niedziela, 8 lipca 2018

Zaczarowany Dino - Ruazonid


Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo. 

Zaczarowany Dino-Ruazonid - to bardzo wesoła opowiadanie dla dzieci i młodzieży o niezwykle spektakularnych i brawurowych przygodach fantasy dziesięcioletniej dziewczynki, która w nagrodę za wzorowe świadectwo szkolne otrzymuje od mamy pluszowego dinozaura. Cecylka (bo tak się nazywa owa dziewczynka) w pierwszym dniu wakacji dowiaduje się, że jej pluszowy dinozaur, którego nazwała Dino, jest zaczarowany przez wróżkę Szedar i ma do spełnienia pewną misję. A ona najprawdopodobniej razem z nim. Już w tym samym dniu przyjdzie jej się przekonać, że tak jest. Na wakacjach Cecylka wraz z Dino przeżywa wiele niesamowitych przygód. Świadkiem wielu z nich, a niekiedy nawet i ich uczestnikiem jest Cecylki najlepsza przyjaciółka Emilka. Cecylka niestety nie może wtajemniczyć Emilki w swój zaczarowany świat. Zmuszona jest mieć przed nią tajemnice. Nawet przed rodzicami. Ba, nieraz musi najbliższych wręcz okłamywać. Cecylka nie czuje się z tym najlepiej. Ale skoro dobro misji tego od niej wymaga, to zapewne tak musi być.
Cóż to za misja? Cóż to za niezwykłe, brawurowe przygody przeżywa Cecylka wraz z Dino, o których nie może rozmawiać nawet z najbliższymi? Aby się o tym dowiedzieć warto przeczytać tę opowieść. Może dzięki niej rozbudzimy w sobie uśpione marzenia i fantazje? Może zapragniemy być jeszcze lepszym człowiekiem niż jesteśmy?   



Cecylko obudź się! Dziś jest pierwszy dzień wakacji! rozległ się dziwny głos w pokoju, budzący śpiącą dziewczynkę.
No przecież wiem, że nareszcie wakacje. I nawet się bardzo cieszę… zawołała Cecylka spod kołdry zaspanym głosem, i nagle wyskoczyła spod niej jak z procy, bo coś jej tu nie pasowało. O rety! Kto to mówi?! Czyj to głos? Przecież nikogo nie ma u mnie w pokoju.
A ja, to nikt?! rozległ się znów ten sam głos, zabarwiony tym razem nutką zdziwienia. Jestem twój Dino. Co to, zapomniałaś już o mnie? Dostałaś mnie wczoraj w prezencie od swojej mamy.
Poprzedniego dnia było zakończenie roku szkolnego i Cecylka jak co roku, dostała od rodziców prezenty za bardzo dobre wyniki w nauce. Trzeci raz już Cecylka przyniosła do domu wzorowe świadectwo szkolne. No bo Cecylka to wzorowa uczennica. I właśnie wczoraj, kiedy Cecylka wróciła ze szkoły dostała od mamy i taty wszystkie tomy Harry`ego Potter`a i kilka książeczek o Pippi Langstrump. Cecylka bardzo się ucieszyła, bo chociaż większość z tych książek już przeczytała, wypożyczając je z biblioteki, to jednak zawsze pragnęła je mieć na własność, aby móc zawsze po nie sięgnąć, gdy tylko przyjdzie jej na to ochota. Cecylka biegała szczęśliwa po swoim pokoju, ściskając w ramionach wszystkie książeczki, i wtedy weszła jej mama i wyciągnęła zza pleców ogromnego pluszaka. Cecylka aż się przeraziła, bo pluszak był naprawdę ogromny. Ale kiedy dotarło do niej, że to jest tylko zabawka-przytulanka, od razu się ucieszyła. Był to zielony dinozaur. Dinozaur ten miał bardzo miły uśmiech i ogromne, wesołe oczka. A na głowie sterczało mu coś, co było podobne do berecika z pomponem, przekrzywionym śmiesznie na bakier. Cecylce tak bardzo się spodobał ten dinozaur, że natychmiast odłożyła książki na półkę i chwyciła go w ramiona. Mama Cecylki też się bardzo ucieszyła, że sprawiła córce jeszcze jedną miłą niespodziankę. Cecylka mocno przytuliła do siebie pluszowego dinozaura i powiedziała, że od tej pory on będzie jej największym pokojowym przyjacielem i nazwała go Dino.
Nie mogę uwierzyć, to ty potrafisz mówić?! zawołała Cecylka, siedząc na krawędzi łóżka, i wytrzeszczając oczy.
Nie tylko mówić. Potrafię się też ruszać. Sama widzisz. Skoro stoję przed tobą. Wczoraj wieczorem zostawiłaś mnie na biurku, więc musiałem chyba z niego zejść, no nie? z szerokim uśmiechem odezwał się Dino, pokazując swoje ogromne zębiska. No nie dziw się już tak. I nie wytrzeszczaj tak oczu, bo ci jeszcze tak zostanie. No i jak będziesz wyglądała?
Dino proszę cię, ugryź mnie… tylko delikatnie, bo ja już nie wiem, czy ja widzę cię na jawie, czy we śnie. Nie, ja chyba jednak ciągle śnię, bo to przecież niemożliwe, żeby pluszaki gadały… no i się ruszały. Och, ratunku! A może ja zwariowałam?!
Celciu, co ty tam tak wykrzykujesz? spytała mama zza zamkniętych drzwi pokoju córki.
Nic, nic mamusiu, ja tylko tak z radości, że są wakacje! Za chwileczkę wyjdę z pokoju! odpowiedziała w pośpiechu Cecylka, a po chwili, patrząc na stojącego przed nią dinozaura, sama do siebie wyszeptała: Co jest grane, czy ja rzeczywiście zwariowałam?
Uspokój się Cecylko. Ani nie zwariowałaś, ani nie śnisz. To wszystko dzieje się naprawdę i ja też jestem prawdziwy. Dino próbował uspokoić dziewczynkę. No, czujesz? Głaszczę cię po nodze.
Ojejej! Czuję! stłumionym głosem krzyknęła Cecylka. Dino, jak to jest możliwe? Przecież ty jesteś zwykłym pluszakiem…
O przepraszam, tylko nie zwykłym!
Och, to ja cię przepraszam. Nie chciałam cię urazić… tylko to wszystko nie mieści mi się w głowie. Jak to jest możliwe?
Nie przejmuj się aż tak. Zaraz ci wszystko opowiem i wytłumaczę, i sama zobaczysz, że jest to możliwe.
Dino zaczął opowiadać. Na początku przyznał rację Cecylce, iż rzeczywiście do niedawna był zwykłym pluszakiem, wyprodukowanym w małej fabryczce pana Hipolita Bellatrix`a. I chybaby tak zostało, gdyby nie to, że pan Hipolit obdarzył go ogromnymi oczami w ładnej oprawie czarnych i długich rzęs. I właśnie ten fakt zaważył na tym, że ze zwykłego pluszaka, stał się niezwykłym.
A było to tak. Kiedy bezimienny jeszcze wtedy Dino, stał sobie wśród innych pluszaków na szerokim regale w magazynie pana Hipolita Bellatrix`a i czekał na kupca, w magazynie coś się wydarzyło. Otóż do ciemnego pomieszczenia weszła piękna postać w świetlistej sukni, ze złotym diademem na głowie i czarodziejską różdżką w ręku. Była to wróżka Szedar. Wróżka Szedar to jedna z tych dobrych wróżek, które czasami przybywają z gwiezdnych przestworzy i stąpają po ziemi. Wróżka przybyła do magazynu pana Hipolita ze specjalną misją. I to już nie po raz pierwszy. Miała z nim tajemniczą umowę, że niektóre zrobione przez niego zabawki, za dotknięciem czarodziejską różdżką ożywia i nadaje im czarodziejską moc. Ale które to są zabawki, nawet sam pan Hipolit Bellatrix nie może wiedzieć. I kiedy tak krążyła po magazynie zabawek, przypatrując się stojącym na regale zabawkom, zwróciła szczególną uwagę na pluszowego dinozaura. Jego ogromne oczy tak bardzo jej się spodobały, że postanowiła właśnie jego zaczarować. Dotknęła go różdżką i wypowiedziała zaklęcie: „Abra-rua-kadabra-zonid-Ruazonid!”. Wtedy Dino poczuł najpierw dziwne dreszcze na całym ciele, a potem takie miłe ciepełko pod swoją pluszową skórą. Jeszcze szerzej otworzył oczy i wodził nimi po pięknej wróżce Szedar. Wróżka uśmiechnęła się do niego i przy dźwiękach cichutkich dzwoneczków opuściła magazyn zabawek. Po prostu zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Dino miał ogromną ochotę podejść do tego miejsca, gdzie wróżka Szedar zdematerializowała się, ale coś go trzymało i nie mógł zeskoczyć z regału. Na chwilę smutno mu się zrobiło, ale zaraz poczuł w sobie ogromną i bliżej nieokreśloną moc, która dawała mu siłę fizyczną i jednocześnie rozum. I to właśnie rozum, nakazywał mu dalej pozostać na tym samym miejscu i… czekać. Dino nie musiał jednak długo czekać, bo za kwadrans w magazynie zjawił się uśmiechnięty pan Hipolit Bellatrix i spośród wielu zabawek wybrał dwie małpki, jednego kota, trzy psy, no i właśnie jego. Powkładał wszystkie zabawki do wiklinowego kosza i zaniósł je do przyfabrycznego sklepiku. W sklepiku zaś poukładał je na pięknie ozdobionej półce. Potem pogładził je ręką po łepkach, i podśpiewując sobie, poczłapał otworzyć drzwi sklepiku. Prawie natychmiast rozległ się dzwoneczek u drzwi i do środka weszły cztery osoby. Byli to stali klienci pana Hipolita. Pan Hipolit wszystkich serdecznie pozdrowił i zaczął oprowadzać ich między regałami, służąc dobrą radą. I kiedy klienci z zadowolonymi minami opuszczali już sklepik, wtedy do środka weszła mama Cecylki. Zaczęła rozglądać się po pięknym, kolorowym wnętrzu i po wszystkich półkach, na których aż się roiło od przeróżnych zabawek. Pan Hipolit ucieszył się bardzo na widok nowej klientki i zaproponował jej swą pomoc w wybraniu odpowiedniej zabawki. Ale najpierw wypytał ją dla kogo to ma być zabawka i z jakiej okazji. I kiedy już się dowiedział, że to dla jej córeczki Cecylki, z okazji ukończenia trzeciej klasy, zaczął pokazywać jej przeróżne gry, maskotki, a nawet mówiące lalki. Lecz mama Cecylki wciąż była niezdecydowana. Chętnie słuchała rad pana Hipolita, ale stale miała jakieś dziwne wrażenie, że te wszystkie zabawki, które pan Hipolit jej proponował, to jeszcze nie to, o co by jej chodziło. A co było szczególnie dziwne, sama nie bardzo wiedziała, co by to za zabawka miała być. I kiedy już pomału zaczynała być sama na siebie zła, za to swoje niezdecydowanie, nagle jej wzrok padł na pluszowego dinozaura. Zaśmiała się na głos, i tak jakby ją coś olśniło, sama podeszła do regału i zdjęła pluszaka. Pan Hipolit pochwalił ją za dobry wybór i mama Cecylki, po zapłaceniu, z zadowoloną miną wyszła ze sklepu, niosąc pod pachą dinozaura.
Takim to sposobem pluszowy dinozaur trafił do domu Cecylki, a potem do jej pokoju. A dlaczego tak się stało? No cóż, to pozostanie tajemnicą wróżki Szedar.

Cecylka po wysłuchaniu opowieści Dino bardzo się ucieszyła, że to właśnie jej trafił się ten zaczarowany dinozaur. Ale miała też pewne obawy, które nieco mąciły jej radość. Otóż Cecylka obawiała się, czy wróżka Szedar nie będzie aby zła z tego powodu. Może ona chciałaby, aby to inne dziecko dostało tego wspaniałego dinozaura? Na szczęście obawy te szybko odrzuciła od siebie, bo doszła do wniosku, że wróżka nie po to jest wróżką, aby nie mieć na to wpływu. Uznała więc, że widocznie tak musiało być. No i wreszcie radość wzięła górę nad wszelakimi obawami. Cecylka z promienistym uśmiechem przyklękła przy wpatrzonym w nią Dino, mocno przytuliła go do piersi i szepnęła:
No i co teraz z nami będzie?
- A co ma być? Będziemy żyć, a życie nam samo podpowie, co i jak. Ale przede wszystkim ty musisz tak żyć, jak gdyby mnie tu w ogóle nie było, to znaczy, musisz robić wszystko to, co miałaś zamiar robić zanim ja zostałem ci sprezentowany.
No właśnie, o coś chciałam cię jeszcze spytać. Jak myślisz, moja mamusia wie o tobie, no wiesz… o tym, że jesteś zaczarowany?
Nie. Oprócz tego jej niezrozumiałego odczucia, że „coś” jej kazało akurat mnie kupić, nic ją nie zastanawia i niczego się nie domyśla.
A to dobrze, czy źle?
No wiesz, w końcu jestem tylko zabawką. I to dla dzieci, a nie dla dorosłych. No nie? Dlatego też nie o wszystkim mogę wiedzieć z szelmowskim uśmieszkiem odpowiedział Dino. A tak na poważnie, to myślę, że wróżka Szedar już wie co robi, po co to robi, i jak to robi. Musimy jej zaufać. A swoją drogą, to muszę ci się przyznać, iż jestem ogromnie zadowolony, że to właśnie mnie wróżka Szedar zaczarowała. I jestem niezmiernie też ciekaw co mnie czeka. A tak w ogóle, to bardzo, ale to bardzo… mi się u ciebie podoba. Mówię serio!
A myślisz Dino, że będą mogła kiedyś zobaczyć wróżkę Szedar?
Wybacz, ale na to pytanie nie umiem ci odpowiedzieć.
Celuniu, co z tobą? Dlaczego nie wychodzisz z pokoju? zawołała nagle mama, uchylając lekko drzwi i zaglądając do pokoju córki. No nie, ty ciągle jeszcze siedzisz w piżamie? Celka, co z tobą? Myślałam, że dzisiaj wyskoczysz z łóżeczka skoro świt, aby powitać pierwszy dzień wakacji... A ty co? Siedzisz jakaś taka dziwna i wpatrujesz się w swojego Dino jak w obraz... Ojej, a może ty jesteś chora?
Ach nie mamusiu… Coś ty. Pierwszy dzień wakacji i ja miałabym być chora? To by było okropne i niesprawiedliwe. Jestem zdrowa jak ryba. Chciałam sobie tylko trochę poleżeć odłogiem w ciepłym łóżeczku i rozkoszować się myślą, że nie muszę iść do szkoły. Ale już wyskakuję z pokoju, tylko pościelę jeszcze to miejsce mego... hihihi! rozkosznego leżenia odłogiem.
Oj, Celka, Celka, no przecież lubisz chodzić do szkoły rzekła mama, wpatrując się badawczo w swoją jedynaczkę. Ale masz rację. Czasami też trzeba sobie, jak to powiedziałaś: „poleżeć odłogiem” i odpocząć, nawet od tego co się lubi. Aha, zapomniałabym. My tu sobie gadu-gadu, a czas leci i niebawem przyjdzie Emilka. Dzwoniła już prawie godzinę temu, i prosiła, żebym ci przekazała, że o godzinie dziesiątej zjawi się u ciebie, aby zabrać cię na basen. Chodź więc na śniadanie, bo została ci tylko godzinka do jej przyjścia.
Kiedy mama wyszła z Cecylki pokoju, Dino zaczął podskakiwać jak ping-pong, odbijając się od podłogi swoimi potężnymi, tylnymi łapami. Podskakiwał i podskakiwał, aż mu berecik z pomponikiem zjechał na oczy.
Jak ja się cieszę, że idę na basen! Nie wiem, skąd ja wiem co to jest basen. Ale to też mnie cieszy, że nie wiem, skąd wiem. Hura! Ale to fajne uczucie!
No coś ty? Z pluszakiem mam iść na basen?
A to jest pewne, że tak. Czuję to całym sobą. Wszędzie mnie musisz brać ze sobą. Widocznie to jest moje przeznaczenie: być tam, gdzie i ty… i na odwrót. Tak chce wróżka Szedar. Czuję to wyraźnie.
Tak chce wróżka Szedar? O matko, to nie mamy wyjścia. Musimy razem iść na basen.
Po chwili Cecylka po porannej toalecie siedziała już przy stole w kuchni i kończyła jeść śniadanie. Robiła sobie jednocześnie kanapki na basen. Mama zaś przygotowała coś do picia i wymyła trochę owoców. Potem razem spakowały plecak i Cecylka była już gotowa do drogi. Wnet rozległ się dzwonek u drzwi. Przyszła Emilka.
Fajnie, jesteś już gotowa i nie muszę na ciebie czekać zawołała od progu Emilka. — To chodźmy. Im wcześniej, tym lepiej. Zajmiemy lepsze miejsce.
Poczekaj momencik, muszę tylko zabrać jeszcze coś z pokoju powiedziała Cecylka i pobiegła przez przedpokój.
Czyś ty oszalała? Z pluszakiem chcesz iść na basen? krzyknęła mama na widok córki, niosącej pod pachą dinozaura.
Jaki fajowy! Skąd go masz? Emilka również zareagowała natychmiast na widok przyjaciółki z pluszakiem pod pachą.
Wczoraj dostałam go od mamusi powiedziała Cecylka, robiąc smutną minę w kierunku mamy.
Celuniu, już ci mówiłam, iż bardzo się cieszę, że aż tak polubiłaś tę zabawkę-przytulankę, ale żeby od razu iść z nią na basen? Przecież ona jest z pluszu, a nie z gumy. Więc co za pożytek będziesz miała z niej na basenie? Tylko nosić ją będziesz musiała. A do noszenia to ona nie jest zbyt wygodna.
Och, mamusiu, to nic. Ja tak bardzo pokochałam mojego Dino, że chcę go zawsze mieć przy sobie słodziutkim głosikiem powiedziała Cecylka i rzuciła błagalne spojrzenie w kierunku Emilki.
Proszę, niech jej pani pozwoli wziąć tego cudaka poprosiła Emilka. Ja jej pomogę go nosić.
