą.
— I
pani Krysia też? — upewniał się Marek.
— Też!
Bo dzieci z pewnością same nie przyjdą — rzeczowo odpowiedział
Jarek.
Marek
zadowolony z takiej odpowiedzi usiadł wreszcie obok Jarka. Tym razem
mu się udało, i to bez żadnych dodatkowych problemów. Marek
uspokajał się już powoli, ale co jakiś czas zaglądał
niecierpliwie w stronę płotu. Widząc to Jarek, podsunął mu pod
nos talerzyk z biszkoptami i zawołał:
— Hej,
Marek, spróbuj jakie pyszności!
— Lepiej
nie, bo chrupiąc biszkopty, mogę nie usłyszeć jak dzieci będą
nadchodzić.
— Ooo…
słyszysz?! Już nadchodzą, i to ze śpiewem na ustach! — Jarek
zawołał radośnie i zaczął śpiewać razem z dziećmi.
A była
to nowa piosenka, którą pani od muzyki nauczyła dzieci na
przywitanie wiosny.
Tak
piękna i radosna,
Może
być tylko wiosna!
W
promieniach słońca do nas przychodzi.
Soczysta
zieleń wokół się rodzi,
Serca
raduje obrazek taki...
Zielona
trawa, bławatki, maki.
Tak
piękna i radosna,
Może
być tylko wiosna!
Wiosna
niczym prawdziwa dama
W
kwiecistą suknię jest ubrana.
Rozpyla
wokół zapachów moc
Przez
cały dzień i całą noc.
Tak
piękna i radosna,
Może
być tylko wiosna!
Wiosna
to też przepiękna muzyka...
Tu
ptaszki śpiewają, tam chrząszcz zabzyka.
A
lasy z poszumem zielonych drzew
Niosą
tę muzykę i wiosenny zew.
Tak
piękna i radosna,
Może
być tylko — nasza kochana — WIOSNA!
Wszystkie
dzieci z przedszkola wbiegły roześmiane do ogrodu Marka i Jarka. Za
nimi weszła uśmiechnięta pani Krysia. Bracia przywitali wszystkich
serdecznie i przedstawili swoim rodzicom. Potem zaprosili swoich
gości do ustawionych przez mamę stolików i poczęstowali
ciasteczkami i orzeszkami. A mama nalała każdemu dziecku soku
pomarańczowego do szklaneczki. Dzieci wesoło zabrały się za
pałaszowanie pyszności. Każde też wypiło sok, a niektóre nawet
poprosiło o repetę. Marek i Jarek byli zachwyceni swoimi gośćmi i
wesołą atmosferą panującą w ich ogródku. Było gwarno i
radośnie. Kiedy wszystkie miseczki i szklaneczki były już puste,
obaj bracia poprowadzili dzieci ścieżynkami między grządkami i
tłumaczyli dzieciom, gdzie i co posiali. Dzieci wpatrywały się w
grządki, no i niestety nic nie widziały. Wtedy pani Krysia
wyjaśniła dzieciom, jak przebiega wegetacja roślin, a mama Marka i
Jarka, widząc, że niektóre dzieci kręcą główkami z
niedowierzaniem, powiedziała:
— A za
parę tygodni, kiedy wyrosną już dorodne, czerwone rzodkiewki i
soczysto-zielony szczypiorek, Marek i Jarek znów was zaproszą do
siebie, na śniadanie. Specjalnie dla was przygotujemy przepyszny
twarożek z rzodkiewką i ze szczypiorkiem.
— Huurrraaa!
— rozległo się w ogródku.
— Hura!
— Marek krzyknął jeszcze raz. — Dziękuję ci mamusiu!
— Widzicie,
dzieci? Marek i Jarek to prawdziwi ogrodnicy — powiedziała
poważnym głosem pani Krysia. — Sieją, pielęgnują… i na
zbiory zapraszają gości.
Na
pożegnanie dzieci Marek i Jarek przynieśli z ganku koszyczek pełen
lizaków. Każde dziecko dostało od nich po dwa lizaczki i dzieci
radośnie pomaszerowały z powrotem do przedszkola. Marek i Jarek
pomaszerowali z nimi również.
Po
powrocie z przedszkola chłopcy długo siedzieli na schodkach ganku i
opowiadali sobie o swoich wrażeniach z rannej wizyty dzieci i ich
pani.
No
widzisz, Marek, wszystkim dzieciom się bardzo u nas podobało. Pani
też. — Jarek przekonywał brata. — A tak się denerwowałeś. I
po co?
— Bo
myślałem, że dzieci nie będą chciały uwierzyć, że ja jestem
dobrym ogrodnikiem… Wprawdzie ty też trochę siałeś… ale ja
więcej. I to ja jestem pierwszym ogrodnikiem w naszym ogródku, no
nie?
— A
bądź sobie! — Jarek zgodził się po namyśle.
— A
będę! — ucieszył się Marek. — Jutro jest sobota. Ty możesz
sobie dłużej pospać, a ja wstanę z samego rana i będę podlewał
wszystkie grządki. Bo wiesz, ogrodnik musi dbać o swoje roślinki.
— Wiem
— odrzekł Jarek z miną znawcy. — To ty wstań raniutko, skoro
świt… i dbaj… i podlewaj. A ja, jak się obudzę, to przyjdę
zobaczyć, czy dobrze dbałeś i dobrze podlewałeś. Bo ja jestem
drugim ogrodnikiem, tym od kontroli.
Marek jak
powiedział, tak zrobił. Następnego dnia wczesnym rankiem wyskoczył
z łóżka, ubrał się szybciutko, i już chciał wyjść z pokoju,
gdy zauważył nagle, że Jarka łóżko jest puste. Wybiegł
natychmiast z pokoju. Zaglądnął do kuchni. Zaglądnął do
łazienki. Nigdzie Jarka nie było. Zdziwiony wyszedł na ganek i aż
krzyknął z wrażenia:
— Jarek,
a ty co tu robisz?! Przecież się zgodziłeś, żebym to ja był
pierwszym ogrodnikiem.
