Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo.
Oferta Wydawnictwa:
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/milosc-przyszla-niespodzianie.html
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/milosc-przyszla-niespodzianie.html
Miłość przyszła niespodzianie — zbiór krótkich opowiadań erotycznych składający się z pięciu odrębnych historii pięciu kobiet w różnym wieku. Każda z tych historii niesie ze sobą jednak podobne przesłanie: „Oczekuj miłości a przyjdzie”.
Urlopowa
miłość
(fragment opowiadania)
Ostatni
dzień urlopu. Marta kończy pakować swoją walizkę. Nazajutrz,
zaraz po obiedzie, rusza w drogę powrotną do domu. Nie była
zadowolona z tego powodu. Mazury bardzo się jej podobają. Pokój w
pensjonacie też. Jest przestronny, zadbany, wygodny. Niosąc z
łazienki kosmetyki, rozmyśla nad swoimi wrażeniami z urlopu.
Żadnych większych wrażeń nie miała, to prawda, nic szczególnego
się nie wydarzyło, ale narzekać też nie może. Odpoczęła.
Naprawdę odpoczęła. Po ostatnich przeżyciach w firmie z
mobbingiem w roli szefa w tle, należał jej się odpoczynek i
spokój. Cieszyła się, że jak wróci do pracy szefa już nie
będzie. Wygrała z nim sprawę w sądzie. Został zwolniony
dyscyplinarnie. Dobrze mu tak. Wszyscy pracownicy firmy byli też
tego zdania i trzymali jej stronę. Znali dobrze jego zapędy. Jednak
do tej pory żadna kobieta nie odważyła mu się przeciwstawić. A
co dopiero do sądu podać. To była Marty mała satysfakcja. Fakt,
że w międzyczasie zerwała ze swoim chłopakiem, który również
pracował w tej samej firmie. Ale teraz już tego nie żałuje. Uważa
nawet, że to dobrze, iż tak się stało. Facet okazał się być
wielkim tchórzem. Nawet nie próbował bronić jej przed
zwyrodniałym szefem.
Z
rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Pobiegła otworzyć. W
drzwiach stał młody mężczyzna, którego znała już z widzenia.
Widziała go każdego wieczoru na przystani, jak podpływał jachtem.
Nawet bardzo jej się podobał. Nie robiła jednak nic, aby nawiązać
z nim kontakt. Nie po to przyjechała na Mazury. Chciała tylko
odpocząć. Mężczyzn miała dosyć na długi czas.
- Witam,
nazywam się Martin! - odezwał się mężczyzna i uśmiechnął się
do niej szeroko. - Przyszedłem się spytać, czy nie miałabyś
ochoty na ognisko na wyspie? Wybacz moją śmiałość… Drogo mnie
ona kosztowała, zanim się na nią zdobyłem... Ale pomyślałam, że
muszę spróbować… Bardzo mi się podobasz. Od pierwszego dnia,
kiedy cię tylko zobaczyłam. Wcześniej nie miałem tyle śmiałości,
żeby do ciebie podejść. No ale w końcu się na nią zdobyłem, bo
domyśliłem się, że jutro z pewnością wracasz do domu.
Pomyślałem więc, że muszę spróbować, bo jak nie, całe życie
będę miał do siebie o to żal.
Marta
była tak zaskoczona widokiem tego akurat mężczyzny u swoich drzwi,
a jeszcze bardziej tym, co mówił, że przez jakiś czas stała z
rozdziawioną buzią i słowa z siebie wydusić nie mogła. Wreszcie
doszła jakoś do siebie i zaprosiła go do pokoju. Sama sobie się
dziwiła, że tak postąpiła. W końcu nie znała faceta, ale jakoś
od razu poczuła do niego ufność. Porozmawiali chwilę o Mazurach,
o pogodzie… o wszystkim i o niczym, i koniec końców, umówili się
na wieczorne ognisko. Marta zaoferowała się kupić kiełbaski i
zrobić surówkę warzywną. Martin protestował, bo sam chciał
wszystko kupić, ale w końcu się zgodził i pozostało mu do
kupienia jedynie napoje. Umówili się na godzinę 18-tą na
przystani dla jachtów.
Kiedy
Martin wyszedł z pokoju, Marta na powrót usiadła w fotelu by
zebrać myśli. Była bardzo zaskoczona tą nagłą sytuacją.
