W
dalekiej krainie, w pięknej górzystej Bawarii, żyła sobie młoda
dzieweczka imieniem Gretel. Gretel była bardzo ładną i radosną
panienką. Wszyscy ją bardzo lubili. I dorośli, i dzieci. Dla
każdego Gretel miała zawsze dobre słowo. Każdemu potrzebującemu
niosła pomoc. Dzieci z okolicy ją wręcz uwielbiały, bo też ona
się z nimi zawsze bawiła i uczyła ich różnych piosenek. Zaś
kawalerowie, jeden po drugim, przybywali do jej domu i prosili o
rękę. Nawet z dalekich okolic. Jednak Gretel nie chciała nawet
słyszeć o zamążpójściu. Każdego kawalera odsyłała z
kwitkiem, mówiąc, że jest jeszcze za młoda by zostać
czyjąkolwiek żoną.
Matka
Gretel natomiast, coraz bardziej się martwiła o swoją ukochaną
jedyną córeczkę. Pragnęła jej szczęścia, ale też bardzo
chciała zostać już babcią i niańczyć wnuczęta. Dlatego na
wszystkie sposoby próbowała Gretel przekonać, że już czas, aby
znalazła sobie jakiegoś porządnego kandydata na męża.
— Popatrz
dookoła, córeczko! Już wszystkie twoje koleżanki za mąż
powychodziły — mówiła niemalże każdego ranka przy śniadaniu.
— Niektóre nawet już dzieci mają. Czy ty byś nie chciała już
takie słodziutkie dzieciątko w ramionach tulić? Przecież bardzo
kochasz dzieci.
— Tak,
matko, kocham dzieci, ale dla mnie to jeszcze za wcześnie, bym
własne miała — za każdym razem odpowiadała Gretel i natychmiast
zrywała się od stołu, nie chcąc dać matce możliwości gderania
na nielubiany przez nią temat.
I
tak mijał dzień po dniu, a Gretel dalej o zamążpójściu nie
myślała. Wreszcie doszło do tego, że kawalerowie przestali do
niej przychodzić. Pewnie już wszyscy znaleźli sobie żony. Kiedy
do Gretel to wreszcie dotarło, zrobiło jej się trochę smutno. No
bo jakże to tak? Przecież ostatnio zaczynała już czasami o
zamążpójściu nawet myśleć. A za kogo miałaby teraz wyjść,
skoro żaden kawaler nie puka już do jej drzwi? Chociaż nie,
czasami jednak jakiś jeszcze zapuka, ale albo za stary,
albo za brzydki.
Gretel
jednak nigdy długo nie trwała w smutku z tego powodu. Bo tak po
prawdzie, to Gretel zamążpójścia bardzo się bała i odsuwała tę
ewentualność na jak najdalszą przyszłość. A że była bardzo
radosną dziewczyną, i nigdy się nie nudziła, toteż szybko
zapominała, że jakiś tam chwilowy smutek ją nawiedzał.
Matka
Gretel natomiast była zrozpaczona taką sytuacją. W końcu
postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i samej poszukać męża
dla swojej ukochanej córeczki. Jak postanowiła, tak zaczęła
robić... Wymyśliła, aby w najbliższą sobotę wybrać się do
miasta na jarmark. Na jarmarku jest zawsze dużo ludzi. Tam może się
rozpytać, czy ktoś nie zna jakiegoś dobrego kawaleria, co by żony
szukał. Zanim jednak wyszła z domu, zawołała do Gretel:
— Słuchaj,
córeczko, wychodzę na cały dzień, chcę odwiedzić w lesie babkę
Hildę i pomóc jej przy zbieraniu ziół. Ty za ten czas posprzątaj
kuchnię i upiecz gęś na kolację. Czeka już na ciebie w gretel*,
oskubana z piór.
— A
tak, tak, matko! Idź spokojnie. Wszystko zrobię! — śpiewnym
głosem odrzekła Gretel, i zaraz dodała ze śmiechem: — Tylko nie
przynoś mi znów lubczyku od babki Hildy... On mi na nic.
— Och,
ty niesforna dzieweczko! — huknęła matka Gretel nieco za głośno,
ale po chwili się zreflektowała i już spokojnym tonem dodała: —
Nic od babki Hildy przynosić nie będę, bo też ją samą na
kolację do nas przyprowadzę.
— To
dlatego ta gęś? Idź matko spokojnie — powtórzyła raz jeszcze
Gretel, po czym objęła matkę w pół i zabawnym głosem szepnęła
jej do ucha: — Specjalnie dla babki Hildy pieczoną gęś polewać
będę czerwonym winkiem... mniam, mniam... paluszki lizać, taka
będzie pyszna.
Matka
zbierała się do wyjścia. Kiedy stała już przy drzwiach z ręką
na klamce, odwróciła się nagle i wzrokiem zmierzyła Gretel od
stóp do głów. Po czym, tak jakby od niechcenia, zawołała:
— A
ty się pod wieczór wykąp w kozim mleku. Specjalnie dla ciebie
zostawiłam w dzbanie. Także w gretel! — i natychmiast wyszła z
izby, nie chcąc dać Gretel czasu do namysłu.
Matka
Gretel nie czuła się dobrze z tym, że musiała okłamać swoją
ukochaną córeczkę, ale tłumaczyła to sobie, że to przecież dla
jej dobra. Bała się też, że po wsi będą w końcu Gretel palcami
wytykać i starą panną nazywać. A tego by nie zniosła. Jej piękna
córeczka starą panną? O nie! Te myśli spowodowały, że szła na
jarmark coraz bardziej ochoczo. Z każdym też krokiem nabierała
coraz większego przekonania, że robi dobrze, że to jedyne wyjście,
aby jej córka stanęła wreszcie na ślubnym kobiercu. A kiedy
dotarła na jarmark, to już wręcz całkowicie przekonana była, iż
znalazła się tu z bardzo ważną misją, od spełnienia której,
zależy szczęście jej dziecka, i jej także.
Na
jarmarku w tym dniu ludzi było bardzo dużo. Matkę Gretel ucieszyło
to ogromnie. Nie zwlekając, zaczęła wypytywać ludzi. A wypytywała
zwłaszcza starsze kobiety. Wydawało jej się, że w tej delikatnej
materii starsze kobiety lepiej wiedzą, co i jak. Na szczęście nie
musiała długo wypytywać, gdyż kobieta, która sprzedawała precle
na straganie, wyznała jej, że zna kawalera do ożenku gotowego.
Przekonywała, że to dobry człowiek, a i bogaty. Że może się
ożenić choćby i dziś. Że ona wie o tym doskonale, bo jest jego
swatką, a do tego kuzynką.
Matkę
Gretel ta wiadomość bardzo uradowała. Pomogła kobiecie przy
sprzedawaniu precli, a gdy sprzedały już wszystkie, podała jej
swój adres i umówiły się, że jeszcze tego samego dnia,
wieczorem, kawaler przyjedzie do nich z wizytą.
Kiedy
matka Gretel spełniała swoją misję na jarmarku, Gretel zajmowała
się wypełnianiem matczynych poleceń. Wcześniej jednak pobawiła
się trochę z dziećmi z sąsiedniej zagrody. Dzieci te przebywały
przez całe lato u swojego wujostwa na wakacjach. Przyszły się z
nią pożegnać, ponieważ wracały już do domu, do miasta. Na
pożegnanie przyniosły jej z lasu piękną roślinkę z korzonkami,
żeby zasadziła ją sobie w doniczce, i by o nich pamiętała do
następnego lata. Dopiero kiedy dzieci odeszły, Gretel, chcąc
spełnić prośbę dzieci, stwierdziła, że to lubczyk. Uśmiała
się z tego podarunku, ale roślinkę zasadziła i postawiła na
stole przy oknie.
Chwilę
się lubczykowi przypatrywała, po czym, ze śpiewem na ustach,
zabrała się do pracy. Kuchnię szybciutko posprzątała. Rozpaliła
ogień w piecu. Przyprawiła gęś ziołami, nadziała ją na rożen
i zawiesiła nad ogniem. Zadowolona z siebie, że jej tak sprawnie
wszystko poszło, pobiegła do gretel po dzban z kozim mlekiem. Wlała
je do balii, rozebrała się, i wskoczyła do mlecznej kąpieli.
Wieczorem,
kiedy matka wróciła do domu, Gretel znów krzątała się po
kuchni. Dookoła rozchodził się wspaniały zapach pieczonej gęsi.
Gretel co chwilę polewała ją czerwonym winem.
Na
widok matki, Gretel spytała:
— A
gdzie babka Hilda? Nie chciała przyjść? I kto teraz zje tę
ogromną gęś?
— Nie
obawiaj się córeczko, nie zmarnuje się — odpowiedziała matka,
lustrując znów córkę od stóp do głów. — Pięknie wyglądasz,
moja kochana — dodała po chwili, zadowolona z córki schludnego
wyglądu.
— Ale
gdzie jest babka Hilda? — dopytywała się Gretel.
— Babka
nie przyjdzie, ale za to przyjdzie ktoś inny — tajemniczym głosem
odrzekła matka. — Tylko patrzeć gościa.
Gretel
nieco zaniepokoił ten tajemniczy ton w głosie matki, ale pomyślała,
że to pewnie ktoś ze wsi zamiast babki przyjdzie, jakaś matki
znajoma, która także pomagała babce Hildzie przy zbieraniu ziół.
Nie
minęło trzy kwadranse, a w kuchni rozległo się głośne pukanie.
Gretel pobiegła do
drzwi, otworzyła je... i oniemiała z wrażenia. W drzwiach stał
jakiś starszy jegomość.
Gretel
była tak bardzo zaskoczona widokiem nieznajomego przybysza, że nie
umiała wydusić z siebie żadnego słowa. Z wrodzonej jednak
grzeczności, gestem ręki, poprosiła go do środka.