Już dobrze. Co mam z wami zrobić zgodziła się w końcu mama. Idźcie, ale uważajcie na siebie i najpóźniej o szesnastej macie być z powrotem w domu. Obydwie. Emilko, ty zostaniesz u nas na obiedzie. Tak uzgodniłam z twoją mamą. No, to przyjemnej kąpieli wodnej i słonecznej. Odmaszerowały…! Raz, raz… raz, dwa, trzy, cztery, lewa, lewa…!
I dziewczynki odmaszerowały z plecakami na plecach, niosąc dinozaura za przednie łapy. A kiedy znalazły się już na klatce schodowej, Emilka natychmiast chciała wiedzieć o co Cecylce chodziło z tym pluszakiem. Dlaczego tak się uparła, by go wziąć ze sobą na basen. Cecylka świadoma tego, że nie może wszystkiego opowiedzieć, opowiedziała jej tylko tyle ile mogła. Podkreślała przede wszystkim fakt, że tak bardzo pokochała tę przytulankę, iż będzie ją ze sobą wszędzie taszczyć… i już… i kropka. Cecylka żałowała oczywiście, iż nie może swą najlepszą przyjaciółką wtajemniczyć w prawdziwą historię Dino. Ale co było robić? Tajemnica jest po to, aby ją zachować. Wróżka Szedar jest tajemnicza, więc i historia Dino musi tajemnicza pozostać.
Emilce wystarczyło wyjaśnienie Cecylki. Znała swoją przyjaciółkę od lat i wiedziała, że jak ona się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. Uznała więc, że pluszak na basenie, to jeszcze jeden z objawów jej upartości i fanaberii, nad którymi nie ma co się zastanawiać. Po prostu szkoda czasu.
Dziewczynki w drodze na basen postanowiły iść na skróty, czyli przez miejski park. Właśnie wchodziły do parku, gdy nagle usłyszały głośny pisk jakiegoś dziecka. Przechodzący tamtędy ludzie rozglądali się dookoła, ale nie reagowali. Każdy podążał w swoją stronę, puszczając rozpaczliwy pisk dziecka mimo uszu. Natomiast dziewczynki natychmiast nastawiły uszu i wzrokiem zaczęły szukać miejsca skąd dochodził ten pisk. Z przerażeniem stwierdziły, że w centrum parku, w stawie, topi się jakieś dziecko. Cecylka nie wiele się zastanawiając zrzuciła z pleców plecak i z Dino pod pachą pobiegła w tamtą stronę. Emilka zaś podniosła Cecylki plecak z ziemi i pobiegła za nią. Gdy Cecylka dobiegła do stawu i najbliżej tego miejsca, w którym kilkadziesiąt metrów od brzegu topiło się jakieś dziecko, postawiła na ziemi Dino i sama wskoczyła do wody. Na szczęście Cecylka umiała znakomicie pływać. Płynęła w kierunku topiącego się dziecka, kiedy nagle, przed jej nosem „wyrosła” jakaś deska, podobna do deski surfingowej. Cecylka przeraziła się, ale wtem zobaczyła dwa czerwone promienie, padające od brzegu wprost na tę deskę. Domyśliła się że to sprawka zaczarowanego Dino, więc natychmiast się uspokoiła. Jedną ręką chwyciła deskę i jeszcze szybciej zaczęła pruć wodę. Za parę sekund była już przy topiącym się dziecku. Złapała go mocno za rękę i wciągnęła na deskę. Sama zaś jak szalona zaczęła kopać nogami wodę, a rękami popychać deskę wraz z dzieckiem do brzegu. Przy brzegu, gdzie było już całkiem płytko, chciała wziąć go na ręce i zanieść na brzeg, ale malec (okazało się, że był to mały chłopczyk) kurczowo trzymał się deski i nie chciał jej puścić. Cecylka zaczęła łagodnym głosem do niego przemawiać:
No nie bój się już. Już jesteś uratowany. Zaniosę cię na brzeg i pójdziemy poszukać twojej mamusi.
Nie, nie, nie… w kółko powtarza chłopczyk, dzwoniąc przy tym niemiłosiernie zębami.
Nie było wyjścia. Cecylka, choć sama była niewielkiego wzrostu, postanowiła jakoś zanieść malca na brzeg, i to razem z deską. Zaparła się nogami o muliste dno i nabrała ogromny łyk powietrza. Po czym chwyciła malca od tyłu pod pachy (z przodu nie mogła, gdyż ten wciąż zawzięcie trzymał przed sobą deskę) i z gromkim okrzykiem: „hooop!” podniosła go do góry… jak piórko. Cecylka była zaskoczona swoją nagłą siłą, ale gdy znów zobaczyła takie same dwa czerwone promienie jak poprzednio, zrozumiała wszystko.
Brzeg stawu był nieco spadzisty, a ociekająca z Cecylki woda i z niedoszłego topielca oraz deski, uczyniła go do tego śliskim. Dlatego Cecylka nie mogła wyjść na brzeg. Ciągle ślizgała się po nim i zjeżdżała z powrotem do wody. Ale chłopczyka nie upuściła, wciąż trzymała go wraz z deską przed sobą.
Emilka w tym czasie biegała po brzegu tam i z powrotem, i nie wiedziała co robi, a co dopiero, co ma zrobić. Niestety, zaistniała sytuacja przerosła ją, a lęk o przyjaciółkę i o tonącego ogarnął ją tak mocny, że aż jej mowę odjęło. Wreszcie się zatrzymała i zaczęła chaotycznie machać rękami i wydawać z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki:
Ce… cho… da… re… ja… po… charczało w gardle wystraszonej dziewczynki.
Dino, no zrób coś. Z Emi coś nie gra zawołała półgłosem Cecylka przy kolejnym zjeździe z brzegu do wody. Pomóż wyjść.
Sie robi również półgłosem zawołał Dino.
Po krótkiej chwili Cecylka wraz z chłopczykiem stała już pewnie na brzegu. I kiedy tam się już znalazła, przez moment zastanawiała się kto bardziej potrzebuje pomocy, chłopczyk czy Emilka. Chłopczyk trząsł się niesamowicie na całym ciele i ciągle powtarzał to swoje, „nie i nie”, i dalej trzymał się kurczowo deski. A Emilka z wybałuszonymi oczami wpatrywała się to w Cecylkę, to w chłopczyka, i nic, ani słowa nie potrafiła z siebie wydusić. Wreszcie Cecylka jak nie huknie:
Haloooo! Oprzytomnijcie już w końcu, bo ja nie jestem siostrą miłosierdzia, i nie wiem co mam z wami zrobić… Haloooo! No już!
Chłopczyk się rozpłakał i wypuścił z rąk deskę, która z głośnym „pac” upadła na Dino. Emilka też się rozpłakała i usiadła na ziemi obok przykrytego deską Dino. A Cecylka natychmiast podskoczyła do deski i zdjęła ją z Dino. Natomiast Dino, cichaczem odsapnął i puścił do Cecylki oczko.
Ufff!!! Nareszcie! z bezgraniczną ulgą odsapnęła Cecylka. Nareszcie jakiś ludzki odgłos. I choć mi ulżyło, to i tak proszę cię Emi, skończ już buczeć, bo trzeba się zająć malcem. Musimy odnaleźć jego mamę.
Już… już… już dochodzę do siebie płaczliwym głosem wydukała Emilka.
Cecylka w oczekiwaniu na dojście przyjaciółki do siebie, podskoczyła do chłopczyka i zaczęła go wycierać wyciągniętym z plecaka ręcznikiem. Chłopczyk płakał już coraz ciszej. W końcu przestał płakać i wyszeptał: „Ja chcę do mamy”. Cecylka ucieszona, że chłopczyk w końcu przemówił normalnie, przytuliła go do siebie i bardzo łagodnym głosem powiedziała:
No pewnie, że czas już do mamy. Zaraz ciebie do niej zaprowadzę, ale musisz mi najpierw powiedzieć, jak ty się nazywasz. Bo ja się nazywam Cecylka, ale możesz mi mówić Cela. A to jest moja przyjaciółka Emilka, ale możesz jej mówić Emi. A tu, widzisz? To jest moja najukochańsza przytulanka. To jest dinozaur Dino. Ładny, nie? No a teraz powiedz, jak ty się nazywasz.
Ja się nazywam Stasiu, a moja mama nazywa się Hela, i ona ma na głowie taki słomkowy kapelusik od babci Zosi. Malec wyrzucił z siebie jednym tchem.
Aha, to dobra informacja pochwaliła Stasia Cecylka. A powiedz mi, co ty tu robiłeś sam bez mamy?
Nie sam. Mama była ze mną, ale ona tam została z jakąś panią, a ja chciałem iść na basen. Chciałem mamie pokazać jak ja już umiem pływać, bo nasza pani z przedszkola nas uczyła na takim zakrytym basenie, wtedy kiedy było dużo śniegu na dworze. Ale mama powiedziała, że jutro, a ja chciałem dzisiaj. I jak mama stała z tą panią, to ja szybciutko pobiegłem do wody… bo ja wiedziałem, gdzie jest woda, no i, no i… nie wiem czemu ja nie płynąłem. Ja bardzo się bałem, bo woda wleciała mi do noska… Ja chcę do mamy! Stasiu na powrót się rozpłakał.
No nie płacz już Stasiu. Zaraz znajdziemy twoją mamę. Cecylka pocieszała chłopczyka, zdejmując z niego mokrą koszulkę. Tylko muszę zdjąć z ciebie twoje mokre i zimne ubranko, bo cały się trzęsiesz z zimna. I wiesz co? Założę ci mój dres, no, przynajmniej bluzę z dresu, bo spodnie to będą za duże na ciebie. Poczekaj, wyciągnę go tylko z plecaka. No popatrz, ładna bluza, nie? Pasuje do koloru twoich niebieskich oczek… O, widzisz, wyglądasz jakbyś był w pięknym płaszczyku. Poczekaj, tylko podwinę ci rękawki, bo są za długie… No, teraz wyglądasz znakomicie. A gdzie są twoje buciki? Chyba nie przyszedłeś tutaj na bosaka?
Co ty mówisz? W bucikach przecież się nie pływa. Moja mama tak mi mówiła. Buciki najpierw trzeba zdjąć, a potem można iść do wody. Dlatego ja moje buciki zdjąłem.
Aaa, no to bardzo dobrze. A gdzie zdjąłeś te twoje buciki? spytała Cecylka, rozglądając się po brzegu. O, chyba widzę! Tam leżą takie niebieskie sandałki. Są to twoje?... Stasiu, Stasiu, popatrz tam biegnie jakaś pani. Może to twoja mama?
Okazało się, że to rzeczywiście była mama Stasia. Stasiu na jej widok zerwał się z ziemi i pobiegł naprzeciw z płaczem i krzykiem: „Mama, mama, mama!” A mama Stasia w biegu chwyciła swojego syneczka na ręce, i płacząc również, podeszła z nim do dziewczynek.
Cecylka opowiedziała jej co się stało. A mama Stasia, słuchając Cecylki, ściskała malca i płakała bezgłośnie. Potem wyściskała Cecylkę i nawet Emilkę, która w międzyczasie już całkowicie doszła do siebie.
Emilka powiedziała jej wtedy, że jest szczęśliwa, iż ma tak odważną przyjaciółkę, bo to dzięki niej Stasiu żyje. Gdyż ona sama, była tak przerażona, że nawet krzyczeć i wzywać pomocy nie umiała.
Mama Stasia była bezgranicznie wdzięczna Cecylce. Powiedziała jej, że od tej pory będzie kimś bardzo ważnym w jej życiu. Że zawsze będzie o niej pamiętać, i że zawsze będzie służyć jej swoją pomocą. Nawet wtedy, kiedy Cecylka będzie już dorosła. Dlatego też poprosiła Cecylkę o jej adres i numer telefonu. Potem przebrała Stasia w suche ubranko, jakie miała na szczęście w koszyku, pożegnała się z dziewczynkami, i niezmiernie szczęśliwa, tuląc synka w ramionach, odeszła.
Dziewczynki pozostały same. Usiadły z powrotem na ziemi i wzrokiem odprowadzały mamę Stasia i jego samego, wtulonego w maminych ramionach. A kiedy odchodzący byli już przy alejce prowadzącej do wyjścia z parku, obydwie usłyszały głos Stasia: „Kocham cię Cela! I Emi też kocham! Nawet Dino kocham!”.
Celuśka, ty naprawdę jesteś niesamowicie odważna stwierdziła Emilka, kiedy Stasio ze swoją mamą zniknęli już zupełnie. Po czym objęła przyjaciółkę i dodała: Jesteś jak Batman, albo i lepsza!
Emi, Emi, nie przesadzaj! zaśmiała się Cecylka. Ale muszę ci się przyznać, że sama jestem zaskoczona swoją odwagą. Teraz tak myślę, bo przedtem nie zastanawiałam się nad tym. Wiedziałam tylko jedno, że muszę uratować tonącego, i to za wszelką cenę… No, już po wszystkim. I na szczęście wszystko się dobrze skończyło. A więc idźmy na ten basen. Przebiorę się tylko, bo moja mokra sukienka mnie ziębi. Dobrze, że moja mama zapakowała mi do plecaka mój dres. Widzisz, jak się przydał?
Było już południe, kiedy dziewczynki dotarły na basen. Na basenie było sporo dzieci. Wiadomo, pierwszy dzień wakacji. Dziewczynki rozglądały się za jakimś w miarę dobrym miejscem na rozłożenie koca. I wtedy, kilku chłopców doskoczyło do nich, i zaczęło się naśmiewać z Cecylki, że pomyliła plusz z gumą. Dwóch chłopców próbowało jej nawet wyrwać Dino spod pachy. Chcieli go wrzucić do wody, by sprawdzić jego umiejętności utrzymywania się na powierzchni. Na szczęście Dino cichaczem puścił dwa krótkie promyczki… i chłopcy odskoczyli jak piorunem rażeni.
Cecylka słyszała wyraźnie jak Dino zamruczał cichutko i wnet zobaczyła jak z jego oczu wyskoczyły dwie czerwone „kreski”. Z jednego oka dla jednego chłopaka, z drugiego oka dla drugiego. I kiedy chłopcy odskoczyli od niej natychmiast, poczuła się pewniej. Po chwili jednak przyszła jej do głowy niepokojąca myśl. Otóż Cecylka obawiała się, że te ognistoczerwone promienie, które tym razem miała okazję zobaczyć z bliska bardzo wyraźnie, widzieli też wszyscy dookoła. Wtedy Dino jak gdyby odgadł jej myśli i ledwie słyszalnym szeptem powiedział:
Nie martw się Cecylko. Moją moc widzisz tylko ty i ja.
I wróżka Szedar na głos dokończyła Cecylka.
Coś ty powiedziała? zapytała zaskoczona Emilka. Jaka wróżka?
Nie powiedziałam wróżka, tylko… no wiesz, skłamałam i powiedziałam… ważka siada, bo chciałam przestraszyć tych wstrętnych chłopców, żeby mi Dino nie wyrwali.
Cecylka wymyśliła na poczekaniu małe kłamstewko, lecz wcale nie była z siebie zadowolona. Nie lubiła nikogo okłamywać, a co dopiero najlepszą przyjaciółkę. No ale jak mus, to mus.
Dziewczynkom nie udało się niestety zająć dobrego miejsca. Wszystkie miejsca w pobliżu niecki basenu były już zajęte. Rozłożyły więc koc w lewym rogu basenu, w cieniu ogromnego kasztana. Ale Cecylka była nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo dopiero teraz zaczęła odczuwać zmęczenie po przedpołudniowych emocjach. Wolała się więc schować przed wrzawą dzieciaków. Bo w wodzie było głośno, a przy wodzie jeszcze głośniej. Ale było jeszcze coś, co zaważyło na tym, iż Cecylka wolała być mało widoczna. Po prostu nie chciała się narażać więcej na kpiny ze strony dzieci, no i w razie czego, oszczędzić moc Dino.
Dziewczynki usiadły na kocu, i pierwszą rzeczą do jakiej się zabrały, było jedzenie. Obydwie poczuły się tak okropnie głodne, że wszystkie kanapki i owoce, jakie tylko miały w plecakach, zjadły od razu. W trakcie jedzenia Cecylce przyszło na myśl, że Dino też musi być głodny. Dlatego kiedy Emilka nie patrzyła, podsunęła mu pod pyszczek kawałek jabłka. Ale Dino uśmiechnął się tylko i pokręcił przecząco łebkiem.
Dzień był upalny, ale Cecylka nie miała ochoty na kąpiel. Emilka rozumiała ją doskonale, dlatego nie nalegała i sama poszła popływać. I kiedy Cecylka została na kocu sama, mocno przytuliła do siebie Dino i słodziutko szepnęła mu pod berecik:
Kocham cię Dino.
Wiem, i też cię kocham odpowiedział Dino i figlarnie zamrugał oczkami.
Po chwili umęczona Cecylka zapadła w głęboki sen. Wtulona w Dino, z przyklejonym uśmiechem na twarzy, spała w najlepsze. Gdy Emilka wróciła na koc, nie budziła przyjaciółki. Położyła się cichutko obok i zajęła się czytaniem swojej ulubionej książki o przygodach Pippi Langstrump.
Ejże, Emi, ty też dostałaś od swoich rodziców Pippi Langstrump? spytała Cecylka, kiedy po półgodzinnym głębokim śnie, otworzyła oczy.
A to wcale nic dziwnego. Oni przecież często kupują te same książki odpowiedziała Emilka. Ale wyobraź sobie, moja mama mówiła, że jak była w naszym wieku, to też czytała o przygodach tej szalonej dziewczynki z warkoczykami, ale wtedy ona nie nazywała się Pippi Langstrump, tylko Fizia Pończoszarka. Śmieszne, nie?
Dziewczynki opuściły basen już o godzinie piętnastej, aby spacerowym krokiem móc jeszcze przejść przez park i w ciszy porozmawiać o wakacyjnych planach. Za tydzień dziewczynki wraz z rodzicami wyjeżdżały na wczasy nad morze. Musiały więc omówić jaki sprzęt powinny wziąć ze sobą, aby jeszcze bardziej umilić sobie czas spędzany na plaży, na morskich falach i na wędrówkach wzdłuż linii brzegowej morza. Szły powoli. A przez park, całkiem powoli. Noga za nogą. Spoglądały chwilami na staw, ale nic nie wspominały o tym, co się w nim przed południem wydarzyło. Każda na swój sposób przeżyła to wydarzenie. I każda na swój sposób doświadczyła czegoś innego. Więc każda też na swój sposób (i to każda z osobna) musiała najpierw przetrawić w sobie to wszystko. I tak rozmawiając, przeszły park, dwie ulice, i już dochodziły do kamienicy Cecylki, gdy nagle zauważyły niemal jednocześnie, że w przeciwległej kamienicy, na pierwszym piętrze w otwartym oknie stoi mała dziewczynka i niebezpiecznie się wychyla. Cecylka bez zastanowienia przebiegła przez ulicę i podskoczyła pod okno. I już chciała zawołać do malutkiej dziewczynki, aby się cofnęła, lecz było już za późno. Dziewczynka wypadła z okna… i spadła wprost w ramiona Cecylki. A Cecylka zdążyła tylko zauważyć dwa czerwone promienie. Jeden lecący wraz z dziewczynką z pierwszego piętra, a drugi gdzieś na niej samej. Wszystko to działo się w ułamkach sekund. Cecylka, widząc wypadające dziecko, odruchowo opuściła Dino spod pachy i rozłożyła ramiona. A Dino, spadając na ziemię, już w locie wysłał dwa zaczarowane promyki. I wszystko zakończyło się szczęśliwie.
