piątek, 20 lipca 2018

Urlopowa miłość


Książka ta została wydana przez Wydawnictwo E-bookowo. 
Oferta Wydawnictwa: 
https://www.e-bookowo.pl/self-publishing/milosc-przyszla-niespodzianie.html


Miłość przyszła niespodzianie — zbiór krótkich opowiadań erotycznych składający się z pięciu odrębnych historii pięciu kobiet w różnym wieku. Każda z tych historii niesie ze sobą jednak podobne przesłanie: „Oczekuj miłości a przyjdzie”.

Urlopowa miłość
(fragment opowiadania)

Ostatni dzień urlopu. Marta kończy pakować swoją walizkę. Nazajutrz, zaraz po obiedzie, rusza w drogę powrotną do domu. Nie była zadowolona z tego powodu. Mazury bardzo się jej podobają. Pokój w pensjonacie też. Jest przestronny, zadbany, wygodny. Niosąc z łazienki kosmetyki, rozmyśla nad swoimi wrażeniami z urlopu. Żadnych większych wrażeń nie miała, to prawda, nic szczególnego się nie wydarzyło, ale narzekać też nie może. Odpoczęła. Naprawdę odpoczęła. Po ostatnich przeżyciach w firmie z mobbingiem w roli szefa w tle, należał jej się odpoczynek i spokój. Cieszyła się, że jak wróci do pracy szefa już nie będzie. Wygrała z nim sprawę w sądzie. Został zwolniony dyscyplinarnie. Dobrze mu tak. Wszyscy pracownicy firmy byli też tego zdania i trzymali jej stronę. Znali dobrze jego zapędy. Jednak do tej pory żadna kobieta nie odważyła mu się przeciwstawić. A co dopiero do sądu podać. To była Marty mała satysfakcja. Fakt, że w międzyczasie zerwała ze swoim chłopakiem, który również pracował w tej samej firmie. Ale teraz już tego nie żałuje. Uważa nawet, że to dobrze, iż tak się stało. Facet okazał się być wielkim tchórzem. Nawet nie próbował bronić jej przed zwyrodniałym szefem.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Pobiegła otworzyć. W drzwiach stał młody mężczyzna, którego znała już z widzenia. Widziała go każdego wieczoru na przystani, jak podpływał jachtem. Nawet bardzo jej się podobał. Nie robiła jednak nic, aby nawiązać z nim kontakt. Nie po to przyjechała na Mazury. Chciała tylko odpocząć. Mężczyzn miała dosyć na długi czas.
- Witam, nazywam się Martin! - odezwał się mężczyzna i uśmiechnął się do niej szeroko. - