Wierzcie
mi, ja kocham swoje miasto,
Choć to nie
polskie, i brzmi kanciasto,
I choć nie
tu moja ojcowizna...
Ale tu jest
mój dom, tu jest moja Ojczyzna.
W obramowaniu
dębu starego,
Widać
kawalątek miasta mojego.
Chyba nikt z
Was nie zaprzeczy,
Że widoczek
jest całkiem do rzeczy.
W cieniu dębu
posiedzieć, przyjemność wielka,
Że trochę
wysoko, to nic... to bagatelka!
Nachapać się
można jego pozytywnej energii,
I pozbyć się
dokuczliwej „Heuschnupfen Alergie”.
Kwiatuszki
bodziszka łąkowego,
Spoglądają
w obiektyw aparaciku mojego,
Co rusz oczka
do mnie puszczają,
I jeden po
drugim wdzięczne pozy przybierają.
Oooo...! A to
co takiego?
Pojęcia nie
mam nijakiego...
Ogromniaste
to takie niczym drzewo,
Porusza
liśćmi, raz w prawo, raz w lewo.
Bodziszek
czerwony przy polanie rośnie,
Do wiatru
ustawia listki i tańczy radośnie.
Ech, ty
bodziszku, dziwnie się nazywasz,
Czerwony nie
jesteś, a każesz się tak nazywać.
Ojejejejej...!
A cóż to takiego?
Czyżby to
był barszcz Sosnowskiego?
Lepiej tę
roślinę omijać szerokim łukiem,
Każdy wie
dlaczego, chyba że jest nieukiem.
W
spróchniałym pieńku drzewa,
Wre praca...
nikt nie ziewa...
To rój
mrówek buduje sobie mrowisko.
Lepiej im nie
przeszkadzać, i nie podchodzić blisko.
Ślimak,
ślimak, wystaw rogi,
Dam ci sera
na pierogi...!
Nie chcesz?
Twoja sprawa,
Pewnie nie
dla ciebie taka strawa.
A co ty tam
ślimaczku pałaszujesz?
Aha, ty nie
pałaszujesz, ty tylko smakujesz.
Ślimaczek
wie, co dobre dla niego,
I za nic - na
ser - nie zamieni tego.
Motylek
malutki w kolorze czerwieni,
W promieniach
słoneczka cudnie się mieni.
Ojej,
motylku, ale masz dreszcze...
Poczekaj, nie
odfruwaj, uwiecznię cię jeszcze!