Poczuła jednak ogromne podniecenie. I to podniecenie spowodowało,
że nagle zerwała się z fotela i jak uskrzydlona pobiegła do
sklepu po zakup wszystkich składników do swojej ulubionej surówki,
z nadzieją, że i Martinowi będzie smakowała. Po godzinie była
już z powrotem w swoim pokoju. Pożyczyła od właścicielki
pensjonatu przybory kuchenne oraz plastikowe pojemniczki i swój
pokój zamieniła w kuchnię. Zabrała się za przygotowywanie
surówki. Seler starła na tarce na wiórki, jabłko i ogórek
pokroiła na małe kawałki, cykorię na większe. Wszystkie
składniki wymieszała i doprawiła czosnkiem, solą odrobiną cukru
i na koniec polała jogurtem. Kiełbaski ponacinała nożykiem i w
nacięcia powtykała po kawałeczku boczku, cebulki i papryki.
Dochodziła 17:30, kiedy była już gotowa ze wszystkim. Surówka i
kiełbaski pięknie zapakowane w pojemniczkach, tylko jeszcze
odpowiednio się ubrać, i może wychodzić na spotkanie z Martinem.
Punkt
18-ta zjawiła się na przystani. Już z daleka widziała
przycumowany jacht Martina i jego samego jak macha do niej ręką i
wreszcie jak wyskakuje na pomost. Ciągle nad wyraz podniecona tą
nową dla niej sytuacją, podeszła do niego. Martin ze szczęśliwą
miną odebrał od niej cały ekwipunek i pomógł wejść na pokład
jachtu. Na początek zaproponował jej małą przejażdżkę jachtem
po jeziorze. Marta od razu na to przystała, gdyż nigdy jeszcze
jachtem nie pływała.
Kiedy tak
żeglowali dookoła wysepki, Marta nie mogła oczu od Martina
oderwać. Od jego wspaniałej sylwetki. Podziwiała jego naprężone
muskuły i to jak świetnie radzi sobie z żaglami i sterem. Nie
czuła żadnego lęku. I to ją najbardziej dziwiło.
Po
przeszło dwóch godzinach pływania dotarli do wysepki. Radośni
wyskoczyli na brzeg. i Martin zaprowadził Martę do miejsca na
ognisko.
- O rany,
a ty kiedy to wszystko zrobiłeś? Pozostało jedynie podłożyć
ogień i można zacząć piec kiełbaski… - zawołała zaskoczona
Marta. - Ojej, i nawet taką dużą stertę chrustu na zapas
nazbierałeś!
- Wyobraź
sobie, że to wszystko przygotowałem zanim odważyłem się do
ciebie pójść… To takie psychofizyczne zadziałanie na samego
siebie - zaśmiał się Martin.
Ognisko
było wspaniałe. Ogień trzaskał przyjemnie, co rusz strzelając
iskierkami w powietrze. Dookoła słychać było śpiew ptaków,
cykanie świerszczy, w oddali rechot żab.
Zapadał
już zmierzch, kiedy Marta i Martin po zjedzeniu wszystkiego co do
zjedzenia mieli, wyłożyli się przy ognisku z kubkami szampana w
ręku. Martin się postarał, w restauracji przy przystani kupił
najdroższego jakiego tylko mieli. To nic, że teraz piją go z
plastikowych kubeczków. W tak cudownej atmosferze smakuje jeszcze
lepiej niż z drogiego szkła. Zajadali też truskawki, które Martin
specjalnie do szampana kupił, i rozmawiali. Marta dopytywała się
Martina o jego wrażenia jako samotnego żeglarza po mazurskich
jeziorach. Martin z przyjemnością opowiadał. Przy okazji Marta
dowiedziała się też, że na ten miesięczny rejs Martin chciał
się wybrać ze swoją dziewczyną, z którą był od pół roku, ale
w końcu ona okazała się być zwykłą lalką dyskotekową. Niczym
więcej. O żadnym urlopie na jachcie słyszeć nawet nie chciała,
bo jak mówiła, to nie dla niej, i że nie zamierza połamać sobie
paznokci na byle jakiej łajbie.
-
Powinnam być wdzięczna jej głupocie, bo dzięki niej, ja mogę być
z Tobą - zaśmiała się Marta i roztarła truskawkę Martinowi na
policzku...