Cecylka z płaczącą dziewczynką na rękach odwróciła się i zawołała do Emi, by podeszła do nich i podniosła Dino z ziemi. Lecz Emilka stała bez ruchu i nie reagowała. Wpatrywała się tylko w Cecylkę z rozdziawioną buzią i z wytrzeszczonymi oczami.
No co tak stoisz?! zawołała przez ulicę Cecylka. Masz minę jakbyś kijankę połknęła. Długo mam jeszcze tak czekać?! Rusz się wreszcie!
Trochę to trwało zanim Emi doszła do siebie i pojęła o co Cecylce chodzi. Wreszcie się ruszyła. Przechodziła przez ulicę jak gdyby w zwolnionym tempie. Szczęście, że akurat żadne auto nie przejeżdżało. W końcu stanęła przed Cecylką, i świdrując ją oczami, i jąkając się niesamowicie, wymamrotała:
Baaa-ttt-maaaan…
Emi, postraszyło cię, czy jaka choinka? zawołała Cecylka, przytulając do siebie płaczącą dziewczynkę. Skończ z tym fantazjowaniem i podnoś z ziemi Dino. No i chodź za mną.
Dziewczynki dotarły po schodach na pierwsze piętro. Cecylka popatrzyła na Emi i doszła do wniosku, że ona znów potrzebuje trochę czasu, aby się otrząsnąć. Nie prosiła jej więc o nic, tylko sama nacisnęła nosem przycisk dzwonka u drzwi. W drzwiach stanęła dziewczyna nie wiele starsza od nich. Wtedy Cecylka podała jej do rąk uśmiechniętą już małą i powiedziała:
Powinnaś bardziej uważać na swoją siostrzyczkę… I będzie lepiej, jak zamkniesz okno.
Dziewczyna wzięła małą z rąk Cecylki i stała z nią w ramionach bez jakiejkolwiek reakcji. Patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami, to na poważną Cecylkę, to znów na ciągle oniemiałą Emi. Cecylka nie powiedziała już nic więcej, odwróciła się tylko do Emi i zabrała jej z rąk Dino. Po czym szarpnęła ją za rękę i pociągnęła po schodach w dół.
Kiedy dziewczynki na powrót znalazły się na ulicy, Emilka doszła już do siebie na tyle, by objąć Cecylkę i wyszeptać:
Cela, co to wszystko ma znaczyć? Zaczynam się ciebie bać.
No to pięknie! To mi przyjaciółka. Ja myślałam, że ty mnie kochasz. A ty
się mnie boisz? Pięknie, wspaniale!
Och, Celuśka, to nie tak. Pewnie, że cię kocham, ale te twoje dzisiejsze akcje ratunkowe mnie przerosły. Jeszcze po jednej nie doszłam do siebie, a ty już mi drugą zaserwowałaś… Istny Batman, mówiłam…
Posłuchaj Emi. Sama jestem zaskoczona tym co się dzisiaj wydarzyło, ale ty zaś nie przesadzaj i przyjmuj rzeczy takimi, jakimi są. Ot, pomogłam dwóm maluchom, i tyle. Widocznie tak miało być.
Masz rację. Przecież ty zawsze i wszędzie pomagasz innym. Już tak masz. Tylko przykład brać z ciebie. Ale… ale dzisiaj, nie tylko pomagałaś… ty uratowałaś dwa życia…
No i dzięki Bogu, że mi się udało Cecylka przerwała przyjaciółce. Emi obiecaj mi, że nie będziesz się już niczemu dziwiła, tylko w razie… jakby gdyby… no wiesz, jakby przyszło co do czego, to będziesz mi pomagała.
Obiecuję! Moja ty kochana Batmanko w spódnicy.
Punktualnie o godzinie szesnastej obydwie dziewczynki weszły do domu Cecylki. Mama Cecylki już w progu rzuciła się na córkę i wyściskała ją z każdej strony.
Nie masz pojęcia, jaka dumna jestem z ciebie, moja ty kochana bohaterko! wołała mama. Pani Hela, mama Stasia, zadzwoniła do mnie przed chwilą i wszystko mi opowiedziała. Jesteś wspaniałą dziewczynką…! Wspaniałym człowiekiem!
Mamuś, puść mnie, bo mnie udusisz śmiała się Cecylka. Przecież to nic takiego. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
Nie, nie zgadzam się. Nie każdy zawołała Emilka. A pani nie wie jeszcze o jednym…
Że my jesteśmy głodne jak dwa wilki szybko dopowiedziała Cecylka, przerywając przyjaciółce, i dając jej znaki mimiką twarzy, by zamilkła.
Po obiedzie dziewczynki zmyły naczynia, a potem poszły do pokoju Cecylki pograć trochę na komputerze. Ale to granie jakoś nie bardzo im wychodziło. Emilka ciągle myślała o tym, co się do tej pory wydarzyło za sprawą przyjaciółki, i nie mogła tych myśli od siebie odpędzić.
Emi, albo ty grasz, albo gadaj w końcu co ci leży na sercu, bo widzę przecież, że nie bardzo jesteś obecna zagaiła Cecylka, obserwując przyjaciółkę.
No dobrze, powiem zaczęła Emi. Dlaczego ty…
Dlaczego ja nie chcę, aby moja mama wiedziała o wszystkim? Cecylka dokończyła za Emi. Byłam pewna, że o to ci chodzi. A więc powiem ci, że sama dokładnie nie wiem. Może dlatego, żeby się o mnie na zapas niepotrzebnie nie martwiła? A może też dlatego, żeby mi nieświadomie nie przeszkodziła? No wiesz, w razie czego... w razie jakby gdyby. Tak czy owak, myślę że lepiej będzie dla wszystkich, jeśli nie o wszystkim będzie wiedziała.
Chyba masz rację. Tak będzie lepiej zgodziła się wreszcie Emilka i poczuła się dużo, dużo lepiej.
Emilka wpatrywała się w swoją wspaniałą przyjaciółkę i czuła jak ogarnia ją miłe uczucie. Czuła się ważna. Bo to tylko ona była wtajemniczona we wzniosłe sekrety przyjaciółki.
Późnym wieczorem, Cecylka leżała w łóżku wraz z Dino i szeptem rozmawiała z nim na temat minionego dnia.
Myślisz Dino, że wróżka Szedar jest z nas zadowolona? spytała nagle.
Myślę, że tak. Ale myślę też, Cecylko, że jeszcze mamy wiele do zrobienia. Po prostu czuję to, o tu odpowiedział Dino, wskazując łapką na swe pluszowe ciałko w miejscu, gdzie powinno być serce.

Minął tydzień. Cecylka i Emilka szczęśliwe siedziały na ciepłym piasku i chłodziły sobie stopy w nadbiegających morskich falach. Słońce świeciło przecudnie. Błękit nieba odbijał się w falującym morzu, tworząc jak gdyby błękitny, bezkresnych rozmiarów dywan wodny, przetkany złotem promyków słonecznych. Wszystko dookoła pulsowało na wietrze. Pulsowało własną energią, własnym życiem. Wspaniale było tak sobie siedzieć i podziwiać tę cudowną naturę i wsłuchiwać się w szum fal, krzyk mew… a krzyk wczasowiczów puszczać mimo uszu. Cudowny czas, cudowne i niezapomniane chwile. Lato. Wakacje.
Dino siedział na kocu pomiędzy rodzicami obydwu dziewczynek i bacznie obserwował Cecylkę i siedzącą obok niej Emilkę. Jemu również bardzo się spodobało morze i nagrzany słońcem piasek na plaży. Ale było jednak coś, co mu się nie podobało. A mianowicie to, że Cecylka akurat weszła sama do wody, zostawiając Emilkę na brzegu, a fale co rusz, przysłaniały mu widoczność. Raz widział Cecylki głowę, a raz fale ją zakrywały i nie widział nic. Po chwili Emilka sama wróciła do rodziców na koc, a Cecylka pływała dalej, i to coraz dalej od brzegu. Wszyscy siedzący na kocu zajęli się rozmową i nikt nie zwracał uwagi na pływającą Cecylkę. Każdy był pewien jej zdolności pływackich. Dino zaś szalał wewnętrznie z niepokoju. Gdyby mógł z pewnością zacząłby krzyczeć. Niestety, nie mógł.
Cecylka pływała wyśmienicie. Ale tym razem przeceniła swoje umiejętności. Pływanie w morzu jest o wiele trudniejsze niż w basenie. Morze wciąga pływającego w swoją dal i wrócić do brzegu jest bardzo trudno. Cecylka płynęła i płynęła. I kiedy się odwróciła, żeby popatrzeć na swych bliskich siedzących na kocu i pomachać im z wody, z przerażeniem stwierdziła, że nie widzi brzegu. Spanikowała. Zamknęła oczy i zaczęła szybko płynąć w kierunku plaży. Tak jej się przynajmniej wydawało, że w takim kierunku płynie. Pruła wodę niczym strzała. I zamiast zbliżać się do brzegu, oddalała się od niego. Cecylka zupełnie straciła orientację. Gdy otworzyła oczy z nadzieją, że ujrzy już brzeg, zamarła. Dookoła woda. Wodny bezkres. Doznała szoku, a jej ręce i nogi ogarnął paraliż. Poszła pod wodę. Pod wodą nieco oprzytomniała i przypomniała sobie o Dino. Wypłynęła na powierzchnię i resztkami tchu zaczęła go wzywać… Ale nic, zupełnie nic się nie działo. Cecylka oczami wyobraźni zobaczyła swoich zrozpaczonych rodziców. Położyła się na plecach, by choć trochę odsapnąć i zebrać skołatane myśli. I wtedy popatrzyła w niebo, na słońce. Doznała olśnienia. Przypomniała sobie, że gdy siedziała z Emi na brzegu morza, to słońce świeciło jej w twarz, więc od razu skojarzyła sobie, że aby płynąć w kierunku brzegu, musi mieć słońce z tyłu. Cecylka odzyskała nadzieję, a wraz z nią siły. Postanowiła płynąć zupełnie spokojnie i według słońca sprawdzać kierunek. Po niedługiej chwili z radością stwierdziła, że gdy płynie na fali i przez jakiś czas razem z nią, widzi już całkiem wyraźnie gęsto zaludnioną plażę. Ale niestety, fala morska była szybsza i wyprzedziła ją i Cecylka znów znalazła się pomiędzy falami, tracąc z oczu upragniony brzeg. Na szczęście nie załamywała się. Dalej spokojnie płynęła. Trochę kraulem. Trochę żabką. I aby odsapnąć i nabrać sił grzbietem. Aż tu nagle: „Brzeg! Plaża!” głośno krzyknęła gdzieś w przestrzeń. Skąd miała jeszcze tyle siły, aby tak głośno krzyknąć? Sama nie wiedziała i sama sobie się dziwiła.
Po chwili Cecylka leżała już na brzegu i pozwalała falom przelewać się przez siebie. Była wyczerpana zupełnie. Ale była uratowana. Nie wiadomo jak długo by tak jeszcze leżała, gdyby nie jej świadomość, której na szczęście nie utraciła. A świadomość nakazywała jej pozbierać się jakoś i jak najszybciej odszukać swoich bliskich, póki oni sami nie zaczną jej szukać. A tego Cecylka chciała im oszczędzić. Cecylka straciła zupełnie poczucie czasu i nie miała pojęcia jak długo była w morzu. Dlatego postanowiła niezwłocznie wstać i dotrzeć do swoich. Zdawała sobie sprawę, że dopłynęła na brzeg w niewiadomym miejscu. Tym bardziej musiała się pośpieszyć. Powoli podniosła głowę i popatrzyła na radośnie bawiące się w pobliżu dzieci oraz ludzi leżących pokotem i zażywających kąpieli słonecznej. Potem przewróciła się na plecy i popatrzyła w niebo. I znów słońce przyszło jej z pomocą. Wiedziała gdzie słońce wschodzi, a gdzie zachodzi. Podniosła się z wielkim trudem, i krok po kroku, udała się wzdłuż linii brzegowej na zachód. Po drodze, z każdym krokiem, Cecylce przybywało sił. Szła coraz raźniej i szybciej. Po głowie krążyły jej różne myśli. Jedne nakazywały jej jak najszybciej rzucić się mamie w ramiona i się wypłakać. Inne, trzymać się mocno i nie zdradzić się swoją nierozwagą, a właściwie głupotą. Wolałaby pozostać twardą i nie martwić rodziców. Dlatego w końcu postanowiła nie wymiękać. Gdy tak szła po piasku, coraz bardziej drżąc z zimna na całym ciele, i marząc o cieplutkim płaszczu kąpielowym nagrzanym promieniami słonecznymi, nagle gdzieś w oddali usłyszała nawoływania swojej przyjaciółki: „Celaaa! Celkaaa! Celuniaaa!!!” Cecylka zaczęła biec w kierunku wydm, skąd dochodził ten wspaniały dźwięk, który zaczął jej się wydawać coraz bardziej podobnym do dźwięku chóru anielskiego. Wreszcie nie wytrzymała i zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy jak nowo narodzona:
Tu jestem! Tu jestem! Już idę do ciebie! wrzeszczała wkoło, nawet jeszcze wtedy, kiedy Emi stała już przy niej.
Jak mogłaś zostawić mnie samą na tak długo?! — spytała Emilka, przechodząc poślizgiem z anielskiego tembru głosu do wrzasku z piekła rodem. Tyś już chyba całkiem zwariowała! Najpierw sobie pływasz tak długo, a potem jeszcze urządzasz samotne wędrówki po plaży. A ja sterczę sama na kocu i nudzę się już jak stary mops. A ty co? Ale z ciebie przyjaciółka!... Ty, poczekaj, poczekaj… A może ja ciebie nudzę już swoją osobą i dlatego wolałaś być sama?
No coś ty, Emi? zawołała Cecylka. Niech ci nigdy takie myśli nawet do głowy nie przychodzą. Ale masz rację, że tak na mnie nawrzeszczałaś. Zasłużyłam sobie na to swoją głupotą… Bo w morze tak daleko wypłynęłam. Wyobraź sobie, że ledwie wróciłam. Z morzem nie ma żartów. Zapamiętam to do końca życia… Lecz rodzicom ani mru-mru!
O matko, biedna Cela! I co, jak się czujesz? Emilka natychmiast doskoczyła do przyjaciółki i przytuliła ją. Przepraszam, nie powinnam tak na ciebie naskakiwać.
Nie przepraszaj. Zasłużyłam sobie na paternoster Cecylka uspokoiła Emi. Nawet nie wiem jak długo mnie nie było. Rodzice niczego nie zwęszyli?
Nie. Tylko twoja mama powiedziała, że ty jak zwykle przesadzasz z wodą i na pewno wrócisz na koc granatowa z zimna.
No, to w porządku. Bo najbardziej się bałam, że będą się okropnie o mnie martwić. Chodź Emi, muszę jak najszybciej założyć mój ciepluni płaszcz kąpielowy, bo stracę wszystkie zęby. Brrrr! Ale mi zimno!
Dziewczynki dochodziły do rodziców. Ale nikt z nich je jeszcze nie zauważył. Natomiast Cecylka już z daleka spostrzegła czerwone dwa punkciki, czyli oczy Dino. Trochę się zaniepokoiła, bo to na pewno coś oznaczało. Zła była na siebie, że go zostawiła samego na tak długo. Zaczęła biec. Emilka za nią.
Mama Cecylki na ich widok natychmiast poderwała się z koca i podniosła z piasku córki płaszcz kąpielowy, po czym głośno zawołała:
Mówiłam… mówiłam, że ten mors wróci granatowy. Och, Celcia, czy ty zawsze musisz aż tak przesadzać z wodą? Widzę, że jesteś zmarznięta do szpiku kości. No, wkładaj szybciutko płaszcz i nie trzep się już tak, bo nas wszystkich zachlapiesz wodą ociekającą z twoich włosów. O, popatrz, zachlapałaś nawet Dino… Ojej, patrzcie, patrzcie… wygląda jakby płakał. Niesamowite. Odsuń się Cela, bo zachlapiesz go całego.
Cecylka wskoczyła w płaszcz kąpielowy i natychmiast podniosła Dino z koca. Odeszła z nim kawałek i przytuliła go mocno do twarzy.
Jesteś, jesteś… kochana Cecylko. Jak ja się cieszę Dino szepnął od razu.
Przepraszam Dino, że tak długo kazałam ci na siebie czekać powiedziała Cecylka również szeptem.
Szalałem z niepokoju. Straciłem cię z oczu i nie wiedziałem, czy potrzebujesz pomocy. Zresztą, nie widząc ciebie, i tak nie mógłbym ci pomóc. I to było dla mnie najgorsze… Kocham cię Cecylko. Tak bardzo cię kocham jak nikogo na świecie.
Ja też cię kocham. Pogadamy o wszystkim wieczorem w łóżku...
Hej, Celka, co ty tam robisz z tym twoim pluszakiem?! zawołał tato. Chodź tu na koc zjeść coś. Patrz, jakie pyszności mama przyniosła z baru.
Naleśniki! Hura! Jestem głodna niczym mors po tygodniowym poście. Zjadłabym końskie kopyta nawet, a co dopiero naleśniczki. Zjem cztery naraz… Mniam, mniam… pychota!
Wszyscy na kocu z wielką przyjemnością zabrali się za pałaszowanie chrupiących naleśników, popijając je herbatką miętową z sokiem cytrynowym. I wszystkim tak bardzo smakowały te przysmaki nadmorskiego baru, że tym razem mama Emilki musiała zrobić jeszcze jeden kurs do baru i kupić podwójne porcje dla każdego. A kiedy najedli się już do syta i co nieco odsapnęli po posiłku, grając piłką plażową, tato Cecylki zaproponował pływanie na czas. Od boi do boi. Wszyscy ochoczo zaakceptowali taty pomysł, oprócz Cecylki.
Cecylka wykręciła się od pływania zbyt pełnym brzuchem z przejedzenia. Mama w takim razie kazała jej pozostać na kocu. A że Emilka wiedziała więcej i ciągle było jej szkoda przyjaciółki, została razem z nią dla towarzystwa.
Tego dnia Cycylka nie weszła już ani razu do wody. Miała wody dość. Nawet linię brzegową omijała szerokim łukiem. Nic w tym dziwnego. Jednak Cecylka była zła na siebie. Przecież tak bardzo chciała popływać z tatą na czas… No i co? No i psińco! Po prostu nie miała siły. Wiedziała dlaczego, ale wiedziała też, że sama sobie jest winna.
Emilka, patrząc na smętną minę przyjaciółki, domyśliła się od razu co ją trapi, zaczęła ją więc szeptem pocieszać:
No coś ty, Celka, no nie martw się. Tyle jeszcze dni przed nami nad morzem. Zdążysz jeszcze popływać, że ho, ho… albo i jeszcze więcej dodała, parskając śmiechem prosto w jej ucho.
Rety! Zwariowałaś?! wrzasnęła Cecylka i zaczęła się rechotać. Zaplułaś mi całe ucho! A ja mam dość wody na dzień dzisiejszy!
Późnym wieczorem dziewczynki leżały razem w łóżku Cecylki i długo jeszcze rozmawiały. Wreszcie Emilka pierwsza poczuła się senna i wróciła do swojego pokoju, który zajmowała tuż obok wraz z rodzicami. Cecylka też była okrutnie senna. Nic dziwnego. Po takim niespodziewanym i niebezpiecznym maratonie pływackim, miała wszelkie prawa usnąć nawet na stojąco. Cecylka nie mogła jednak jeszcze spać. Musiała przecież porozmawiać z Dino.
Och, Cecylko, nie mogę zaznać spokoju. I cały czas myślę i myślę. Dino natychmiast odezwał się, gdy tylko drzwi za Emilką się zamknęły. Nie podoba mi się to wcale a wcale, że ja, gdy cię nie widzę nie mogę ci pomóc. Wszystko to piękne i bardzo szlachetne, że mogę pomagać tobie, gdy ty pomagasz innym. Ale ja chcę też i tobie samej być pomocnym… Wielki, zaczarowany Dino…! Aha, akurat… jestem do niczego!
Przestań Dino! — zawołała Cecylka. — Jesteś najukochańszym moim przyjacielem. I nawet niech ci na myśl nie przyjdzie, że ja mam do ciebie żal za to, że tam, w morzu, wołałam ciebie i prosiłam o ratunek…
O to to! O to to! Jednak tak było! — Dino przerwał Cecylce i aż podskoczył z wrażenia. — Potrzebowałaś mojej pomocy, i ja co? Nie pomogłem ci. I ty mnie nazywasz przyjacielem? Och, wróżko Szedar, bodajbyś mnie nigdy swą różdżką nie dotknęła… No bo kto ja jestem? Głupi Dino! Nieużyty Dino! Niedołęga Dino! Zero Dino, tak zero i…
Najlepszy przyjaciel… powtarzam jeszcze raz. Cecylka przytuliła Dino mocno do siebie, przerywając mu tym samym potok jego gorzkich słów. — Nikt nie jest idealny…
Co ty mówisz Cecylka? — zdławionym głosem powiedział Dino. — Wróżka musi być idealna. Bo co to za wróżka, co felernie czaruje? Pytam się? Och, wróżko Szedar, zły jestem na ciebie.
Poczekaj Dino. Nie powinieneś tak mówić. Może jednak jest coś, czego nie odkryłeś jeszcze w sobie. Zastanówmy się razem. Mówiłeś, że gdy wróżka Szedar dotknęła cię swą różdżką, wypowiedziała czarodziejskie zaklęcie. Jak brzmiało to zaklęcie?
Abra-rua-kadabra-zonid-Ruazonid! — wydukał Dino.
Poczekaj, muszę to sobie zapisać. Wiesz, ja jestem wzrokowcem, i gdy się nad czymś zastanawiam, to zawsze zapisuję to sobie na kartce i potem wpatruję się w tę zapisaną treść. Wtedy więcej skojarzeń przychodzi mi do głowy… A więc, zapisałam już. No i wpatruję się w to zaklęcie jak… jak nie przymierzając… sroka w kość, i co ja widzę? Z czym mi się to zaklęcie kojarzy? Czekaj, czekaj! Coś mi zaczyna świtać… Wiem, wiem! Hura! Popatrz razem ze mną na to co stoi na papierze. No i co? Domyślasz się już o co chodzi w tym zaklęciu?
Nic a nic — zrezygnowanym głosem odpowiedział Dino. — Ale w tobie nadzieja.
No popatrz jeszcze raz.
A więc patrzę… i co widzę? Widzę tylko jakieś dziwne bohomazy. No już dobrze. Wstyd mi bardzo, ale muszę ci się przyznać, że teraz właśnie stwierdziłem, iż mam jeszcze jeden feler: nie umiem czytać… Ty, ty, ty, wróżko Szedar! Nie przyłożyłaś się tym razem do czarowania i wyszła ci jakaś niedoróbka. Dino-Niedoróbka! Fajnie brzmi, nie?
Dino-Ruazonid brzmi lepiej, prawda? — pytaniem na pytanie odpowiedziała Cecylka.
Poczekaj, poczekaj… to słowo przecież jest… no tak, ten, jak to powiedziałaś: „ruazonid”, wypowiedziała wróżka Szedar w zaklęciu.
No właśnie. I popatrz teraz. Ja będę to słowo czytała wspak, czyli od tyłu. A więc, czytam. Słuchaj uważnie. Powoli, literka po literce: d-i-n-o-z-a-u-r. No i co? Rozumiesz już? Ty jesteś przecież dinozaurem. Wróżka Szedar, wypowiadając zaklęcie nie mogła wiedzieć, że ja cię nazwę Dino. Ona wiedziała, że ty jesteś dinozaurem. A więc, dotykając ciebie swą czarodziejską różdżką użyła słowa dinozaur. A że zaklęcia muszą być zawsze nieco skomplikowane, by nie były zrozumiałe dla wszystkich, wypowiedziała je od tyłu. Więc dla niej się nazywasz: ”Ruazonid”. No popatrz na kartkę… tak się pisze twoje imię. A jak ono pięknie i tajemniczo brzmi!
Jaka ty jesteś mądra! — Dino pochwalił Cecylkę. — Nie wiem, czy sam bym na to wpadł. A więc na to wygląda, że ten feler, przestał być felerem. I to by oznaczało, że gdy zajdzie potrzeba, musisz mnie wołać Ruazonid, a nie Dino. Dobrze zrozumiałem?
Doskonale!
No to spróbujmy od razu czy to działa. Będę spokojniejszy. Schowaj się więc gdzieś daleko, żebym ciebie nie widział i zawołaj mnie imieniem nadanym mi przez wróżkę Szedar.
Nie dzisiaj. Jutro spróbujemy. Nie będę przecież latała teraz po nocy, bo wystraszę rodziców. Oni wszyscy siedzą ciągle na tarasie i jak mnie zobaczą, pomyślą że albo sfiksowałam, albo w najlepszym przypadku stałam się lunatyczką i wybrałam się na nocny spacer w promieniach księżyca. Lepiej ich nie martwić. Jutro popłynę w morze, tak jak dzisiaj, i spróbujemy…
Nie, nie, tylko nie to! — Dino przeraził się nie na żarty. — A jak próba nie wyjdzie? Co wtedy? Drugi raz nie przeżyłbym takiego szoku.
Nie martw się. Ja też nie mam zamiaru więcej się tak narażać. Popłynę tylko kawałek od brzegu, żeby mnie fale zasłaniały. No i wtedy zrobimy próbę generalną. W porządku?
No dobrze. Niech będzie — spokojniejszym już tonem powiedział Dino. — No to śpij już Cecylka. A ja jeszcze pomyślę sobie troszeczkę.
A o czym? Co cię jeszcze gnębi?
Nic, nic…
No mów, Dino.
No wiesz, ten drugi feler, który pozostał jednak felerem.
Aha, to że nie umiesz czytać?
Yhmm…
Słuchaj Dino. Moja mama zawsze mi mówi, że w życiu nic nie jest nam dane z góry. I nic też nie przychodzi łatwo. Wszystkiego musimy się sami nauczyć i wszystko też sami sobie zapracować. I jak teraz widzimy, nawet za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, też nie wszystko łatwo przychodzi. Nie możesz więc wszystkiego oczekiwać. Niektórych rzeczy musisz się sam nauczyć.
A jak to się robi… no wiesz, to uczenie się czytania?
Posłuchaj, w domu ciągle mam mój elementarz z pierwszej klasy, więc jak wrócimy z wczasów, to nauczę cię czytać.
Kochana jesteś. Już się cieszę, że będę umiał czytać. Śpij już Cecylka. Śpijmy już. Ze zmęczenia padam na pyszczek.
Na drugi dzień po śniadaniu, tłumy wczasowiczów znów ciągnęły w stronę nadmorskiej plaży. Cecylka z Emilką i z Dino (jak zwykle pod pachą) szła również w tym kierunku. Dziewczynki szły bardzo powoli, gdyż czekały na rodziców, którzy zawieruszyli się gdzieś pomiędzy straganami z owocami nieopodal promenady.
Emilka zaczęła się już niecierpliwić, bo chciała zdążyć przed innymi i zająć miejsce niedaleko wieży ratowników wodnych. Emilka uwielbiała obserwować ich pracę. Po Cecylki akcji ratunkowej w stawie postanowiła w przyszłości zostać ratownikiem na basenie miejskim. Dlatego musiała przyglądnąć się z bliska jak ta praca wygląda. Chciała też popytać co niektórych panów ratowników gdzie jest taka szkoła dla ratowników, i kiedy będzie mogła się do niej zapisać. Poprzedniego dnia siedzieli zbyt daleko od wieży, a sama nie miała odwagi tam podejść.
Dzisiaj, żeby nie wiem co, a musimy rozłożyć koc, tuż pod wieżą ratowników. Celka, rozumiesz? — Emilka coraz bardziej się niecierpliwiła. — Ja wiem, że to tobie trudno zrozumieć, bo ty jesteś urodzonym ratownikiem. Ja niestety ratowania muszę się nauczyć. Ale się nauczę, żeby też nie wiem co… Rozumiesz?! No gdzie oni są?
Ależ rozumiem doskonale. Dlatego wiesz co, pędź już pod tę wieżę. Ja tu sama poczekam na rodziców, i zaraz do ciebie dotrzemy — powiedziała Cecylka i schyliła się, aby zawiązać ciaśniej swoje ulubione tenisówki.
Emilka pognała jak wicher. A Cecylka zajęła się zaciąganiem poluzowanych sznurówek. Nie bardzo jej to wychodziło, bo stale trzymała Dino pod pachą. Odstawiła go wreszcie na ziemię, a sama zadarła nogę na betonowy słupek i zaczęła rozprawiać się najpierw z jednym tenisówkiem, a po chwili zabierała się już za drugi… Gdy nagle, coś jej nad głową świsnęło. Cecylka się wystraszyła. Podniosła głowę do góry i zobaczyła trzech chłopców siedzących na rowerach i celujących z procy w zad Dino. Dino nie reagował, bo stał tyłem do chłopców i nic nie widział co się za nim dzieje. Cecylka zdenerwowała się. Zaczęła na chłopców krzyczeć. Oni jednak nic sobie z tego nie robili i celowali dalej. Jeden kamień, wystrzelony przez któregoś z chłopców, trafił w końcu Cecylkę w kolano. Cecylka upadła z jękiem na ziemię. Ale upadła za Dino, a nie przed. Dino więc nie mógł jej widzieć, ale słyszał doskonale, że coś niedobrego się dzieje. A jęk Cecylki przeszył jego serduszko niczym strzała z rozżarzonym grotem. Dino znów szalał wewnętrznie z trwogi. I już chciał się odwrócić do Cecylki, nie bacząc na konsekwencję złamania zakazu, gdy nagle poczuł, że coś go oderwało od ziemi i w zawrotnym tempie unosi coraz dalej od płaczącej Cecylki. Tego było już za wiele dla Dino. Już mu było obojętne, co z nim się stanie. Wiedział tylko jedno. Musi ratować Cecylkę, i to za wszelką cenę. Z wściekłości zrobił już głęboki wdech i już miał się odwrócić, by zobaczyć co go trzyma, gdy nagle wylądował gdzieś za kratami i zupełnie stracił widoczność. Najwyraźniej został czymś przykryty. Dino widział tylko ciemność i słyszał czyjś głośny śmiech. Co to było? Co to wszystko miało znaczyć?
Okazało się, że gdy Cecylka leżała na ziemi, zwijając się z bólu, jeden z chłopców podjechał rowerem i porwał Dino. Przez moment trzymał go pod pachą, a potem wrzucił go do drucianego kosza, jaki miał przymocowany przy kierownicy, i przykrył go swoją bluzą.
Chłopak pedałował jak szalony i przemykał się pomiędzy ludźmi, najpierw po promenadzie, a potem już po ulicach. Natomiast dwaj pozostali chłopcy jeszcze na promenadzie zrobili w tył zwrot i odjechali w przeciwnym kierunku.
Cecylka ciągle leżała na ziemi, ale przestała już płakać, bo się zorientowała, że Dino może być przerażony. I tak ciągle jeszcze leżąc, zaczęła do Dino szeptać:
Tylko się nie martw o mnie. Ból już mi przechodzi. Wiem, wiem, sama sobie jestem winna, bo zapomniałem cię odwrócić w stronę tych łobuzów byś mógł ich poczęstować twymi wspaniałymi promyczkami. Ale to nic. Na pewno ich jeszcze spotkamy, albo nawet specjalnie za nimi poszukamy. A wtedy pozwolę ci na podwójną nawet „kreseczkę” i to dla każdego łobuza z osobna… Rozumiesz? Podwójna kreska oznacza w matematyce wynik działania matematycznego, więc ty, do matmy dodasz jeszcze wychowanie, i dasz im ten „wynik” odczuć na ich własnej skórze. Niech sobie popamiętają… Matko moja, co ja plotę? Ból kolana uszkodził mi chyba mózg — wymamrotała Cecylka, ale już tylko do siebie, tak żeby Dino nie słyszał. I już chciała się do niego odwrócić, ale skojarzyła sobie nagle, że twarz ma mokrą od łez. Szybciutko więc zaczęła ją wycierać rękami. Nie chciała, aby Dino zobaczył że płakała.
Wszystko to działo się na oczach wielu ludzi idących w stronę plaży. Lecz każdy był zajęty sobą i nikt nie reagował. No może parę tylko osób. Jeden pan nakrzyczał na chłopców, że nie mają prawa jeździć na rowerach po promenadzie. Jedna pani i pan schylili się nad leżącą na ziemi Cecylią i pytali się co jej się stało, ale nie czekając na odpowiedź, powiedzieli że ma wstać i pójść do swoich rodziców. Jedynie tylko jedna starsza pani chciała podnieść Cecylkę z ziemi. Ale gdy Cecylka powiedziała, że nic takiego jej się nie stało i już sama wstaje, starsza pani odeszła. A odchodząc, powiedziała: — „Masz rację dziecko, bo w tak piękną pogodę szkoda czasu na mazgajstwo”.
Cecylka z otartą już od łez twarzyczką, wzięła głęboki wdech i parę razy poćwiczyła mimikę twarzy, by „przykleić” na niej taki grymas, który najbardziej będzie podobny do uśmiechu. Wreszcie udało jej się wybrać najlepszy, więc natychmiast odwróciła się w stronę Dino i… serce jej zamarło. Miejsce po Dino było puste. Cecylka zaczęła przeraźliwie krzyczeć:
Dinoooo! Dinoooo! Dinoooo…! Gdzie jesteś Dino?! Kto mi zabrał Dino?! Łapać złodziejaaaa!!!
Przechodzący ludzie robili wielkie oczy i patrzyli na Cecylkę jak na jakąś zjawę nie z tej planety. Zaś jeden chłopak ze śmiechem podskoczył do Cecylki i naśladując dźwięk bijącego dzwonu, nawrzeszczał jej prosto do ucha: — „Ding-dong-ding-dong! Obudź się mała, bo śnisz o jakimś złodzieju. A złodzieja nie ma! Ding-dong-ding-dong! Cha, cha, cha!”.
Tym razem Cecylka nie wytrzymała. Zdenerwowała się okropnie. I jak nie wrzaśnie:
R u a z o n i d!!!
To co się potem stało, przeszło wszelkie oczekiwania. Chłopiec odskoczył od Cecylki jakby go prąd poraził i zaczął uciekać jak oszalały. Przechodzący ludzie wytrzeszczyli oczy i przyśpieszyli kroku. A Cecylka zerwała się na równe nogi i poczuła w sobie ogromną energię. Ból kolana minął momentalnie. Nagle zakręciła się wokół własnej osi z taką siłą, że aż tumany kurzu się uniosły. I zanim opadły, Cecylka gnała już przed siebie szybkością torpedy. Gnała najpierw promenadą, urządzając pokazowy slalom pomiędzy idącymi ludźmi. Potem wpadła na ulicę, i przeskakując przez zaparkowane na niej auta, pędziła przed siebie dalej i dalej. Cecylka w pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy gdzie jej nogi — w takim tempie — ją niosą. Ale ta chwila była krótka, bo zaraz skojarzyła sobie — gdzie. Więc dodała „gazu”. Nie minęło dużo czasu, a Cecylka zobaczyła przed sobą chłopca jadącego na rowerze. Coś kazało jej pędzić właśnie za nim. I gdy doganiała już rowerzystę, nagle stała się rzecz przedziwna.
Chłopiec na rowerze raptownie się zatrzymał, hamując z piskiem opon. A zatrzymał się z powodu drucianego kosza przy kierownicy, w którym ni stąd, ni zowąd, coś przeciągle i złowieszczo zaryczało. Chłopiec stał przez moment bez ruchu, jakby go w ziemię wmurowało. Ale po chwili rzucił rower i tempem iście olimpijskim pognał przez ulicę. Wreszcie zniknął pomiędzy domami i tyle było go widać.
Cecylka doskoczyła do leżącego na ulicy roweru, jednym ruchem ręki odsłoniła koszyk i z promienistym uśmiechem zawołała:
No, próba generalna się powiodła! Kochany Dino-Ruazonid, jesteś! I ja jestem. I to cała i zdrowa. Bez wątpienia o to chodziło wróżce Szedar. Mój ty kochany, chodź, niech cię uścisnę.
Cecylka! Kochana Cecylka! — wołał Dino w ramionach dziewczynki. — Próba udana. A powiedz, nie boli już ciebie?
Coś ty. Nic a nic nie boli.
Ale bolało — powiedział Dino ze zmartwioną miną. — Gdybyśmy sobie szybciej przypomnieli o naszej próbie generalnej, to nie musiałabyś w ogóle cierpieć, bo od razu rozprawilibyśmy się z tymi łobuzami.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — zaśmiała się Cecylka. — Tak zawsze mówi moja mama. A teraz ja mówię. Bo wiesz, myślę że gdybyśmy od razu przepędzili tych łobuziaków, to oni może i daliby nam spokój, ale zrobiliby krzywdę komuś innemu. A tak, my damy im taką nauczkę, że sobie popamiętają i nie będą już mieli ochoty krzywdzić innych. Wierzę, że tego chciała wróżka Szedar. Bo popatrz, mnie już nic nie boli. Ani śladu po spuchniętym kolanie. Więc jak to chciałbyś wytłumaczyć?
Chyba masz rację.
Nie chyba, a na pewno. Bo po co wróżka Szedar dawałaby nam czarodziejską moc? No, wszystko jest jasne. Zabierajmy się więc do działania. Wsiadaj z powrotem do kosza i jedziemy do rodziców.
No coś ty? Chcesz zabrać temu łobuzowi rower?
Nie inaczej. Sprawa łobuzów jest przecież niezakończona. Musi więc być ciąg dalszy, nie? Ten łobuz, co ciebie porwał, na pewno będzie szukał za swoim
rowerem. Dotrze więc sam do nas, a wtedy my, przy pomocy rodziców, damy mu do zrozumienia, że bardzo brzydko postąpił. A tych pozostałych dwóch chłopaków, co strzelali do nas z procy, odnajdziemy później, i też damy im jakoś do zrozumienia, że nie wolno strzelać do nikogo. No co? Zgadzasz się?
No jasne. Pięknie to wymyśliłaś. Sam bym lepiej nie wymyślił. A więc ładuj mnie do kosza Cecylko i jedźmy już do twoich rodziców. Ale jedź pomału, bo chciałbym zobaczyć miasto… Poczekaj, poczekaj jeszcze… Ty, popatrz, co tu na ramie roweru jest napisane? Ojej, K a z i k… jest napisane. Aha, rozumiem! Ten chłopak nazywa się Kazik.
Nie wierzę! Ty umiesz czytać! A mówiłeś, że nie umiesz. Żartowałeś sobie tylko ze mnie, nie?
Gdzieżbym śmiał! — zaśmiał się Dino. — Wczoraj w nocy, kiedy ty już smacznie spałaś, uczyłem się liter z tej kartki, na której wypisałaś zaklęcie wróżki Szedar.
Niesamowite. I umiesz już czytać. W jedną tylko noc się nauczyłeś.
Oj, nie przesadzaj Cecylko. Chyba w zaklęciu wróżki Szedar nie ma wszystkich liter, które trzeba znać, by umieć wszystko czytać?
No nie.
A więc nie mów, że ja umiem już czytać. Ale mam do ciebie prośbę. Napisz mi na kartce dzisiaj przed spaniem wszystkie brakujące litery alfabetu, to ja przez noc „wgryzę” się w nie i jutro poczytam ci do poduszki twoją ulubioną książkę o Pippi Pończoszance.
Wspaniale! Niech będzie i o Pippi Pończoszance. Jaka to w końcu różnica jak się nazywa tę wesołą dziewczynkę, skoro…
A co? Coś pomyliłem?
Nie, nie, wszystko pasuje — zaśmiała się wesoło Cecylka i włożyła Dino do koszyka wyścielonego bluzą Kazika. — A więc w porządku, wieczorem napiszę ci całe abecadło. I już się niezmiernie cieszę na twoje jutrzejsze czytanie do poduszki… No co, wygodnie ci na Kazikowej bluzie?
Cecylka z wielką przyjemnością pedałowała na rowerze. Dino miała przed sobą i mogła z nim swobodnie rozmawiać. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Jechali powoli, spacerowym tempem. Mogli więc podziwiać przepiękne nadmorskie kafejki z bajecznie udekorowanymi tarasami i z różnokolorowymi parasolami. Obserwować krzątających się wokół ludzi. Wdychać zapachy potraw przygotowywanych w restauracjach. Zapachy przyulicznych smażalni ryb, albo frytek, albo też placków ziemniaczanych. Zapachy smażonych naleśników, tudzież pączków, a gdzie indziej, wyrabianej waty cukrowej. A te akurat słodko-waniliowe zapachy sprawiały im największą przyjemność, więc z wielką lubością wciągali je w swoje nozdrza. Wszechobecna była też muzyka. I prawie wszędzie było słychać tę samą muzykę: przeboje „Lata z Radiem”. I tak rozkoszując się wszystkim tym co zobaczyli, poczuli i usłyszeli, dojechali do promenady. Na promenadzie Cecylka zeskoczyła z roweru i zaczęła go prowadzić. Dino nakazała już milczenie. Sama zaś podśpiewywała usłyszane na ulicy przeboje „Lata z Radiem”. Połączyła je według własnego uznania w jedną „muzyczną wiązankę” i zabłysła przed Dino swoim talentem piosenkarskim, zawodząc, i fałszując niemiłosiernie. Dino nie miał wyjścia, musiał słuchać. Ale chwilami miał takie wrażenie, że mu uszy puchną. I wtedy miał nieodpartą ochotę naciągnąć swój berecik aż po samą szyję. Niestety nie mógł. Słuchał więc dalej.
Cecylka ze śpiewem na ustach dopchała rower wraz z Dino do tego miejsca na promenadzie gdzie było zejście na plażę. I tam na szczęście zobaczyła swoich rodziców, którzy zawzięcie dyskutowali o czymś z rodzicami Emilki. Jakie było rodziców Cecylki zdziwienie, kiedy zobaczyli własną latorośl z rowerem. Cecylka wszystko im grzecznie opowiedziała, pomijając oczywiście temat czarodziejskiej mocy i zaczarowanego Dino. Chociaż o Dino mówiła, a owszem. Ale mówiła o Dino-pluszaku, ma się rozumieć. Mama Cecylki, słuchając jej opowieści, wystraszyła się bardzo i natychmiast przystąpiła do badania jej kolana. Ale nic nie wybadała. Ucieszyła się. Lecz po chwili, zaczęła się córce baczniej przyglądać.
I ty sama dałaś sobie radę z tymi łobuzami? — nie dowierzała.
Udało mi się. Zna się tych parę chwytów karate, no nie?
Zawsze mówiłem, że nasza córka to zuch-dziewczyna — chwalił Cecylkę tato.
O przepraszam! Już harcerka… od przyszłego roku szkolnego — zaśmiała się Cecylka.
Wiesz Cela, a z tym rowerem, to miałaś dobry pomysł — tato znów pochwalił córkę. — Zrobimy tak: zaprowadzimy rower do domu wczasowego i poprosimy recepcjonistkę, aby pozwoliła nam go przechować w ich piwnicy. A my będziemy cierpliwie czekać na łobuziaka. Zjawi się na pewno. Nie odpuści. Przecież rower to nie proca. I wtedy nauczymy go moresu. A tych dwóch strzelców wyborowych też jeszcze dorwiemy. I z ich proc zrobimy sobie wspaniałe widełki na kiełbaski do grilla.
Powiedziane, zrobione. Przynajmniej pierwsza część zamierzenia została zrobiona. Rower stał w piwnicy domu wczasowego, a Cecylia wraz z tatą i z Dino pod pachą, wracała już do czekającej na nich mamy i rodziców Emilki. Po chwili wszyscy razem schodzili po schodkach na plażę. A na plaży czekała na nich bardzo zniecierpliwiona już Emilka.
No jesteście wreszcie! — zawołała Emilka na widok przybyłych. — Jak długo można na was czekać? Sterczę tu sama jak kołek u płotu i bez przerwy zaglądam za wami, a was jak nie ma, tak nie ma!
Małe sprostowanie córeczko — zaśmiał się tato Emilki. — Po pierwsze: nie sterczałaś tak całkiem jak kołek u płotu, bo okrążałaś tę wieżę ratowniczą niczym satelita. Po drugie: nie zaglądałaś bez przerwy za nami, bo wpatrywałaś się w ratowników WOPR- u. A po trzecie: mieliśmy ciebie cały czas na oku stamtąd, z góry, bo staliśmy bez przerwy przy schodach.
Nie!
A tak!
A ty Celka, to czemu tam z nimi stałaś i do mnie nie przyszłaś? — Emilka drążyła temat stania.
Ja nie stałam — odpowiedziała Cecylka.
Nie, ona nie stała — potwierdził tato Cecylki. — Ona uganiała się za łobuzami.
Nie?!
A tak! — znów zapewnił córkę tato Emilki.
Pozwól Emilko, że usiądziemy tu koło ciebie pod tą wspaniałą wieżą i opowiemy ci całą historię — powiedział tato Cecylki. — A jest co słuchać, bo historia była iście wystrzałowa.
Tato Cecylki opowiadał, a Cecylka tylko czasami dorzucała coś do jego opowieści. I tylko wtedy, kiedy tato jej kazał.
Emilka słuchając, robiła wielkie oczy i z podziwem wpatrywała się w swoją przyjaciółkę.
Celka, ty jesteś niesamowita! — huknęła przyjaciółce do ucha, kiedy opowieść była już zakończona i dorośli zajęli się już sobą. — Ja jeszcze nie nauczyłam się ratownictwa wodnego, a ty już rozbijasz szajkę łobuzów na lądzie? Nie, nie mam najmniejszych szans, aby ci dorównać.
A kto ci powiedział, że w ogóle masz komukolwiek dorównywać? — powiedziała Cecylka i przytuliła Emi do siebie. — Dorównywać komuś? Co to znaczy? Bądź po prostu sobą, i tyle. No popatrz, ty umiesz wspaniale rysować i malować, a ja ni w ząb. I co, muszę na zabój uczyć się malarstwa, by ci dorównać? Ani mi się śni. Diabli by mnie wzięli, gdybym musiała robić coś, w czym nie czuję się pewnie.
No to co w końcu? Mam odpuścić i zapomnieć o ratownictwie wodnym? — dopytywała się Emi.
O wodnym i o każdym innym…
Nie gadaj!
A gadam!
No i co mam robić?
Wszystko inne co lubisz. Nie musisz ratować innych, możesz innych uszczęśliwiać. A twoim malarstwem możesz robić to zawsze.
Ale ty jesteś mądra Cecylko! — zawołała Emi, baczniej wpatrując się w przyjaciółkę. — A właściwie stałaś się mądra… no wiesz… chciałam powiedzieć, że od kiedy wakacje się zaczęły, zaskakujesz mnie bez przerwy. Czasami mi się wydaje, że mam kogoś dorosłego przy sobie.
Przesadzasz Emi — zaśmiała się Cecylka i spod oka popatrzyła na Dino.
Słowa Emilki najpierw bardzo Cecylkę zdziwiły, ale po chwili zaczęła się nad nimi zastanawiać. I kiedy tak, dumając, głębiej się w siebie wczuła, sama przed sobą musiała przyznać, że od kiedy Dino zagościł w jej domu, czuje się doroślejsza, no i jak gdyby nieco mądrzejsza. Cecylka, rozmyślając o tym wszystkim, patrzyła na Dino, który siedział na kocu pomiędzy jej rodzicami. I nagle, ku wielkiemu jej zdziwieniu, zauważyła, że uśmiech na jego pyszczku wyraźnie się poszerza. Czyżby umiał czytać w jej myślach?
Drugi dzień na wczasach był równie piękny jak i pierwszy. Pogoda wymarzona. Słońce grzało przyjemnie. Leciutki wiaterek rozwiewał włosy. Morze szumiało i wyrzucało na ląd spienione fale. A fale mieszały się z przybrzeżnym piaskiem i z wielkim łoskotem na powrót cofały się w głąb morza. Przyjemnie słuchało się tej „orkiestry” morskiej, która wraz z akordami krzyczących mew wprowadzała wszystkich w niezwykły nastrój. A tego jakże wspaniałego nastroju nic nie było wstanie zmącić, nawet wrzaski i piski co niektórych zbyt rozwydrzonych wczasowiczów.
Cecylka wpatrywała się w morze i wszystkimi zmysłami chłonęła jego piękno. Woda wciągała ją jak magnes. Zapomniała już o niemiłej przygodzie z poprzedniego dnia i postanowiła wziąć udział w pływaniu na czas, które organizował znów jej tato. Już chciała rzucić się w fale, nie czekając zanim tato omówi warunki pływania z szanowną komisją sędziowską w składzie dwóch mam, gdy nagle o czymś sobie przypomniała. Złapała za Dino i wcisnęła go mamie pod pachę. Mama najpierw się żachnęła, ale gdy przypomniało sobie o jego wczorajszym porwaniu, bez żadnego już ale, ścisnęła go mocniej pod pachą.
Cecylka pływała jak ryba, i to zadowolona ryba. Bo według szanownych sędzin jej czas w pływaniu znacznie się poprawił. Emilki czas również się poprawił, ale nie aż tak znacząco jak Cecylki. Dwaj tatowie mieli też niezły czas, ale ich czas stał w miejscu. Ani się nie pogarszał, ani nie poprawiał. — „Ot, wiekowy zastój!” — skomentował swój wynik tato Cecylki.
Później były różne gry piłką plażową. Rzucanie „latającym talerzem” na wydmach. Biegi wzdłuż linii brzegowej, od jednej wieży ratowników WOPR-u, do drugiej. A jeszcze później wszyscy zajęli się budową ogromnych fortec i zamków z piasku. I ta zabawa właśnie, najbardziej spodobała się Dino. Bo nie dość, że było co podziwiać, gdyż budowle wyglądały imponująco, to jeszcze wszystkich mógł mieć na oku. Zwłaszcza Cecylkę.
Ruch i świeże powietrze sprawiło, że wszyscy poczuli się nagle głodni jak wilki morskie. Nikt jednak nie miał ochoty się przebierać i iść do domu wczasowego na obiad. Każdy uważał tę wędrówkę za stratę czasu. I wtedy tato Cecylki wpadł na pomysł, aby w tych dniach, kiedy nie będą mieli ochoty porą obiadową iść do stołówki, raz mamy szły po coś z obiadu, raz tatowie. I żeby w czym się tylko da, i co się tylko da, przynosić na plażę. Potem zagrali w marynarza i wyszło na to, że to mamy jako pierwsze muszą maszerować po obiad. To i mamy, chcąc nie chcąc, pomaszerowały.
Ledwie minęło pół godziny, a delegacja mam była już z powrotem. W trzech plastikowych pojemnikach przytachały same pyszności: wielowarzywną sałatkę, ziemniaczki i chrupiące panierowane kotleciki z jaj. Wszyscy od razu rzucili się na mamy, a właściwie na zawartość pojemników trzymanych w ich rękach. Obydwie mamy ze śmiechem próbowały odpędzić od siebie te głodomorki morskie, ale ciężko im to szło. W końcu się udało. Postawiły więc wszystkie pojemniki na koc i każdy już kulturalnie zabrał się do nakładania sobie wszystkiego po kolei na plastikowe talerze, i wreszcie, z wielkim apetytem do jedzenia.
Po tak wspaniałym posiłku na wolnym powietrzu, wszystkim znów przyszła ochota na pływanie. Mama Cecylki nakazała jednak półgodzinną sjestę poobiednią. Bo z pełnymi brzuchami niebezpiecznie jest wchodzić do wody. Na pokaźnych rozmiarów kocu zrobiło się ciasno od leżących pokotem ciał dwóch rodzinek. Trzeba było rozłożyć jeszcze dwie maty. A te, szybko zostały zajęte przez głowy rodzin, które skokiem iście tygrysim znalazły się na nich, i z głośnym westchnieniem, wyłożyły swe męskie ciała.
Po krótkiej sjeście wszyscy znów z wielką ochotą zażywali kąpieli morskiej i baraszkowali po piasku. Czas upływał wszystkim na samych przyjemnościach. Wreszcie upłynął na tyle, że przyszła pora wracać do domu wczasowego na kolację. Jeszcze ostatni skok w spienione fale i po chwili wszyscy byli już gotowi do odmarszu.
Po drodze do domu wczasowego ustalili, że po kolacji wybiorą się na długi spacer po plaży. Zamierzali dotrzeć aż do odległej o sześć kilometrów latarni morskiej. I tak rozmawiając na temat planów na resztę dnia, docierali do domu wczasowego, gdy nagle Dino cichutko zamruczał Cecylce pod pachą. Cecylka, przeczuwając że to jego mruczenie coś oznacza, zaczęła się rozglądać wkoło. I wtedy zauważyła porywacza Dino, Kazika, który czaił się za murem, tuż obok bramy wejściowej. Natychmiast doskoczyła do taty i go o tym poinformowała. Tato nakazał wszystkim udać się na kolację, a sam wraz z tatą Emilki poszedł w stronę czającego się Kazika.
Hej, chłopcze! — zawołał tato Cecylki, kiedy tylko doszli do bramy. —Czy ty nie wiesz przypadkiem, kto zgubił rower? Wiesz, bo my znaleźliśmy taki jeden i nie wiemy co mamy z nim zrobić.
To ja, to ja zgubiłem, proszę pana! — z uszczęśliwioną miną zawołał Kazik i momentalnie wyskoczył zza muru. — Gdzie on jest? Chcę go zabrać.
Poczekaj no chwileczkę, zaraz ci go dam, ale najpierw mi powiedz jak się nazywasz i jak twój rower wygląda.
Nazywam się Kazik, a mój rower jest cały czarny i na ramie ma wypisane moje imię. Aha, no i na kierownicy jest zawieszony taki druciany koszyk.
No, dobra informacja. Ale powiedz mi jeszcze Kazik, czy jest ktoś, kto mógłby potwierdzić to co mówisz? Nie to, żebym ci nie wierzył. Wierzę. Ale wiesz, formalności musi stać się zadość.
Kostek! Rychu! Wyłaźcie! — tubalnym głosem huknął Kazik, gdzieś w stronę pobliskich drzew.
