Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo.
Zaczarowany
Dino-Ruazonid - to bardzo wesoła
opowiadanie dla dzieci i młodzieży o niezwykle spektakularnych i
brawurowych przygodach fantasy dziesięcioletniej dziewczynki, która
w nagrodę za wzorowe świadectwo szkolne otrzymuje od mamy
pluszowego dinozaura. Cecylka (bo tak się nazywa owa dziewczynka) w
pierwszym dniu wakacji dowiaduje się, że jej pluszowy dinozaur,
którego nazwała Dino, jest zaczarowany przez wróżkę Szedar i ma
do spełnienia pewną misję. A ona najprawdopodobniej razem z nim.
Już w tym samym dniu przyjdzie jej się przekonać, że tak jest. Na
wakacjach Cecylka wraz z Dino przeżywa wiele niesamowitych przygód.
Świadkiem wielu z nich, a niekiedy nawet i ich uczestnikiem jest
Cecylki najlepsza przyjaciółka Emilka. Cecylka niestety nie może
wtajemniczyć Emilki w swój zaczarowany świat. Zmuszona jest mieć
przed nią tajemnice. Nawet przed rodzicami. Ba, nieraz musi
najbliższych wręcz okłamywać. Cecylka nie czuje się z tym
najlepiej. Ale skoro dobro misji tego od niej wymaga, to zapewne tak
musi być.
Cóż to za misja? Cóż
to za niezwykłe, brawurowe przygody przeżywa Cecylka wraz z Dino, o
których nie może rozmawiać nawet z najbliższymi? Aby się o tym
dowiedzieć warto przeczytać tę opowieść. Może dzięki niej
rozbudzimy w sobie uśpione marzenia i fantazje? Może zapragniemy
być jeszcze lepszym człowiekiem niż jesteśmy?
— Cecylko
obudź się! Dziś jest pierwszy dzień wakacji! —
rozległ się dziwny głos w pokoju, budzący śpiącą dziewczynkę.
— No
przecież wiem, że nareszcie wakacje. I nawet się bardzo cieszę…
— zawołała Cecylka
spod kołdry zaspanym głosem, i nagle wyskoczyła spod niej jak z
procy, bo coś jej tu nie pasowało. —
O rety! Kto to mówi?! Czyj to głos? Przecież nikogo nie ma u mnie
w pokoju.
— A ja,
to nikt?! — rozległ
się znów ten sam głos, zabarwiony tym razem nutką zdziwienia. —
Jestem twój Dino. Co to, zapomniałaś już o mnie? Dostałaś mnie
wczoraj w prezencie od swojej mamy.
Poprzedniego
dnia było zakończenie roku szkolnego i Cecylka jak co roku, dostała
od rodziców prezenty za bardzo dobre wyniki w nauce. Trzeci raz już
Cecylka przyniosła do domu wzorowe świadectwo szkolne. No bo
Cecylka to wzorowa uczennica. I właśnie wczoraj, kiedy Cecylka
wróciła ze szkoły dostała od mamy i taty wszystkie tomy Harry`ego
Potter`a i kilka książeczek o Pippi Langstrump. Cecylka bardzo się
ucieszyła, bo chociaż większość z tych książek już
przeczytała, wypożyczając je z biblioteki, to jednak zawsze
pragnęła je mieć na własność, aby móc zawsze po nie sięgnąć,
gdy tylko przyjdzie jej na to ochota. Cecylka biegała szczęśliwa
po swoim pokoju, ściskając w ramionach wszystkie książeczki, i
wtedy weszła jej mama i wyciągnęła zza pleców ogromnego
pluszaka. Cecylka aż się przeraziła, bo pluszak był naprawdę
ogromny. Ale kiedy dotarło do niej, że to jest tylko
zabawka-przytulanka, od razu się ucieszyła. Był to zielony
dinozaur. Dinozaur ten miał bardzo miły uśmiech i ogromne, wesołe
oczka. A na głowie sterczało mu coś, co było podobne do berecika
z pomponem, przekrzywionym śmiesznie na bakier. Cecylce tak bardzo
się spodobał ten dinozaur, że natychmiast odłożyła książki na
półkę i chwyciła go w ramiona. Mama Cecylki też się bardzo
ucieszyła, że sprawiła córce jeszcze jedną miłą niespodziankę.
Cecylka mocno przytuliła do siebie pluszowego dinozaura i
powiedziała, że od tej pory on będzie jej największym pokojowym
przyjacielem i nazwała go Dino.
— Nie
mogę uwierzyć, to ty potrafisz mówić?! —
zawołała Cecylka, siedząc na krawędzi
łóżka, i wytrzeszczając oczy.
— Nie
tylko mówić. Potrafię się też ruszać. Sama widzisz. Skoro stoję
przed tobą. Wczoraj wieczorem zostawiłaś mnie na biurku, więc
musiałem chyba z niego zejść, no nie? —
z szerokim uśmiechem odezwał się Dino, pokazując swoje ogromne
zębiska. — No nie
dziw się już tak. I nie wytrzeszczaj tak oczu, bo ci jeszcze tak
zostanie. No i jak będziesz wyglądała?
— Dino
proszę cię, ugryź mnie… tylko delikatnie, bo ja już nie wiem,
czy ja widzę cię na jawie, czy we śnie. Nie, ja chyba jednak
ciągle śnię, bo to przecież niemożliwe, żeby pluszaki gadały…
no i się ruszały. Och, ratunku! A może ja zwariowałam?!
— Celciu,
co ty tam tak wykrzykujesz? — spytała
mama zza zamkniętych drzwi pokoju córki.
— Nic,
nic mamusiu, ja tylko tak z radości, że są wakacje! Za chwileczkę
wyjdę z pokoju! — odpowiedziała
w pośpiechu Cecylka, a po chwili, patrząc na stojącego przed nią
dinozaura, sama do siebie wyszeptała: — Co
jest grane, czy ja rzeczywiście zwariowałam?
— Uspokój
się Cecylko. Ani nie zwariowałaś, ani nie śnisz. To wszystko
dzieje się naprawdę i ja też jestem prawdziwy. —
Dino próbował uspokoić dziewczynkę. —
No, czujesz? Głaszczę cię po nodze.
— Ojejej!
Czuję! — stłumionym
głosem krzyknęła Cecylka. —
Dino, jak to jest możliwe? Przecież ty jesteś zwykłym pluszakiem…
— O
przepraszam, tylko nie zwykłym!
— Och,
to ja cię przepraszam. Nie chciałam cię urazić… tylko to
wszystko nie mieści mi się w głowie. Jak to jest możliwe?
— Nie
przejmuj się aż tak. Zaraz ci wszystko opowiem i wytłumaczę, i
sama zobaczysz, że jest to możliwe.
Dino
zaczął opowiadać. Na początku przyznał rację Cecylce, iż
rzeczywiście do niedawna był zwykłym pluszakiem, wyprodukowanym w
małej fabryczce pana Hipolita Bellatrix`a. I chybaby tak zostało,
gdyby nie to, że pan Hipolit obdarzył go ogromnymi oczami w ładnej
oprawie czarnych i długich rzęs. I właśnie ten fakt zaważył na
tym, że ze zwykłego pluszaka, stał się niezwykłym.
A było
to tak. Kiedy bezimienny jeszcze wtedy Dino, stał sobie wśród
innych pluszaków na szerokim regale w magazynie pana Hipolita
Bellatrix`a i czekał na kupca, w magazynie coś się wydarzyło.
Otóż do ciemnego pomieszczenia weszła piękna postać w
świetlistej sukni, ze złotym diademem na głowie i czarodziejską
różdżką w ręku. Była to wróżka Szedar. Wróżka Szedar to
jedna z tych dobrych wróżek, które czasami przybywają z
gwiezdnych przestworzy i stąpają po ziemi. Wróżka przybyła do
magazynu pana Hipolita ze specjalną misją. I to już nie po raz
pierwszy. Miała z nim tajemniczą umowę, że niektóre zrobione
przez niego zabawki, za dotknięciem czarodziejską różdżką
ożywia i nadaje im czarodziejską moc. Ale które to są zabawki,
nawet sam pan Hipolit Bellatrix nie może wiedzieć. I kiedy tak
krążyła po magazynie zabawek, przypatrując się stojącym na
regale zabawkom, zwróciła szczególną uwagę na pluszowego
dinozaura. Jego ogromne oczy tak bardzo jej się spodobały, że
postanowiła właśnie jego zaczarować. Dotknęła go różdżką i
wypowiedziała zaklęcie: —
„Abra-rua-kadabra-zonid-Ruazonid!”. Wtedy Dino poczuł najpierw
dziwne dreszcze na całym ciele, a potem takie miłe ciepełko pod
swoją pluszową skórą. Jeszcze szerzej otworzył oczy i wodził
nimi po pięknej wróżce Szedar. Wróżka uśmiechnęła się do
niego i przy dźwiękach cichutkich dzwoneczków opuściła magazyn
zabawek. Po prostu zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Dino
miał ogromną ochotę podejść do tego miejsca, gdzie wróżka
Szedar zdematerializowała się, ale coś go trzymało i nie mógł
zeskoczyć z regału. Na chwilę smutno mu się zrobiło, ale zaraz
poczuł w sobie ogromną i bliżej nieokreśloną moc, która dawała
mu siłę fizyczną i jednocześnie rozum. I to właśnie rozum,
nakazywał mu dalej pozostać na tym samym miejscu i… czekać. Dino
nie musiał jednak długo czekać, bo za kwadrans w magazynie zjawił
się uśmiechnięty pan Hipolit Bellatrix i spośród wielu zabawek
wybrał dwie małpki, jednego kota, trzy psy, no i właśnie jego.
Powkładał wszystkie zabawki do wiklinowego kosza i zaniósł je do
przyfabrycznego sklepiku. W sklepiku zaś poukładał je na pięknie
ozdobionej półce. Potem pogładził je ręką po łepkach, i
podśpiewując sobie, poczłapał otworzyć drzwi sklepiku. Prawie
natychmiast rozległ się dzwoneczek u drzwi i do środka weszły
cztery osoby. Byli to stali klienci pana Hipolita. Pan Hipolit
wszystkich serdecznie pozdrowił i zaczął oprowadzać ich między
regałami, służąc dobrą radą. I kiedy klienci z zadowolonymi
minami opuszczali już sklepik, wtedy do środka weszła mama
Cecylki. Zaczęła rozglądać się po pięknym, kolorowym wnętrzu i
po wszystkich półkach, na których aż się roiło od przeróżnych
zabawek. Pan Hipolit ucieszył się bardzo na widok nowej klientki i
zaproponował jej swą pomoc w wybraniu odpowiedniej zabawki. Ale
najpierw wypytał ją dla kogo to ma być zabawka i z jakiej okazji.
I kiedy już się dowiedział, że to dla jej córeczki Cecylki, z
okazji ukończenia trzeciej klasy, zaczął pokazywać jej przeróżne
gry, maskotki, a nawet mówiące lalki. Lecz mama Cecylki wciąż
była niezdecydowana. Chętnie słuchała rad pana Hipolita, ale
stale miała jakieś dziwne wrażenie, że te wszystkie zabawki,
które pan Hipolit jej proponował, to jeszcze nie to, o co by jej
chodziło. A co było szczególnie dziwne, sama nie bardzo wiedziała,
co by to za zabawka miała być. I kiedy już pomału zaczynała być
sama na siebie zła, za to swoje niezdecydowanie, nagle jej wzrok
padł na pluszowego dinozaura. Zaśmiała się na głos, i tak jakby
ją coś olśniło, sama podeszła do regału i zdjęła pluszaka.
Pan Hipolit pochwalił ją za dobry wybór i mama Cecylki, po
zapłaceniu, z zadowoloną miną wyszła ze sklepu, niosąc pod pachą
dinozaura.
Takim to
sposobem pluszowy dinozaur trafił do domu Cecylki, a potem do jej
pokoju. A dlaczego tak się stało? No cóż, to pozostanie tajemnicą
wróżki Szedar.
Cecylka
po wysłuchaniu opowieści Dino bardzo się ucieszyła, że to
właśnie jej trafił się ten zaczarowany dinozaur. Ale miała też
pewne obawy, które nieco mąciły jej radość. Otóż Cecylka
obawiała się, czy wróżka Szedar nie będzie aby zła z tego
powodu. Może ona chciałaby, aby to inne dziecko dostało tego
wspaniałego dinozaura? Na szczęście obawy te szybko odrzuciła od
siebie, bo doszła do wniosku, że wróżka nie po to jest wróżką,
aby nie mieć na to wpływu. Uznała więc, że widocznie tak musiało
być. No i wreszcie radość wzięła górę nad wszelakimi obawami.
Cecylka z promienistym uśmiechem przyklękła przy wpatrzonym w nią
Dino, mocno przytuliła go do piersi i szepnęła:
— No
i co teraz z nami będzie?
-—
A co ma być? Będziemy żyć, a życie nam samo podpowie, co i jak.
Ale przede wszystkim ty musisz tak żyć, jak gdyby mnie tu w ogóle
nie było, to znaczy, musisz robić wszystko to, co miałaś zamiar
robić zanim ja zostałem ci sprezentowany.
— No
właśnie, o coś chciałam cię jeszcze spytać. Jak myślisz, moja
mamusia wie o tobie, no wiesz… o tym, że jesteś zaczarowany?
— Nie.
Oprócz tego jej niezrozumiałego odczucia, że „coś” jej kazało
akurat mnie kupić, nic ją nie zastanawia i niczego się nie
domyśla.
— A
to dobrze, czy źle?
— No
wiesz, w końcu jestem tylko zabawką. I to dla dzieci, a nie dla
dorosłych. No nie? Dlatego też nie o wszystkim mogę wiedzieć —
z szelmowskim uśmieszkiem odpowiedział Dino. —
A tak na poważnie, to myślę, że wróżka Szedar już wie co robi,
po co to robi, i jak to robi. Musimy jej zaufać. A swoją drogą, to
muszę ci się przyznać, iż jestem ogromnie zadowolony, że to
właśnie mnie wróżka Szedar zaczarowała. I jestem niezmiernie też
ciekaw co mnie czeka. A tak w ogóle, to bardzo, ale to bardzo… mi
się u ciebie podoba. Mówię serio!
— A
myślisz Dino, że będą mogła kiedyś zobaczyć wróżkę Szedar?
— Wybacz,
ale na to pytanie nie umiem ci odpowiedzieć.
— Celuniu,
co z tobą? Dlaczego nie wychodzisz z pokoju? —
zawołała nagle mama, uchylając lekko drzwi i zaglądając do
pokoju córki. — No
nie, ty ciągle jeszcze siedzisz w piżamie? Celka, co z tobą?
Myślałam, że dzisiaj wyskoczysz z łóżeczka skoro świt, aby
powitać pierwszy dzień wakacji... A ty co? Siedzisz jakaś taka
dziwna i wpatrujesz się w swojego Dino jak w obraz... Ojej, a może
ty jesteś chora?
— Ach
nie mamusiu… Coś ty. Pierwszy dzień wakacji i ja miałabym być
chora? To by było okropne i niesprawiedliwe. Jestem zdrowa jak ryba.
Chciałam sobie tylko trochę poleżeć odłogiem w ciepłym łóżeczku
i rozkoszować się myślą, że nie muszę iść do szkoły. Ale już
wyskakuję z pokoju, tylko pościelę jeszcze to miejsce mego...
hihihi! rozkosznego leżenia odłogiem.
— Oj,
Celka, Celka, no przecież lubisz chodzić do szkoły —
rzekła mama, wpatrując się badawczo w swoją jedynaczkę. —
Ale masz rację. Czasami też trzeba sobie, jak to powiedziałaś:
„poleżeć odłogiem” i odpocząć, nawet od tego co się lubi.
Aha, zapomniałabym. My tu sobie gadu-gadu, a czas leci i niebawem
przyjdzie Emilka. Dzwoniła już prawie godzinę temu, i prosiła,
żebym ci przekazała, że o godzinie dziesiątej zjawi się u
ciebie, aby zabrać cię na basen. Chodź więc na śniadanie, bo
została ci tylko godzinka do jej przyjścia.
Kiedy
mama wyszła z Cecylki pokoju, Dino zaczął podskakiwać jak
ping-pong, odbijając się od podłogi swoimi potężnymi, tylnymi
łapami. Podskakiwał i podskakiwał, aż mu berecik z pomponikiem
zjechał na oczy.
— Jak
ja się cieszę, że idę na basen! Nie wiem, skąd ja wiem co to
jest basen. Ale to też mnie cieszy, że nie wiem, skąd wiem. Hura!
Ale to fajne uczucie!
— No
coś ty? Z pluszakiem mam iść na basen?
— A
to jest pewne, że tak. Czuję to całym sobą. Wszędzie mnie musisz
brać ze sobą. Widocznie to jest moje przeznaczenie: być tam, gdzie
i ty… i na odwrót. Tak chce wróżka Szedar. Czuję to wyraźnie.
— Tak
chce wróżka Szedar? O matko, to nie mamy wyjścia. Musimy razem iść
na basen.
Po
chwili Cecylka po porannej toalecie siedziała już przy stole w
kuchni i kończyła jeść śniadanie. Robiła sobie jednocześnie
kanapki na basen. Mama zaś przygotowała coś do picia i wymyła
trochę owoców. Potem razem spakowały plecak i Cecylka była już
gotowa do drogi. Wnet rozległ się dzwonek u drzwi. Przyszła
Emilka.
— Fajnie,
jesteś już gotowa i nie muszę na ciebie czekać —
zawołała od progu Emilka. — To
chodźmy. Im wcześniej, tym lepiej. Zajmiemy lepsze miejsce.
— Poczekaj
momencik, muszę tylko zabrać jeszcze coś z pokoju —
powiedziała Cecylka i pobiegła przez przedpokój.
— Czyś
ty oszalała? Z pluszakiem chcesz iść na basen? —
krzyknęła mama na widok córki, niosącej pod pachą dinozaura.
— Jaki
fajowy! Skąd go masz? —
Emilka również zareagowała natychmiast na widok przyjaciółki z
pluszakiem pod pachą.
— Wczoraj
dostałam go od mamusi —
powiedziała Cecylka, robiąc smutną minę w kierunku mamy.
— Celuniu,
już ci mówiłam, iż bardzo się cieszę, że aż tak polubiłaś
tę zabawkę-przytulankę, ale żeby od razu iść z nią na basen?
Przecież ona jest z pluszu, a nie z gumy. Więc co za pożytek
będziesz miała z niej na basenie? Tylko nosić ją będziesz
musiała. A do noszenia to ona nie jest zbyt wygodna.
— Och,
mamusiu, to nic. Ja tak bardzo pokochałam mojego Dino, że chcę go
zawsze mieć przy sobie —
słodziutkim głosikiem powiedziała Cecylka i rzuciła błagalne
spojrzenie w kierunku Emilki.
— Proszę,
niech jej pani pozwoli wziąć tego cudaka —
poprosiła Emilka. —
Ja jej pomogę go nosić.
— Już
dobrze. Co mam z wami zrobić —
zgodziła się w końcu mama. —
Idźcie, ale uważajcie na siebie i najpóźniej o szesnastej macie
być z powrotem w domu. Obydwie. Emilko, ty zostaniesz u nas na
obiedzie. Tak uzgodniłam z twoją mamą. No, to przyjemnej kąpieli
wodnej i słonecznej. Odmaszerowały…! Raz, raz… raz, dwa, trzy,
cztery, lewa, lewa…!