— I
dalej się zgadzam — z uśmiechem odpowiedział Jarek.
— To co
tu robisz tak wcześnie? Przecież miałeś spać — dociekał
zawiedziony nieco Marek.
— Rozmyślam.
— O tej
porze?
— Na
rozmyślania każda pora dobra.
— Jarek,
gadaj mi tu zaraz nad czym tak rozmyślasz, i to jeszcze z takim
uśmiechem — niecierpliwił się Marek. — Zobaczyłeś coś
wesołego?
— Nic
nie zobaczyłem. Uśmiecham się do swoich myśli.
— Ojej,
to co to za wesołe myśli masz? — Marek chciał natychmiast
wiedzieć. — No, mów wreszcie!
— Miałem
bardzo ładny sen i teraz rozmyślam o nim.
— Aaaa…!
To melduj zaraz… jaki sen?
— Poczekaj
no! Muszę sam najpierw pozbierać myśli i dokładnie sobie
przypomnieć — odpowiedział Jarek i błędnym wzrokiem popatrzył
na brata, ale ciągle się uśmiechając. — Opowiem ci po
śniadaniu. A ty, pierwszy ogrodniku, zajmij się teraz ogrodem.
Pielęgnacją, podlewaniem i… czym tam jeszcze chcesz. A ja wracam
do łóżka, by sobie dobrze cały sen przypomnieć.
Co było
robić? Marek powędrował do szopy po konewki, a Jarek poszedł do
swojego pokoju.
Kiedy
siedzieli już po śniadaniu na schodkach ganku, Jarek zaczął
opowiadać:
— Śniła
mi się piękna zabawa…
— No,
domyślam się… Skoro sen był piękny, to i zabawa musi być
piękna… Ale jak piękna? Z wyglądu? Czy może… ze smaku? —
przerwał zniecierpliwiony Marek.
— Piękna…
w ogóle… i koniec! A ty mi nie przerywaj, bo nigdy ci nie opowiem
— Jarek naskoczył na brata, ale widząc jego proszące spojrzenie,
postanowił kontynuować opowiadanie snu. — Do zabawy potrzeba dużo
dzieci. To jest zabawa w guziczki…
— Ojej,
co to jest z tymi guziczkami?! — Marek aż krzyknął. — Ja
przedwczoraj w klombie wykopałem guziczki z mundurka harcerskiego, a
ty śnisz o guziczkach. Może te guziczki są zaraźliwe?
— Ooo…
dziękuję ci Marek! — Jarek aż podskoczył z wrażenia i łupnął
brata po ramieniu.
— Rety!
Co tu się w ogóle dzieje? — Marek był oszołomiony. — Za co ty
mi dziękujesz?
— Za
to, że akurat przypomniałeś mi kim te wszystkie dzieci z mojego
snu były. Cały czas próbowałem sobie przypomnieć i jakoś nie
mogłem. Dobrze, że powiedziałeś o tych twoich guzikach z mundurka
harcerskiego. Teraz już wiem! Tak, przypominam sobie dokładnie…
to nie byli harcerze, to były zuchy. Tak, to była drużyna zuchów,
która nazywała się Drużyną Chochliczków.
— No,
no, no… Coś takiego? — nie dowierzał Marek. — Zuchowa Drużyna
Chochliczków, powiadasz?
— Właśnie!
My też najpierw będziemy zuchami, a dopiero jak będziemy duzi,
zostaniemy harcerzami… Ale słuchaj dalej! — Jarek powrócił do
zabawy ze snu. — Wszystkie zuchy ustawiają się w kole z
wyciągniętą do tyłu lewą ręką. I ja, we śnie… zuch Jarek
Chochliczek, podchodzę do każdego i wkładam mu do ręki jeden
guziczek. Nikt nie może podglądać, jakiego koloru jest ten guzik.
A będą one różnego koloru. Tylko jeden będzie czerwony, który
wygrywa, i czarny, który przegrywa. Potem dzieci głośno
wypowiadają formułkę gry i guziki krążą w obrębie koła, ale
tylko za plecami dzieci. Każde dziecko otrzymany ode mnie guziczek
podaje dziecku stojącemu po jego lewej stronie. Dostaje natomiast
guziczek do prawej ręki od innego dziecka stojącego po jego prawej
stronie. Przekłada ten guziczek (za plecami oczywiście), do lewej
ręki i znów podaje… i tak wkoło. A przy tym, dzieci ciągle
recytują wyuczoną formułkę i jednocześnie przytupują nogami w
miejscu, albo przestępują z nogi na nogę w kierunku ruchu
wskazówek zegara, lub na odwrót. Mogą też wykonywać dowolne
ruchy. Ważne, by przy tej zabawie trochę się pogimnastykować.
Następnie, kiedy dzieci zgodnie z treścią formułki krzykną:
„stop”, wszystkie zatrzymują się i wyciągają prawą rękę
przed siebie i pokazują w jakim kolorze mają guziczki. Ten, kto ma
czerwony, wygrywa i ma prawo wypowiedzieć jedno życzenie. Ten, kto
ma czarny, przegrywa i musi to życzenie spełnić. A potem spisuje
się na kartce papieru imię tego co wygrał i jego życzenie oraz
imię tego co przegrał, bo ten co przegrał, życzenie to musi
spełnić. Dziecko, które wygrało, rozpoczyna kolejną zabawę.
Zbiera od wszystkich dzieci guziczki, wrzuca do kubeczka i dokładnie
je miesza. Potem rozdaje guziczki znów ustawionym w kole dzieciom,
wkładając każdemu jeden guziczek do lewej ręki. Samo nie bierze
tym razem udziału w grze. Pilnuje tylko, aby gra przebiegała
prawidłowo, i na koniec gry, spisuje na tej samej kartce, tak samo,
imię wygrywającego, jego życzenie oraz imię przegrywającego. I
włącza się już do następnego obiegu guziczków, czyli do
następnej gry… No i co Marek, fajna zabawa? — Jarek zakończył
pytaniem swoje opowiadanie.