Przez moment nikogo nie było widać. Ale kiedy Kazik zawołał jeszcze raz i poprawił swoje nawoływanie przeciągłym gwizdem na palcach, zza drzew zaczął się wyłaniać najpierw jeden chłopak z rowerem, a potem drugi. Obydwaj uśmiechali się niepewnie i powoli, prowadząc swoje rowery, szli w kierunku wzywającego ich Kazika.
No ruszcie się chłopaki! Idziecie jak na skazanie — ponaglał Kazik swoich koleżków. — Ten pan… i ten drugi też, znaleźli mój rower. Musicie tylko powiedzieć, że to mój… i sprawa załatwiona. A potem możemy już jechać do… no wiecie gdzie!
No właśnie chłopaki, chodźcie wszyscy z nami do piwnicy, gdzie schowaliśmy rower, a tam powiecie nam, czy to jest rower waszego kolegi —tato Cecylki potwierdził słowa Kazika. — No a potem możecie sobie jechać do… no wiecie gdzie!
Całą piątką, z dwoma rowerami, weszli na plac domu wczasowego. I kiedy zbliżali się do drzwi wejściowych, tato Cecylki powiedział, aby Kostek i Rychu zostawili swoje rowery pod opieką jego przyjaciela i wtedy w czwórkę zejdą do piwnicy. Chłopcy chcieli jak najszybciej mieć z głowy te idiotyczne formalności i pojechać sobie spokojnie tam gdzie zamierzali. Dlatego od razu przystali na tę propozycję i odstawili swoje rowery obok ławki, na której usiadł tato Emilki. Wtedy tato Cecylki puścił oczko do swojego przyjaciela i sam wszedł z chłopakami do środka. Podszedł do recepcji i poprosił panią recepcjonistkę o klucz z piwnicy. Po chwili wszyscy byli już na dole. Na widok stojącego tam roweru, trzej chłopcy od razu zaczęli skakać z radości, by potwierdzić jego przynależność. A Kazik złapał za kierownicę i zaczął wyprowadzać rower po schodach na górę. Ojciec Cecylki, widząc to, uśmiechnął się i zatrzymał Kazika.
Nie śpiesz się tak Kazik, bo muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Wam wszystkim muszę coś powiedzieć. Pamiętacie, co robiliście dzisiaj przed południem? No co, pamiętacie…? Widzę, że tak. Chociaż nie odpowiadacie. Wasze pobladłe twarze świadczą o tym. A więc posłuchajcie. Nie muszę wam chyba mówić, że zachowaliście się skandalicznie. Że waszym zachowaniem sprawiliście komuś ból i wielką przykrość. Że sami nigdy nie chcielibyście, aby wam ktoś sprawił podobny ból i podobną przykrość. No i wreszcie, że wasze zachowanie jest karygodne. Bo nie ma winy bez kary. Każdy kto jest winny czyjeś krzywdy, musi ponieść karę. Jak nie dziś, to jutro. Jak nie jutro, to kiedyś w przyszłości, ale ponieść ją musi na pewno. Ja dam wam szansę, byście mieli tę karę jak najszybciej z głowy i nie musieli czekać na nią. Bo to przecież żadna przyjemność nie móc żyć spokojnie tylko myśleć codziennie o karze, która jest nieunikniona. Zrobimy więc tak: wasze rowery pozostaną w domu wczasowym, a my pójdziemy na plażę pozbyć się waszej kary. A potem zobaczymy, co dalej.
Chłopcy byli przerażeni. A czy byli zawstydzeni? Nie. To uczucie było im obce. Myśleli tylko o własnej skórze. Strzelali po sobie oczami i czuli jak skóra im coraz bardziej cierpnie. Piwnicę opuszczali bez słowa, człapiąc ciężko po schodach za tatą Cecylki.
Kiedy znaleźli się już na górze, tato Cecylki podszedł do recepcji i poprosił panią recepcjonistkę o sześć dużych worków. Gdy je otrzymał, każdemu z chłopców wręczył po dwa worki. Wyszli na zewnątrz. Tato Emilki czekał tam na nich wytrwale. Naturalnie — bez rowerów. Zdążył je skrzętnie ukryć. No i całe męskie grono ruszyło w stronę plaży.
Dziewczynki wraz z mamami widziały przez okno stołówki wychodzących chłopców i swych ojców. Były zaskoczone tym, że idą wszyscy razem i to jeszcze nie wiadomo gdzie. Ale wreszcie mamy wytłumaczyły im, iż ich ojcowie już na pewno dobrze wiedzą co mają z chłopcami zrobić. Zdały się więc na ojców i czekały co będzie dalej.
Czas zaczął im się dłużyć, więc pobiegły do swoich pokoi i w szybkim tempie powsypywały do dużej miski różne kruche ciasteczka i zeszły z nią na plac domu wczasowego. Usiadły na ławeczce i czekały dalej. Ich mamy gdzieś znikły, ale za chwilę na powrót się pojawiły, niosąc dwa duże talerze pełne kanapek. Po czym też usiadły na ławeczce. Obok dziewczynek.
Minęły dobre dwie godziny zanim w bramie wejściowej na plac domu wczasowego pojawili się ojcowie dziewczynek wraz z trójką chłopców. Każdy z nich taszczył przed sobą pękaty wór. Tato Cecylki niósł nawet dwa wory. Wszyscy zasapani i spoceni poszli z tymi worami prosto pod wiatę, gdzie stały kontenery na śmiecie. Tam ułożyli je jeden na drugim, otrzepali się nawzajem z kurzu, i podeszli do siedzących na ławce dziewczynek i ich mam.
No, kara została poniesiona! — zawołał tato Cecylki, prowadząc przed sobą chłopców. — A więc chłopaki, co jeszcze wam pozostało do zrobienia?
Odebrać nasze rowery! — szybko odpowiedział za wszystkich Kazik.
To na samym końcu. A wcześniej? Zapomnieliście już? — dalej dopytywał się tato Cecylki.
Przeprosić tę dziewczynkę, co tu siedzi — domyślił się wreszcie Kazik.
No to przepraszajcie! — polecił tato Emilki. — Na co czekacie?
Przepraszamy! — chórem wybąkali chłopcy.
Przeprosiny przyjęte! — zawołała uradowana Cecylka i poderwała się z ławki. — Cześć chłopcy! Ja nazywam się Cecylka, a to moja przyjaciółka Emilka. A to nasze mamy. Proszę, poczęstujcie się naszymi kruchymi ciasteczkami.
Poczekaj córeczko — powiedziała mama Cecylki. — Mężczyźni są z pewnością bardzo głodni po tak ciężkiej pracy. Niech zaczną więc od kanapek.
Otóż to, kochana żono! — przyznał mamie rację tato Cecylki i uśmiechnął się promieniście do trójki chłopców. — Nasza plaża lśni dzisiaj, że ho, ho! A lśni nie tylko promieniami zachodzącego słońca, lśni przede wszystkim czystością… No chłopaki, siadajcie gdzie się da i zabierajcie się za jedzenie. I nie krępować się, tylko zajadać.
Chłopcy byli tak zaskoczeni, że nie wiedzieli już, czy to zaproszenie do wspólnego jedzenia jest prawdziwe, czy to może znów jakiś podstęp. Stali więc dalej bez ruchu i łypali tylko oczami na wszystkich. A zwłaszcza na Cecylkę i jej ojca.
Kazik siadaj tu koło mnie — powiedziała Cecylka i zdjęła z ławki Dino, by zrobić chłopakowi miejsce. — A wy chłopcy, siadajcie tu na murku obok ławki. O właśnie! Tak jest dobrze. Chłopcy, czy ja mogę wiedzieć jak wy się nazywacie? No bo imię Kazika już znam, z jego roweru. A waszych imion jeszcze nie.
Ja się nazywam Rysiek.
A ja, Konstanty.
Bardzo miło was poznać — powiedziała Cecylka i podeszła do każdego z osobna z talerzem pełnym kanapek.
Chłopcy jedli chętnie, a jedząc obserwowali wszystkich dookoła. Czasami odpowiadali na zadane przez kogoś pytanie i jedli dalej. Widać było, iż musieli być niesamowicie głodni, gdyż kanapki z dwóch talerzy zniknęły w mig. Nawet duża miska po kruchych ciasteczkach po chwili stała już pusta. Wtedy obydwaj ojcowie oddalili się i po paru minutach pojawili się z trzema rowerami. Tato Emilki przyprowadził — nie wiadomo skąd — rower Ryśka i Konstantego, a tato Cecylki przyprowadził rower Kazika — wiadomo skąd — z piwnicy. Chłopcy ucieszyli się bardzo na widok swoich rowerów, ale nie bardzo już im się chciało odchodzić i jechać tam gdzie wcześniej zamierzali. Dobrze się poczuli wśród tych ludzi, którzy powinni być na nich źli, a nie są, tylko z nimi miło rozmawiają. To było dla nich dziwne i niespotykane wrażenie, ale przede wszystkim bardzo, bardzo miłe.
Fajne z was chłopaki — powiedział tato Cecylki, kiedy chłopcy szykowali się wreszcie do odejścia. — Polubiłem was, ale żebym mógł was jeszcze bardziej lubić, to wiecie co macie zrobić.
Chłopcy nie od razu zrozumieli o co chodzi tacie Cecylki. Wtedy on pomógł im zrozumieć. Podszedł do nich i wyciągnął otwarte dłonie w ich kierunku. No to już zrozumieli, bo poczerwienieli na twarzach jak piwonie. Czyżby uczucie wstydu się w nich obudziło? Sięgnęli rękami do kieszeń swoich spodni i wyciągnęli z nich proce. Po czym z niewyraźnymi minami (sprawiającymi wrażenie chyba jednak zawstydzonych), położyli je na olbrzymich dłoniach tata Cecylki i szybko wsiedli na rowery. I już mieli odjeżdżać, ale jeszcze się na moment zatrzymali. Poszemrali coś tam między sobą, a potem Kazik się odwrócił i zawołał:
Przepraszamy cię Cecylko! Państwa też przepraszamy!
Już dobrze chłopaki. Wszystko już w porządku — w odpowiedzi na przeprosiny powiedziała Cecylka. — A jak będziecie mieli ochotę z nami pogadać, albo w coś pograć, to już wiecie gdzie mieszkamy, no i na którą plażę chodzimy.
Wiemy, wiemy! — chórem zawołali chłopcy i odjechali.
Wiedzą, wiedzą. Doskonale wiedzą, bo pracowali na naszej plaży w pocie czoła i wysprzątali ją co do jednego śmiecia — zachichotał tato Cecylki. — Chodźmy już na kolację, bo umieram z głodu.
No coś ty! Stołówka już posprzątana i zamknięta — mama Cecylii zakomunikowała gorzką prawdę.
To co będzie z nami? Jesteśmy głodni. Ja zdążyłem zjeść tylko jedną kanapkę. Chyba nie myślicie, że mi to wystarczy? — zmartwił się tato Emilki.
Nie myślimy. Idziemy do baru na ryby — tato Cecylki pocieszył tatę Emilki i samego siebie.
Plany na spędzenie reszty dnia musiały ulec zmianie. Spacer do latarni morskiej, ze względu na porę, odłożono na dzień następny. Wszyscy zaś powędrowali do baru rybnego, aby napełnić żołądki obu ojców. Potem pochodzili trochę po nadmorskich uliczkach, popijając z kubeczków sok marchewkowy świeżo wyciśnięty w pijalni soków, posłuchali muzyki ulicznych grajków, i przyszła pora wracać.
W domu wczasowym rodzicie znów zasiedli na tarasie, a dziewczynki omawiały miniony dzień w łóżku Emilki. A było co omawiać. Obydwie dziewczynki były zadowolone z nauczki, jaką ich ojcowie dali tej trójce łobuziaków. Ale zadowolone były też, że poznały tę trójkę i razem doszły do wniosku, że warto by było czasem z chłopakami się spotkać, no i może pobawić się z nimi. Mieliby wtedy mniej czasu na łobuzowanie, więc może byłaby szansa, że całkiem zapomną o łobuzerstwie?
Po pół godzinie omawianie musiało zostać przerwane, bo Emilce oczy same się zamykały. Chociaż ona sama jeszcze bardzo chciała omawiać dalej. Cecylka pocieszyła ją, że w następnym dniu omawianie wznowią. Po czym chwyciła Dino pod pachę i szybciutko pobiegła do swojego pokoju, gdyż była ciekawa jak Dino poradził sobie z abecadłem.
W pokoju Cecylki okazało się, że Dino poradził sobie wyśmienicie i bezbłędnie przeczytał Cecylce cały rozdział o przygodach Pippi. Cecylka była zachwycona i nie szczędziła pochwał. Dino rozochocony pochwałami zabrał się za czytanie następnego rozdziału. Lecz ledwie otworzył swój pyszczek, aby przeczytać pierwsze słowo, usłyszał cichutkie pochrapywanie Cecylki. To nie czytał już dalej. Postanowił wznowić czytanie w następnym dniu. Przytulił się do Cecylki i też usnął.

Mijał dzień za dniem. Wczasy dobiegły końca. Cecylka spakowana i przygotowana do podróży, siedziała na ławeczce przed domem wczasowym i czekała na guzdrzącą się Emilkę. Miały pobiec jeszcze na plażę, by pożegnać się z morzem.
Natomiast rodzice Cecylki i Emilki kursowali po schodach tam i z powrotem i znosili ciężkie walizy do samochodów. Cecylka pomagała wcześniej rodzicom, ile tylko mogła. Sama też zapakowała wszystkie swoje rzeczy do bagażnika. Ale potem dostała inne zadanie od rodziców. A mianowicie: siedzieć na ławce i pilnować samochodów, zanim guzdralska Emi nie zejdzie na dół. Siedziała więc Cecylka na ławce z Dino na kolanach i rozmyślała o całych dwutygodniowych wczasach. O wspaniałych dniach, jakie spędziła nad morzem.
Chociaż wszystkie te dni były do siebie podobne, to jednak każdy był inny. Każdy przynosił ze sobą wiele różnych, niezapomnianych atrakcji. I nie było mowy o żadnej nudzie. Codziennie rano wstawali bardzo wcześnie, by już z pierwszą turą wczasowiczów zjeść śniadanie w stołówce. Potem szli na plażę i tam pozostawali do wieczora, gdyż ani razu nie chciało im się opuszczać plaży ze względu na obiad. No może tylko dwa razy spożyli obiad w stołówce. W tych jedynych dwóch dniach, kiedy padał deszcz. Pozostałe zaś dni były słoneczne i upalne, więc wszystko kręciło się wokół plaży. Wspaniałe to były chwile. Dziewczynki zaprzyjaźniły się z trójką chłopców, którzy następnego już dnia, po ich wielkiej „wpadce”, zjawili się na dobrze znanej im plaży. Na początku nieśmiało podchodzili do Cecylki i Emilki, ale po kilku chwilach nabrali śmiałości. Zwłaszcza wtedy, kiedy stwierdzili, że dziewczynki są wspaniałymi kumpelkami do zabawy. I że w ogóle są fajne. Potem to już prawie codziennie zjawiali się na plaży, choćby na krótką chwilkę, żeby chociaż pogadać z dziewczynkami. Zaś w drugą niedzielę, przyszli na plażę nawet ze swoimi rodzicami i z młodszym rodzeństwem. Wesoło było wtedy niesamowicie. Rodzice mieli z kim pogadać, a dzieciarnia mogła poszaleć ile wlezie. I w wodzie, i na piasku. Śmiechom i chichom nie było końca. Ten dzień był chyba najwspanialszy ze wszystkich, i dla wszystkich. A poza tym — w tych dniach— Cecylka i Dino niewiele mieli do roboty. Mogli więc zaoszczędzić czarodziejskie moce, gdyż nic złego się nie działo. No, może poza małymi dwoma epizodami: jedną próbą kradzieży, w której kilkunastoletni chłopak chciał wyrwać torebkę pewnej starszej pani. Ale dostał malutką „kreseczkę” od Dino i uciekł z krzykiem, bez torebki, a nawet bez swojej bejsbolówki, bo ta zawisła na krzakach. No i jeszcze jednym aktem wandalizmu, w którym to dwóch starszych chłopców w czasie deszczu uszkadzało samochody. Obaj, kryjąc się za drzewem przy bocznej ulicy, wyczekiwali kiedy ktoś zaparkuje samochód i odejdzie w swoją stronę. Wtedy oni doskakiwali do samochodu. Jeden trzymał w ręce długi śrubokręt, a drugi młotek, i paroma ruchami przebijali opony samochodowe. Ot, tak sobie, dla zabawy. Na tej ulicy mieściła się poczta i właśnie na pocztę w tym w pierwszym deszczowym dniu Cecylka przyjechała z tatą samochodem. Tato wyskoczył na pocztę wysłać do babci i dziadka widokówki z pozdrowieniami. Cecylka z Dino została w samochodzie, gdyż lało jak z cebra, a Cecylka zapomniała wziąć parasol. I wtedy właśnie zauważyła tych dwóch chłopców jak doskakują do jakiegoś samochodu zaparkowanego o kilkadziesiąt metrów przed ich samochodem i przebijają opony. Cecylkę aż potrzepało ze złości. Nie bacząc na ulewę, wyskoczyła z samochodu. Dino chciała oszczędzić zmoknięcia, więc go zostawiła na tylnym siedzeniu samochodu. Sama zaś pognała w stronę wandalów. Kiedy się do nich zbliżała, zaczęła na nich krzyczeć, żeby natychmiast zaprzestali tych niecnych czynów. Chłopcy zaczęli się obrzydliwie śmiać. I wtedy ten chłopak, który trzymał w ręku młotek rzucił nim w Cecylkę. Dino nic nie widział z tylnego siedzenia i nawet nie podejrzewał, że Cecylka jest w niebezpieczeństwie. Cecylka zaś, widząc lecący w jej kierunku młotek, krzyknęła: — „R u a z o n i d!”. Reakcja była natychmiastowa. Lecący młotek zawisł na moment w powietrzu. Po chwili zrobił przepiękny zwrot i jak bumerang wracał do właściciela. A właściciel, młotka nic a nic się nie spodziewał. Dalej stał w tym samym miejscu i naśmiewał się z Cecylki. Za moment przestał się śmiać. Z potężnym wrzaskiem i z ogromnym guzem na czubku głowy, popędził nie wiadomo dokąd. Wtedy młotek znów na moment zawisł w powietrzu, ale po to tylko, by po chwili niczym kije samobije dobrać się do drugiego chłopca i natłuc mu podobną ozdobę na czole. Więc ten drugi chłopiec też przestał się śmiać, i też z wrzaskiem popędził. A popędził za swoim kolegą, który pędził nie wiadomo dokąd. Cecylka z zadowoleniem patrzyła za znikającymi wandalami oraz z nadzieją, że przynajmniej na jakiś czas zapomną o wandalizmie. Spokojna wróciła do samochodu, lecz zanim do niego wsiadła, zdjęła z jego maski przemokniętego Dino, który znalazł się tam jakimś cudem (och, przepraszam, cud to nie mógł być, bo to były czary) i z szerokim uśmiechem witał ją. Kiedy tato Cecylki wrócił do samochodu, nie mógł się nadziwić, że jego córeczka wraz z jej przytulanką jest przemoknięta do suchej nitki. Był pewien, że ona cały czas siedziała w samochodzie i grzecznie na niego czekała. Widział ją przecież z okna poczty. Na wszelki wypadek nie pytał o nic. Ważne, że siedziała cała i uśmiechnięta.