I
dziewczynki odmaszerowały z plecakami na plecach, niosąc dinozaura
za przednie łapy. A kiedy znalazły się już na klatce schodowej,
Emilka natychmiast chciała wiedzieć o co Cecylce chodziło z tym
pluszakiem. Dlaczego tak się uparła, by go wziąć ze sobą na
basen. Cecylka świadoma tego, że nie może wszystkiego opowiedzieć,
opowiedziała jej tylko tyle ile mogła. Podkreślała przede
wszystkim fakt, że tak bardzo pokochała tę przytulankę, iż
będzie ją ze sobą wszędzie taszczyć… i już… i kropka.
Cecylka żałowała oczywiście, iż nie może swą najlepszą
przyjaciółką wtajemniczyć w prawdziwą historię Dino. Ale co
było robić? Tajemnica jest po to, aby ją zachować. Wróżka
Szedar jest tajemnicza, więc i historia Dino musi tajemnicza
pozostać.
Emilce
wystarczyło wyjaśnienie Cecylki. Znała swoją przyjaciółkę od
lat i wiedziała, że jak ona się na coś uprze, to nie ma zmiłuj.
Uznała więc, że pluszak na basenie, to jeszcze jeden z objawów
jej upartości i fanaberii, nad którymi nie ma co się zastanawiać.
Po prostu szkoda czasu.
Dziewczynki
w drodze na basen postanowiły iść na skróty, czyli przez miejski
park. Właśnie wchodziły do parku, gdy nagle usłyszały głośny
pisk jakiegoś dziecka. Przechodzący tamtędy ludzie rozglądali się
dookoła, ale nie reagowali. Każdy podążał w swoją stronę,
puszczając rozpaczliwy pisk dziecka mimo uszu. Natomiast dziewczynki
natychmiast nastawiły uszu i wzrokiem zaczęły szukać miejsca skąd
dochodził ten pisk. Z przerażeniem stwierdziły, że w centrum
parku, w stawie, topi się jakieś dziecko. Cecylka nie wiele się
zastanawiając zrzuciła z pleców plecak i z Dino pod pachą
pobiegła w tamtą stronę. Emilka zaś podniosła Cecylki plecak z
ziemi i pobiegła za nią. Gdy Cecylka dobiegła do stawu i najbliżej
tego miejsca, w którym kilkadziesiąt metrów od brzegu topiło się
jakieś dziecko, postawiła na ziemi Dino i sama wskoczyła do wody.
Na szczęście Cecylka umiała znakomicie pływać. Płynęła w
kierunku topiącego się dziecka, kiedy nagle, przed jej nosem
„wyrosła” jakaś deska, podobna do deski surfingowej. Cecylka
przeraziła się, ale wtem zobaczyła dwa czerwone promienie,
padające od brzegu wprost na tę deskę. Domyśliła się że to
sprawka zaczarowanego Dino, więc natychmiast się uspokoiła. Jedną
ręką chwyciła deskę i jeszcze szybciej zaczęła pruć wodę. Za
parę sekund była już przy topiącym się dziecku. Złapała go
mocno za rękę i wciągnęła na deskę. Sama zaś jak szalona
zaczęła kopać nogami wodę, a rękami popychać deskę wraz z
dzieckiem do brzegu. Przy brzegu, gdzie było już całkiem płytko,
chciała wziąć go na ręce i zanieść na brzeg, ale malec (okazało
się, że był to mały chłopczyk) kurczowo trzymał się deski i
nie chciał jej puścić. Cecylka zaczęła łagodnym głosem do
niego przemawiać:
— No
nie bój się już. Już jesteś uratowany. Zaniosę cię na brzeg i
pójdziemy poszukać twojej mamusi.
— Nie,
nie, nie… — w
kółko powtarza chłopczyk, dzwoniąc przy tym niemiłosiernie
zębami.
Nie było
wyjścia. Cecylka, choć sama była niewielkiego wzrostu, postanowiła
jakoś zanieść malca na brzeg, i to razem z deską. Zaparła się
nogami o muliste dno i nabrała ogromny łyk powietrza. Po czym
chwyciła malca od tyłu pod pachy (z przodu nie mogła, gdyż ten
wciąż zawzięcie trzymał przed sobą deskę) i z gromkim
okrzykiem: —
„hooop!” —
podniosła go do góry… jak piórko. Cecylka była zaskoczona swoją
nagłą siłą, ale gdy znów zobaczyła takie same dwa czerwone
promienie jak poprzednio, zrozumiała wszystko.
Brzeg
stawu był nieco spadzisty, a ociekająca z Cecylki woda i z
niedoszłego topielca oraz deski, uczyniła go do tego śliskim.
Dlatego Cecylka nie mogła wyjść na brzeg. Ciągle ślizgała się
po nim i zjeżdżała z powrotem do wody. Ale chłopczyka nie
upuściła, wciąż trzymała go wraz z deską przed sobą.
Emilka w
tym czasie biegała po brzegu tam i z powrotem, i nie wiedziała co
robi, a co dopiero, co ma zrobić. Niestety, zaistniała sytuacja
przerosła ją, a lęk o przyjaciółkę i o tonącego ogarnął ją
tak mocny, że aż jej mowę odjęło. Wreszcie się zatrzymała i
zaczęła chaotycznie machać rękami i wydawać z siebie jakieś
nieartykułowane dźwięki:
— Ce…
cho… da… re… ja… po… —
charczało w gardle wystraszonej dziewczynki.
— Dino,
no zrób coś. Z Emi coś nie gra —
zawołała półgłosem Cecylka przy kolejnym zjeździe z brzegu do
wody. — Pomóż
wyjść.
— Sie
robi — również
półgłosem zawołał Dino.
Po
krótkiej chwili Cecylka wraz z chłopczykiem stała już pewnie na
brzegu. I kiedy tam się już znalazła, przez moment zastanawiała
się kto bardziej potrzebuje pomocy, chłopczyk czy Emilka. Chłopczyk
trząsł się niesamowicie na całym ciele i ciągle powtarzał to
swoje, „nie i nie”, i dalej trzymał się kurczowo deski. A
Emilka z wybałuszonymi oczami wpatrywała się to w Cecylkę, to w
chłopczyka, i nic, ani słowa nie potrafiła z siebie wydusić.
Wreszcie Cecylka jak nie huknie:
— Haloooo!
Oprzytomnijcie już w końcu, bo ja nie jestem siostrą miłosierdzia,
i nie wiem co mam z wami zrobić… Haloooo! No już!
Chłopczyk
się rozpłakał i wypuścił z rąk deskę, która z głośnym „pac”
upadła na Dino. Emilka też się rozpłakała i usiadła na ziemi
obok przykrytego deską Dino. A Cecylka natychmiast podskoczyła do
deski i zdjęła ją z Dino. Natomiast Dino, cichaczem odsapnął i
puścił do Cecylki oczko.
Ufff!!!
Nareszcie! — z
bezgraniczną ulgą odsapnęła Cecylka. —
Nareszcie jakiś ludzki odgłos. I choć mi ulżyło, to i tak proszę
cię Emi, skończ już buczeć, bo trzeba się zająć malcem. Musimy
odnaleźć jego mamę.
— Już…
już… już dochodzę do siebie —
płaczliwym głosem wydukała Emilka.
Cecylka w
oczekiwaniu na dojście przyjaciółki do siebie, podskoczyła do
chłopczyka i zaczęła go wycierać wyciągniętym z plecaka
ręcznikiem. Chłopczyk płakał już coraz ciszej. W końcu przestał
płakać i wyszeptał: —
„Ja chcę do mamy”. Cecylka ucieszona, że chłopczyk w końcu
przemówił normalnie, przytuliła go do siebie i bardzo łagodnym
głosem powiedziała:
— No
pewnie, że czas już do mamy. Zaraz ciebie do niej zaprowadzę, ale
musisz mi najpierw powiedzieć, jak ty się nazywasz. Bo ja się
nazywam Cecylka, ale możesz mi mówić Cela. A to jest moja
przyjaciółka Emilka, ale możesz jej mówić Emi. A tu, widzisz? To
jest moja najukochańsza przytulanka. To jest dinozaur Dino. Ładny,
nie? No a teraz powiedz, jak ty się nazywasz.
— Ja
się nazywam Stasiu, a moja mama nazywa się Hela, i ona ma na głowie
taki słomkowy kapelusik od babci Zosi. —
Malec wyrzucił z siebie jednym tchem.
— Aha,
to dobra informacja —
pochwaliła Stasia Cecylka. — A
powiedz mi, co ty tu robiłeś sam bez mamy?
— Nie
sam. Mama była ze mną, ale ona tam została z jakąś panią, a ja
chciałem iść na basen. Chciałem mamie pokazać jak ja już umiem
pływać, bo nasza pani z przedszkola nas uczyła na takim zakrytym
basenie, wtedy kiedy było dużo śniegu na dworze. Ale mama
powiedziała, że jutro, a ja chciałem dzisiaj. I jak mama stała z
tą panią, to ja szybciutko pobiegłem do wody… bo ja wiedziałem,
gdzie jest woda, no i, no i… nie wiem czemu ja nie płynąłem. Ja
bardzo się bałem, bo woda wleciała mi do noska… Ja chcę do
mamy! — Stasiu na
powrót się rozpłakał.
— No
nie płacz już Stasiu. Zaraz znajdziemy twoją mamę. —
Cecylka pocieszała chłopczyka, zdejmując z
niego mokrą koszulkę. — Tylko
muszę zdjąć z ciebie twoje mokre i zimne ubranko, bo cały się
trzęsiesz z zimna. I wiesz co? Założę ci mój dres, no,
przynajmniej bluzę z dresu, bo spodnie to będą za duże na ciebie.
Poczekaj, wyciągnę go tylko z plecaka. No popatrz, ładna bluza,
nie? Pasuje do koloru twoich niebieskich oczek… O, widzisz,
wyglądasz jakbyś był w pięknym płaszczyku. Poczekaj, tylko
podwinę ci rękawki, bo są za długie… No, teraz wyglądasz
znakomicie. A gdzie są twoje buciki? Chyba nie przyszedłeś tutaj
na bosaka?
— Co
ty mówisz? W bucikach przecież się nie pływa. Moja mama tak mi
mówiła. Buciki najpierw trzeba zdjąć, a potem można iść do
wody. Dlatego ja moje buciki zdjąłem.
— Aaa,
no to bardzo dobrze. A gdzie zdjąłeś te twoje buciki? —
spytała Cecylka, rozglądając się po brzegu. —
O, chyba widzę! Tam leżą takie niebieskie sandałki. Są to
twoje?... Stasiu, Stasiu, popatrz tam biegnie jakaś pani. Może to
twoja mama?
Okazało
się, że to rzeczywiście była mama Stasia. Stasiu na jej widok
zerwał się z ziemi i pobiegł naprzeciw z płaczem i krzykiem: —
„Mama, mama, mama!” A mama Stasia w biegu chwyciła swojego
syneczka na ręce, i płacząc również, podeszła z nim do
dziewczynek.
Cecylka
opowiedziała jej co się stało. A mama Stasia, słuchając Cecylki,
ściskała malca i płakała bezgłośnie. Potem wyściskała Cecylkę
i nawet Emilkę, która w międzyczasie już całkowicie doszła do
siebie.
Emilka
powiedziała jej wtedy, że jest szczęśliwa, iż ma tak odważną
przyjaciółkę, bo to dzięki niej Stasiu żyje. Gdyż ona sama,
była tak przerażona, że nawet krzyczeć i wzywać pomocy nie
umiała.
Mama
Stasia była bezgranicznie wdzięczna Cecylce. Powiedziała jej, że
od tej pory będzie kimś bardzo ważnym w jej życiu. Że zawsze
będzie o niej pamiętać, i że zawsze będzie służyć jej swoją
pomocą. Nawet wtedy, kiedy Cecylka będzie już dorosła. Dlatego
też poprosiła Cecylkę o jej adres i numer telefonu. Potem
przebrała Stasia w suche ubranko, jakie miała na szczęście w
koszyku, pożegnała się z dziewczynkami, i niezmiernie szczęśliwa,
tuląc synka w ramionach, odeszła.
Dziewczynki
pozostały same. Usiadły z powrotem na ziemi i wzrokiem odprowadzały
mamę Stasia i jego samego, wtulonego w maminych ramionach. A kiedy
odchodzący byli już przy alejce prowadzącej do wyjścia z parku,
obydwie usłyszały głos Stasia: —
„Kocham cię Cela! I Emi też kocham! Nawet Dino kocham!”.
— Celuśka,
ty naprawdę jesteś niesamowicie odważna —
stwierdziła Emilka, kiedy Stasio ze swoją
mamą zniknęli już zupełnie. Po czym objęła przyjaciółkę i
dodała: — Jesteś
jak Batman, albo i lepsza!
— Emi,
Emi, nie przesadzaj! —
zaśmiała się Cecylka. —
Ale muszę ci się przyznać, że sama jestem zaskoczona swoją
odwagą. Teraz tak myślę, bo przedtem nie zastanawiałam się nad
tym. Wiedziałam tylko jedno, że muszę uratować tonącego, i to za
wszelką cenę… No, już po wszystkim. I na szczęście wszystko
się dobrze skończyło. A więc idźmy na ten basen. Przebiorę się
tylko, bo moja mokra sukienka mnie ziębi. Dobrze, że moja mama
zapakowała mi do plecaka mój dres. Widzisz, jak się przydał?
Było już
południe, kiedy dziewczynki dotarły na basen. Na basenie było
sporo dzieci. Wiadomo, pierwszy dzień wakacji. Dziewczynki
rozglądały się za jakimś w miarę dobrym miejscem na rozłożenie
koca. I wtedy, kilku chłopców doskoczyło do nich, i zaczęło się
naśmiewać z Cecylki, że pomyliła plusz z gumą. Dwóch chłopców
próbowało jej nawet wyrwać Dino spod pachy. Chcieli go wrzucić do
wody, by sprawdzić jego umiejętności utrzymywania się na
powierzchni. Na szczęście Dino cichaczem puścił dwa krótkie
promyczki… i chłopcy odskoczyli jak piorunem rażeni.
Cecylka
słyszała wyraźnie jak Dino zamruczał cichutko i wnet zobaczyła
jak z jego oczu wyskoczyły dwie czerwone „kreski”. Z jednego oka
dla jednego chłopaka, z drugiego oka dla drugiego. I kiedy chłopcy
odskoczyli od niej natychmiast, poczuła się pewniej. Po chwili
jednak przyszła jej do głowy niepokojąca myśl. Otóż Cecylka
obawiała się, że te ognistoczerwone promienie, które tym razem
miała okazję zobaczyć z bliska bardzo wyraźnie, widzieli też
wszyscy dookoła. Wtedy Dino jak gdyby odgadł jej myśli i ledwie
słyszalnym szeptem powiedział:
— Nie
martw się Cecylko. Moją moc widzisz tylko ty i ja.
— I
wróżka Szedar — na
głos dokończyła Cecylka.
— Coś
ty powiedziała? — zapytała
zaskoczona Emilka. — Jaka
wróżka?
— Nie
powiedziałam wróżka, tylko… no wiesz, skłamałam i
powiedziałam… ważka siada, bo chciałam przestraszyć tych
wstrętnych chłopców, żeby mi Dino nie wyrwali.
Cecylka
wymyśliła na poczekaniu małe kłamstewko, lecz wcale nie była z
siebie zadowolona. Nie lubiła nikogo okłamywać, a co dopiero
najlepszą przyjaciółkę. No ale jak mus, to mus.
Dziewczynkom
nie udało się niestety zająć dobrego miejsca. Wszystkie miejsca w
pobliżu niecki basenu były już zajęte. Rozłożyły więc koc w
lewym rogu basenu, w cieniu ogromnego kasztana. Ale Cecylka była
nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo dopiero teraz zaczęła
odczuwać zmęczenie po przedpołudniowych emocjach. Wolała się
więc schować przed wrzawą dzieciaków. Bo w wodzie było głośno,
a przy wodzie jeszcze głośniej. Ale było jeszcze coś, co zaważyło
na tym, iż Cecylka wolała być mało widoczna. Po prostu nie
chciała się narażać więcej na kpiny ze strony dzieci, no i w
razie czego, oszczędzić moc Dino.
Dziewczynki
usiadły na kocu, i pierwszą rzeczą do jakiej się zabrały, było
jedzenie. Obydwie poczuły się tak okropnie głodne, że wszystkie
kanapki i owoce, jakie tylko miały w plecakach, zjadły od razu. W
trakcie jedzenia Cecylce przyszło na myśl, że Dino też musi być
głodny. Dlatego kiedy Emilka nie patrzyła, podsunęła mu pod
pyszczek kawałek jabłka. Ale Dino uśmiechnął się tylko i
pokręcił przecząco łebkiem.
Dzień
był upalny, ale Cecylka nie miała ochoty na kąpiel. Emilka
rozumiała ją doskonale, dlatego nie nalegała i sama poszła
popływać. I kiedy Cecylka została na kocu sama, mocno przytuliła
do siebie Dino i słodziutko szepnęła mu pod berecik:
— Kocham
cię Dino.
— Wiem,
i też cię kocham — odpowiedział
Dino i figlarnie zamrugał oczkami.
Po chwili
umęczona Cecylka zapadła w głęboki sen. Wtulona w Dino, z
przyklejonym uśmiechem na twarzy, spała w najlepsze. Gdy Emilka
wróciła na koc, nie budziła przyjaciółki. Położyła się
cichutko obok i zajęła się czytaniem swojej ulubionej książki o
przygodach Pippi Langstrump.
— Ejże,
Emi, ty też dostałaś od swoich rodziców Pippi Langstrump?
—spytała Cecylka,
kiedy po półgodzinnym głębokim śnie, otworzyła oczy.
— A to
wcale nic dziwnego. Oni przecież często kupują te same książki —
odpowiedziała Emilka. —
Ale wyobraź sobie, moja mama mówiła, że jak była w naszym wieku,
to też czytała o przygodach tej szalonej dziewczynki z
warkoczykami, ale wtedy ona nie nazywała się Pippi Langstrump,
tylko Fizia Pończoszarka. Śmieszne, nie?
Dziewczynki
opuściły basen już o godzinie piętnastej, aby spacerowym krokiem
móc jeszcze przejść przez park i w ciszy porozmawiać o
wakacyjnych planach. Za tydzień dziewczynki wraz z rodzicami
wyjeżdżały na wczasy nad morze. Musiały więc omówić jaki
sprzęt powinny wziąć ze sobą, aby jeszcze bardziej umilić sobie
czas spędzany na plaży, na morskich falach i na wędrówkach wzdłuż
linii brzegowej morza. Szły powoli. A przez park, całkiem powoli.
Noga za nogą. Spoglądały chwilami na staw, ale nic nie wspominały
o tym, co się w nim przed południem wydarzyło. Każda na swój
sposób przeżyła to wydarzenie. I każda na swój sposób
doświadczyła czegoś innego. Więc każda też na swój sposób (i
to każda z osobna) musiała najpierw przetrawić w sobie to
wszystko. I tak rozmawiając, przeszły park, dwie ulice, i już
dochodziły do kamienicy Cecylki, gdy nagle zauważyły niemal
jednocześnie, że w przeciwległej kamienicy, na pierwszym piętrze
w otwartym oknie stoi mała dziewczynka i niebezpiecznie się
wychyla. Cecylka bez zastanowienia przebiegła przez ulicę i
podskoczyła pod okno. I już chciała zawołać do malutkiej
dziewczynki, aby się cofnęła, lecz było już za późno.
Dziewczynka wypadła z okna… i spadła wprost w ramiona Cecylki. A
Cecylka zdążyła tylko zauważyć dwa czerwone promienie. Jeden
lecący wraz z dziewczynką z pierwszego piętra, a drugi gdzieś na
niej samej. Wszystko to działo się w ułamkach sekund. Cecylka,
widząc wypadające dziecko, odruchowo opuściła Dino spod pachy i
rozłożyła ramiona. A Dino, spadając na ziemię, już w locie
wysłał dwa zaczarowane promyki. I wszystko zakończyło się
szczęśliwie.
Cecylka z
płaczącą dziewczynką na rękach odwróciła się i zawołała do
Emi, by podeszła do nich i podniosła Dino z ziemi. Lecz Emilka
stała bez ruchu i nie reagowała. Wpatrywała się tylko w Cecylkę
z rozdziawioną buzią i z wytrzeszczonymi oczami.
— No co
tak stoisz?! — zawołała
przez ulicę Cecylka. —
Masz minę jakbyś kijankę połknęła. Długo mam jeszcze tak
czekać?! Rusz się wreszcie!
Trochę
to trwało zanim Emi doszła do siebie i pojęła o co Cecylce
chodzi. Wreszcie się ruszyła. Przechodziła przez ulicę jak gdyby
w zwolnionym tempie. Szczęście, że akurat żadne auto nie
przejeżdżało. W końcu stanęła przed Cecylką, i świdrując ją
oczami, i jąkając się niesamowicie, wymamrotała:
— Baaa-ttt-maaaan…
— Emi,
postraszyło cię, czy jaka choinka? —
zawołała Cecylka, przytulając do siebie
płaczącą dziewczynkę. — Skończ
z tym fantazjowaniem i podnoś z ziemi Dino. No i chodź za mną.
Dziewczynki
dotarły po schodach na pierwsze piętro. Cecylka popatrzyła na Emi
i doszła do wniosku, że ona znów potrzebuje trochę czasu, aby się
otrząsnąć. Nie prosiła jej więc o nic, tylko sama nacisnęła
nosem przycisk dzwonka u drzwi. W drzwiach stanęła dziewczyna nie
wiele starsza od nich. Wtedy Cecylka podała jej do rąk uśmiechniętą
już małą i powiedziała:
— Powinnaś
bardziej uważać na swoją siostrzyczkę… I będzie lepiej, jak
zamkniesz okno.
Dziewczyna
wzięła małą z rąk Cecylki i stała z nią w ramionach bez
jakiejkolwiek reakcji. Patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami, to
na poważną Cecylkę, to znów na ciągle oniemiałą Emi. Cecylka
nie powiedziała już nic więcej, odwróciła się tylko do Emi i
zabrała jej z rąk Dino. Po czym szarpnęła ją za rękę i
pociągnęła po schodach w dół.
Kiedy
dziewczynki na powrót znalazły się na ulicy, Emilka doszła już
do siebie na tyle, by objąć Cecylkę i wyszeptać:
— Cela,
co to wszystko ma znaczyć? Zaczynam się ciebie bać.
— No
to pięknie! To mi przyjaciółka. Ja myślałam, że ty mnie
kochasz. A ty
się mnie
boisz? Pięknie, wspaniale!
— Och,
Celuśka, to nie tak. Pewnie, że cię kocham, ale te twoje
dzisiejsze akcje ratunkowe mnie przerosły. Jeszcze po jednej nie
doszłam do siebie, a ty już mi drugą zaserwowałaś… Istny
Batman, mówiłam…
— Posłuchaj
Emi. Sama jestem zaskoczona tym co się dzisiaj wydarzyło, ale ty
zaś nie przesadzaj i przyjmuj rzeczy takimi, jakimi są. Ot,
pomogłam dwóm maluchom, i tyle. Widocznie tak miało być.
— Masz
rację. Przecież ty zawsze i wszędzie pomagasz innym. Już tak
masz. Tylko przykład brać z ciebie. Ale… ale dzisiaj, nie tylko
pomagałaś… ty uratowałaś dwa życia…
— No i
dzięki Bogu, że mi się udało —
Cecylka przerwała przyjaciółce. —
Emi obiecaj mi, że nie będziesz się już niczemu dziwiła, tylko w
razie… jakby gdyby… no wiesz, jakby przyszło co do czego, to
będziesz mi pomagała.
— Obiecuję!
Moja ty kochana Batmanko w spódnicy.
Punktualnie
o godzinie szesnastej obydwie dziewczynki weszły do domu Cecylki.
Mama Cecylki już w progu rzuciła się na córkę i wyściskała ją
z każdej strony.
— Nie
masz pojęcia, jaka dumna jestem z ciebie, moja ty kochana bohaterko!
— wołała mama. —
Pani Hela, mama Stasia, zadzwoniła do mnie przed chwilą i wszystko
mi opowiedziała. Jesteś wspaniałą dziewczynką…! Wspaniałym
człowiekiem!
— Mamuś,
puść mnie, bo mnie udusisz —
śmiała się Cecylka. — Przecież
to nic takiego. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
— Nie,
nie zgadzam się. Nie każdy —
zawołała Emilka. —
A pani nie wie jeszcze o jednym…
— Że
my jesteśmy głodne jak dwa wilki —
szybko dopowiedziała Cecylka, przerywając przyjaciółce, i dając
jej znaki mimiką twarzy, by zamilkła.
Po
obiedzie dziewczynki zmyły naczynia, a potem poszły do pokoju
Cecylki pograć trochę na komputerze. Ale to granie jakoś nie
bardzo im wychodziło. Emilka ciągle myślała o tym, co się do tej
pory wydarzyło za sprawą przyjaciółki, i nie mogła tych myśli
od siebie odpędzić.
— Emi,
albo ty grasz, albo gadaj w końcu co ci leży na sercu, bo widzę
przecież, że nie bardzo jesteś obecna —
zagaiła Cecylka, obserwując przyjaciółkę.
— No
dobrze, powiem — zaczęła
Emi. — Dlaczego ty…
— Dlaczego
ja nie chcę, aby moja mama wiedziała o wszystkim? —
Cecylka dokończyła za Emi. —
Byłam pewna, że o to ci chodzi. A więc powiem ci, że sama
dokładnie nie wiem. Może dlatego, żeby się o mnie na zapas
niepotrzebnie nie martwiła? A może też dlatego, żeby mi
nieświadomie nie przeszkodziła? No wiesz, w razie czego... w razie
jakby gdyby. Tak czy owak, myślę że lepiej będzie dla wszystkich,
jeśli nie o wszystkim będzie wiedziała.
— Chyba
masz rację. Tak będzie lepiej —
zgodziła się wreszcie Emilka i poczuła się dużo, dużo lepiej.
Emilka
wpatrywała się w swoją wspaniałą przyjaciółkę i czuła jak
ogarnia ją miłe uczucie. Czuła się ważna. Bo to tylko ona była
wtajemniczona we wzniosłe sekrety przyjaciółki.
Późnym
wieczorem, Cecylka leżała w łóżku wraz z Dino i szeptem
rozmawiała z nim na temat minionego dnia.
— Myślisz
Dino, że wróżka Szedar jest z nas zadowolona? —
spytała nagle.
— Myślę,
że tak. Ale myślę też, Cecylko, że jeszcze mamy wiele do
zrobienia. Po prostu czuję to, o tu —
odpowiedział Dino, wskazując łapką na swe
pluszowe ciałko w miejscu, gdzie powinno być serce.
Minął
tydzień. Cecylka i Emilka szczęśliwe siedziały na ciepłym piasku
i chłodziły sobie stopy w nadbiegających morskich falach. Słońce
świeciło przecudnie. Błękit nieba odbijał się w falującym
morzu, tworząc jak gdyby błękitny, bezkresnych rozmiarów dywan
wodny, przetkany złotem promyków słonecznych. Wszystko dookoła
pulsowało na wietrze. Pulsowało własną energią, własnym życiem.
Wspaniale było tak sobie siedzieć i podziwiać tę cudowną naturę
i wsłuchiwać się w szum fal, krzyk mew… a krzyk wczasowiczów
puszczać mimo uszu. Cudowny czas, cudowne i niezapomniane chwile.
Lato. Wakacje.
Dino
siedział na kocu pomiędzy rodzicami obydwu dziewczynek i bacznie
obserwował Cecylkę i siedzącą obok niej Emilkę. Jemu również
bardzo się spodobało morze i nagrzany słońcem piasek na plaży.
Ale było jednak coś, co mu się nie podobało. A mianowicie to, że
Cecylka akurat weszła sama do wody, zostawiając Emilkę na brzegu,
a fale co rusz, przysłaniały mu widoczność. Raz widział Cecylki
głowę, a raz fale ją zakrywały i nie widział nic. Po chwili
Emilka sama wróciła do rodziców na koc, a Cecylka pływała dalej,
i to coraz dalej od brzegu. Wszyscy siedzący na kocu zajęli się
rozmową i nikt nie zwracał uwagi na pływającą Cecylkę. Każdy
był pewien jej zdolności pływackich. Dino zaś szalał wewnętrznie
z niepokoju. Gdyby mógł z pewnością zacząłby krzyczeć.
Niestety, nie mógł.
Cecylka
pływała wyśmienicie. Ale tym razem przeceniła swoje umiejętności.
Pływanie w morzu jest o wiele trudniejsze niż w basenie. Morze
wciąga pływającego w swoją dal i wrócić do brzegu jest bardzo
trudno. Cecylka płynęła i płynęła. I kiedy się odwróciła,
żeby popatrzeć na swych bliskich siedzących na kocu i pomachać im
z wody, z przerażeniem stwierdziła, że nie widzi brzegu.
Spanikowała. Zamknęła oczy i zaczęła szybko płynąć w kierunku
plaży. Tak jej się przynajmniej wydawało, że w takim kierunku
płynie. Pruła wodę niczym strzała. I zamiast zbliżać się do
brzegu, oddalała się od niego. Cecylka zupełnie straciła
orientację. Gdy otworzyła oczy z nadzieją, że ujrzy już brzeg,
zamarła. Dookoła woda. Wodny bezkres. Doznała szoku, a jej ręce i
nogi ogarnął paraliż. Poszła pod wodę. Pod wodą nieco
oprzytomniała i przypomniała sobie o Dino. Wypłynęła na
powierzchnię i resztkami tchu zaczęła go wzywać… Ale nic,
zupełnie nic się nie działo. Cecylka oczami wyobraźni zobaczyła
swoich zrozpaczonych rodziców. Położyła się na plecach, by choć
trochę odsapnąć i zebrać skołatane myśli. I wtedy popatrzyła w
niebo, na słońce. Doznała olśnienia. Przypomniała sobie, że gdy
siedziała z Emi na brzegu morza, to słońce świeciło jej w twarz,
więc od razu skojarzyła sobie, że aby płynąć w kierunku brzegu,
musi mieć słońce z tyłu. Cecylka odzyskała nadzieję, a wraz z
nią siły. Postanowiła płynąć zupełnie spokojnie i według
słońca sprawdzać kierunek. Po niedługiej chwili z radością
stwierdziła, że gdy płynie na fali i przez jakiś czas razem z
nią, widzi już całkiem wyraźnie gęsto zaludnioną plażę. Ale
niestety, fala morska była szybsza i wyprzedziła ją i Cecylka znów
znalazła się pomiędzy falami, tracąc z oczu upragniony brzeg. Na
szczęście nie załamywała się. Dalej spokojnie płynęła. Trochę
kraulem. Trochę żabką. I aby odsapnąć i nabrać sił —
grzbietem. Aż tu nagle: —
„Brzeg! Plaża!” —
głośno krzyknęła gdzieś w przestrzeń. Skąd miała jeszcze tyle
siły, aby tak głośno krzyknąć? Sama nie wiedziała i sama sobie
się dziwiła.
Po chwili
Cecylka leżała już na brzegu i pozwalała falom przelewać się
przez siebie. Była wyczerpana zupełnie. Ale była uratowana. Nie
wiadomo jak długo by tak jeszcze leżała, gdyby nie jej świadomość,
której na szczęście nie utraciła. A świadomość nakazywała jej
pozbierać się jakoś i jak najszybciej odszukać swoich bliskich,
póki oni sami nie zaczną jej szukać. A tego Cecylka chciała im
oszczędzić. Cecylka straciła zupełnie poczucie czasu i nie miała
pojęcia jak długo była w morzu. Dlatego postanowiła niezwłocznie
wstać i dotrzeć do swoich. Zdawała sobie sprawę, że dopłynęła
na brzeg w niewiadomym miejscu. Tym bardziej musiała się
pośpieszyć. Powoli podniosła głowę i popatrzyła na radośnie
bawiące się w pobliżu dzieci oraz ludzi leżących pokotem i
zażywających kąpieli słonecznej. Potem przewróciła się na
plecy i popatrzyła w niebo. I znów słońce przyszło jej z pomocą.
Wiedziała gdzie słońce wschodzi, a gdzie zachodzi. Podniosła się
z wielkim trudem, i krok po kroku, udała się wzdłuż linii
brzegowej na zachód. Po drodze, z każdym krokiem, Cecylce
przybywało sił. Szła coraz raźniej i szybciej. Po głowie krążyły
jej różne myśli. Jedne nakazywały jej jak najszybciej rzucić się
mamie w ramiona i się wypłakać. Inne, trzymać się mocno i nie
zdradzić się swoją nierozwagą, a właściwie głupotą. Wolałaby
pozostać twardą i nie martwić rodziców. Dlatego w końcu
postanowiła nie wymiękać. Gdy tak szła po piasku, coraz bardziej
drżąc z zimna na całym ciele, i marząc o cieplutkim płaszczu
kąpielowym nagrzanym promieniami słonecznymi, nagle gdzieś w
oddali usłyszała nawoływania swojej przyjaciółki: —
„Celaaa! Celkaaa! Celuniaaa!!!” —
Cecylka zaczęła biec w kierunku wydm, skąd dochodził ten
wspaniały dźwięk, który zaczął jej się wydawać coraz
bardziej podobnym do dźwięku chóru anielskiego. Wreszcie nie
wytrzymała i zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy jak nowo narodzona:
— Tu
jestem! Tu jestem! Już idę do ciebie! —
wrzeszczała wkoło, nawet jeszcze wtedy, kiedy Emi stała już przy
niej.
— Jak mogłaś zostawić mnie samą na tak długo?! —
spytała Emilka, przechodząc poślizgiem z anielskiego tembru głosu
do wrzasku z piekła rodem. —
Tyś już chyba całkiem zwariowała!
Najpierw sobie pływasz tak długo, a potem jeszcze urządzasz
samotne wędrówki po plaży. A ja sterczę sama na kocu i nudzę się
już jak stary mops. A ty co? Ale z ciebie przyjaciółka!... Ty,
poczekaj, poczekaj… A może ja ciebie nudzę już swoją osobą i
dlatego wolałaś być sama?
—
No coś ty, Emi? —
zawołała Cecylka. —
Niech ci nigdy takie myśli nawet do głowy
nie przychodzą. Ale masz rację, że tak na mnie nawrzeszczałaś.
Zasłużyłam sobie na to swoją głupotą… Bo w morze tak daleko
wypłynęłam. Wyobraź sobie, że ledwie wróciłam. Z morzem nie ma
żartów. Zapamiętam to do końca życia… Lecz rodzicom ani
mru-mru!
—
O matko, biedna Cela! I co, jak się czujesz? —
Emilka natychmiast doskoczyła do przyjaciółki i przytuliła ją. —
Przepraszam, nie powinnam tak na ciebie naskakiwać.
—
Nie przepraszaj. Zasłużyłam sobie na paternoster —
Cecylka uspokoiła Emi. —
Nawet nie wiem jak długo mnie nie było.
Rodzice niczego nie zwęszyli?
—
Nie. Tylko twoja mama powiedziała, że ty jak zwykle
przesadzasz z wodą i na pewno wrócisz na koc granatowa z zimna.
—
No, to w porządku. Bo najbardziej się bałam, że będą
się okropnie o mnie martwić. Chodź Emi, muszę jak najszybciej
założyć mój ciepluni płaszcz kąpielowy, bo stracę wszystkie
zęby. Brrrr! Ale mi zimno!
Dziewczynki
dochodziły do rodziców. Ale nikt z nich je jeszcze nie zauważył.
Natomiast Cecylka już z daleka spostrzegła czerwone dwa punkciki,
czyli oczy Dino. Trochę się zaniepokoiła, bo to na pewno coś
oznaczało. Zła była na siebie, że go zostawiła samego na tak
długo. Zaczęła biec. Emilka za nią.
Mama
Cecylki na ich widok natychmiast poderwała się z koca i podniosła
z piasku córki płaszcz kąpielowy, po czym głośno zawołała:
—
Mówiłam… mówiłam, że ten mors wróci granatowy.
Och, Celcia, czy ty zawsze musisz aż tak przesadzać z wodą? Widzę,
że jesteś zmarznięta do szpiku kości. No, wkładaj szybciutko
płaszcz i nie trzep się już tak, bo nas wszystkich zachlapiesz
wodą ociekającą z twoich włosów. O, popatrz, zachlapałaś nawet
Dino… Ojej, patrzcie, patrzcie… wygląda jakby płakał.
Niesamowite. Odsuń się Cela, bo zachlapiesz go całego.
Cecylka
wskoczyła w płaszcz kąpielowy i natychmiast podniosła Dino z
koca. Odeszła z nim kawałek i przytuliła go mocno do twarzy.
—
Jesteś, jesteś… kochana Cecylko. Jak ja się
cieszę —
Dino szepnął od razu.
—
Przepraszam Dino, że tak długo kazałam ci na siebie
czekać — powiedziała
Cecylka również szeptem.
—
Szalałem z niepokoju. Straciłem cię z oczu i
nie wiedziałem, czy potrzebujesz pomocy. Zresztą, nie widząc
ciebie, i tak nie mógłbym ci pomóc. I to było dla mnie najgorsze…
Kocham cię Cecylko. Tak bardzo cię kocham jak nikogo na świecie.
—
Ja też cię kocham. Pogadamy o wszystkim
wieczorem w łóżku...
—
Hej, Celka, co ty tam robisz z tym twoim pluszakiem?! —
zawołał tato. —
Chodź tu na koc zjeść coś. Patrz, jakie pyszności mama
przyniosła z baru.
—
Naleśniki! Hura! Jestem głodna niczym mors po
tygodniowym poście. Zjadłabym końskie kopyta nawet, a co dopiero
naleśniczki. Zjem cztery naraz… Mniam, mniam… pychota!
Wszyscy
na kocu z wielką przyjemnością zabrali się za pałaszowanie
chrupiących naleśników, popijając je herbatką miętową z sokiem
cytrynowym. I wszystkim tak bardzo smakowały te przysmaki
nadmorskiego baru, że tym razem mama Emilki musiała zrobić jeszcze
jeden kurs do baru i kupić podwójne porcje dla każdego. A kiedy
najedli się już do syta i co nieco odsapnęli po posiłku, grając
piłką plażową, tato Cecylki zaproponował pływanie na czas. Od
boi do boi. Wszyscy ochoczo zaakceptowali taty pomysł, oprócz
Cecylki.