— Hmmm…
Czy ja wiem? — zastanawiał się Marek. — Ale jedno co wiem, to
to, że gdy tak ciebie słuchałem, wydawało mi się, że to panią
Krysię słyszę.
— A
wiesz, Marek, że mnie się chwilami też tak wydawało? — Jarek
podrapał się po głowie i zadumał się na chwilę zaskoczony tym
odkryciem. Wreszcie dodał: — Może dlatego nam się tak wydawało,
bo ja opowiadałem o tym, co mi się śniło… A na to, co nam się
śni, to my nie mamy wpływu… Zuchami jeszcze nie jesteśmy i pisać
też nie umiemy, ale tak mi się śniło… i już! Opowiem pani
Krysi o moim śnie, a ona na pewno pomoże nam się zabawić w
chochliczkowe guziczki… Tak, tak właśnie zrobię… A teraz, mów
mi lepiej, czy ta wyśniona przeze mnie zabawa jest fajna?
— Całkiem
głupia to ona nie jest — ocenił w końcu Marek. — Ale powiedz
mi jeszcze, jakie życzenia dzieci mogą wypowiadać?
— No
takie… do spełnienia. A nie jakieś tam wydumane — odpowiedział
Jarek po chwili namysłu i aż oczy mu się zaokrągliły ze
zdziwienia, bo znów mu się wydawało, że słyszy panią Krysię.
— Dobra!
Niech będzie! Można się nawet w te chochliczkowe guziczki
zabawić…Ty, Jarek, zaraz… a guziczki skąd? — zastanowił się
nagle Marek, hamując przypływ entuzjazmu. — Mamy tylko dwa guziki
z mundurka harcerskiego. Mam nadzieję, że mamusia jeszcze je nie
przyszyła na nasze berety.
— Nie
martw się. Jeszcze przed śniadaniem, kiedy ty zajmowałeś się
pielęgnacją ogrodu, poprosiłam o nie mamusię i mamusia mi je
dała. I oprócz nich, dała mi też pełny kubeczek różnokolorowych
guziczków.
— To
fajowo! — zawołał Marek, ale zaraz zaczął się głośno
zastanawiać: — No tak, ale dzisiaj jest sobota, to z kim mamy się
bawić? Mówiłeś, że do tej zabawy potrzeba dużo dzieci. No i
trzeba też kogoś, kto umie pisać, żeby zapisywać nasze życzenia.
— Właśnie.
Nie ma wyjścia, musimy poczekać do poniedziałku. A w poniedziałek
będzie i dużo dzieci, i pani Krysia, która umie pisać.
— A nie
zapomnisz do poniedziałku tej całej formułki zabawy? — upewniał
się Marek.
— Nie.
Zapamiętałem ją dobrze.
Przez
cały weekend chłopcy mieli dużo różnych zajęć w domu, ale i
przyjemności również. Byli nawet na wycieczce rowerowej z
rodzicami, i na basenie, ale myśli o poniedziałkowej zabawie w
przedszkolu ciągle do nich powracały. I raz się cieszyli, że taka
świetna zabawa ich czeka, a raz się smucili, że do poniedziałku
jeszcze tak daleko.
Marek co
jakiś czas dopytywał się Jarka, czy jeszcze pamięta formułkę
zabawy. Jarek wciąż powtarzał, że ma się nie martwić, bo on,
Jarek, ma bardzo dobrą pamięć. W końcu Jarkowi znudziło się
ciągłe powtarzanie Markowi tego samego, poprosił więc mamę w
niedzielę po obiedzie, aby zapisała na kartce to, co on jej
podyktuje. Wcześniej jednak uzgodnił z Markiem, że nic na razie
mamie nie powiedzą o jego śnie. Że powiedzą dopiero w
poniedziałek po przedszkolu, kiedy już będą pewni, że jego sen
się spełnił.
Mama była
bardzo zdziwiona, ale chętnie spełniła prośbę Jarka i pod jego
dyktando, przepięknym pismem, wykaligrafowała treść formułki na
ozdobnym, czerwonym papierze. Potem papier ten zwinęła w równiutki
rulonik i przewiązała go biało-czerwoną wstążeczką.
Chłopcy
byli zachwyceni. Jarek z szerokim uśmiechem wziął od ciągle
zdziwionej mamy rulonik — z tak pięknie przez nią zapisanym jego
snem, i zaniósł go do swojego i Marka pokoju.
Marek
dreptał za nim. A minę miał przy tym taką uroczystą, jakby szedł
za kimś ważnym i w bardzo ważnej misji.
Jarek
wszedł do pokoju i położył rulonik obok kubeczka z guziczkami,
który już wcześniej na parapecie okna postawił. Chwilę postał
przy oknie, wpatrując się z zadowoleniem, to w rulonik, to w
kubeczek, wreszcie zawołał:
— Marzenie
senne spełń się!
— No,
niech się spełni, bo jest całkiem, całkiem… — dodał Marek i
aż się zająknął z wrażenia, bo chwila była poważna.
W końcu
przyszedł upragniony poniedziałek. Marek i Jarek zerwali się z
łóżek wcześniej niż zwykle. Wykonali szybko poranną toaletę w
łazience, zjedli z rodzicami śniadanie w kuchni, i wyszli na ganek.
Czekali niecierpliwie na mamę.
— Ty,
Jarek… — Marek aż przebierał nogami ze zniecierpliwienia, bo
czekanie było dla niego męką. — A sprawdź jeszcze raz, czy
włożyłeś do plecaka kubeczek z guziczkami i ten rulon z twoim
snem… no wiesz, z tą spisaną przez mamę formułką zabawy.
— Nie
denerwuj się, wszystko mam — uspakajającym tonem powiedział
Jarek.
Po chwili
Marek i Jarek maszerowali już wraz z mamą do przedszkola. Tą samą
jak zwykle drogą. Ale tym razem, droga im się bardzo dłużyła.