Cecylka, przypominając sobie minę taty na jej widok, siedzącej grzeczniutko w samochodzie, a nie wiadomo jakim sposobem przemoczonej, zachichotała cichutko pod nosem i trzepnęła Dino w pomponik jego berecika. Dino w odpowiedzi pokazał jej w uśmiechu jeszcze więcej zębisk niż zwykle i fikuśnie pomrugał oczkami.
Wspaniałe wczasy! — Cecylka zawołała na głos i odwróciła głowę w kierunku drzwi wyjściowych. — No, guzdrało, wreszcie jesteś! Ja już zdążyłam całe dwa tygodnie powspominać, a ty dopiero złazisz. Coś ty tam w skrycie tak długo robiła? Och, Emi, Emi… ty szara eminencjo!
No, no, tylko nie „szara”, jak już — zaśmiała się Emilka i wyciągnęła zza pleców trzy malutkie własnoręcznie namalowane obrazki. — Oto, co robiłam!
No proszę! Tak jak mówiłam. Ty jesteś stworzona do uszczęśliwiania innych! — orzekła Cecylka na widok wspaniałych obrazków, przestawiających plażę i bawiące się tam dzieci. — Fajnie, że pomyślałaś o tym, by coś po sobie chłopakom na pamiątkę zostawić. Widzisz, ja jestem zupełne beztalencie i nic nie umiem zrobić, co by się nadawało do podarowania. A ty tak. No, Emi, dumna jestem z ciebie.! Ale odłóż na razie te arcydzieła na twoim siedzeniu w samochodzie i pędzimy na plażę… Tatusiu, sami już pilnujcie samochodów, bo ja i Emi biegniemy pożegnać się z morzem… Aha, gdyby chłopcy przyszli w międzyczasie, to niech na nas poczekają. No, to na razie!
Nim minął kwadrans, a dziewczynki były już z powrotem na placu domu wczasowego. Mama Cecylki na ich widok aż krzyknęła:
No nie! Czy wyście całkiem oszalały? To po to was wczoraj wieczorem szorowałyśmy tak długo pod prysznicem z resztek soli i piasku, abyście się znów wytaplały w jednym i w drugim i… i tak brudne do domu wróciły?
Och, mamuś, nie denerwuj się! Przecież musiałyśmy się pożegnać z morzem. Trochę soli i piasku nie zaszkodzi do domu na pamiątkę zabrać — przepraszającym głosem meldowała Cecylka, trzepiąc mokrymi włosami, i jednocześnie strzepując z siebie i z Dino piasek. — Wy też powinniście pożegnać się z morzem.
Oczywiście, że tak! I zrobiliśmy już to. Wczoraj w nocy. I to przed kąpielą pod prysznicem, a nie po — poinformowała mama Emilki.
Jak będziemy dorosłe, to też będziemy się zawsze w nocy żegnały z morzem, kiedy nasze dzieci będą spały. To musi być super fajne uczucie… — powiedziała Cecylka z lekką pretensją w głosie, ale nie skończyła, bo nagle zobaczyła chłopców w bramie. — Hej, chłopaki! Fajowo, że jesteście. Zaraz odjeżdżamy, więc czas się już pożegnać.
Szkoda, że odjeżdżacie — powiedział Kazik, schodząc z roweru, i dając znak Kostkowi i Rychowi, by też zeszli.
Nam też szkoda, ale co zrobić? Czas nie stoi w miejscu. Dwa tygodnie już minęły — rzekła Emilka z nutką smuteczku w głosie.
No, tylko się nie rozpłaczcie! — zaśmiała się Cecylka. — Przecież nie żegnamy się na zawsze. Na drugi rok znów tu przyjedziemy. Podsłuchałam rodziców jak o tym rozmawiali. No, chłopaki, to bywajcie! Do następnego roku! Chodźcie, niech was wyściskam.
Po… po… poczekaj jeszcze Cecylko — zająknął się Kazik. — Bo wiesz, no… co to ja chciałem powiedzieć… Aha, bo my mamy dla was małe prezenciki.
Chłopcy odstawili rowery, opierając je o ławkę, a Kostek wyciągnął z plecaka dwie malutkie pluszowe maskotki i wręczył je dziewczynkom.
Dinozaury! — krzyknęły obie dziewczynki jednocześnie.
Podobają się wam? — nieśmiało spytał Rychu.
No pewnie. Są śliczne — zapewniła chłopców Emilka.
Mieliśmy taką nadzieję, że się wam spodobają — rzekł lekko zawstydzony Kazik, drapiąc się za uchem. — No bo skoro Cecylka nosi się wszędzie ze swoim ogromnym dinozaurem, to pomyśleliśmy, że małe też się wam spodobają i będziecie je nosiły ze sobą na szczęście.
Dobrze żeście pomyśleli - upewniła chłopców Cecylka. — Zawsze je będziemy miały przy sobie. Martwi mnie tylko jedna rzecz… że musieliście wydać swoje… no, te… kieszonkowe, aby nam je kupić.
Nie, nie Cecylko, nie obawiaj się, to były uczciwe pieniądze. Myśmy te pieniądze zarobili — Kazik uspokajał koleżankę. — Wczoraj specjalnie poszliśmy zrywać czereśnie do takiego jednego gospodarza, żeby zarobić trochę grosza.
No chłopaki, zaradni jesteście, że ho, ho! — ucieszyła się Cecylka. — Tym bardziej wam dziękujemy. My dla was też coś mamy. To znaczy Emilka ma, bo to jest tylko jej dzieło… No Emilka, wręczaj!
Proszę, to dla każdego z was specjalnie namalowałam, abyście o nas pamiętali — powiedziała Emilka, wręczając każdemu chłopcu po obrazku. — Ale to nieprawda co Cecylka powiedziała, że te obrazki, to tylko moje dzieło. W tych obrazkach ona ma swój bardzo duży wkład, a ona już wie jaki.
Hej, dzieciaki, czas na nas! Musimy już ruszać! — zawołał tato Cecylki w kierunku dzieci. — Żegnajcie się już!
Dziewczynki i chłopcy podali sobie ręce na pożegnanie i podeszli razem do samochodów. Dziewczynki wsiadły do środka, każda do swojego samochodu, i odkręciły szyby. Silniki zaryczały i samochody powoli ruszyły. Chłopcy pobiegli za samochodami. Przy samej bramie wyjazdowej samochody zatrzymały się na chwilę. Dziewczynki pomachały chłopcom jeszcze raz. A tato Cecylki zawołał:
A więc, trzymajcie się chłopaki! Ale dobrze się trzymajcie…! Wiecie, co mam na myśli!
Wiemy, wiemy!!! — chórem krzyknęli chłopcy i jedną ręką zaczęli machać na pożegnanie, drugą zaś przyciskać do piersi swoje wspaniałe obrazki.
Samochody wyjechały z nadmorskiego kurortu i pędziły w stronę autostrady. W pierwszym samochodzie jechała Cecylka z rodzicami. W drugim, oczywiście Emilka z rodzicami. Dziewczynki miały taki dziwny zwyczaj, że gdziekolwiek jechały (na dalszą trasę, ma się rozumieć), to najpierw jechały osobno. Musiały się w spokoju zastanowić nad tym, co było akurat w danym momencie ważne i wymagające zastanowienia. Ale po pierwszy postoju jechały już razem. A było to obojętne, do którego samochodu wsiadały. Ważne, że siedziały już razem i z wielką namiętnością mogły się oddać omawianiu ważnych dla nich spraw.
Przed zjazdem na autostradę był malutki parking. Tato Cecylki zjechał na niego w ostatnim momencie. A za nim tato Emilki ze zdziwieniem skierował swój samochód. Okazało się, że tato Cecylki chciał się o coś zapytać członków załogi drugiego samochodu. Kiedy więc tato Emilki zrównał się już z jego samochodem, odkręcił szybę i zawołał:
Hej, moi drodzy, nie mielibyście tym razem ochoty wracać do domu drogami lokalnymi a nie autostradą? Jedziemy przecież do domu, nie na wczasy, nie trzeba się więc śpieszyć. Możemy sobie urlop nieco przedłużyć. Jechać wolniej i dłużej. No i przy okazji możemy sobie urządzić wspaniałą wycieczkę krajoznawczą.
Hurrrraaaa!!! — rozległo się w obydwu samochodach naraz.
Cieszę się, że wam się spodobał mój pomysł — jeszcze głośniej zawołał tato Cecylki. — Ale wy dziewczynki pozostańcie jeszcze na swoich miejscach. To nie postój. Za jakieś półtora godziny zrobimy dłuższą przerwę w podróży, to po niej możecie jechać już razem.
No jasne! Ja nie zdążyłam jeszcze nawet w ćwiarteczce przemyśleć tego co chciałam — wołała Cecylka, wystawiając głowę przez otwarte okno w drzwiach, tak, żeby i Emilka ją słyszała. — A ty Emi, daleko już jesteś z rozmyślaniem?!
Nie, no coś ty! Na razie tylko się gapiłam przez okno i nic a nic nie rozmyślałam.
Zacznij więc już! Masz na to półtorej godziny — nakazała Cecylka.
Samochody ruszyły. Tato Cecylki ze swoją załogą na przedzie, a tato Emilki ze swoją tuż za nim. Zawsze tak było, gdziekolwiek jechali. Bo tak się już utarło, że tato Cecylki jest nie tylko wspaniałym kierowcą, ale również doskonałym pilotem. Tym razem też nie mogło być inaczej. Jako więc kierowca i jako pilot — w jednej osobie — prowadził wycieczkę krajoznawczą drogą wśród pół i lasów, przez różne wioski, małe i duże, przez miasteczka i miasta. Jechali nie za szybko, nie za powoli. Tak, żeby jechać bezpiecznie i móc oglądać krajobrazy. Wszyscy kręcili głowami dookoła i podziwiali coraz ładniej zagospodarowane wioski oraz odrestaurowane miasteczka ze swoimi pięknymi rynkami i ratuszami. Podziwiali również ogromne i wspaniałe lasy, rzucające przyjemny cień i chłód na drogę. Bezkresne pola, szumiące łanami dojrzałych zbóż i przypominające o zbliżających się żniwach. Soczystozielone łąki, rozsiewające cudowny zapach traw i kwiecia. Cudownie było tak jechać i przyglądać się temu wszystkiemu co stworzyła mądra natura i zaradny człowiek.
Jechali już ponad godzinę, więc tato Cecylki postanowił za najbliższą wioską zarządzić postój. Czas, aby coś zjeść i rozprostować kości. Wjechali właśnie do niewielkiej wsi, kiedy nagle usłyszeli dźwięk złowieszczej syreny straży pożarnej. Tato Cecylki natychmiast zjechał na pobocze, by zrobić miejsce dla pędzącego wozu strażackiego. Tato Emilki zrobił to samo. I kiedy wóz strażacki z ogromną szybkością przejechał już koło nich, ruszyli dalej. Ale jechali bardzo powoli. Nie ujechali jednak daleko, bo się okazało, że to właśnie przy tej drodze, po której jechali, płonie ogromny dom. Zjawiła się policja. Policjanci natychmiast wyskoczyli z radiowozów i wstrzymali z obu stron ruch pojazdów. Nie było wyjścia, obydwa samochody również musiały się zatrzymać. Całą drogę zajęły wozy straży pożarnej, których było już kilka w miejscu pożaru.
Wszyscy z przerażeniem przyglądali się przez samochodowe szyby akcji strażaków. Dom stał w płomieniach. Strażacy dzielnie walczyli z tym ogromnym i nieprzewidywalnym żywiołem i z każdej strony lali sikawkami hektolitry wody, próbując rozprawić się z nim raz na zawsze. Nie było to jednak takie proste. Kiedy się już wydawało, że płomienie ognia z głośnym sykiem się kurczą, za chwilę znów buchały do góry i znów lizały ściany budynku.
Wokół płonącego domu zbierało się coraz więcej miejscowych ludzi. Wszyscy z ogromnym lękiem zaglądali, czy ogień nie rozprzestrzeni się na ich zabudowania.
Dziewczynki siedziały w swoich samochodach i również z przerażeniem przypatrywały się walce strażaków z ogniem. Pierwszy raz w życiu przyszło im być bezpośrednim świadkiem pożaru, i to jeszcze z tak bliska.
Cecylka wierciła się na tylnym siedzeniu i nerwowo ściskała Dino. Bardziej podświadomie niż świadomie czuła, że musi jakoś pomóc. Nie wiedziała jednak jak to ma zrobić. Przecież rodzice nie wypuszczą jej z samochodu za żadne skarby świata. Myślała gorączkowo… i w końcu wymyśliła.
Pożar to okropna rzecz. Nie mogę na to patrzeć! — zawołała z przejęciem do rodziców i zasłoniła rękami oczy.
Masz rację córeczko. To wielka tragedia dla tych ludzi — potwierdziła mama z wielkim smutkiem w głosie. — A dla nas najgorsze jest to, że tu siedzimy i nic nie możemy pomóc. Możemy się tylko bezczynnie przyglądać.
No właśnie mamusiu, to jest najgorsze…To jest wręcz nie do zniesienia! Dlatego położę się na siedzeniu i spróbuję usnąć, żeby tego smutnego i przerażającego widoku nie oglądać — zawiadomiła Cecylka i natychmiast zaczęła sobie szykować legowisko z dwóch koców i dużej poduszki.
Rodzice byli nieco zaskoczeni zachowaniem córki, ale w końcu uznali, że tak będzie lepiej. Niech dziecko ma oszczędzone takie okropne widoki.
A myślisz, że ona uśnie w takim hałasie? — szeptem spytał swą żonę tato Cecylki i szybciutko zaczął zakręcać szybę od swojej strony.
Myślę, że tak. Coś mi się wydaje, że te dwie turkaweczki też nie spały w nocy, bo urządzały sobie zieloną noc. Nas nie było, żegnaliśmy morze, a one rozrabiały sobie spokojnie.
Tak to już jest: kota nie ma, myszy grasują… Zaraz, zaraz, ale skąd masz takie przypuszczenia? Pytałaś się dziewczynek? Czy się same czymś zdradziły?
One nie. Sen je zdradził.
Jak to?
A tak to, że jak nad ranem wróciliśmy z plaży, to podeszłam do łóżka Cecylki, by ją przykryć, i wtedy zauważyłam, że razem z nią śpi Emilka i obie mają całe twarze wypaprane naszymi babskimi kosmetykami. A było też widać, że próbowały się jakoś zmyć, gdyż Cecylka trzymała w ręce buteleczkę mojego mleczka kosmetycznego, a Emilka waciki. Widocznie nie zdążyły się zmyć, bo sen je zmorzył.
I co, nic im nie powiedziałyście?
A co miałyśmy mówić? Niech dziewczynki też mają swoje małe tajemnice. Ważne, że nic im się nie stało. Są rozsądne i w nic głupiego, czy niebezpiecznego nie bawiłyby się. Możemy im ufać.
Masz rację. Ja też tak myślę — zgodził się tato szeptem i odwrócił głowę, by spojrzeć na swoją rozrywkową latorośl. — Ciiii… Ona faktycznie usnęła… No i dobrze. Nie będzie oglądać tej tragedii ludzkiej. Potem by się jej jeszcze jakieś koszmary śniły.
Cecylka wcale nie miała zamiaru spać. Gdzieżby mogła usnąć, kiedy komuś dzieje się krzywda. Nawet dwie nieprzespane noce, w takiej chwili, nic by dla niej nie znaczyły. Cecylka grubą poduchą cichutko upozorowała siebie leżącą pod kocami i zsunęła się na podłogę między mamy fotelem a tylnym siedzeniem. Było jej tam ciasno niesamowicie, bo nawet na podłodze mama poupychała różne rzeczy. Ale Cecylka była wytrwała i siedziała tam jak mysz pod miotłą. Ściskała w ramionach Dino i w duchu błagała wróżkę Szedar, aby sprawiła, by nikt z rodziców więcej się do tyłu nie odwracał. Ścierpła już od tej niewygodnej pozycji, ale nie poddawała się. Nasłuchiwała co się dzieje na zewnątrz i wyczekiwała momentu, w którym będzie mogła cichaczem otworzyć drzwi i niezauważona opuścić samochód. Nagle usłyszała wśród lamentu ludzi, przeraźliwy krzyk jakiejś kobiety: — „Tam w płomieniach jest dziecko!!!”… I to było to. To był ten impuls, który zmusił Cecylkę do działania. Nie zamierzała już dłużej czekać. Przy dźwiękach syreny z nadjeżdżającego jeszcze jednego wozu strażackiego otworzyła drzwi i wraz z Dino wyczołgała się z auta. Potem pod nogami gapiów, na czworaka i z Dino w zębach, posuwała się w stronę płonącego domu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Była tak jakby niewidzialna. Czuła, że ludzie niekiedy depczą ją po nogach i rękach, ale bólu nie odczuwała. Parła do przodu. Wreszcie dotarła prawie pod sam płonący dom. Prawie, bo bliżej nie można było, gdyż kordon policji dalej nie dopuszczał nikogo. I wtedy stała się rzecz straszna. Z płonącego domu wyskoczył strażak, niosąc na rękach dziecko. Biegł jak szalony, jak najdalej od ognia. Dobiegł aż pod sam kordon policji i położył dziecko na ziemi. Dziecko nie dawało oznak życia. Leżało bez ruchu, całe czarne, okopcone dymem. Strażak zaczął krzyczeć: — „Lekarz, lekarza, gdzie jest lekarz?!”. Ludzie rozpaczliwie odpowiadali, że karetka pogotowia jeszcze nie przyjechała. Wtedy strażak rzucił się na kolana i sam próbował ratować dziecko. Po chwili podniósł się z klęczek i z ogromnym smutkiem w oczach, wypowiedział dwa tragiczne słowa: — „Za późno”. Potworny lament podniósł się wśród ludzi. Ludzie przerwali kordon policji i obstąpili leżące na ziemi dziecko — malutką, może pięcioletnią dziewczynkę.