Cecylka
wykręciła się od pływania zbyt pełnym brzuchem z przejedzenia.
Mama w takim razie kazała jej pozostać na kocu. A że Emilka
wiedziała więcej i ciągle było jej szkoda przyjaciółki, została
razem z nią dla towarzystwa.
Tego dnia
Cycylka nie weszła już ani razu do wody. Miała wody dość. Nawet
linię brzegową omijała szerokim łukiem. Nic w tym dziwnego.
Jednak Cecylka była zła na siebie. Przecież tak bardzo chciała
popływać z tatą na czas… No i co? No i psińco! Po prostu nie
miała siły. Wiedziała dlaczego, ale wiedziała też, że sama
sobie jest winna.
Emilka,
patrząc na smętną minę przyjaciółki, domyśliła się od razu
co ją trapi, zaczęła ją więc szeptem pocieszać:
—
No coś ty, Celka, no nie martw się. Tyle jeszcze dni
przed nami nad morzem. Zdążysz jeszcze popływać, że ho, ho…
albo i jeszcze więcej —
dodała, parskając śmiechem prosto w jej ucho.
—
Rety! Zwariowałaś?! —
wrzasnęła Cecylka i zaczęła się rechotać. —
Zaplułaś mi całe ucho! A ja mam dość wody na dzień dzisiejszy!
Późnym
wieczorem dziewczynki leżały razem w łóżku Cecylki i długo
jeszcze rozmawiały. Wreszcie Emilka pierwsza poczuła się senna i
wróciła do swojego pokoju, który zajmowała tuż obok wraz z
rodzicami. Cecylka też była okrutnie senna. Nic dziwnego. Po takim
niespodziewanym i niebezpiecznym maratonie pływackim, miała
wszelkie prawa usnąć nawet na stojąco. Cecylka nie mogła jednak
jeszcze spać. Musiała przecież porozmawiać z Dino.
—
Och, Cecylko, nie mogę zaznać spokoju. I cały czas
myślę i myślę. —
Dino natychmiast odezwał się, gdy tylko drzwi za Emilką się
zamknęły. — Nie
podoba mi się to wcale a wcale, że ja, gdy cię nie widzę nie mogę
ci pomóc. Wszystko to piękne i bardzo szlachetne, że mogę pomagać
tobie, gdy ty pomagasz innym. Ale ja chcę też i tobie samej być
pomocnym… Wielki, zaczarowany Dino…! Aha, akurat… jestem do
niczego!
— Przestań
Dino! — zawołała Cecylka. — Jesteś najukochańszym moim
przyjacielem. I nawet niech ci na myśl nie przyjdzie, że ja mam do
ciebie żal za to, że tam, w morzu, wołałam ciebie i prosiłam o
ratunek…
— O to
to! O to to! Jednak tak było! — Dino przerwał Cecylce i aż
podskoczył z wrażenia. — Potrzebowałaś mojej pomocy, i ja co?
Nie pomogłem ci. I ty mnie nazywasz przyjacielem? Och, wróżko
Szedar, bodajbyś mnie nigdy swą różdżką nie dotknęła… No bo
kto ja jestem? Głupi Dino! Nieużyty Dino! Niedołęga Dino! Zero
Dino, tak zero i…
— Najlepszy
przyjaciel… powtarzam jeszcze raz. Cecylka przytuliła Dino mocno
do siebie, przerywając mu tym samym potok jego gorzkich słów. —
Nikt nie jest idealny…
— Co
ty mówisz Cecylka? — zdławionym głosem powiedział Dino. —
Wróżka musi być idealna. Bo co to za wróżka, co felernie
czaruje? Pytam się? Och, wróżko Szedar, zły jestem na ciebie.
— Poczekaj
Dino. Nie powinieneś tak mówić. Może jednak jest coś, czego nie
odkryłeś jeszcze w sobie. Zastanówmy się razem. Mówiłeś, że
gdy wróżka Szedar dotknęła cię swą różdżką, wypowiedziała
czarodziejskie zaklęcie. Jak brzmiało to zaklęcie?
—
Abra-rua-kadabra-zonid-Ruazonid! — wydukał Dino.
— Poczekaj,
muszę to sobie zapisać. Wiesz, ja jestem wzrokowcem, i gdy się nad
czymś zastanawiam, to zawsze zapisuję to sobie na kartce i potem
wpatruję się w tę zapisaną treść. Wtedy więcej skojarzeń
przychodzi mi do głowy… A więc, zapisałam już. No i wpatruję
się w to zaklęcie jak… jak nie przymierzając… sroka w kość,
i co ja widzę? Z czym mi się to zaklęcie kojarzy? Czekaj, czekaj!
Coś mi zaczyna świtać… Wiem, wiem! Hura! Popatrz razem ze mną
na to co stoi na papierze. No i co? Domyślasz się już o co chodzi
w tym zaklęciu?
— Nic
a nic — zrezygnowanym głosem odpowiedział Dino. — Ale w tobie
nadzieja.
— No
popatrz jeszcze raz.
— A
więc patrzę… i co widzę? Widzę tylko jakieś dziwne bohomazy.
No już dobrze. Wstyd mi bardzo, ale muszę ci się przyznać, że
teraz właśnie stwierdziłem, iż mam jeszcze jeden feler: nie umiem
czytać… Ty, ty, ty, wróżko Szedar! Nie przyłożyłaś się tym
razem do czarowania i wyszła ci jakaś niedoróbka. Dino-Niedoróbka!
Fajnie brzmi, nie?
— Dino-Ruazonid
brzmi lepiej, prawda? — pytaniem na pytanie odpowiedziała Cecylka.
— Poczekaj,
poczekaj… to słowo przecież jest… no tak, ten, jak to
powiedziałaś: „ruazonid”, wypowiedziała wróżka Szedar w
zaklęciu.
— No
właśnie. I popatrz teraz. Ja będę to słowo czytała wspak, czyli
od tyłu. A więc, czytam. Słuchaj uważnie. Powoli, literka po
literce: d-i-n-o-z-a-u-r. No i co? Rozumiesz już? Ty jesteś
przecież dinozaurem. Wróżka Szedar, wypowiadając zaklęcie nie
mogła wiedzieć, że ja cię nazwę Dino. Ona wiedziała, że ty
jesteś dinozaurem. A więc, dotykając ciebie swą czarodziejską
różdżką użyła słowa dinozaur. A że zaklęcia muszą być
zawsze nieco skomplikowane, by nie były zrozumiałe dla wszystkich,
wypowiedziała je od tyłu. Więc dla niej się nazywasz: ”Ruazonid”.
No popatrz na kartkę… tak się pisze twoje imię. A jak ono
pięknie i tajemniczo brzmi!
— Jaka
ty jesteś mądra! — Dino pochwalił Cecylkę. — Nie wiem, czy
sam bym na to wpadł. A więc na to wygląda, że ten feler, przestał
być felerem. I to by oznaczało, że gdy zajdzie potrzeba, musisz
mnie wołać Ruazonid, a nie Dino. Dobrze zrozumiałem?
— Doskonale!
— No
to spróbujmy od razu czy to działa. Będę spokojniejszy. Schowaj
się więc gdzieś daleko, żebym ciebie nie widział i zawołaj mnie
imieniem nadanym mi przez wróżkę Szedar.
— Nie
dzisiaj. Jutro spróbujemy. Nie będę przecież latała teraz po
nocy, bo wystraszę rodziców. Oni wszyscy siedzą ciągle na tarasie
i jak mnie zobaczą, pomyślą że albo sfiksowałam, albo w
najlepszym przypadku stałam się lunatyczką i wybrałam się na
nocny spacer w promieniach księżyca. Lepiej ich nie martwić. Jutro
popłynę w morze, tak jak dzisiaj, i spróbujemy…
— Nie,
nie, tylko nie to! — Dino przeraził się nie na żarty. — A
jak próba nie wyjdzie? Co wtedy? Drugi raz nie przeżyłbym takiego
szoku.
— Nie
martw się. Ja też nie mam zamiaru więcej się tak narażać.
Popłynę tylko kawałek od brzegu, żeby mnie fale zasłaniały. No
i wtedy zrobimy próbę generalną. W porządku?
— No
dobrze. Niech będzie — spokojniejszym już tonem powiedział Dino.
— No to śpij już Cecylka. A ja jeszcze pomyślę sobie
troszeczkę.
— A
o czym? Co cię jeszcze gnębi?
— Nic,
nic…
— No
mów, Dino.
— No
wiesz, ten drugi feler, który pozostał jednak felerem.
— Aha,
to że nie umiesz czytać?
— Yhmm…
— Słuchaj
Dino. Moja mama zawsze mi mówi, że w życiu nic nie jest nam dane z
góry. I nic też nie przychodzi łatwo. Wszystkiego musimy się sami
nauczyć i wszystko też sami sobie zapracować. I jak teraz widzimy,
nawet za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, też nie wszystko
łatwo przychodzi. Nie możesz więc wszystkiego oczekiwać.
Niektórych rzeczy musisz się sam nauczyć.
— A
jak to się robi… no wiesz, to uczenie się czytania?
— Posłuchaj,
w domu ciągle mam mój elementarz z pierwszej klasy, więc jak
wrócimy z wczasów, to nauczę cię czytać.
— Kochana
jesteś. Już się cieszę, że będę umiał czytać. Śpij już
Cecylka. Śpijmy już. Ze zmęczenia padam na pyszczek.
Na drugi
dzień po śniadaniu, tłumy wczasowiczów znów ciągnęły w stronę
nadmorskiej plaży. Cecylka z Emilką i z Dino (jak zwykle pod pachą)
szła również w tym kierunku. Dziewczynki szły bardzo powoli, gdyż
czekały na rodziców, którzy zawieruszyli się gdzieś pomiędzy
straganami z owocami nieopodal promenady.
Emilka
zaczęła się już niecierpliwić, bo chciała zdążyć przed
innymi i zająć miejsce niedaleko wieży ratowników wodnych. Emilka
uwielbiała obserwować ich pracę. Po Cecylki akcji ratunkowej w
stawie postanowiła w przyszłości zostać ratownikiem na basenie
miejskim. Dlatego musiała przyglądnąć się z bliska jak ta praca
wygląda. Chciała też popytać co niektórych panów ratowników
gdzie jest taka szkoła dla ratowników, i kiedy będzie mogła się
do niej zapisać. Poprzedniego dnia siedzieli zbyt daleko od wieży,
a sama nie miała odwagi tam podejść.
— Dzisiaj,
żeby nie wiem co, a musimy rozłożyć koc, tuż pod wieżą
ratowników. Celka, rozumiesz? — Emilka coraz bardziej się
niecierpliwiła. — Ja wiem, że to tobie trudno zrozumieć, bo ty
jesteś urodzonym ratownikiem. Ja niestety ratowania muszę się
nauczyć. Ale się nauczę, żeby też nie wiem co… Rozumiesz?! No
gdzie oni są?
— Ależ
rozumiem doskonale. Dlatego wiesz co, pędź już pod tę wieżę. Ja
tu sama poczekam na rodziców, i zaraz do ciebie dotrzemy —
powiedziała Cecylka i schyliła się, aby zawiązać ciaśniej swoje
ulubione tenisówki.
Emilka
pognała jak wicher. A Cecylka zajęła się zaciąganiem
poluzowanych sznurówek. Nie bardzo jej to wychodziło, bo stale
trzymała Dino pod pachą. Odstawiła go wreszcie na ziemię, a sama
zadarła nogę na betonowy słupek i zaczęła rozprawiać się
najpierw z jednym tenisówkiem, a po chwili zabierała się już za
drugi… Gdy nagle, coś jej nad głową świsnęło. Cecylka się
wystraszyła. Podniosła głowę do góry i zobaczyła trzech
chłopców siedzących na rowerach i celujących z procy w zad Dino.
Dino nie reagował, bo stał tyłem do chłopców i nic nie widział
co się za nim dzieje. Cecylka zdenerwowała się. Zaczęła na
chłopców krzyczeć. Oni jednak nic sobie z tego nie robili i
celowali dalej. Jeden kamień, wystrzelony przez któregoś z
chłopców, trafił w końcu Cecylkę w kolano. Cecylka upadła z
jękiem na ziemię. Ale upadła za Dino, a nie przed. Dino więc nie
mógł jej widzieć, ale słyszał doskonale, że coś niedobrego się
dzieje. A jęk Cecylki przeszył jego serduszko niczym strzała z
rozżarzonym grotem. Dino znów szalał wewnętrznie z trwogi. I już
chciał się odwrócić do Cecylki, nie bacząc na konsekwencję
złamania zakazu, gdy nagle poczuł, że coś go oderwało od ziemi i
w zawrotnym tempie unosi coraz dalej od płaczącej Cecylki. Tego
było już za wiele dla Dino. Już mu było obojętne, co z nim się
stanie. Wiedział tylko jedno. Musi ratować Cecylkę, i to za
wszelką cenę. Z wściekłości zrobił już głęboki wdech i już
miał się odwrócić, by zobaczyć co go trzyma, gdy nagle wylądował
gdzieś za kratami i zupełnie stracił widoczność. Najwyraźniej
został czymś przykryty. Dino widział tylko ciemność i słyszał
czyjś głośny śmiech. Co to było? Co to wszystko miało znaczyć?
Okazało
się, że gdy Cecylka leżała na ziemi, zwijając się z bólu,
jeden z chłopców podjechał rowerem i porwał Dino. Przez moment
trzymał go pod pachą, a potem wrzucił go do drucianego kosza, jaki
miał przymocowany przy kierownicy, i przykrył go swoją bluzą.
Chłopak
pedałował jak szalony i przemykał się pomiędzy ludźmi, najpierw
po promenadzie, a potem już po ulicach. Natomiast dwaj pozostali
chłopcy jeszcze na promenadzie zrobili w tył zwrot i odjechali w
przeciwnym kierunku.
Cecylka
ciągle leżała na ziemi, ale przestała już płakać, bo się
zorientowała, że Dino może być przerażony. I tak ciągle jeszcze
leżąc, zaczęła do Dino szeptać:
— Tylko
się nie martw o mnie. Ból już mi przechodzi. Wiem, wiem, sama
sobie jestem winna, bo zapomniałem cię odwrócić w stronę tych
łobuzów byś mógł ich poczęstować twymi wspaniałymi
promyczkami. Ale to nic. Na pewno ich jeszcze spotkamy, albo nawet
specjalnie za nimi poszukamy. A wtedy pozwolę ci na podwójną nawet
„kreseczkę” i to dla każdego łobuza z osobna… Rozumiesz?
Podwójna kreska oznacza w matematyce wynik działania
matematycznego, więc ty, do matmy dodasz jeszcze wychowanie, i dasz
im ten „wynik” odczuć na ich własnej skórze. Niech sobie
popamiętają… Matko moja, co ja plotę? Ból kolana uszkodził mi
chyba mózg — wymamrotała Cecylka, ale już tylko do siebie, tak
żeby Dino nie słyszał. I już chciała się do niego odwrócić,
ale skojarzyła sobie nagle, że twarz ma mokrą od łez. Szybciutko
więc zaczęła ją wycierać rękami. Nie chciała, aby Dino
zobaczył że płakała.
Wszystko
to działo się na oczach wielu ludzi idących w stronę plaży. Lecz
każdy był zajęty sobą i nikt nie reagował. No może parę tylko
osób. Jeden pan nakrzyczał na chłopców, że nie mają prawa
jeździć na rowerach po promenadzie. Jedna pani i pan schylili się
nad leżącą na ziemi Cecylią i pytali się co jej się stało, ale
nie czekając na odpowiedź, powiedzieli że ma wstać i pójść do
swoich rodziców. Jedynie tylko jedna starsza pani chciała podnieść
Cecylkę z ziemi. Ale gdy Cecylka powiedziała, że nic takiego jej
się nie stało i już sama wstaje, starsza pani odeszła. A
odchodząc, powiedziała: — „Masz rację dziecko, bo w tak piękną
pogodę szkoda czasu na mazgajstwo”.
Cecylka z
otartą już od łez twarzyczką, wzięła głęboki wdech i parę
razy poćwiczyła mimikę twarzy, by „przykleić” na niej taki
grymas, który najbardziej będzie podobny do uśmiechu. Wreszcie
udało jej się wybrać najlepszy, więc natychmiast odwróciła się
w stronę Dino i… serce jej zamarło. Miejsce po Dino było puste.
Cecylka zaczęła przeraźliwie krzyczeć:
— Dinoooo!
Dinoooo! Dinoooo…! Gdzie jesteś Dino?! Kto mi zabrał Dino?! Łapać
złodziejaaaa!!!
Przechodzący
ludzie robili wielkie oczy i patrzyli na Cecylkę jak na jakąś
zjawę nie z tej planety. Zaś jeden chłopak ze śmiechem podskoczył
do Cecylki i naśladując dźwięk bijącego dzwonu, nawrzeszczał
jej prosto do ucha: — „Ding-dong-ding-dong! Obudź się mała, bo
śnisz o jakimś złodzieju. A złodzieja nie ma!
Ding-dong-ding-dong! Cha, cha, cha!”.
Tym razem
Cecylka nie wytrzymała. Zdenerwowała się okropnie. I jak nie
wrzaśnie:
— R u
a z o n i d!!!
To co
się potem stało, przeszło wszelkie oczekiwania. Chłopiec
odskoczył od Cecylki jakby go prąd poraził i zaczął uciekać jak
oszalały. Przechodzący ludzie wytrzeszczyli oczy i przyśpieszyli
kroku. A Cecylka zerwała się na równe nogi i poczuła w sobie
ogromną energię. Ból kolana minął momentalnie. Nagle zakręciła
się wokół własnej osi z taką siłą, że aż tumany kurzu się
uniosły. I zanim opadły, Cecylka gnała już przed siebie
szybkością torpedy. Gnała najpierw promenadą, urządzając
pokazowy slalom pomiędzy idącymi ludźmi. Potem wpadła na ulicę,
i przeskakując przez zaparkowane na niej auta, pędziła przed
siebie dalej i dalej. Cecylka w pierwszej chwili nie zdawała sobie
sprawy gdzie jej nogi — w takim tempie — ją niosą. Ale ta
chwila była krótka, bo zaraz skojarzyła sobie — gdzie. Więc
dodała „gazu”. Nie minęło dużo czasu, a Cecylka zobaczyła
przed sobą chłopca jadącego na rowerze. Coś kazało jej pędzić
właśnie za nim. I gdy doganiała już rowerzystę, nagle stała się
rzecz przedziwna.
Chłopiec
na rowerze raptownie się zatrzymał, hamując z piskiem opon. A
zatrzymał się z powodu drucianego kosza przy kierownicy, w którym
ni stąd, ni zowąd, coś przeciągle i złowieszczo zaryczało.
Chłopiec stał przez moment bez ruchu, jakby go w ziemię wmurowało.
Ale po chwili rzucił rower i tempem iście olimpijskim pognał przez
ulicę. Wreszcie zniknął pomiędzy domami i tyle było go widać.