Matka
Gretel widokiem gościa nie mniej była zaskoczona. Przez moment była
nawet zła na siebie i na tę swatkę z jarmarku. Szybko się jednak
uspokoiła, bo po głowie przeleciała jej zaraz myśl, że lepiej
taki, jak żaden. A ten przynajmniej na bogacza wygląda. A kiedy
przez okno zobaczyła jeszcze, że i pięknym Kutsche* ze stangretem
zajechał, to już poczuła się wręcz szczęśliwa. Podała
gościowi dłoń na przywitanie i zaprowadziła do stołu. A kiedy
zaś na stole zobaczyła doniczkę z lubczykiem, była niemalże
pewna, że jej misja się powiedzie.
Gretel
natomiast nadal stała przy drzwiach i z rozdziawianą buzią biła
się z myślami, próbując odgadnąć, co to za jegomość i co tu
robi. Z zamyślenia wyrwał ją stanowczy głos matki, nakazujący
jej zajęcie miejsca przy stole. Gretel natychmiast oderwała się od
drzwi i posłusznie podeszła do stołu. Usiadła naprzeciw gościa i
wlepiła w niego świdrujące spojrzenie. I nagle doznała olśnienia.
Już wiedziała, w jakim celu ów jegomość przekroczył próg jej
domu. Przerażona, szybko przeniosła wzrok z jegomościa na matkę.
Po minie matki poznała, że ta doskonale wie, kto to jest i po co do
nich przybył. Zerwała się od stołu i stanęła przy oknie.
Przerażenie, jakie ogarnęło ją przed chwilą, szybko ustąpiło
miejsca złości.
W
izbie panowała cisza. Nikt nie śmiał się odezwać. A Gretel stała
przy oknie i patrzyła niewidzącym wzrokiem w przestrzeń podwórza.
Wreszcie się ocknęła. Dopiero wtedy zobaczyła stangreta stojącego
przy powozie. Ten widok ją oczarował. Stangret był pięknym
młodzieńcem. Nic więc dziwnego, że się Gretel od razu spodobał.
Dziewczyna otworzyła okno i śpiewnym głosikiem zawołała do
niego, aby wszedł do środka.
Starszy
jegomość wnet się zorientował w czym rzecz, że dziewczyna nie
jest nim w ogóle zainteresowana. Bo jakżeby inaczej mógł myśleć,
skoro ta woła kogoś do izby, kiedy on jeszcze nie zdążył nawet
ust otworzyć w sprawie oferty małżeńskiej. Wtedy i on się
zdenerwował. Zerwał się od stołu i wybiegł za drzwi. Coś mu
kazało sprawdzić jeszcze, tak na wszelki wypadek, kogóż to
dziewczyna zaprasza do domu w tak ważnym momencie.
Będąc
już na podwórzu, stwierdził naocznie, że Gretel zaprasza do domu
nikogo innego, jak tylko jego własnego stangreta, i to do niego tak
zalotnie się uśmiecha. Zdenerwował się wtedy okropnie i z furią
przepędził swojego stangreta na cztery wiatry. Po chwili,
straszliwie zziajany, wskoczył do swojego powozu, i strzelając z
bata raz po raz, jak niepyszny opuścił niegościnną dla niego
zagrodę.
Matka
Gretel poczuła się zdruzgotana takim obrotem sprawy. Gretel zaś,
nie wiele myśląc, podbiegła do pieca i zerwała z rożna gęś, i
w te pędy pognała z nią do gretel. Tam chwilę z nią postała i
zastanawiała się co ma z tym fantem, którego ma na myśli, zrobić.
Wreszcie
odwróciła się na pięcie i pobiegła z gęsią na powrót do
kuchni. W kuchni usiadła przy stole, ciężką gęś podniosła do
ust, i ugryzła ogromny kęs.
Gretel
była tak wściekła, że nawet nie przeżuła dobrze tego dużego
kawałka mięsa i nieprzeżute połknęła. Mało się nie zadławiła.
Jednak swoje ładne ząbki znów wbiła w gęś. Gryzła łapczywie
kęs po kęsie i głośno połykała. Jadła bez opamiętania. Nagle
poczuła na sobie wzrok matki. Matka przygląda jej się ze
zniesmaczoną miną i z politowaniem jednocześnie. Gretel, widząc
jej wymowną minę, nie wytrzymała już napięcia i z pełnymi
ustami wybełkotała:
— Nie
ma babki Hildy, nie ma młodego kawalera, to i pieczonej gęsi nie
będzie!
-------------------------------------------------------------------------
*gretel — nazwa spiżarni — matka Gretel nazwała spiżarnię
jej
imieniem, ponieważ od dzieciństwa była jej
ulubionym miejscem, w którym często
przesiadywała i podjadała różne smakołyki.
*Kutsche — powóz.
***
Wszystkie ilustracje
w mojej niby-bajce są autorstwa mojej Córki. Wykonała je jeszcze
jako nastolatka. Z tym, że wykonała je do swojej bajki, którą w
Grafik College napisała po niemiecku — specjalnie na egzamin. Ja
natomiast jej te ilustracje cichcem „podprowadziłam”, i
specjalnie do nich, napisałam własny tekst, zupełnie w innym
temacie.
Prawda, że
pomysłowy Dobromir ze mnie? Przecież nie mogłam pozwolić, aby
takie fajne malunki „marnowały się” w niemieckiej bajce! ;)