Pragnęli jak najszybciej znaleźć się w przedszkolu. I kiedy
wreszcie dotarli na miejsce, wycałowali mamę w pośpiechu i
pobiegli do pani Krysi.
Mama,
śmiejąc się, pokiwała swoim synom na do widzenia, i zawołała:
— Życzę
wam miłej zabawy, chłopcy!
— Dziękujemy!
— odpowiedzieli jednocześnie jej synowie, biegnąc coraz szybciej.
Pani
Krysia, widząc biegnących braci, zdziwiła się i wyszła im
naprzeciw.
— Chłopcy,
co się stało? Dlaczego tak biegniecie? — spytała, kiedy zziajani
bracia do niej dobiegali.
— Proszę
pani… proszę pani… a Jarek przyniósł dzisiaj swój sen do
przedszkola — wołał Marek w odpowiedzi.
— Co
przyniósł? Mówisz… sen? — nie dowierzała pani Krysia, myśląc,
że się przesłyszała.
— Tak,
proszę pani… sen! — potwierdził Marek co nieco za głośno.
— Poczekaj,
Marek. Pomału. I nie krzycz tak. Opowiedzcie mi dokładnie i powoli
o co tu chodzi z tym snem… Jarek, ty opowiadaj, proszę — pani
Krysia poczuła nagle wielkie zaciekawienie. — Ale poczekaj jeszcze
chwileczkę, zawołam tylko wszystkie dzieci… Dzieci, dzieci,
chodźcie tu wszystkie! Jarek ma nam coś bardzo ciekawego do
opowiedzenia!
Dzieci
przybiegły ze wszystkich stron sali i usiadły na podłodze. Bardzo
zaciekawione (czemu wyraz dawały ich rozdziawione buzie i
zaokrąglone oczy), zaczęły się wpatrywać to w Jarka, to w Marka,
stojących obok pani Krysi.
Marek,
widząc tak wielkie zainteresowanie na twarzach dzieci, łupnął
Jarka pod bok i huknął mu do ucha:
— Hejże,
Jarek, zaczynaj już!
I Jarek
zaczął opowiadać o swoim śnie. Głośno i wyraźnie.
Wszystkie
dzieci siedziały cichutko jak myszki pod miotłą i słuchały Jarka
z zapartym tchem. Bardzo im się podobał jego sen, i to, że one
brały w nim udział. I to w dodatku jako zuchy Chochliczki.
Pani
Krysia również słuchała Jarka z wielkim zainteresowaniem. I kiedy
Jarek skończył, zawołała rozpromieniona:
— No,
Jarek, zazdroszczę ci takiego snu. Sama bym chciała mieć takie
sny, by móc wam o nich opowiadać i bawić się z wami w wyśnione
przeze mnie zabawy… Jarek, jesteś wspaniały!
— To
nie ja, to mój sen — odrzekł skromnie Jarek. — Samo mi się to
jakoś wyśniło.
— To
życzę ci częściej takich snów! — zawołała radośnie pani
Krysia. — Będziemy mieli z nich wielki pożytek… Prawda dzieci?!
— Praaawdaaaa!!!
— chórem zawołały wszystkie dzieci.
Jarek,
widząc że swoim opowiadaniem zrobił pani i dzieciom przyjemność,
promieniał ze szczęścia. I to promieniał tak bardzo, że aż
Markowi udzieliło się to miłe uczucie. Ba,
Marek promieniał nawet jeszcze bardziej niż Jarek. I to tak dużo
bardziej, że już nie mógł dłużej spokojnie ustać w miejscu.
Chwycił więc za Jarka plecak,
i ściągając mu go z pleców, głośno zawołał:
— A tu,
w Jarka plecaku, są rzeczy z jego snu! Jarek, demonstruj!
Jarek
wyciągnął z plecaka kubeczek z guzikami i postawił go na podłogę.
Wszystkie dzieci zerwały się z siedzenia i z ogromnym
zaciekawieniem zaglądały do środka. Wtedy Jarek wyciągnął
czerwony rulonik z pięknie przewiązaną biało-czerwoną
wstążeczką.
— Patrzcie
dzieci, patrzcie… ! — zawołał Marianek. — Jarek ma jeszcze
coś bardzo ładnego ze snu.
Dzieci
natychmiast oderwały wzrok od kubeczka i popatrzyły na trzymany
przez Jarka rulonik.
— Oooo…
jaka piękna senna rzecz! — zawołała piegowata Zuzia.
— No
nie, Zuźka?! — Marek aż pokraśniał z radości. — Ha, senna
rzecz jak się patrzy!
Jarek z
szerokim uśmiechem na twarzy podał pani Krysi rulonik i poprosił
ją, aby nauczyła wszystkie dzieci tego, co tam napisane.
Pani
Krysia odwiązała kokardkę i zaczęła głośno czytać:
Zuchy
Chochliczki grają w guziczki
Jesteśmy
Chochliczki
I
gramy w guziczki.
Guziczków
mamy wiele…
Więc grajmy przyjaciele!
W
lewej ręce guzik masz,
Do
prawej ręki mi dasz.
Z
prawej do lewej przekładamy
I
następnemu zuchowi damy.
Gra
szesnaścioro Chochliczków,
Tyle
więc guziczków
Krąży
z nami w koło,
A
my liczymy wesoło:
Jeden,
dwa, trzy, cztery… itd.
(w
zależności od ilości dzieci. Dzieci mogą liczyć od 1 — … — dowolną ilość razy).
Guziczki
różne podajemy.
W
jakim kolorze — nie wiemy.
Lecz
teraz wołamy: STOP!
Prawa
ręka — przed siebie — HOP!
(Obieg guziczków się zatrzymuje.
Dzieci wyciągają prawe rączki do przodu, nie pokazując
jednak jeszcze swoich guziczków).
Czerwony
wygrywa,
Czarny
przegrywa.
Czerwony
— ma życzenie,
Czarny
— jego spełnienie.
Prawe
dłonie otwieramy…
Jakiego
koloru guziczki mamy?
(Dzieci pokazują w jakim kolorze mają
guziczki).