Wtedy Cecylka przedarła się jakoś pomiędzy nogami zrozpaczonych ludzi i zbliżyła się do leżącego bez ruchu dziecka. Postawiła Dino na ziemi tuż obok i sama pochyliła się nad dzieckiem i położyła na jego piersiach swoje drżące dłonie. Po czym, nie sprawdzając nawet, czy moc samego Dino nie wystarczyłaby, potężnym głosem krzyknęła: — „R u a z o n i d!!!”.
Reakcja była zaskakująca. Stojący wokół ludzie, przerażeni potęgą głosu Cecylki, natychmiast przestali lamentować. Ale po chwili, uznali zapewne, że to tylko jeszcze jeden krzyk rozpaczy, i to w dodatku małej dziewczynki, może nawet kogoś z rodziny, więc zaczęli jeszcze głośniej lamentować.
Cecylkę nie interesowało co się wokół niej dzieje. Skupiła się na leżącej dziewczynce. Wpatrywała się w nią intensywnie, gdyż poczuła w sobie przypływ przeogromnej energii. Energia ogarniała całe jej ciało. Potęgowała się w niej z niesamowitą mocą. Nagle Cecylka poczuła, jak ta spotęgowana energia opuszcza jej wnętrze i wydostaje się na zewnątrz poprzez jej ręce. Cecylka jeszcze mocniej przycisnęła je do piersi dziewczynki. A wtedy Dino dorzucił dodatkowo dwa swoje promienie, i to wprost na ręce Cecylki. Leżąca dziewczynka natychmiast otworzyła oczy.
Stojący dookoła ludzie, nie świadomi tego co się stało, dalej krzyczeli z rozpaczy, by nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, krzyk rozpaczy zamienić na krzyk radości: — „Żyje… żyje… żyje!!!”
W tym momencie nadjechała karetka pogotowia. Cecylka wycofała się z miejsca. Wyszła poza krąg ludzi, uszczęśliwionych nagłym powrotem dziewczynki do życia, i przez nikogo nie zatrzymywana, podeszła z Dino pod płonący dom. Postawiła Dino na ziemi, a sama skierowała swe ręce w kierunku domu. Zaiskrzyło, zaskwierczało… i z rąk Cecylki wydostały się dwa szerokie, ognistoczerwone promienie, które w połączeniu z dwoma cieńszymi ognistoczerwonymi promieniami Dino, popędziły wprost na ściany budynku. Jeszcze mocniej zaiskrzyło, zaskwierczało, zasyczało… i znów zaskwierczało i jeszcze raz zasyczało, lecz przeciągle i coraz głośniej… I nagle… języki ognia zniknęły. Pożar był ugaszony.
Cecylka chwyciła Dino, zrobiła w tył zwrot, i rozpłynęła się w kłębach powstałej nagle pary wodnej. Nikt jej nie zatrzymywał, bo nikt jej nie widział. Cecylka pędziła w kierunku samochodu. Biegnąc, słyszała jak niektórzy ludzie jeszcze rozpaczali za zaczadzoną dziewczynką, a niektórzy już się cieszyli jej zmartwychwstaniem.
Różne wiadomości — sprzeczne ze sobą — przeplatały się w tłumie zebranych przy pożarze ludzi.
Cecylka znała prawdę. I ta prawda uszczęśliwiała ją bardzo. Dobiegła do samochodu, powoli otworzyła drzwi i niezauważona przez rodziców, położyła się z powrotem pod koce. Leżała na tylnym siedzeniu cichutko jak trusia już dobre parę minut, kiedy milczący do tej pory rodzice, zaczęli szeptem ze sobą rozmawiać. Cecylka nastawiła uszu.
Słyszałaś? Jedni ludzie mówią, że to dziecko nie żyje, a inni, że ktoś je uratował — tato powiadomił mamę.
Boże, żeby to drugie było prawdą — odpowiedziała mama i zaczęła odkręcać szybę samochodu. — Zaraz się dowiemy. Spytam kogoś. O, zawołam tamtą kobietę, która biegnie od strony pożaru… Proszę pani, proszę pani…! Proszę nam powiedzieć co z dzieckiem, żyje?
Żyje, żyje… jakiś cud chyba, ale żyje! — wołała kobieta.
Jak to cud? — dopytywała się mama.
Tak ludzie gadają, bo nie żyło — kobieta chętnie zaczęła opowiadać. — Ale potem, kiedy jakaś mała dziewczynka podeszła i dziecko dotknęła, dziecko otworzyło oczy. A kiedy przyjechała karetka pogotowia, lekarz powiedział, że dziecko żyje dzięki temu, iż ktoś w porę zrobił mu fachowy masaż serca. To ludziska jemu na to, że to żaden masaż, tylko cud, bo masażu nikt dziecku nie robił. Tylko jakaś mała dziewczynka ze swoją zabawką klęczała króciutko nad dzieckiem, i gdy odeszła, dziecko otworzyło od razu oczy. To lekarz kazał ludziom przyprowadzić tę małą dziewczynkę. Dziewczynki nikt nie znalazł. Lekarz wtedy powiedział, że on wie swoje, a ludziska mogą wiedzieć swoje, ale najważniejsze jest to, że dziecko zostało uratowane i nic już jego życiu nie zagraża.
No a co pani myśli? Możliwe to, żeby jakaś mała dziewczynka robiła masaż serca? — z wielkim zaciekawieniem dopytywała się dalej mama.
Pani… a ja tam nic nie wiem! — zawołała kobieta. — Nie widziałam żadnej dziewczynki, bo mnie tam nie było. Gadam tylko co ludziska gadali. Ale niech mi nikt nie próbuje gadać, że to nie był cud. Cud, proszę paniusi! Cud… i tyle!
A co z rodzicami dziecka? — spytała jeszcze mama. — Takie małe dziecko samo zostawili w domu? Jak doszło do pożaru?
Eee… tam, samo! — żachnęła się kobiecina. — Zostawili ze starszą córką, bo musieli iść na pole, ale ta gdzieś sobie polazła i młodszą siostrzyczkę zostawiła w domu samą. I nie wiadomo, czy ta mała bawiła się zapałkami, czy to jakaś awaria instalacji elektrycznej. Straż pożarna ustala. Ale na szczęście strażacy szybko ogień ugasili, to nie ma aż tak dużo strat. A rodzice tego dziecka to nawet jeszcze nic nie wiedzą. Dopiero teraz ktoś poleciał po nich na pole.
To straszna tragedia będzie dla nich — powiedziała mama. — Ale na szczęście dziecko żyje. I to jest najważniejsze. Dom jakoś sobie odremontują… Dziękujemy pani za dobre wiadomości. Do widzenia!
Mama Cecylki musiała kończyć rozmowę z kobietą, bo samochody znajdujące się przed nimi powoli ruszały. Policja zaczęła przepuszczać pojazdy pojedynczo. Mama uspokojona, że wszystko się szczęśliwie zakończyło, głośnym cmoknięciem ucałowała tatę w policzek, i aż złapała się za usta.
Ojej, obudzę Cecylkę tym dubeltowym całusem — wyszeptała i odwróciła się do tyłu, by sprawdzić, czy tak się nie stało. — Śpi… jak aniołek… Zaraz, zaraz… a czemu ona ma takie czarne nogi? O rety, ręce też czarne…
Jak to czarne? — zdziwił się tato Cecylki.
No popatrz sam.
Faktycznie czarne. Jakby z komina wylazła.
I miała takie czarne już wcześniej? Nie zwróciłeś uwagi?
Ja nie, ale ty zwróciłaś. Słyszałem, jak na nią krzyczałaś, że wykąpana przed powrotem do domu znów się wypaprała na plaży.
Wypaprała się piaskiem, i to porządnie, ale piasek nie brudzi przecież na czarno… Sama już nie wiem. Aż taka czarna przedtem mi się nie wydawała, bo bym ją do samochodu z pewnością nie wpuściła.
Może i była. Przedtem miałaś przeciwsłoneczne okulary na nosie. Teraz ich nie masz. Ot, i całe tłumaczenie! — skomentował tato.
Cecylka dalej leżała cichutko na tylnym siedzeniu. Słyszała wyraźnie rozmowę mamy z jakąś miejscową kobietą. I ta rozmowa nawet ją momentami bawiła. Natomiast rozmowa rodziców już nie. Truchlała ze strachu, kiedy rodzice zastanawiali się nad jej czarnymi kończynami dolnymi i górnymi. Ale ani drgnęła, ciągle leżała pod kocami zwinięta w kłębuszek i złościła się na siebie, że nie przykryła się porządnie. Lecz gdy usłyszała komentarz taty, to najpierw się ucieszyła, ale zaraz zrobiło jej się szkoda mamy. Postanowiła więc dłużej nie przeciągać tej sytuacji i temat czarnych kończyn zakończyć.
Och, ale się wyspałam! — zawoła i wygramoliła się powoli spod koców. — A my ciągle jeszcze stoimy? Co, pożar nie został jeszcze ugaszony?
Dzięki Bogu ugaszony, córeczko — odpowiedział tato. — I już powoli ruszamy. Policjanci wznawiają ruch.
To wspaniale! Cieszę się! — zawołała wesołym głosem Cecylka, by po chwili jego brzmienie zmienić zupełnie. — O rany, jaka ja jestem brudna! Gdzie ja się tak wybrudziłam…? Już wiem, to na pewno od Kazika roweru. On też miał takie czarne ręce i nogi. Mówił, że zanim do nas przyjechał, smarował łańcuch jakimś tandetnym smarem i zapaprał cały rower… Tatusiu, możesz stanąć gdzieś gdzie jest jakaś woda? Muszę się umyć.
A co tam będę znów stawał. Mało żeśmy się nastali? Zaraz poproszę któregoś sikawkowego, to cię sikawką wymyje… na już i na cacy! — zarechotał tato, zadowolony ze swojego żartu.
Cha… cha… cha…! — Cecylka przedrzeźniała tatę i sama pękała ze śmiechu.
Nie minął kwadrans, a obydwa samochody pędziły już drogą asfaltową wzdłuż pól i łąk. I na jednej z łąk, tato Cecylki wypatrzył malutką rzeczkę, wijącą się wśród zieleni traw i czerwieni maków. Tak mu się to miejsce spodobało, że zarządził postój. Zjechali na pobocze drogi i piechotą poszli na łąkę. Do rzeczki był tylko kawałek. Usiedli wszyscy na jej brzegu, a Cecylka, brudas nad brudasami, musiała wejść do rzeczki. Szorowała się zawzięcie i rozglądała się tylko po brzegu, czy jakiś szczur wodny nie zechce jej towarzyszyć. Śpieszyła się niesamowicie. A tato Cecylki, siedząc na brzegu, i klaszcząc w dłonie, wybijał jej rytm do pośpiechu.
Emilka naśmiewała się z Cecylki, że przespała cały pożar. Śmiała się też z jej brudnych rąk i nóg, ale i też podejrzliwie ją obserwowała. Emilka cały czas przyglądała się akcji gaszenia ognia. I chociaż z tego miejsca gdzie stał ich samochód niewiele widziała, to jednak dobrze słyszała co ludzie mówili. A mówili przecież o jakiejś dziewczynce z zabawką, która uratowała dziecko z pożaru.
W czasie kiedy Cecylka „zażywała kąpieli”, obie mamy przyniosły z samochodu koc i koszyk z prowiantem, i obydwie rodzinki urządziły sobie krótki piknik na łonie natury. Po spożyciu tego co było i co się dało, i skomentowaniu wydarzeń z pożaru oraz omówieniu planu dalszej wycieczki krajoznawczej, obydwie rodzinki zajęły miejsca w samochodach. A że tym razem byli po konkretnej przerwie w podróży, dziewczynki zasiadły już razem, a zasiadły do samochodu Emi. Cecylka tak zadecydowała, bo chciała swobodniej omawiać z przyjaciółką wszystko to, co było do omówienia. A było tego dużo już od wyjazdu spod domu wczasowego, a po drodze nazbierało się przecież jeszcze więcej.
Cecylka, jadąc wcześniej razem z rodzicami, miała okazję się zorientować co oni wiedzą, czego się domyślają, a co podejrzewają. Dlatego uważała, że lepiej będzie omawiać sprawy z dala od nich. Bo a nuż jakieś słowa wypsną im się głośniej i rodzice usłyszą i… dojdą do prawdy? — „Za duże ryzyko” — stwierdziła Cecylka i pociągnęła Emi do jej samochodu. I kiedy znalazły się już w środku i samochód ruszył, Emilka wprost spytała, czy Cecylka przypadkiem nie ma coś wspólnego z uratowaniem dziecka z pożaru. No to Cecylka, chcąc nie chcąc, się przyznała. Bo przecież nie można mieć zbyt wielu tajemnic. To nawet niezdrowo. A już zwłaszcza przed najlepszą przyjaciółką. Więc Cecylka uchyliła przed Emi rąbek swojej tajemnicy. Ale tylko rąbek, bo przecież nie mogła powiedzieć wszystkiego. Emilka była zafascynowana postawą przyjaciółki i jej umiejętnościami ratowniczymi. I nie mogła się nadziwić, skąd Cecylka to wszystko wie i umie. Cecylka wtedy przypomniała jej, że nie kryje się przecież z tym, iż w przyszłości chce zostać lekarzem, więc stara się uczyć gdzie się da i z czego się da. Powiedziała jej też, że kiedyś z nudów zabrała się za czytanie rodziców „Podręcznika pierwszej pomocy”, i że w końcu ta lektura tak ją wciągnęła, iż przeczytała cały podręcznik „od dechy do dechy” i wszystkiego się nauczyła i zapamiętała. No to już Emilka była usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem Cecylki. Przytuliła ją mocno do siebie i powiedziała, że jest bardzo dumna, iż ma tak wspaniałego i wszechstronnego ratownika za przyjaciółkę… i spokojnie już przeszła do omawiania tematu wczasów i trójki chłopaków.
Dalsza podróż w stronę domu przebiegała już zupełnie bez żadnych zakłóceń i w bardzo miłej atmosferze. Po drodze rodzinki zrobiły sobie jeszcze kilka postojów na podgryzienie czegoś dobrego, co kupili w przydrożnych barach, i na wyprostowanie wiekowych i małoletnich kości (jak to określił tato Cecylki)... i z godziny na godzinę, coraz bardziej zbliżały się do domu.

Wakacje jeszcze trwały, ale nieuchronnie zbliżały się do końca. Cecylka i Emilka po powrocie z wczasów nigdzie już nie wyjeżdżały. Rodzice wrócili do pracy, a one spędzały dnie albo u jednych dziadków albo u drugich. Czasami były też same w domu. Ale gdziekolwiek by nie były, były zawsze razem. Niekiedy nawet spały razem, raz w jednym domu, raz w drugim. W ciągu dnia chodziły albo na basen, albo jeździły na wrotkach, albo szły do kina, albo grały na komputerze w czasie złej pogody. Miały mnóstwo zajęć i nigdy się nie nudziły. Rodzicom też pomagały, i to bez żadnego marudzenia. W końcu rodzice pracowali, więc one miały dom do popołudnia na swojej głowie. Nie mogły przecież całymi dniami zajmować się tylko sobą… i bąki zbijać. — „Musimy być odpowiedzialne w stosunku do naszych rodziców, tak jak rodzice zawsze byli i są odpowiedzialni w stosunku do nas” — Cecylka takimi właśnie mądrymi słowami przekonała Emilkę, by ta bez szemrania wykonywała polecenia rodziców. Ale od popołudnia aż do wieczora, to już najczęściej miały czas tylko dla siebie, bo w tym czasie rodzice rzadko dawali im jakieś zadania do wykonania. Na koniec wakacji dziewczynki mogły więc śmiało powiedzieć, że miały naprawdę wspaniałe wakacje. A Dino? Dino oczywiście wszędzie był z Cecylką. Cecylia nigdzie się bez niego nie ruszała. Wszyscy już dawno się do tego przyzwyczaili i nikt już nie zwracał nawet uwagi na sterczącego pluszaka spod pachy Cecylki.
Po powrocie z wczasów Cecylka wraz z Dino nie miała już żadnych przypadków, w których musiałaby używać swych i Dino mocy czarodziejskich. Razem mieli „urlop” od czarów. I razem też, byli z tego faktu bardzo zadowoleni, bo to oznaczało, że nic złego się wokół nich nie dzieje. A to przecież najważniejsze.
Przyszedł ostatni dzień wakacji. Dziewczynki były nawet bardzo zadowolone, że czas wracać do szkoły. Wszystko miały już przygotowane. Podręczniki, zeszyty i różne tam przybory szkolne miały już kupione. Spokojnie i radośnie mogły więc rozpocząć rok szkolny. Jedyne co smuciło Cecylkę, to to, że nie bardzo wiedziała co będzie się teraz z Dino działo. Nie mogła go przecież codziennie nosić do szkoły. Myślała na ten temat już od paru dni i nic mądrego nie mogła wymyślić. Dino zresztą też nic nie wymyślił. Martwili się więc dalej.
Aż przyszedł wieczór. Po kolacji Cecylka pobiegła do łazienki i w szybkim tempie wykonała wieczorną toaletę. Chciała jeszcze przed uśnięciem pogadać z Dino na wiadomy i ciągle nierozwiązany temat. Przebrana już w koszulę nocną weszła do swojego pokoju.
Cecylko, mamy gościa — takimi słowami Dino przywitał Cecylkę w progu pokoju.
No coś ty Dino! Żartujesz sobie ze mnie, tak? — zawołała Cecylka, rozglądając się po pokoju. — Przecież nikogo nie ma.
Jest, Cecylko. Tylko go nie widzisz. Nie chcieliśmy ciebie wystraszyć, dlatego na razie jest niewidoczny — z wielką powagą w głosie powiedział Dino. — Jest i siedzi na parapecie okna. Patrz tam, to zaraz go zobaczysz.
Cecylka od kiedy miała Dino, zdążyła się już przyzwyczaić do niezwykłych rzeczy, dlatego się nic a nic nie zlękła. Z wielkim podnieceniem wpatrywało się w okno swojego pokoju i czekała. Aż tu nagle…

* Fragment opowiadania.