Cecylka
doskoczyła do leżącego na ulicy roweru, jednym ruchem ręki
odsłoniła koszyk i z promienistym uśmiechem zawołała:
— No,
próba generalna się powiodła! Kochany Dino-Ruazonid, jesteś! I ja
jestem. I to cała i zdrowa. Bez wątpienia o to chodziło wróżce
Szedar. Mój ty kochany, chodź, niech cię uścisnę.
— Cecylka!
Kochana Cecylka! — wołał Dino w ramionach dziewczynki. —
Próba udana. A powiedz, nie boli już ciebie?
— Coś
ty. Nic a nic nie boli.
— Ale
bolało — powiedział Dino ze zmartwioną miną. — Gdybyśmy
sobie szybciej przypomnieli o naszej próbie generalnej, to nie
musiałabyś w ogóle cierpieć, bo od razu rozprawilibyśmy się z
tymi łobuzami.
— Nie
ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — zaśmiała się
Cecylka. — Tak zawsze mówi moja mama. A teraz ja mówię. Bo
wiesz, myślę że gdybyśmy od razu przepędzili tych łobuziaków,
to oni może i daliby nam spokój, ale zrobiliby krzywdę komuś
innemu. A tak, my damy im taką nauczkę, że sobie popamiętają i
nie będą już mieli ochoty krzywdzić innych. Wierzę, że tego
chciała wróżka Szedar. Bo popatrz, mnie już nic nie boli. Ani
śladu po spuchniętym kolanie. Więc jak to chciałbyś wytłumaczyć?
— Chyba
masz rację.
— Nie
chyba, a na pewno. Bo po co wróżka Szedar dawałaby nam
czarodziejską moc? No, wszystko jest jasne. Zabierajmy się więc do
działania. Wsiadaj z powrotem do kosza i jedziemy do rodziców.
— No
coś ty? Chcesz zabrać temu łobuzowi rower?
— Nie
inaczej. Sprawa łobuzów jest przecież niezakończona. Musi więc
być ciąg dalszy, nie? Ten łobuz, co ciebie porwał, na pewno
będzie szukał za swoim
rowerem.
Dotrze więc sam do nas, a wtedy my, przy pomocy rodziców, damy mu
do zrozumienia, że bardzo brzydko postąpił. A tych pozostałych
dwóch chłopaków, co strzelali do nas z procy, odnajdziemy później,
i też damy im jakoś do zrozumienia, że nie wolno strzelać do
nikogo. No co? Zgadzasz się?
— No
jasne. Pięknie to wymyśliłaś. Sam bym lepiej nie wymyślił. A
więc ładuj mnie do kosza Cecylko i jedźmy już do twoich rodziców.
Ale jedź pomału, bo chciałbym zobaczyć miasto… Poczekaj,
poczekaj jeszcze… Ty, popatrz, co tu na ramie roweru jest napisane?
Ojej, K a z i k… jest napisane. Aha, rozumiem! Ten chłopak nazywa
się Kazik.
— Nie
wierzę! Ty umiesz czytać! A mówiłeś, że nie umiesz. Żartowałeś
sobie tylko ze mnie, nie?
— Gdzieżbym
śmiał! — zaśmiał się Dino. — Wczoraj w nocy, kiedy ty już
smacznie spałaś, uczyłem się liter z tej kartki, na której
wypisałaś zaklęcie wróżki Szedar.
— Niesamowite.
I umiesz już czytać. W jedną tylko noc się nauczyłeś.
— Oj,
nie przesadzaj Cecylko. Chyba w zaklęciu wróżki Szedar nie ma
wszystkich liter, które trzeba znać, by umieć wszystko czytać?
— No
nie.
— A
więc nie mów, że ja umiem już czytać. Ale mam do ciebie prośbę.
Napisz mi na kartce dzisiaj przed spaniem wszystkie brakujące litery
alfabetu, to ja przez noc „wgryzę” się w nie i jutro poczytam
ci do poduszki twoją ulubioną książkę o Pippi Pończoszance.
— Wspaniale!
Niech będzie i o Pippi Pończoszance. Jaka to w końcu różnica jak
się nazywa tę wesołą dziewczynkę, skoro…
— A
co? Coś pomyliłem?
— Nie,
nie, wszystko pasuje — zaśmiała się wesoło Cecylka i włożyła
Dino do koszyka wyścielonego bluzą Kazika. — A więc w porządku,
wieczorem napiszę ci całe abecadło. I już się niezmiernie cieszę
na twoje jutrzejsze czytanie do poduszki… No co, wygodnie ci na
Kazikowej bluzie?
Cecylka z
wielką przyjemnością pedałowała na rowerze. Dino miała przed
sobą i mogła z nim swobodnie rozmawiać. Nikt nie zwracał na nich
uwagi. Jechali powoli, spacerowym tempem. Mogli więc podziwiać
przepiękne nadmorskie kafejki z bajecznie udekorowanymi tarasami i z
różnokolorowymi parasolami. Obserwować krzątających się wokół
ludzi. Wdychać zapachy potraw przygotowywanych w restauracjach.
Zapachy przyulicznych smażalni ryb, albo frytek, albo też placków
ziemniaczanych. Zapachy smażonych naleśników, tudzież pączków,
a gdzie indziej, wyrabianej waty cukrowej. A te akurat
słodko-waniliowe zapachy sprawiały im największą przyjemność,
więc z wielką lubością wciągali je w swoje nozdrza. Wszechobecna
była też muzyka. I prawie wszędzie było słychać tę samą
muzykę: przeboje „Lata z Radiem”. I tak rozkoszując się
wszystkim tym co zobaczyli, poczuli i usłyszeli, dojechali do
promenady. Na promenadzie Cecylka zeskoczyła z roweru i zaczęła go
prowadzić. Dino nakazała już milczenie. Sama zaś podśpiewywała
usłyszane na ulicy przeboje „Lata z Radiem”. Połączyła je
według własnego uznania w jedną „muzyczną wiązankę” i
zabłysła przed Dino swoim talentem piosenkarskim, zawodząc, i
fałszując niemiłosiernie. Dino nie miał wyjścia, musiał
słuchać. Ale chwilami miał takie wrażenie, że mu uszy puchną. I
wtedy miał nieodpartą ochotę naciągnąć swój berecik aż po
samą szyję. Niestety nie mógł. Słuchał więc dalej.
Cecylka
ze śpiewem na ustach dopchała rower wraz z Dino do tego miejsca na
promenadzie gdzie było zejście na plażę. I tam na szczęście
zobaczyła swoich rodziców, którzy zawzięcie dyskutowali o czymś
z rodzicami Emilki. Jakie było rodziców Cecylki zdziwienie, kiedy
zobaczyli własną latorośl z rowerem. Cecylka wszystko im grzecznie
opowiedziała, pomijając oczywiście temat czarodziejskiej mocy i
zaczarowanego Dino. Chociaż o Dino mówiła, a owszem. Ale mówiła
o Dino-pluszaku, ma się rozumieć. Mama Cecylki, słuchając jej
opowieści, wystraszyła się bardzo i natychmiast przystąpiła do
badania jej kolana. Ale nic nie wybadała. Ucieszyła się. Lecz po
chwili, zaczęła się córce baczniej przyglądać.
— I
ty sama dałaś sobie radę z tymi łobuzami? — nie dowierzała.
— Udało
mi się. Zna się tych parę chwytów karate, no nie?
— Zawsze
mówiłem, że nasza córka to zuch-dziewczyna — chwalił Cecylkę
tato.
— O
przepraszam! Już harcerka… od przyszłego roku szkolnego —
zaśmiała się Cecylka.
— Wiesz
Cela, a z tym rowerem, to miałaś dobry pomysł — tato znów
pochwalił córkę. — Zrobimy tak: zaprowadzimy rower do domu
wczasowego i poprosimy recepcjonistkę, aby pozwoliła nam go
przechować w ich piwnicy. A my będziemy cierpliwie czekać na
łobuziaka. Zjawi się na pewno. Nie odpuści. Przecież rower to nie
proca. I wtedy nauczymy go moresu. A tych dwóch strzelców
wyborowych też jeszcze dorwiemy. I z ich proc zrobimy sobie
wspaniałe widełki na kiełbaski do grilla.
Powiedziane,
zrobione. Przynajmniej pierwsza część zamierzenia została
zrobiona. Rower stał w piwnicy domu wczasowego, a Cecylia wraz z
tatą i z Dino pod pachą, wracała już do czekającej na nich mamy
i rodziców Emilki. Po chwili wszyscy razem schodzili po schodkach na
plażę. A na plaży czekała na nich bardzo zniecierpliwiona już
Emilka.
— No
jesteście wreszcie! — zawołała Emilka na widok przybyłych. —
Jak długo można na was czekać? Sterczę tu sama jak kołek u płotu
i bez przerwy zaglądam za wami, a was jak nie ma, tak nie ma!
— Małe
sprostowanie córeczko — zaśmiał się tato Emilki. — Po
pierwsze: nie sterczałaś tak całkiem jak kołek
u płotu, bo
okrążałaś tę wieżę ratowniczą niczym satelita. Po drugie: nie
zaglądałaś bez przerwy za nami, bo
wpatrywałaś się w ratowników WOPR- u. A po trzecie: mieliśmy
ciebie cały czas na oku stamtąd, z góry, bo staliśmy bez przerwy
przy schodach.
— Nie!
— A
tak!
— A
ty Celka, to czemu tam z nimi stałaś i do mnie nie przyszłaś? —
Emilka drążyła temat stania.
— Ja
nie stałam — odpowiedziała Cecylka.
— Nie,
ona nie stała — potwierdził tato Cecylki. — Ona uganiała się
za łobuzami.
— Nie?!
— A
tak! — znów zapewnił córkę tato Emilki.
— Pozwól
Emilko, że usiądziemy tu koło ciebie pod tą wspaniałą wieżą i
opowiemy ci całą historię — powiedział tato Cecylki. — A jest
co słuchać, bo historia była iście wystrzałowa.
Tato
Cecylki opowiadał, a Cecylka tylko czasami dorzucała coś do jego
opowieści. I tylko wtedy, kiedy tato jej kazał.
Emilka
słuchając, robiła wielkie oczy i z podziwem wpatrywała się w
swoją przyjaciółkę.
— Celka,
ty jesteś niesamowita! — huknęła przyjaciółce do ucha, kiedy
opowieść była już zakończona i dorośli zajęli się już sobą.
— Ja jeszcze nie nauczyłam się ratownictwa wodnego, a ty już
rozbijasz szajkę łobuzów na lądzie? Nie, nie mam najmniejszych
szans, aby ci dorównać.
— A kto
ci powiedział, że w ogóle masz komukolwiek dorównywać? —
powiedziała Cecylka i przytuliła Emi do siebie. — Dorównywać
komuś? Co to znaczy? Bądź po prostu sobą, i tyle. No popatrz, ty
umiesz wspaniale rysować i malować, a ja ni w ząb. I co, muszę na
zabój uczyć się malarstwa, by ci dorównać? Ani mi się śni.
Diabli by mnie wzięli, gdybym musiała robić coś, w czym nie czuję
się pewnie.
— No
to co w końcu? Mam odpuścić i zapomnieć o ratownictwie wodnym? —
dopytywała się Emi.
— O
wodnym i o każdym innym…
— Nie
gadaj!
— A
gadam!
— No
i co mam robić?
— Wszystko
inne co lubisz. Nie musisz ratować innych, możesz innych
uszczęśliwiać. A twoim malarstwem możesz robić to zawsze.
— Ale
ty jesteś mądra Cecylko! — zawołała Emi, baczniej wpatrując
się w przyjaciółkę. — A właściwie stałaś się mądra… no
wiesz… chciałam powiedzieć, że od kiedy wakacje się zaczęły,
zaskakujesz mnie bez przerwy. Czasami mi się wydaje, że mam kogoś
dorosłego przy sobie.
— Przesadzasz
Emi — zaśmiała się Cecylka i spod oka popatrzyła na Dino.
Słowa
Emilki najpierw bardzo Cecylkę zdziwiły, ale po chwili zaczęła
się nad nimi zastanawiać. I kiedy tak, dumając, głębiej się w
siebie wczuła, sama przed sobą musiała przyznać, że od kiedy
Dino zagościł w jej domu, czuje się doroślejsza, no i jak gdyby
nieco mądrzejsza. Cecylka, rozmyślając o tym wszystkim, patrzyła
na Dino, który siedział na kocu pomiędzy jej rodzicami. I nagle,
ku wielkiemu jej zdziwieniu, zauważyła, że uśmiech na jego
pyszczku wyraźnie się poszerza. Czyżby umiał czytać w jej
myślach?
Drugi
dzień na wczasach był równie piękny jak i pierwszy. Pogoda
wymarzona. Słońce grzało przyjemnie. Leciutki wiaterek rozwiewał
włosy. Morze szumiało i wyrzucało na ląd spienione fale. A fale
mieszały się z przybrzeżnym piaskiem i z wielkim łoskotem na
powrót cofały się w głąb morza. Przyjemnie słuchało się tej
„orkiestry” morskiej, która wraz z akordami krzyczących mew
wprowadzała wszystkich w niezwykły nastrój. A tego jakże
wspaniałego nastroju nic nie było wstanie zmącić, nawet wrzaski i
piski co niektórych zbyt rozwydrzonych wczasowiczów.
Cecylka
wpatrywała się w morze i wszystkimi zmysłami chłonęła jego
piękno. Woda wciągała ją jak magnes. Zapomniała już o niemiłej
przygodzie z poprzedniego dnia i postanowiła wziąć udział w
pływaniu na czas, które organizował znów jej tato. Już chciała
rzucić się w fale, nie czekając zanim tato omówi warunki pływania
z szanowną komisją sędziowską w składzie dwóch mam, gdy nagle o
czymś sobie przypomniała. Złapała za Dino i wcisnęła go mamie
pod pachę. Mama najpierw się żachnęła, ale gdy przypomniało
sobie o jego wczorajszym porwaniu, bez żadnego już ale, ścisnęła
go mocniej pod pachą.
Cecylka
pływała jak ryba, i to zadowolona ryba. Bo według szanownych
sędzin jej czas w pływaniu znacznie się poprawił. Emilki czas
również się poprawił, ale nie aż tak znacząco jak Cecylki. Dwaj
tatowie mieli też niezły czas, ale ich czas stał w miejscu. Ani
się nie pogarszał, ani nie poprawiał. — „Ot, wiekowy zastój!”
— skomentował swój wynik tato Cecylki.
Później
były różne gry piłką plażową. Rzucanie „latającym talerzem”
na wydmach. Biegi wzdłuż linii brzegowej, od jednej wieży
ratowników WOPR-u, do drugiej. A jeszcze później wszyscy zajęli
się budową ogromnych fortec i zamków z piasku. I ta zabawa
właśnie, najbardziej spodobała się Dino. Bo nie dość, że było
co podziwiać, gdyż budowle wyglądały imponująco, to jeszcze
wszystkich mógł mieć na oku. Zwłaszcza Cecylkę.
Ruch i
świeże powietrze sprawiło, że wszyscy poczuli się nagle głodni
jak wilki morskie. Nikt jednak nie miał ochoty się przebierać i
iść do domu wczasowego na obiad. Każdy uważał tę wędrówkę za
stratę czasu. I wtedy tato Cecylki wpadł na pomysł, aby w tych
dniach, kiedy nie będą mieli ochoty porą obiadową iść do
stołówki, raz mamy szły po coś z obiadu, raz tatowie. I żeby w
czym się tylko da, i co się tylko da, przynosić na plażę. Potem
zagrali w marynarza i wyszło na to, że to mamy jako pierwsze muszą
maszerować po obiad. To i mamy, chcąc nie chcąc, pomaszerowały.
Ledwie
minęło pół godziny, a delegacja mam była już z powrotem. W
trzech plastikowych pojemnikach przytachały same pyszności:
wielowarzywną sałatkę, ziemniaczki i chrupiące panierowane
kotleciki z jaj. Wszyscy od razu rzucili się na mamy, a właściwie
na zawartość pojemników trzymanych w ich rękach. Obydwie mamy ze
śmiechem próbowały odpędzić od siebie te głodomorki morskie,
ale ciężko im to szło. W końcu się udało. Postawiły więc
wszystkie pojemniki na koc i każdy już kulturalnie zabrał się do
nakładania sobie wszystkiego po kolei na plastikowe talerze, i
wreszcie, z wielkim apetytem do jedzenia.
Po tak
wspaniałym posiłku na wolnym powietrzu, wszystkim znów przyszła
ochota na pływanie. Mama Cecylki nakazała jednak półgodzinną
sjestę poobiednią. Bo z pełnymi brzuchami niebezpiecznie jest
wchodzić do wody. Na pokaźnych rozmiarów kocu zrobiło się ciasno
od leżących pokotem ciał dwóch rodzinek. Trzeba było rozłożyć
jeszcze dwie maty. A te, szybko zostały zajęte przez głowy rodzin,
które skokiem iście tygrysim znalazły się na nich, i z głośnym
westchnieniem, wyłożyły swe męskie ciała.
Po
krótkiej sjeście wszyscy znów z wielką ochotą zażywali kąpieli
morskiej i baraszkowali po piasku. Czas upływał wszystkim na samych
przyjemnościach. Wreszcie upłynął na tyle, że przyszła pora
wracać do domu wczasowego na kolację. Jeszcze ostatni skok w
spienione fale i po chwili wszyscy byli już gotowi do odmarszu.
Po drodze
do domu wczasowego ustalili, że po kolacji wybiorą się na długi
spacer po plaży. Zamierzali dotrzeć aż do odległej o sześć
kilometrów latarni morskiej. I tak rozmawiając na temat planów na
resztę dnia, docierali do domu wczasowego, gdy nagle Dino cichutko
zamruczał Cecylce pod pachą. Cecylka, przeczuwając że to jego
mruczenie coś oznacza, zaczęła się rozglądać wkoło. I wtedy
zauważyła porywacza Dino, Kazika, który czaił się za murem, tuż
obok bramy wejściowej. Natychmiast doskoczyła do taty i go o tym
poinformowała. Tato nakazał wszystkim udać się na kolację, a sam
wraz z tatą Emilki poszedł w stronę czającego się Kazika.
— Hej,
chłopcze! — zawołał tato Cecylki, kiedy tylko doszli do bramy.
—Czy ty nie wiesz przypadkiem, kto zgubił rower? Wiesz, bo my
znaleźliśmy taki jeden i nie wiemy co mamy z nim zrobić.
— To
ja, to ja zgubiłem, proszę pana! — z uszczęśliwioną miną
zawołał Kazik i momentalnie wyskoczył zza muru. — Gdzie on
jest? Chcę go zabrać.
— Poczekaj
no chwileczkę, zaraz ci go dam, ale najpierw mi powiedz jak się
nazywasz i jak twój rower wygląda.
— Nazywam
się Kazik, a mój rower jest cały czarny i na ramie ma wypisane
moje imię. Aha, no i na kierownicy jest zawieszony taki druciany
koszyk.
— No,
dobra informacja. Ale powiedz mi jeszcze Kazik, czy jest ktoś, kto
mógłby potwierdzić to co mówisz? Nie to, żebym ci nie wierzył.
Wierzę. Ale wiesz, formalności musi stać się zadość.
— Kostek!