— Przecież
to jest wspaniała zabawa! — zawołała pani Krysia, kiedy
skończyła czytać.
— No
jasne, że wspaniała — potwierdził Marek.
— Marek,
a skąd ty wiesz? Tobie się też ta zabawa przyśniła? — spytała
pani Krysia, zastanawiając się na moment, czy to może Marek coś
nie wymyślił z tym snem Jarka i z tą zabawą.
— Nie,
proszę pani. To jest wyłącznie sen Jarka — poważnym głosem,
lecz z lekko łobuzerską miną odpowiedział Marek. — Ale ja go
znam, bo cały weekend go wałkowaliśmy… to znaczy, o nim
mówiliśmy. Bo wie pani, Jarkowi to ten sen sam się przyśnił już
w piątkową noc.
— Ahaaa!
A też sam się tak pięknie wykaligrafował na tym wspaniałym
papierze? — dopytywała się pani Krysia. Ale widząc, że Marek
robi jeszcze bardziej łobuzerską minę, przeniosła wzrok na Jarka.
— Nie,
sam nie. To nasza mamusia umie tak pięknie pisać. I to ona zapisała
mój sen. — Jarek odpowiedział zgodnie z prawdą.
— Wspaniale,
a więc dzieci, to nic nam innego nie pozostało, tylko koniecznie
nauczyć się słów tej wyśnionej i wesołej Jarka zabawy na pamięć
— zawołała głośno pani Krysia.
— Taaak,
taaak! — chórem odpowiedziały dzieci.
Kiedy
pani Krysia uczyła dzieci słów zabawy, Jarek w tym czasie wysypał
z kubeczka wszystkie guziczki na podłogę i razem z Markiem zabrał
się do ich liczenia. Jarek pamiętał, że wszystkich dzieci w ich
grupie jest razem trzynaścioro. Guziczków w kubeczku było
szesnaście. Przeliczył dokładnie. I choć go Marek dwa razy
pomylił swoim głośnym liczeniem, to za trzecim razem wyszło mu
tak samo jak Markowi: szesnaście guzików. Jarek był zadowolony, że
wszystko pasuje. Z guziczków przeniósł wzrok na Panią Krysię,
która wraz z dziećmi głośno powtarzała tak dobrze znane mu
słowa.
— Jarek,
a powiedz mi, dlaczego w twojej zabawie gra szesnaścioro
Chochliczków? — spytała nagle pani Krysia. — Ze mną jest nas
czternaścioro.
— Bo mi
się śniło, że z nami bawi się też pani od muzyki i pan woźny —
grzecznie odpowiedział Jarek.
— No,
no, no… jaka wspaniała zabawa! — zaśmiała się pani Krysia i
przystąpiła do dalszej nauki słów.
Po pół
godzinie pani Krysia stwierdziła, że wszystkie dzieci nauczyły się
już słów zabawy ze snu Jarka i zapamiętały na tyle, że mogła
już je poustawiać w kole i rozpocząć zabawę Chochliczków w
guziczki. Zaprowadziła wtedy dzieci do drugiej sali, gdzie pani od
muzyki grała na pianinie jakąś skoczną melodię.
— Prosimy
panią do nas! — zawołała, stając obok pianina. — Będziemy
się bawić w taką wesołą zabawę ze snu Jarka. I zgodnie z jego
snem, pani też powinna się z nami bawić.
— Z
miłą chęcią — odpowiedziała pani od muzyki, przestając grać.
— Brakuje
jeszcze pana woźnego — przypomniało się pani Krysi. — Marek,
biegnij proszę do warsztatu do pana woźnego i poproś go do nas.
Po chwili
Marek wraz z panem woźnym również stali razem z dziećmi i obiema
paniami w kole. Wszystko było już należycie przygotowane do
zabawy.
Wtedy
Jarek podszedł do wszystkich stojących w kole i rozdał im guziczki
ze swojego kubeczka (od tyłu oczywiście), i już zabawa miała
ruszyć, gdy nagle Marek opuścił koło i doskoczył do Jarka.
— A ty
co? Wymyślił… albo wyśnił… wszystko jedno… i nie gra? —
zapytał brata niepewnym głosem.
— Gra,
gra! Tylko zanim zabawa się rozkręci i dzieci pokapują o co w niej
dokładnie chodzi, muszę tego przypilnować. Nie? — Jarek
odpowiedział z lekka nastroszony niestosownym pytaniem brata. —
Kto zna najlepiej zasady gry, jak nie ja?
— Aaa…
a to niezaprzeczalne, że ty. Masz rację — ze skwaszoną miną
odrzekł Marek i poczłapał z powrotem do koła.
Jarek
podszedł wtedy do pani Krysi i powiedział głośno, tak, żeby
wszyscy słyszeli:
— To
tak jak mi się wyśniło, w tej pierwszej grze ja nie biorę
udziału. Będę patrzył, czy wszystko jest tak, jak powinno. I
jeszcze jedno! W tej grze, czerwony guziczek nie będzie krążył,
gdyż ja go mam. Myślę, że się ze mną zgodzicie, że ja, jako
pierwszy, powinienem go mieć. Nie dlatego, że myślę o sobie (tu:
wymownie popatrzył na brata), tylko dlatego, że… że tak mi się
śniło… i tyle. Nic więcej nie mam do powiedzenia. — Jarek
zawstydził się trochę swoją odwagą.
— E
tam… a niech ci Jarek będzie! — zawołały dzieci prawie
jednocześnie. — Grajmy już! Grajmy!
— Otóż
to, grajmy już! — zawołała również pani Krysia.
A pan
woźny i pani od muzyki, choć nie wiedzieli w ogóle o co w tej grze
z guziczkami chodzi, to jednak bardzo chętnie chcieli się bawić, i
śmiejąc się, wołali równie głośno:
— Grajmy
dzieci, grajmy!
I zabawa
ruszyła. Wszystkie Chochliczki, i te małe, i te duże, były bardzo
rozbawione. Głośno wypowiadały wyuczoną formułkę zabawy,
podając sobie guziczki za plecami, skacząc przy tym i śmiejąc się
radośnie. Ale na hasło: - „Prawe dłonie otwieramy…”
wszystkie posłusznie otworzyły swoje dłonie i zaczęły ciekawie
spoglądać po sobie… Kto też ma czarny guziczek? Kto będzie
musiał spełnić Jarka życzenie?
Pierwszy
obieg guziczków zakończył się. Zabawa Chochliczków przebiegała
prawidłowo. Jarek nie krył zadowolenia.
— No i
jak dzieci, było wspaniale, prawda? — spytał, a widząc radosne
miny Chochliczków, zaraz dodał drugie pytanie. — Proszę teraz
powiedzieć, kto z was ma czarny guziczek?
— No
kto…? Ja… Przegrany-Marek-Pechowiec! — z niezbyt zadowoloną
miną zakomunikował Marek. — Nic tu Jarek nie pokombinowałeś?
— No
wiesz! Jak możesz?! — obruszył się Jarek. — Jakim sposobem?
Przecież to jest niemożliwe. To czysty przypadek. Prawda, proszę
pani?
— Oczywiście,
że tak — potwierdziła rozbawiona pani Krysia.
— Już
dobra! Wypowiadaj to swoje życzenie — odparł udobruchany już
Marek.
— Moim
życzeniem jest… abyś dzisiaj przez godzinę robił to samo co ja
— jednym tchem wypowiedział Jarek swoje życzenie i popatrzył
niepewnie na brata.
— Ale
wymyślił! Ale co mam robić? — Marek zapytał z lekka
zaniepokojony.
— Och,
Marek, po prostu… to samo co ja, nic więcej — szybko
odpowiedział Jarek.
— W
porządku już. Godzinę wytrzymam — zgodził się w końcu Marek.
— Proszę pani, proszę zapisać na tej kartce co trzeba.
Pani
Krysia też była zdziwiona takim niezwykłym życzeniem Jarka, ale
zapisała je dokładnie tak, jak on powiedział.
Po chwili
wszystkie Chochliczki, i te małe, i te duże, znów ustawiły się w
kole do następnego obiegu guziczków. Tym razem Jarek puścił już
w obieg czerwony guziczek, na co dzieci zareagowały bardzo radośnie
i z jeszcze większą ochotą przystąpiły do dalszej zabawy. Po
każdym zakończonym obiegu guziczków Chochliczki z czerwonymi
guziczkami w rękach wypowiadały swoje życzenia, a pani Krysia
wszystkie je skrupulatnie zapisywała na karteczce. Zapisywała
oczywiście także, czyje to są życzenia i kto je ma spełnić,
czyli imię tego, kto trzyma akurat w ręce guziczek czarnego koloru.
A
życzenia Chochliczków były przeróżne. Jedne życzyły sobie, aby
im zaśpiewać jakąś piosenkę, albo powiedzieć wierszyk. Inne
życzyły sobie dostać jakieś słodycze, albo żeby ich ponosić na
baranach. A jeszcze inne, żeby w ich imieniu pokazać język, albo
zagrać na nosie nieznośnemu koledze. Wprawdzie te akurat życzenie
nie podobały się pani Krysi, ale w końcu uznała, że to tylko
zabawa i zapisywała je również. Zapisała również życzenie pana
woźnego, który życzył sobie od pani od muzyki, aby zatańczyła z
nim walca. Pani od muzyki, śmiejąc się głośno, zapewniła pana
woźnego, że życzenie jego będzie spełnione. I zasapana od
śmiechu i od tej niezwykłej dla niej gimnastyki, odeszła z koła i
podeszła do pianina. Usiadła na swoim małych krzesełku i znów
zaczęła grać tę samą skoczną muzykę. A w rytm tej muzyki
dzieciom bawiło się jeszcze przyjemniej. Wreszcie zaczęły
wyśpiewywać wyuczone słowa na melodię graną przez panią od
muzyki. Wtedy to już była naprawdę wyborna zabawa.
Chochliczkom
tak bardzo podobała się ta wyśniona przez Jarka zabawa, a
zwłaszcza wypowiadanie życzeń, że nie chciały zabawy przerwać.
Ale kiedy pani Krysia stwierdziła, że już wszystkim Chochliczkom,
i tym małym, i tym dużym, udało się otrzymać czerwony guziczek i
wypowiedzieć swoje życzenie, zdecydowała zakończyć zabawę.
— Słuchajcie,
dzieci, na dzisiaj wystarczy! — ogłosiła. — Widzę, że kartka
życzeń już cała zapisana — A i wy jesteście już mocno
zasapane tą gimnastyką i tańcem. Przechodzimy teraz do realizacji
życzeń.
— Huraaa!
Zaczynamy! — wrzasnęły uradowane Chochliczki.
— Tak,
zaczynamy spełnianie życzeń! — zawołał Jarek i szybko dodał:
— Ale po kolei… ma się rozumieć. Tak, jak w moim śnie.
— Jarek,
musi tak być? — wyrwało się Markowi.
— Tak,
Marek, tak musi być — pani Krysia odpowiedziała za Jarka. —
Skoro tyle wspaniałej zabawy mieliśmy dzięki Jarkowi, to też
wszystko musimy zrobić właśnie tak, jak Jarkowi się przyśniło…
A więc, dzieci, zaczynamy od pierwszego życzenia spisanego na
kartce, a potem będą następne i następne, aż wszystkie zostaną
spełnione. Ale zanim jednak zaczniemy od pierwszego życzenia, czyli
od życzenia Jarka, to najpierw proponowałabym, aby duże
Chochliczki, czyli pan woźny i pani od muzyki, spełnili swoje
życzenia, bo niestety muszą wracać do swoich obowiązków.
Zgadzacie się Chochliczki?
— Taaak!
— odpowiedziały chórem małe Chochliczki.
Ileż
śmiechu i radości było na sali, kiedy pan woźny ukłonił się w
pas przed panią od muzyki i zaczął z nią pląsać po całej sali.