Rychu! Wyłaźcie! — tubalnym głosem huknął Kazik, gdzieś w
stronę pobliskich drzew.
Przez
moment nikogo nie było widać. Ale kiedy Kazik zawołał jeszcze raz
i poprawił swoje nawoływanie przeciągłym gwizdem na palcach, zza
drzew zaczął się wyłaniać najpierw jeden chłopak z rowerem, a
potem drugi. Obydwaj uśmiechali się niepewnie i powoli, prowadząc
swoje rowery, szli w kierunku wzywającego ich Kazika.
— No
ruszcie się chłopaki! Idziecie jak na skazanie — ponaglał Kazik
swoich koleżków. — Ten pan… i ten drugi też, znaleźli mój
rower. Musicie tylko powiedzieć, że to mój… i sprawa załatwiona.
A potem możemy już jechać do… no wiecie gdzie!
— No
właśnie chłopaki, chodźcie wszyscy z nami do piwnicy, gdzie
schowaliśmy rower, a tam powiecie nam, czy to jest rower waszego
kolegi —tato Cecylki potwierdził słowa Kazika. — No a potem
możecie sobie jechać do… no wiecie gdzie!
Całą
piątką, z dwoma rowerami, weszli na plac domu wczasowego. I kiedy
zbliżali się do drzwi wejściowych, tato Cecylki powiedział, aby
Kostek i Rychu zostawili swoje rowery pod opieką jego przyjaciela i
wtedy w czwórkę zejdą do piwnicy. Chłopcy chcieli jak najszybciej
mieć z głowy te idiotyczne formalności i pojechać sobie spokojnie
tam gdzie zamierzali. Dlatego od razu przystali na tę propozycję i
odstawili swoje rowery obok ławki, na której usiadł tato Emilki.
Wtedy tato Cecylki puścił oczko do swojego przyjaciela i sam wszedł
z chłopakami do środka. Podszedł do recepcji i poprosił panią
recepcjonistkę o klucz z piwnicy. Po chwili wszyscy byli już na
dole. Na widok stojącego tam roweru, trzej chłopcy od razu zaczęli
skakać z radości, by potwierdzić jego przynależność. A Kazik
złapał za kierownicę i zaczął wyprowadzać rower po schodach na
górę. Ojciec Cecylki, widząc to, uśmiechnął się i zatrzymał
Kazika.
— Nie
śpiesz się tak Kazik, bo muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Wam
wszystkim muszę coś powiedzieć. Pamiętacie, co robiliście
dzisiaj przed południem? No co, pamiętacie…? Widzę, że tak.
Chociaż nie odpowiadacie. Wasze pobladłe twarze świadczą o tym. A
więc posłuchajcie. Nie muszę wam chyba mówić, że zachowaliście
się skandalicznie. Że waszym zachowaniem sprawiliście komuś ból
i wielką przykrość. Że sami nigdy nie chcielibyście, aby wam
ktoś sprawił podobny ból i podobną przykrość. No i wreszcie, że
wasze zachowanie jest karygodne. Bo nie ma winy bez kary. Każdy kto
jest winny czyjeś krzywdy, musi ponieść karę. Jak nie dziś, to
jutro. Jak nie jutro, to kiedyś w przyszłości, ale ponieść ją
musi na pewno. Ja dam wam szansę, byście mieli tę karę jak
najszybciej z głowy i nie musieli czekać na nią. Bo to przecież
żadna przyjemność nie móc żyć spokojnie tylko myśleć
codziennie o karze, która jest nieunikniona. Zrobimy więc tak:
wasze rowery pozostaną w domu wczasowym, a my pójdziemy na plażę
pozbyć się waszej kary. A potem zobaczymy, co dalej.
Chłopcy
byli przerażeni. A czy byli zawstydzeni? Nie. To uczucie było im
obce. Myśleli tylko o własnej skórze. Strzelali po sobie oczami i
czuli jak skóra im coraz bardziej cierpnie. Piwnicę opuszczali bez
słowa, człapiąc ciężko po schodach za tatą Cecylki.
Kiedy
znaleźli się już na górze, tato Cecylki podszedł do recepcji i
poprosił panią recepcjonistkę o sześć dużych worków. Gdy je
otrzymał, każdemu z chłopców wręczył po dwa worki. Wyszli na
zewnątrz. Tato Emilki czekał tam na nich wytrwale. Naturalnie —
bez rowerów. Zdążył je skrzętnie ukryć. No i całe męskie
grono ruszyło w stronę plaży.
Dziewczynki
wraz z mamami widziały przez okno stołówki wychodzących chłopców
i swych ojców. Były zaskoczone tym, że idą wszyscy razem i to
jeszcze nie wiadomo gdzie. Ale wreszcie mamy wytłumaczyły im, iż
ich ojcowie już na pewno dobrze wiedzą co mają z chłopcami
zrobić. Zdały się więc na ojców i czekały co będzie dalej.
Czas
zaczął im się dłużyć, więc pobiegły do swoich pokoi i w
szybkim tempie powsypywały do dużej miski różne kruche ciasteczka
i zeszły z nią na plac domu wczasowego. Usiadły na ławeczce i
czekały dalej. Ich mamy gdzieś znikły, ale za chwilę na powrót
się pojawiły, niosąc dwa duże talerze pełne kanapek. Po czym też
usiadły na ławeczce. Obok dziewczynek.
Minęły
dobre dwie godziny zanim w bramie wejściowej na plac domu wczasowego
pojawili się ojcowie dziewczynek wraz z trójką chłopców. Każdy
z nich taszczył przed sobą pękaty wór. Tato Cecylki niósł nawet
dwa wory. Wszyscy zasapani i spoceni poszli z tymi worami prosto pod
wiatę, gdzie stały kontenery na śmiecie. Tam ułożyli je jeden na
drugim, otrzepali się nawzajem z kurzu, i podeszli do siedzących na
ławce dziewczynek i ich mam.
— No,
kara została poniesiona! — zawołał tato Cecylki, prowadząc
przed sobą chłopców. — A więc chłopaki, co jeszcze wam
pozostało do zrobienia?
— Odebrać
nasze rowery! — szybko odpowiedział za wszystkich Kazik.
— To
na samym końcu. A wcześniej? Zapomnieliście już? — dalej
dopytywał się tato Cecylki.
— Przeprosić
tę dziewczynkę, co tu siedzi — domyślił się wreszcie Kazik.
— No
to przepraszajcie! — polecił tato Emilki. — Na co czekacie?
— Przepraszamy!
— chórem wybąkali chłopcy.
— Przeprosiny
przyjęte! — zawołała uradowana Cecylka i poderwała się z
ławki. — Cześć chłopcy! Ja nazywam się Cecylka, a to moja
przyjaciółka Emilka. A to nasze mamy. Proszę, poczęstujcie się
naszymi kruchymi ciasteczkami.
— Poczekaj
córeczko — powiedziała mama Cecylki. — Mężczyźni są z
pewnością bardzo głodni po tak ciężkiej pracy. Niech zaczną
więc od kanapek.
— Otóż
to, kochana żono! — przyznał mamie rację tato Cecylki i
uśmiechnął się promieniście do trójki chłopców. — Nasza
plaża lśni dzisiaj, że ho, ho! A lśni nie tylko promieniami
zachodzącego słońca, lśni przede wszystkim czystością… No
chłopaki, siadajcie gdzie się da i zabierajcie się za jedzenie. I
nie krępować się, tylko zajadać.
Chłopcy
byli tak zaskoczeni, że nie wiedzieli już, czy to zaproszenie do
wspólnego jedzenia jest prawdziwe, czy to może znów jakiś
podstęp. Stali więc dalej bez ruchu i łypali tylko oczami na
wszystkich. A zwłaszcza na Cecylkę i jej ojca.
— Kazik
siadaj tu koło mnie — powiedziała Cecylka i zdjęła z ławki
Dino, by zrobić chłopakowi miejsce. — A wy chłopcy, siadajcie tu
na murku obok ławki. O właśnie! Tak jest dobrze. Chłopcy, czy ja
mogę wiedzieć jak wy się nazywacie? No bo imię Kazika już znam,
z jego roweru. A waszych imion jeszcze nie.
— Ja
się nazywam Rysiek.
— A
ja, Konstanty.
— Bardzo
miło was poznać — powiedziała Cecylka i podeszła do każdego z
osobna z talerzem pełnym kanapek.
Chłopcy
jedli chętnie, a jedząc obserwowali wszystkich dookoła. Czasami
odpowiadali na zadane przez kogoś pytanie i jedli dalej. Widać
było, iż musieli być niesamowicie głodni, gdyż kanapki z dwóch
talerzy zniknęły w mig. Nawet duża miska po kruchych ciasteczkach
po chwili stała już pusta. Wtedy obydwaj ojcowie oddalili się i po
paru minutach pojawili się z trzema rowerami. Tato Emilki
przyprowadził — nie wiadomo skąd — rower Ryśka i Konstantego,
a tato Cecylki przyprowadził rower Kazika — wiadomo skąd — z
piwnicy. Chłopcy ucieszyli się bardzo na widok swoich rowerów, ale
nie bardzo już im się chciało odchodzić i jechać tam gdzie
wcześniej zamierzali. Dobrze się poczuli wśród tych ludzi, którzy
powinni być na nich źli, a nie są, tylko z nimi miło rozmawiają.
To było dla nich dziwne i niespotykane wrażenie, ale przede
wszystkim bardzo, bardzo miłe.
— Fajne
z was chłopaki — powiedział tato Cecylki, kiedy chłopcy
szykowali się wreszcie do odejścia. — Polubiłem was, ale żebym
mógł was jeszcze bardziej lubić, to wiecie co macie zrobić.
Chłopcy
nie od razu zrozumieli o co chodzi tacie Cecylki. Wtedy on pomógł
im zrozumieć. Podszedł do nich i wyciągnął otwarte dłonie w ich
kierunku. No to już zrozumieli, bo poczerwienieli na twarzach jak
piwonie. Czyżby uczucie wstydu się w nich obudziło? Sięgnęli
rękami do kieszeń swoich spodni i wyciągnęli z nich proce. Po
czym z niewyraźnymi minami (sprawiającymi wrażenie chyba jednak
zawstydzonych), położyli je na olbrzymich dłoniach tata Cecylki i
szybko wsiedli na rowery. I już mieli odjeżdżać, ale jeszcze się
na moment zatrzymali. Poszemrali coś tam między sobą, a potem
Kazik się odwrócił i zawołał:
— Przepraszamy
cię Cecylko! Państwa też przepraszamy!
— Już
dobrze chłopaki. Wszystko już w porządku — w odpowiedzi na
przeprosiny powiedziała Cecylka. — A jak będziecie mieli ochotę
z nami pogadać, albo w coś pograć, to już wiecie gdzie mieszkamy,
no i na którą plażę chodzimy.
—
Wiemy, wiemy! — chórem zawołali chłopcy i
odjechali.
—
Wiedzą, wiedzą. Doskonale wiedzą, bo
pracowali na naszej plaży w pocie czoła i wysprzątali ją co do
jednego śmiecia — zachichotał tato Cecylki. —
Chodźmy już na kolację, bo umieram z
głodu.
— No
coś ty! Stołówka już posprzątana i zamknięta — mama Cecylii
zakomunikowała gorzką prawdę.
—
To co będzie z nami? Jesteśmy głodni. Ja
zdążyłem zjeść tylko jedną kanapkę. Chyba nie myślicie, że
mi to wystarczy? —
zmartwił się tato Emilki.
—
Nie myślimy. Idziemy do baru na ryby — tato
Cecylki pocieszył tatę Emilki i samego siebie.
Plany na
spędzenie reszty dnia musiały ulec zmianie. Spacer do latarni
morskiej, ze względu na porę, odłożono na dzień następny.
Wszyscy zaś powędrowali do baru rybnego, aby napełnić żołądki
obu ojców. Potem pochodzili trochę po nadmorskich uliczkach,
popijając z kubeczków sok marchewkowy świeżo wyciśnięty w
pijalni soków, posłuchali muzyki ulicznych grajków, i przyszła
pora wracać.
W domu
wczasowym rodzicie znów zasiedli na tarasie, a dziewczynki omawiały
miniony dzień w łóżku Emilki. A było co omawiać. Obydwie
dziewczynki były zadowolone z nauczki, jaką ich ojcowie dali tej
trójce łobuziaków. Ale zadowolone były też, że poznały tę
trójkę i razem doszły do wniosku, że warto by było czasem z
chłopakami się spotkać, no i może pobawić się z nimi. Mieliby
wtedy mniej czasu na łobuzowanie, więc może byłaby szansa, że
całkiem zapomną o łobuzerstwie?
Po pół
godzinie omawianie musiało zostać przerwane, bo Emilce oczy same
się zamykały. Chociaż ona sama jeszcze bardzo chciała omawiać
dalej. Cecylka pocieszyła ją, że w następnym dniu omawianie
wznowią. Po czym chwyciła Dino pod pachę i szybciutko pobiegła do
swojego pokoju, gdyż była ciekawa jak Dino poradził sobie z
abecadłem.
W pokoju
Cecylki okazało się, że Dino poradził sobie wyśmienicie i
bezbłędnie przeczytał Cecylce cały rozdział o przygodach Pippi.
Cecylka była zachwycona i nie szczędziła pochwał. Dino
rozochocony pochwałami zabrał się za czytanie następnego
rozdziału. Lecz ledwie otworzył swój pyszczek, aby przeczytać
pierwsze słowo, usłyszał cichutkie pochrapywanie Cecylki. To nie
czytał już dalej. Postanowił wznowić czytanie w następnym dniu.
Przytulił się do Cecylki i też usnął.
Mijał
dzień za dniem. Wczasy dobiegły końca. Cecylka spakowana i
przygotowana do podróży, siedziała na ławeczce przed domem
wczasowym i czekała na guzdrzącą się Emilkę. Miały pobiec
jeszcze na plażę, by pożegnać się z morzem.
Natomiast
rodzice Cecylki i Emilki kursowali po schodach tam i z powrotem i
znosili ciężkie walizy do samochodów. Cecylka pomagała wcześniej
rodzicom, ile tylko mogła. Sama też zapakowała wszystkie swoje
rzeczy do bagażnika. Ale potem dostała inne zadanie od rodziców. A
mianowicie: siedzieć na ławce i pilnować samochodów, zanim
guzdralska Emi nie zejdzie na dół. Siedziała więc Cecylka na
ławce z Dino na kolanach i rozmyślała o całych dwutygodniowych
wczasach. O wspaniałych dniach, jakie spędziła nad morzem.
Chociaż
wszystkie te dni były do siebie podobne, to jednak każdy był inny.
Każdy przynosił ze sobą wiele różnych, niezapomnianych atrakcji.
I nie było mowy o żadnej nudzie. Codziennie rano wstawali bardzo
wcześnie, by już z pierwszą turą wczasowiczów zjeść śniadanie
w stołówce. Potem szli na plażę i tam pozostawali do wieczora,
gdyż ani razu nie chciało im się opuszczać plaży ze względu na
obiad. No może tylko dwa razy spożyli obiad w stołówce. W tych
jedynych dwóch dniach, kiedy padał deszcz. Pozostałe zaś dni były
słoneczne i upalne, więc wszystko kręciło się wokół plaży.
Wspaniałe to były chwile. Dziewczynki zaprzyjaźniły się z trójką
chłopców, którzy następnego już dnia, po ich wielkiej „wpadce”,
zjawili się na dobrze znanej im plaży. Na początku nieśmiało
podchodzili do Cecylki i Emilki, ale po kilku chwilach nabrali
śmiałości. Zwłaszcza wtedy, kiedy stwierdzili, że dziewczynki są
wspaniałymi kumpelkami do zabawy. I że w ogóle są fajne. Potem to
już prawie codziennie zjawiali się na plaży, choćby na krótką
chwilkę, żeby chociaż pogadać z dziewczynkami. Zaś w drugą
niedzielę, przyszli na plażę nawet ze swoimi rodzicami i z
młodszym rodzeństwem. Wesoło było wtedy niesamowicie. Rodzice
mieli z kim pogadać, a dzieciarnia mogła poszaleć ile wlezie. I w
wodzie, i na piasku. Śmiechom i chichom nie było końca. Ten dzień
był chyba najwspanialszy ze wszystkich, i dla wszystkich. A poza tym
—
w tych dniach— Cecylka
i Dino niewiele mieli do roboty. Mogli więc zaoszczędzić
czarodziejskie moce, gdyż nic złego się nie działo. No, może
poza małymi dwoma epizodami: jedną próbą kradzieży, w której
kilkunastoletni chłopak chciał wyrwać torebkę pewnej starszej
pani. Ale dostał malutką „kreseczkę” od Dino i uciekł z
krzykiem, bez torebki, a nawet bez swojej bejsbolówki, bo ta zawisła
na krzakach. No i jeszcze jednym aktem wandalizmu, w którym to dwóch
starszych chłopców w czasie deszczu uszkadzało samochody. Obaj,
kryjąc się za drzewem przy bocznej ulicy, wyczekiwali kiedy ktoś
zaparkuje samochód i odejdzie w swoją stronę. Wtedy oni
doskakiwali do samochodu. Jeden trzymał w ręce długi śrubokręt,
a drugi młotek, i paroma ruchami przebijali opony samochodowe. Ot,
tak sobie, dla zabawy. Na tej ulicy mieściła się poczta i właśnie
na pocztę w tym w pierwszym deszczowym dniu Cecylka przyjechała z
tatą samochodem. Tato wyskoczył na pocztę wysłać do babci i
dziadka widokówki z pozdrowieniami. Cecylka z Dino została w
samochodzie, gdyż lało jak z cebra, a Cecylka zapomniała wziąć
parasol. I wtedy właśnie zauważyła tych dwóch chłopców jak
doskakują do jakiegoś samochodu zaparkowanego o kilkadziesiąt
metrów przed ich samochodem i przebijają opony. Cecylkę aż
potrzepało ze złości. Nie bacząc na ulewę, wyskoczyła z
samochodu. Dino chciała oszczędzić zmoknięcia, więc go zostawiła
na tylnym siedzeniu samochodu. Sama zaś pognała w stronę wandalów.
Kiedy się do nich zbliżała, zaczęła na nich krzyczeć, żeby
natychmiast zaprzestali tych niecnych czynów. Chłopcy zaczęli się
obrzydliwie śmiać. I wtedy ten chłopak, który trzymał w ręku
młotek rzucił nim w Cecylkę. Dino nic nie widział z tylnego
siedzenia i nawet nie podejrzewał, że Cecylka jest w
niebezpieczeństwie. Cecylka zaś, widząc lecący w jej kierunku
młotek, krzyknęła: —
„R u a z o n i d!”. Reakcja była
natychmiastowa. Lecący młotek zawisł na moment w powietrzu. Po
chwili zrobił przepiękny zwrot i jak bumerang wracał do
właściciela. A właściciel, młotka nic a nic się nie spodziewał.