Rozbawione dzieci śpiewały i klaskały do rytmu. I gdy pana woźnego
życzenie zostało spełnione, pani od muzyki ukłoniła się
zgrabnie przed panem woźnym i znów razem ruszyli w tan. Bo się
okazało, że pani od muzyki miała takie samo życzenie do pana
woźnego. Dzieci były zachwycone.
Kiedy
dorosłe Chochliczki zakończyły spełnianie swoich życzeń, pani
Krysia zaczęła wyprowadzać rozbawione małe Chochliczki do drugiej
sali. A wyprowadzała je w rytm marszu, bo pani od muzyki nagle
zaczęła zapamiętale grać marsza i śpiewać: — „Jesteśmy
Chochliczki i gramy w guziczki…” Tak bardzo pani od muzyki
przypadła do gustu zabawa Jarka.
Dzieci aż
piszczały z radości. A pani Krysia z wdzięcznością popatrzyła
na Jarka i powiedziała:
— No,
Jarek, dziękujemy ci za tak wspaniały i radosny poranek. I z wielką
przyjemnością przystępujemy do spełnienia twojego życzenia.
Zaraz, muszę przeczytać, co to za życzenie było… A więc: Jarek
życzy sobie, aby Marek przez godzinę robił to samo co on… Muszę
przyznać, że to bardzo dziwne życzenie, ale że życzenia muszą
być spełnione, więc, proszę Jarek, mów, co Marek ma robić.
— Proszę
pani, ale Marek musi to samo co ja robić gdzie indziej. Musi pójść
ze mną tam… za przedszkole… tam pod las — powiedział Jarek i
od razu spiekł raka, bo zobaczył, że Marek puka się w głowę.
— Ho,
ho, ho, widzę, że twoje życzenie jest naprawdę dziwne, ale przez
to wprawia nas w tym większe zaciekawienie — powiedziała pani
Krysia.
— Bo…
bo mnie się tak śniło — zająknął się Jarek, ciągle
zawstydzony.
— Już
dobrze, już dobrze. Skoro tak ci się przyśniło, to tak być musi
— pani Krysia pogłaskała Jarka po głowie. — No to jak dzieci,
macie ochotę na wycieczkę?
— Taaak!
— zgodnie odpowiedziały ucieszone dzieci.
Tylko
Marianek był niezbyt zadowolony i kręcił nosem. Wreszcie cichutko
spytał:
— A
nasze życzenia?
— Nie
martw się Marianku, wszystkie życzenia będą spełnione jak
wrócimy — pani Krysia uspokoiła Marianka, który miał życzenie,
aby go Stasio ponosił na baranach. — A może już nawet w drodze
powrotnej będziemy mogli spełnić kilka życzeń. Patrzcie dzieci,
kartkę z życzeniami biorę ze sobą… No, to wychodzimy… Ale,
ale, poczekajcie jeszcze na chwilę. Powieszę tylko ten wspaniały
sen Jarka na wystawie między waszymi obrazami. Jest tak pięknie
wykaligrafowany przez mamę Jarka i Marka, że powinien wisieć w tak
zaszczytnym miejscu. Prawda, dzieci?
— Praaawdaaa!
— odpowiedziały dzieci chórem i zaczęły się ustawiać dwójkami
do wyjścia.
Po chwili
wszystkie dzieci maszerowały już raźnym krokiem w stronę lasu,
gdzie Marek miał spełniać życzenie Jarka. Zaszły całą gromadą
pod las, tam gdzie stał mały domek starszej pani Kwiatkowskiej.
Domek był podobny do domu Marka i Jarka, tylko że był dużo, dużo
starszy. Starsza pani mieszkała w tym domku sama, od zawsze. Wśród
wielu dzieci budziła lęk, bo niektóre mówiły, że ona zajmuje
się czarami. Kiedy więc Jarek powiedział, że to tu Marek będzie
spełniał jego życzenie, dzieci wystraszyły się nie na żarty.
Marek też
poczuł się nieswojo, ale nie chciał pokazać, że się boi. Ani
przed Jarkiem, ani tym bardziej przed panią i dziećmi. Poczłapał
więc posłusznie za Jarkiem do wnętrza domu.
Pani
Krysia nie zabraniała, bo od dziecka znała starszą panią i bardzo
ją lubiła. Uspokoiła wszystkie dzieci i kazała im grzecznie
czekać przed domem starszej pani.
Wszystkie
dzieci zbiły się do kupy i wystraszone, ale też i bardzo
zaciekawione, zaglądały na domek starszej pani. Bardzo, ale to
bardzo chciały wiedzieć, co będzie dalej.
Dzieci
stały już tak dobrą chwilę i pomału zaczynały się
niecierpliwić, kiedy uszu ich dobiegł głośny śmiech Marka i
Jarka. Ciekawość wzięła górę nad strachem, podeszły bliżej i
przez okno zaglądnęły do środka i… oniemiały z wrażenia.
Zobaczyły jak Marek dużą miotłą zamiata podłogę, a Jarek ją
myje. Starsza pani natomiast siedzi w fotelu i coś im opowiada, a
Marek i Jarek co rusz buchają gromkim śmiechem. Albo wołają:
„ach!”, to znów: „och!”. I „ojejej!” — też się im
parę razy wykrzyczeć zdarzyło. Co to ma znaczyć? Dzieci pod oknem
coraz bardziej zaciekawione, zaczęły się przepychać jedno przez
drugie, aby jak najwięcej zobaczyć, co też tam w środku się
dzieje.
Pani
Krysia milczała. Stała z boku z uśmiechem na twarzy i tylko
bacznie obserwowała dzieci.
Po
jakiejś chwili dzieci zobaczyły jak Marek i Jarek siedzą przy
dużym stole w kuchni, a do ich wrażliwych nozdrzy doleciał
bajeczny zapach smażonych racuszków. Tego było już za wiele.