Dalej stał w tym samym miejscu i naśmiewał się z Cecylki. Za
moment przestał się śmiać. Z potężnym wrzaskiem i z ogromnym
guzem na czubku głowy, popędził nie wiadomo dokąd. Wtedy młotek
znów na moment zawisł w powietrzu, ale po to tylko, by po chwili
niczym kije samobije dobrać się do drugiego chłopca i natłuc mu
podobną ozdobę na czole. Więc ten drugi chłopiec też przestał
się śmiać, i też z wrzaskiem popędził. A popędził za swoim
kolegą, który pędził nie wiadomo dokąd. Cecylka z zadowoleniem
patrzyła za znikającymi wandalami oraz z nadzieją, że
przynajmniej na jakiś czas zapomną o wandalizmie. Spokojna wróciła
do samochodu, lecz zanim do niego wsiadła, zdjęła z jego maski
przemokniętego Dino, który znalazł się tam jakimś cudem (och,
przepraszam, cud to nie mógł być, bo to były czary) i z szerokim
uśmiechem witał ją. Kiedy tato Cecylki wrócił do samochodu, nie
mógł się nadziwić, że jego córeczka wraz z jej przytulanką
jest przemoknięta do suchej nitki. Był pewien, że ona cały czas
siedziała w samochodzie i grzecznie na niego czekała. Widział ją
przecież z okna poczty. Na wszelki wypadek nie pytał o nic. Ważne,
że siedziała cała i uśmiechnięta.
Cecylka,
przypominając sobie minę taty na jej widok, siedzącej grzeczniutko
w samochodzie, a nie wiadomo jakim sposobem przemoczonej,
zachichotała cichutko pod nosem i trzepnęła Dino w pomponik jego
berecika. Dino w odpowiedzi pokazał jej w uśmiechu jeszcze więcej
zębisk niż zwykle i fikuśnie pomrugał oczkami.
—
Wspaniałe wczasy! —
Cecylka zawołała na głos i odwróciła
głowę w kierunku drzwi wyjściowych. —
No, guzdrało, wreszcie jesteś! Ja już
zdążyłam całe dwa tygodnie powspominać, a ty dopiero złazisz.
Coś ty tam w skrycie tak długo robiła? Och, Emi, Emi… ty szara
eminencjo!
—
No, no, tylko nie „szara”, jak już —
zaśmiała się Emilka i wyciągnęła
zza pleców trzy malutkie własnoręcznie namalowane obrazki. —
Oto, co robiłam!
—
No proszę! Tak jak mówiłam. Ty jesteś
stworzona do uszczęśliwiania innych! —
orzekła Cecylka na widok wspaniałych
obrazków, przestawiających plażę i bawiące się tam dzieci. —
Fajnie, że pomyślałaś o tym, by coś
po sobie chłopakom na pamiątkę zostawić. Widzisz, ja jestem
zupełne beztalencie i nic nie umiem zrobić, co by się nadawało do
podarowania. A ty tak. No, Emi, dumna jestem z ciebie.! Ale odłóż
na razie te arcydzieła na twoim siedzeniu w samochodzie i pędzimy
na plażę… Tatusiu, sami już pilnujcie samochodów, bo ja i Emi
biegniemy pożegnać się z morzem… Aha, gdyby chłopcy przyszli w
międzyczasie, to niech na nas poczekają. No, to na razie!
Nim minął
kwadrans, a dziewczynki były już z powrotem na placu domu
wczasowego. Mama Cecylki na ich widok aż krzyknęła:
— No
nie! Czy wyście całkiem oszalały? To po to was wczoraj wieczorem
szorowałyśmy tak długo pod prysznicem z resztek soli i piasku,
abyście się znów wytaplały w jednym i w drugim i… i tak brudne
do domu wróciły?
—
Och, mamuś, nie denerwuj się! Przecież
musiałyśmy się pożegnać z morzem. Trochę soli i piasku nie
zaszkodzi do domu na pamiątkę zabrać —
przepraszającym głosem meldowała
Cecylka, trzepiąc mokrymi włosami, i jednocześnie strzepując z
siebie i z Dino piasek. —
Wy też powinniście pożegnać się z
morzem.
—
Oczywiście, że tak! I zrobiliśmy już to.
Wczoraj w nocy. I to przed kąpielą pod prysznicem, a nie po —
poinformowała mama Emilki.
—
Jak będziemy dorosłe, to też będziemy się
zawsze w nocy żegnały z morzem, kiedy nasze dzieci będą spały.
To musi być super fajne uczucie… —
powiedziała Cecylka z lekką pretensją
w głosie, ale nie skończyła, bo nagle zobaczyła chłopców w
bramie. — Hej,
chłopaki! Fajowo, że jesteście. Zaraz odjeżdżamy, więc czas się
już pożegnać.
—
Szkoda, że odjeżdżacie —
powiedział Kazik, schodząc z roweru, i
dając znak Kostkowi i Rychowi, by też zeszli.
—
Nam też szkoda, ale co zrobić? Czas nie stoi w
miejscu. Dwa tygodnie już minęły —
rzekła Emilka z nutką smuteczku w
głosie.
—
No, tylko się nie rozpłaczcie! — zaśmiała
się Cecylka. —
Przecież nie żegnamy się
na zawsze. Na drugi rok znów tu
przyjedziemy. Podsłuchałam rodziców jak o tym rozmawiali. No,
chłopaki, to bywajcie! Do następnego roku! Chodźcie, niech was
wyściskam.
—
Po… po… poczekaj jeszcze Cecylko —
zająknął się Kazik. —
Bo wiesz, no… co to ja chciałem
powiedzieć… Aha, bo my mamy dla was małe prezenciki.
Chłopcy
odstawili rowery, opierając je o ławkę, a Kostek wyciągnął z
plecaka dwie malutkie pluszowe maskotki i wręczył je dziewczynkom.
—
Dinozaury! —
krzyknęły obie dziewczynki jednocześnie.
—
Podobają się wam? —
nieśmiało spytał Rychu.
—
No pewnie. Są śliczne —
zapewniła chłopców Emilka.
—
Mieliśmy taką nadzieję, że się wam
spodobają — rzekł
lekko zawstydzony Kazik, drapiąc się za uchem. — No bo skoro
Cecylka nosi się wszędzie ze swoim ogromnym dinozaurem, to
pomyśleliśmy, że małe też się wam spodobają i będziecie je
nosiły ze sobą na szczęście.
—
Dobrze żeście pomyśleli - upewniła chłopców
Cecylka. — Zawsze je będziemy miały przy sobie. Martwi mnie tylko
jedna rzecz… że musieliście wydać swoje… no, te…
kieszonkowe, aby nam je kupić.
—
Nie, nie Cecylko, nie obawiaj się, to były
uczciwe pieniądze. Myśmy te pieniądze zarobili —
Kazik uspokajał koleżankę. —
Wczoraj specjalnie poszliśmy zrywać
czereśnie do takiego jednego gospodarza, żeby zarobić trochę
grosza.
—
No chłopaki, zaradni jesteście, że ho, ho! —
ucieszyła się Cecylka. —
Tym bardziej wam dziękujemy. My dla was
też coś mamy. To znaczy Emilka ma, bo to jest tylko jej dzieło…
No Emilka, wręczaj!
—
Proszę, to dla każdego z was specjalnie
namalowałam, abyście o nas pamiętali —
powiedziała Emilka, wręczając każdemu
chłopcu po obrazku. —
Ale to nieprawda co Cecylka powiedziała, że te obrazki, to tylko
moje dzieło. W tych obrazkach ona ma swój bardzo duży wkład, a
ona już wie jaki.
—
Hej, dzieciaki, czas na nas! Musimy już ruszać!
—
zawołał tato Cecylki w kierunku dzieci. —
Żegnajcie się już!
Dziewczynki
i chłopcy podali sobie ręce na pożegnanie i podeszli razem do
samochodów. Dziewczynki wsiadły do środka, każda do swojego
samochodu, i odkręciły szyby. Silniki zaryczały i samochody powoli
ruszyły. Chłopcy pobiegli za samochodami. Przy samej bramie
wyjazdowej samochody zatrzymały się na chwilę. Dziewczynki
pomachały chłopcom jeszcze raz. A tato Cecylki zawołał:
—
A więc, trzymajcie się chłopaki! Ale dobrze
się trzymajcie…! Wiecie, co mam na myśli!
—
Wiemy, wiemy!!! —
chórem krzyknęli chłopcy i jedną ręką
zaczęli machać na pożegnanie, drugą zaś przyciskać do piersi
swoje wspaniałe obrazki.
Samochody
wyjechały z nadmorskiego kurortu i pędziły w stronę autostrady. W
pierwszym samochodzie jechała Cecylka z rodzicami. W drugim,
oczywiście Emilka z rodzicami. Dziewczynki miały taki dziwny
zwyczaj, że gdziekolwiek jechały (na dalszą trasę, ma się
rozumieć), to najpierw jechały osobno. Musiały się w spokoju
zastanowić nad tym, co było akurat w danym momencie ważne i
wymagające zastanowienia. Ale po pierwszy postoju jechały już
razem. A było to obojętne, do którego samochodu wsiadały. Ważne,
że siedziały już razem i z wielką namiętnością mogły się
oddać omawianiu ważnych dla nich spraw.
Przed
zjazdem na autostradę był malutki parking. Tato Cecylki zjechał na
niego w ostatnim momencie. A za nim tato Emilki ze zdziwieniem
skierował swój samochód. Okazało się, że tato Cecylki chciał
się o coś zapytać członków załogi drugiego samochodu. Kiedy
więc tato Emilki zrównał się już z jego samochodem, odkręcił
szybę i zawołał:
—
Hej, moi drodzy, nie mielibyście tym razem
ochoty wracać do domu drogami lokalnymi a nie autostradą? Jedziemy
przecież do domu, nie na wczasy, nie trzeba się więc śpieszyć.
Możemy sobie urlop nieco przedłużyć. Jechać wolniej i dłużej.
No i przy okazji możemy sobie urządzić wspaniałą wycieczkę
krajoznawczą.
—
Hurrrraaaa!!! —
rozległo się w obydwu samochodach naraz.
—
Cieszę się, że wam się spodobał mój pomysł
—
jeszcze głośniej zawołał tato Cecylki. —
Ale wy dziewczynki pozostańcie jeszcze na
swoich miejscach. To nie postój. Za jakieś półtora godziny
zrobimy dłuższą przerwę w podróży, to po niej możecie jechać
już razem.
—
No jasne! Ja nie zdążyłam jeszcze nawet w
ćwiarteczce przemyśleć tego co chciałam —
wołała Cecylka, wystawiając głowę
przez otwarte okno w drzwiach, tak, żeby i Emilka ją słyszała. —
A ty Emi, daleko już jesteś z
rozmyślaniem?!
—
Nie, no coś ty! Na razie tylko się gapiłam
przez okno i nic a nic nie rozmyślałam.
—
Zacznij więc już! Masz na
to półtorej godziny —
nakazała Cecylka.
Samochody
ruszyły. Tato Cecylki ze swoją załogą na przedzie, a tato Emilki
ze swoją tuż za nim. Zawsze tak było, gdziekolwiek jechali. Bo tak
się już utarło, że tato Cecylki jest nie tylko wspaniałym
kierowcą, ale również doskonałym pilotem. Tym razem też nie
mogło być inaczej. Jako więc kierowca i jako pilot —
w jednej osobie —
prowadził wycieczkę krajoznawczą drogą
wśród pół i lasów, przez różne wioski, małe i duże, przez
miasteczka i miasta. Jechali nie za szybko, nie za powoli. Tak, żeby
jechać bezpiecznie i móc oglądać krajobrazy. Wszyscy kręcili
głowami dookoła i podziwiali coraz ładniej zagospodarowane wioski
oraz odrestaurowane miasteczka ze swoimi pięknymi rynkami i
ratuszami. Podziwiali również ogromne i wspaniałe lasy, rzucające
przyjemny cień i chłód na drogę. Bezkresne pola, szumiące łanami
dojrzałych zbóż i przypominające o zbliżających się żniwach.
Soczystozielone łąki, rozsiewające cudowny zapach traw i kwiecia.
Cudownie było tak jechać i przyglądać się temu wszystkiemu co
stworzyła mądra natura i zaradny człowiek.
Jechali
już ponad godzinę, więc tato Cecylki postanowił za najbliższą
wioską zarządzić postój. Czas, aby coś zjeść i rozprostować
kości. Wjechali właśnie do niewielkiej wsi, kiedy nagle usłyszeli
dźwięk złowieszczej syreny straży pożarnej. Tato Cecylki
natychmiast zjechał na pobocze, by zrobić miejsce dla pędzącego
wozu strażackiego. Tato Emilki zrobił to samo. I kiedy wóz
strażacki z ogromną szybkością przejechał już koło nich,
ruszyli dalej. Ale jechali bardzo powoli. Nie ujechali jednak daleko,
bo się okazało, że to właśnie przy tej drodze, po której
jechali, płonie ogromny dom. Zjawiła się policja. Policjanci
natychmiast wyskoczyli z radiowozów i wstrzymali z obu stron ruch
pojazdów. Nie było wyjścia, obydwa samochody również musiały
się zatrzymać. Całą drogę zajęły wozy straży pożarnej,
których było już kilka w miejscu pożaru.
Wszyscy
z przerażeniem przyglądali się przez samochodowe szyby
akcji strażaków. Dom stał w płomieniach. Strażacy dzielnie
walczyli z tym ogromnym i nieprzewidywalnym żywiołem i z każdej
strony lali sikawkami hektolitry wody, próbując rozprawić się z
nim raz na zawsze. Nie było to jednak takie proste. Kiedy się już
wydawało, że płomienie ognia z głośnym sykiem się kurczą, za
chwilę znów buchały do góry i znów lizały ściany budynku.
Wokół
płonącego domu zbierało się coraz więcej miejscowych ludzi.
Wszyscy z ogromnym lękiem zaglądali, czy ogień nie rozprzestrzeni
się na ich zabudowania.
Dziewczynki
siedziały w swoich samochodach i również z przerażeniem
przypatrywały się walce strażaków z ogniem. Pierwszy raz w życiu
przyszło im być bezpośrednim świadkiem pożaru, i to jeszcze z
tak bliska.
Cecylka
wierciła się na tylnym siedzeniu i nerwowo ściskała Dino.
Bardziej podświadomie niż świadomie czuła, że musi jakoś pomóc.
Nie wiedziała jednak jak to ma zrobić. Przecież rodzice nie
wypuszczą jej z samochodu za żadne skarby świata. Myślała
gorączkowo… i w końcu wymyśliła.
—
Pożar to okropna rzecz. Nie mogę na to patrzeć!
— zawołała
z przejęciem do rodziców i zasłoniła rękami oczy.
—
Masz rację córeczko. To wielka tragedia dla
tych ludzi — potwierdziła mama z wielkim smutkiem w głosie. —
A dla nas najgorsze jest to, że tu
siedzimy i nic nie możemy pomóc. Możemy się tylko bezczynnie
przyglądać.
—
No właśnie mamusiu, to jest najgorsze…To jest
wręcz nie do zniesienia! Dlatego położę się na siedzeniu i
spróbuję usnąć, żeby tego smutnego i przerażającego widoku nie
oglądać —
zawiadomiła Cecylka i natychmiast zaczęła sobie szykować
legowisko z dwóch koców i dużej poduszki.
Rodzice
byli nieco zaskoczeni zachowaniem córki, ale w końcu uznali, że
tak będzie lepiej. Niech dziecko ma oszczędzone takie okropne
widoki.
—
A myślisz, że ona uśnie w takim hałasie? —
szeptem spytał swą żonę tato Cecylki
i szybciutko zaczął zakręcać szybę od swojej strony.
—
Myślę, że tak. Coś mi się wydaje, że te
dwie turkaweczki też nie spały w nocy, bo urządzały sobie zieloną
noc. Nas nie było, żegnaliśmy morze, a one rozrabiały sobie
spokojnie.
—
Tak to już jest: kota nie ma, myszy grasują…
Zaraz, zaraz, ale skąd masz takie przypuszczenia? Pytałaś się
dziewczynek? Czy się same czymś zdradziły?
—
One nie. Sen je zdradził.
—
Jak to?
—
A tak to, że jak nad ranem wróciliśmy z
plaży, to podeszłam do łóżka Cecylki, by ją przykryć, i wtedy
zauważyłam, że razem z nią śpi Emilka i obie mają całe twarze
wypaprane naszymi babskimi kosmetykami. A było też widać, że
próbowały się jakoś zmyć, gdyż Cecylka trzymała w ręce
buteleczkę mojego mleczka kosmetycznego, a Emilka waciki. Widocznie
nie zdążyły się zmyć, bo sen je zmorzył.
—
I co, nic im nie powiedziałyście?
—
A co miałyśmy mówić? Niech dziewczynki też
mają swoje małe tajemnice. Ważne, że nic im się nie stało. Są
rozsądne i w nic głupiego, czy niebezpiecznego nie bawiłyby się.
Możemy im ufać.
—
Masz rację. Ja też tak myślę —
zgodził się tato szeptem i odwrócił
głowę, by spojrzeć na swoją rozrywkową latorośl. —
Ciiii… Ona faktycznie usnęła… No i
dobrze. Nie będzie oglądać tej tragedii ludzkiej. Potem by się
jej jeszcze jakieś koszmary śniły.
Cecylka
wcale nie miała zamiaru spać. Gdzieżby mogła usnąć, kiedy komuś
dzieje się krzywda. Nawet dwie nieprzespane noce, w takiej chwili,
nic by dla niej nie znaczyły. Cecylka grubą poduchą cichutko
upozorowała siebie leżącą pod kocami i zsunęła się na podłogę
między mamy fotelem a tylnym siedzeniem. Było jej tam ciasno
niesamowicie, bo nawet na podłodze mama poupychała różne rzeczy.
Ale Cecylka była wytrwała i siedziała tam jak mysz pod miotłą.
Ściskała w ramionach Dino i w duchu błagała wróżkę Szedar, aby
sprawiła, by nikt z rodziców więcej się do tyłu nie odwracał.
Ścierpła już od tej niewygodnej pozycji, ale nie poddawała się.
Nasłuchiwała co się dzieje na zewnątrz i wyczekiwała momentu, w
którym będzie mogła cichaczem otworzyć drzwi i niezauważona
opuścić samochód. Nagle usłyszała wśród lamentu ludzi,
przeraźliwy krzyk jakiejś kobiety: —
„Tam w płomieniach jest dziecko!!!”…
I to było to. To był ten impuls, który zmusił Cecylkę do
działania. Nie zamierzała już dłużej czekać. Przy dźwiękach
syreny z nadjeżdżającego jeszcze jednego wozu strażackiego
otworzyła drzwi i wraz z Dino wyczołgała się z auta. Potem pod
nogami gapiów, na czworaka i z Dino w zębach, posuwała się w
stronę płonącego domu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Była tak
jakby niewidzialna. Czuła, że ludzie niekiedy depczą ją po nogach
i rękach, ale bólu nie odczuwała. Parła do przodu. Wreszcie
dotarła prawie pod sam płonący dom. Prawie, bo bliżej nie można
było, gdyż kordon policji dalej nie dopuszczał nikogo. I wtedy
stała się rzecz straszna. Z płonącego domu wyskoczył strażak,
niosąc na rękach dziecko. Biegł jak szalony, jak najdalej od
ognia. Dobiegł aż pod sam kordon policji i położył dziecko na
ziemi. Dziecko nie dawało oznak życia. Leżało bez ruchu, całe
czarne, okopcone dymem. Strażak zaczął krzyczeć: —
„Lekarz, lekarza, gdzie jest lekarz?!”.