Wszystkie nagle wparowały do środka i stanęły jak wryte
przestraszone swoją odwagą. Jednak kiedy zobaczyły uśmiechniętą
twarz starszej pani, strach je opuścił. Z zaciekawieniem zaczęły
się rozglądać po wnętrzu schludnego domu.
A Marek i
Jarek, widząc miny dzieci, zaczęli robić do siebie małpie miny i
chichotać w kułak.
Pani
Krysia weszła za dziećmi do środka. Milcząco, ale z uśmiechem
ukłoniła się starszej pani i przyłożyła palec do ust na znak
milczenia.
Starsza
pani odpowiedziała uśmiechem i zaprosiła wszystkie dzieci do
stołu. Poprosiła, aby częstowały się racuszkami. Tego tylko
dzieciom trzeba było. Uszczęśliwione zasiadły natychmiast do
okrągłego stołu i zabrały się ochoczo za pałaszowanie
pyszności. A kiedy już wszystko zjadły, wtedy starsza pani zaczęła
im opowiadać przepiękne stare bajki. Opowiedziała im nawet parę
śmiesznych dowcipów.
Dzieci
były przeszczęśliwe, że ktoś obcy znalazł dla nich czas i im
tak pięknie opowiada. A na koniec, trzymając się za obolałe
brzuchy, zastanawiały się głośno, czy brzuchy bolą ich z powodu
łapczywego jedzenia, czy może ze śmiechu. A przy tym głośnym
zastanawianiu śmiały się jeszcze głośniej.
Marek
śmiał się najgłośniej. I tak śmiejąc się, kopnął pod stołem
Jarka w kostkę i pokazał mu podniesiony do góry kciuk na znak
„dobrej roboty”.
Kiedy po
wspaniałej uczcie pani Krysia wyprowadziła wszystkie dzieci z domu
starszej pani, i kiedy dzieci wesoło maszerowały już w stronę
przedszkola, wtedy jedno przez drugie, zaczęły głośno wyrażać
swój zachwyt nad wszystkim, co w domku starszej pani zobaczyły i
usłyszały.
— Widzicie,
dzieci, jaka ta starsza pani jest fajowa! — zawołał Marianek,
przekrzykując wszystkich. — Co za brzydkie rzeczy niektórzy o
niej opowiadają? A to taka dobra pani… Dla starszej pani rezygnuję
ze swojego życzenia! Proszę pani, proszę mnie skreślić z kartki
życzeń.
— Mnie
też! Mnie też! — głośno domagały się inne dzieci.
— Nasze
życzenia są niewiele warte — oznajmił wtedy Marek. — Jesteśmy
zuchami ze snu Jarka, i tak jak w jego śnie, naszym życzeniem
powinno być pomaganie starszym.
— Brawo!
Brawooo! Mądrze gada! — wołały uradowane zuchy Chochliczki.
— No,
Marek, jestem dumna z ciebie — powiedziała pani Krysia i zaraz
dodała: — Z was wszystkich jestem dumna. Obiecuję wam, że często
będziemy odwiedzać starszą panią, aby jej pomagać.
— A w
naszą nową zabawę dalej będziemy się bawić, tyle, że będziemy
wypowiadać mądrzejsze życzenia — dodał wesoło Jarek.
— Zuch,
Jarek! — zawołał Marek i puścił do brata podwójne oczko.
Jarek był
zdumiony, ale przede wszystkim bardzo szczęśliwy, że jego sen się
spełnił, i to aż tak. — „Co za sen? Co za piękny sen? A jawa?
Jawa jeszcze piękniejsza”. — pomyślał, i widząc jak pani
Krysia drze kartkę z życzeniami na drobniutkie kawałeczki, z
głośnym śmiechem pomaszerował za dziećmi.
Całą
drogę do przedszkola, i już w przedszkolu, dzieci opowiadały sobie
o swoich wrażeniach z wizyty u starszej pani. Nawet przy obiedzie
pani Krysia trudno było dzieci uspokoić, tak wiele miały sobie do
powiedzenia.
Kiedy
przyszedł już czas powrotu dzieci do domu, i kiedy ich rodzice, czy
też dziadkowie, zaczęli się schodzić po swoje pociechy, nagle
wśród nich, dzieci zauważyły starszą panią. Ile było radości!
Wszystkie dzieci specjalnie dla starszej pani zaśpiewały swoją
nową piosenkę na przywitanie wiosny, a potem z uśmiechem pożegnały
się z nią, i szczęśliwe, zaczęły rozchodzić się do swoich
domów.
Wtedy
dopiero przyszła mama Marka i Jarka. Wchodząc na przedszkolne
podwórko, zauważyła, że wychodzące dzieci są nad wyraz wesołe.
Nie mogła się nadziwić. Zastanawiała się, co też może być
tego powodem. A kiedy weszła już na plac zabaw i zobaczyła
wystające zza piaskownicy głowy swoich synów, przelękła się, bo
zaraz po głowie przeleciała jej nieznośna myśl, że to jej
synowie znów coś zmalowali. Szybkim krokiem podeszła do pani Krysi
i spytała:
— Cóż
tym razem narozrabiali?
— Nic.
Kompletnie nic... Pani synowie są zuchami! — z szerokim uśmiechem
zawołała pani Krysia w odpowiedzi.
— Oj,
wiem!
— Chochliczkami!
— rozległo się zza piaskownicy.
Mama
Marka i Jarka ciągle czuła niepokój. Ale kiedy jej synowie stanęli
już przed nią i zobaczyła ich uśmiechnięte miny, zaczęła się
uspokajać. Całkowicie uspokoiła się jednak dopiero po drodze do
domu, kiedy wysłuchała od nich całej opowieści o śnie Jarka i
jego następstwach. A wtedy? Wtedy to już była dumna ze swoich
synów. Bardzo dumna...
Ilustracja mojej 8-mio letniej Wnuczki.
* Fragment opowiadania.
Marek i Jarek spełniają życzenia — to kolejne opowiadanie z cyklu „Przygody Marka i Jarka”, mówiące o wesołych perypetiach dwóch braci. Nie wydane jeszcze.