Ludzie rozpaczliwie odpowiadali, że karetka pogotowia jeszcze nie
przyjechała. Wtedy strażak rzucił się na kolana i sam próbował
ratować dziecko. Po chwili podniósł się z klęczek i z ogromnym
smutkiem w oczach, wypowiedział dwa tragiczne słowa: — „Za
późno”. Potworny lament podniósł się wśród ludzi. Ludzie
przerwali kordon policji i obstąpili leżące na ziemi dziecko —
malutką, może pięcioletnią
dziewczynkę.
Wtedy
Cecylka przedarła się jakoś pomiędzy nogami zrozpaczonych ludzi i
zbliżyła się do leżącego bez ruchu dziecka. Postawiła Dino na
ziemi tuż obok i sama pochyliła się nad dzieckiem i położyła na
jego piersiach swoje drżące dłonie. Po czym, nie sprawdzając
nawet, czy moc samego Dino nie wystarczyłaby, potężnym głosem
krzyknęła: — „R
u a z o n i d!!!”.
Reakcja
była zaskakująca. Stojący wokół ludzie, przerażeni potęgą
głosu Cecylki, natychmiast przestali lamentować. Ale po chwili,
uznali zapewne, że to tylko jeszcze jeden krzyk rozpaczy, i to w
dodatku małej dziewczynki, może nawet kogoś z rodziny, więc
zaczęli jeszcze głośniej lamentować.
Cecylkę
nie interesowało co się wokół niej dzieje. Skupiła się na
leżącej dziewczynce. Wpatrywała się w nią intensywnie, gdyż
poczuła w sobie przypływ przeogromnej energii. Energia ogarniała
całe jej ciało. Potęgowała się w niej z niesamowitą mocą.
Nagle Cecylka poczuła, jak ta spotęgowana energia opuszcza jej
wnętrze i wydostaje się na zewnątrz poprzez jej ręce. Cecylka
jeszcze mocniej przycisnęła je do piersi dziewczynki. A wtedy Dino
dorzucił dodatkowo dwa swoje promienie, i to wprost na ręce
Cecylki. Leżąca dziewczynka natychmiast otworzyła oczy.
Stojący
dookoła ludzie, nie świadomi tego co się stało, dalej krzyczeli z
rozpaczy, by nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
krzyk rozpaczy zamienić na krzyk radości: —
„Żyje… żyje… żyje!!!”
W tym
momencie nadjechała karetka pogotowia. Cecylka wycofała się z
miejsca. Wyszła poza krąg ludzi, uszczęśliwionych nagłym
powrotem dziewczynki do życia, i przez nikogo nie zatrzymywana,
podeszła z Dino pod płonący dom. Postawiła Dino na ziemi, a sama
skierowała swe ręce w kierunku domu. Zaiskrzyło, zaskwierczało…
i z rąk Cecylki wydostały się dwa szerokie, ognistoczerwone
promienie, które w połączeniu z dwoma cieńszymi ognistoczerwonymi
promieniami Dino, popędziły wprost na ściany budynku. Jeszcze
mocniej zaiskrzyło, zaskwierczało, zasyczało… i znów
zaskwierczało i jeszcze raz zasyczało, lecz przeciągle i coraz
głośniej… I nagle… języki ognia zniknęły. Pożar był
ugaszony.
Cecylka
chwyciła Dino, zrobiła w tył zwrot, i rozpłynęła się w kłębach
powstałej nagle pary wodnej. Nikt jej nie zatrzymywał, bo nikt jej
nie widział. Cecylka pędziła w kierunku samochodu. Biegnąc,
słyszała jak niektórzy ludzie jeszcze rozpaczali za zaczadzoną
dziewczynką, a niektórzy już się cieszyli jej zmartwychwstaniem.
Różne
wiadomości —
sprzeczne ze sobą — przeplatały się w tłumie zebranych przy
pożarze ludzi.
Cecylka
znała prawdę. I ta prawda uszczęśliwiała ją bardzo. Dobiegła
do samochodu, powoli otworzyła drzwi i niezauważona przez rodziców,
położyła się z powrotem pod koce. Leżała na tylnym siedzeniu
cichutko jak trusia już dobre parę minut, kiedy milczący do tej
pory rodzice, zaczęli szeptem ze sobą rozmawiać. Cecylka nastawiła
uszu.
—
Słyszałaś? Jedni ludzie mówią, że to
dziecko nie żyje, a inni, że ktoś je uratował —
tato powiadomił mamę.
—
Boże, żeby to drugie było prawdą —
odpowiedziała mama i zaczęła odkręcać
szybę samochodu. —
Zaraz się dowiemy. Spytam kogoś. O, zawołam tamtą kobietę, która
biegnie od strony pożaru… Proszę pani, proszę pani…! Proszę
nam powiedzieć co z dzieckiem, żyje?
—
Żyje, żyje… jakiś cud chyba, ale żyje! —
wołała kobieta.
—
Jak to cud? —
dopytywała się mama.
—
Tak ludzie gadają, bo nie żyło — kobieta
chętnie zaczęła opowiadać. —
Ale potem, kiedy jakaś mała dziewczynka
podeszła i dziecko dotknęła, dziecko otworzyło oczy. A kiedy
przyjechała karetka pogotowia, lekarz powiedział, że dziecko żyje
dzięki temu, iż ktoś w porę zrobił mu fachowy masaż serca. To
ludziska jemu na to, że to żaden masaż, tylko cud, bo masażu nikt
dziecku nie robił. Tylko jakaś mała dziewczynka ze swoją zabawką
klęczała króciutko nad dzieckiem, i gdy odeszła, dziecko
otworzyło od razu oczy. To lekarz kazał ludziom przyprowadzić tę
małą dziewczynkę. Dziewczynki nikt nie znalazł. Lekarz wtedy
powiedział, że on wie swoje, a ludziska mogą wiedzieć swoje, ale
najważniejsze jest to, że dziecko zostało uratowane i nic już
jego życiu nie zagraża.
— No a
co pani myśli? Możliwe to, żeby jakaś mała dziewczynka robiła
masaż serca? — z
wielkim zaciekawieniem dopytywała się dalej mama.
—
Pani… a ja tam nic nie wiem! —
zawołała kobieta. —
Nie widziałam żadnej dziewczynki, bo
mnie tam nie było. Gadam tylko co ludziska gadali. Ale niech mi nikt
nie próbuje gadać, że to nie był cud. Cud, proszę paniusi! Cud…
i tyle!
— A co
z rodzicami dziecka? —
spytała jeszcze mama. — Takie małe dziecko samo zostawili w domu?
Jak doszło do pożaru?
— Eee…
tam, samo! —
żachnęła się kobiecina. —
Zostawili ze starszą córką, bo musieli
iść na pole, ale ta gdzieś sobie polazła i młodszą siostrzyczkę
zostawiła w domu samą. I nie wiadomo, czy ta mała bawiła się
zapałkami, czy to jakaś awaria instalacji elektrycznej. Straż
pożarna ustala. Ale na szczęście strażacy szybko ogień ugasili,
to nie ma aż tak dużo strat. A rodzice tego dziecka to nawet
jeszcze nic nie wiedzą. Dopiero teraz ktoś poleciał po nich na
pole.
— To
straszna tragedia będzie dla nich —
powiedziała mama. — Ale na szczęście
dziecko żyje. I to jest najważniejsze. Dom jakoś sobie
odremontują… Dziękujemy pani za dobre wiadomości. Do widzenia!
Mama
Cecylki musiała kończyć rozmowę z kobietą, bo samochody
znajdujące się przed nimi powoli ruszały. Policja zaczęła
przepuszczać pojazdy pojedynczo. Mama uspokojona, że wszystko się
szczęśliwie zakończyło, głośnym cmoknięciem ucałowała tatę
w policzek, i aż złapała się za usta.
— Ojej,
obudzę Cecylkę tym dubeltowym całusem —
wyszeptała i odwróciła się do tyłu,
by sprawdzić, czy tak się nie stało. —
Śpi… jak aniołek… Zaraz, zaraz… a
czemu ona ma takie czarne nogi? O rety, ręce też czarne…
—
Jak to czarne? —
zdziwił się tato Cecylki.
—
No popatrz sam.
— Faktycznie
czarne. Jakby z komina wylazła.
—
I miała takie czarne już wcześniej? Nie
zwróciłeś uwagi?
— Ja
nie, ale ty zwróciłaś. Słyszałem, jak na nią krzyczałaś, że
wykąpana przed powrotem do domu znów się wypaprała na plaży.
—
Wypaprała się piaskiem, i to porządnie, ale
piasek nie brudzi przecież na czarno… Sama już nie wiem. Aż taka
czarna przedtem mi się nie wydawała, bo bym ją do samochodu z
pewnością nie wpuściła.
— Może
i była. Przedtem miałaś przeciwsłoneczne okulary na nosie. Teraz
ich nie masz. Ot, i całe tłumaczenie! —
skomentował tato.
Cecylka
dalej leżała cichutko na tylnym siedzeniu. Słyszała wyraźnie
rozmowę mamy z jakąś miejscową kobietą. I ta rozmowa nawet ją
momentami bawiła. Natomiast rozmowa rodziców już nie. Truchlała
ze strachu, kiedy rodzice zastanawiali się nad jej czarnymi
kończynami dolnymi i górnymi. Ale ani drgnęła, ciągle leżała
pod kocami zwinięta w kłębuszek i złościła się na siebie, że
nie przykryła się porządnie. Lecz gdy usłyszała komentarz taty,
to najpierw się ucieszyła, ale zaraz zrobiło jej się szkoda mamy.
Postanowiła więc dłużej nie przeciągać tej sytuacji i temat
czarnych kończyn zakończyć.
—
Och, ale się wyspałam! —
zawoła i wygramoliła się powoli spod
koców. — A
my ciągle jeszcze stoimy? Co, pożar nie został jeszcze ugaszony?
—
Dzięki Bogu ugaszony, córeczko —
odpowiedział tato. —
I już powoli ruszamy. Policjanci
wznawiają ruch.
— To
wspaniale! Cieszę się! — zawołała wesołym głosem Cecylka, by
po chwili jego brzmienie zmienić zupełnie. — O rany, jaka ja
jestem brudna! Gdzie ja się tak wybrudziłam…? Już wiem, to na
pewno od Kazika roweru. On też miał takie czarne ręce i nogi.
Mówił, że zanim do nas przyjechał, smarował łańcuch jakimś
tandetnym smarem i zapaprał cały rower… Tatusiu, możesz stanąć
gdzieś gdzie jest jakaś woda? Muszę się umyć.
— A co
tam będę znów stawał. Mało żeśmy się nastali? Zaraz poproszę
któregoś sikawkowego, to cię sikawką wymyje… na już i na cacy!
—
zarechotał tato, zadowolony ze swojego żartu.
—
Cha… cha… cha…! —
Cecylka przedrzeźniała tatę i sama
pękała ze śmiechu.
Nie
minął kwadrans, a obydwa samochody pędziły już drogą asfaltową
wzdłuż pól i łąk. I na jednej z łąk, tato Cecylki wypatrzył
malutką rzeczkę, wijącą się wśród zieleni traw i czerwieni
maków. Tak mu się to miejsce spodobało, że zarządził postój.
Zjechali na pobocze drogi i piechotą poszli na łąkę. Do rzeczki
był tylko kawałek. Usiedli wszyscy na jej brzegu, a Cecylka, brudas
nad brudasami, musiała wejść do rzeczki. Szorowała się zawzięcie
i rozglądała się tylko po brzegu, czy jakiś szczur wodny nie
zechce jej towarzyszyć. Śpieszyła się niesamowicie. A tato
Cecylki, siedząc na brzegu, i klaszcząc w dłonie, wybijał jej
rytm do pośpiechu.
Emilka
naśmiewała się z Cecylki, że przespała cały pożar. Śmiała
się też z jej brudnych rąk i nóg, ale i też podejrzliwie ją
obserwowała. Emilka cały czas przyglądała się akcji gaszenia
ognia. I chociaż z tego miejsca gdzie stał ich samochód niewiele
widziała, to jednak dobrze słyszała co ludzie mówili. A mówili
przecież o jakiejś dziewczynce z zabawką, która uratowała
dziecko z pożaru.
W czasie
kiedy Cecylka „zażywała kąpieli”, obie mamy przyniosły z
samochodu koc i koszyk z prowiantem, i obydwie rodzinki urządziły
sobie krótki piknik na łonie natury. Po spożyciu tego co było i
co się dało, i skomentowaniu wydarzeń z pożaru oraz omówieniu
planu dalszej wycieczki krajoznawczej, obydwie rodzinki zajęły
miejsca w samochodach. A że tym razem byli po konkretnej przerwie w
podróży, dziewczynki zasiadły już razem, a zasiadły do samochodu
Emi. Cecylka tak zadecydowała, bo chciała swobodniej omawiać z
przyjaciółką wszystko to, co było do omówienia. A było tego
dużo już od wyjazdu spod domu wczasowego, a po drodze nazbierało
się przecież jeszcze więcej.
Cecylka,
jadąc wcześniej razem z rodzicami, miała
okazję się zorientować co oni wiedzą, czego się domyślają, a
co podejrzewają. Dlatego uważała, że lepiej będzie omawiać
sprawy z dala od nich. Bo a nuż jakieś słowa wypsną im się
głośniej i rodzice usłyszą i… dojdą do prawdy? — „Za duże
ryzyko” —
stwierdziła Cecylka i pociągnęła Emi do jej samochodu. I kiedy
znalazły się już w środku i samochód ruszył, Emilka wprost
spytała, czy Cecylka przypadkiem nie ma coś wspólnego z
uratowaniem dziecka z pożaru. No to Cecylka, chcąc nie chcąc, się
przyznała. Bo przecież nie można mieć zbyt wielu tajemnic. To
nawet niezdrowo. A już zwłaszcza przed najlepszą przyjaciółką.
Więc Cecylka uchyliła przed Emi rąbek swojej tajemnicy. Ale tylko
rąbek, bo przecież nie mogła powiedzieć wszystkiego. Emilka była
zafascynowana postawą przyjaciółki i jej umiejętnościami
ratowniczymi. I nie mogła się nadziwić, skąd Cecylka to wszystko
wie i umie. Cecylka wtedy przypomniała jej, że nie kryje się
przecież z tym, iż w przyszłości chce zostać lekarzem, więc
stara się uczyć gdzie się da i z czego się da. Powiedziała jej
też, że kiedyś z nudów zabrała się za czytanie rodziców
„Podręcznika pierwszej pomocy”, i że w końcu ta lektura tak ją
wciągnęła, iż przeczytała cały podręcznik „od dechy do
dechy” i wszystkiego się nauczyła i zapamiętała. No to już
Emilka była usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem Cecylki.
Przytuliła ją mocno do siebie i powiedziała, że jest bardzo
dumna, iż ma tak wspaniałego i wszechstronnego ratownika za
przyjaciółkę… i spokojnie już przeszła do omawiania tematu
wczasów i trójki chłopaków.
Dalsza
podróż w stronę domu przebiegała już zupełnie bez żadnych
zakłóceń i w bardzo miłej atmosferze. Po drodze rodzinki zrobiły
sobie jeszcze kilka postojów na podgryzienie czegoś dobrego, co
kupili w przydrożnych barach, i na wyprostowanie wiekowych i
małoletnich kości (jak to określił tato Cecylki)... i z godziny
na godzinę, coraz bardziej zbliżały się do domu.
Wakacje
jeszcze trwały, ale nieuchronnie zbliżały się do końca. Cecylka
i Emilka po powrocie z wczasów nigdzie
już nie wyjeżdżały. Rodzice wrócili do pracy, a one spędzały
dnie albo u jednych dziadków albo u drugich. Czasami były też same
w domu. Ale gdziekolwiek by nie były, były zawsze razem. Niekiedy
nawet spały razem, raz w jednym domu, raz w drugim. W ciągu dnia
chodziły albo na basen, albo jeździły na wrotkach, albo szły do
kina, albo grały na komputerze w czasie złej pogody. Miały mnóstwo
zajęć i nigdy się nie nudziły. Rodzicom też pomagały, i to bez
żadnego marudzenia. W końcu rodzice pracowali, więc one miały dom
do popołudnia na swojej głowie. Nie mogły przecież całymi dniami
zajmować się tylko sobą… i bąki zbijać. — „Musimy być
odpowiedzialne w stosunku do naszych rodziców, tak jak rodzice
zawsze byli i są odpowiedzialni w stosunku do nas” — Cecylka
takimi właśnie mądrymi słowami przekonała Emilkę, by ta bez
szemrania wykonywała polecenia rodziców. Ale od popołudnia aż do
wieczora, to już najczęściej miały czas tylko dla siebie, bo w
tym czasie rodzice rzadko dawali im jakieś zadania do wykonania. Na
koniec wakacji dziewczynki mogły więc śmiało powiedzieć, że
miały naprawdę wspaniałe wakacje. A Dino? Dino oczywiście
wszędzie był z Cecylką. Cecylia nigdzie się bez niego nie
ruszała. Wszyscy już dawno się do tego przyzwyczaili i nikt już
nie zwracał nawet uwagi na sterczącego pluszaka spod pachy Cecylki.
Po
powrocie z wczasów Cecylka wraz z Dino nie miała już żadnych
przypadków, w których musiałaby używać swych i Dino mocy
czarodziejskich. Razem mieli „urlop” od czarów. I razem też,
byli z tego faktu bardzo zadowoleni, bo to oznaczało, że nic złego
się wokół nich nie dzieje. A to przecież najważniejsze.
Przyszedł
ostatni dzień wakacji. Dziewczynki były nawet bardzo zadowolone, że
czas wracać do szkoły. Wszystko miały już przygotowane.
Podręczniki, zeszyty i różne tam przybory szkolne miały już
kupione. Spokojnie i radośnie mogły więc rozpocząć rok szkolny.
Jedyne co smuciło Cecylkę, to to, że nie bardzo wiedziała co
będzie się teraz z Dino działo. Nie mogła go przecież codziennie
nosić do szkoły. Myślała na ten temat już od paru dni i nic
mądrego nie mogła wymyślić. Dino zresztą też nic nie wymyślił.
Martwili się więc dalej.
Aż
przyszedł wieczór. Po kolacji Cecylka pobiegła do łazienki i w
szybkim tempie wykonała wieczorną toaletę. Chciała jeszcze przed
uśnięciem pogadać z Dino na wiadomy i ciągle nierozwiązany
temat. Przebrana już w koszulę nocną weszła do swojego pokoju.
— Cecylko,
mamy gościa — takimi słowami Dino przywitał Cecylkę w progu
pokoju.
— No
coś ty Dino! Żartujesz sobie ze mnie, tak? — zawołała Cecylka,
rozglądając się po pokoju. — Przecież nikogo nie ma.
— Jest,
Cecylko. Tylko go nie widzisz. Nie chcieliśmy ciebie wystraszyć,
dlatego na razie jest niewidoczny — z wielką powagą w głosie
powiedział Dino. — Jest i siedzi na parapecie okna. Patrz tam, to
zaraz go zobaczysz.
Cecylka
od kiedy miała Dino, zdążyła się już przyzwyczaić do
niezwykłych rzeczy, dlatego się nic a nic nie zlękła. Z wielkim
podnieceniem wpatrywało się w okno swojego pokoju i czekała. Aż
tu nagle…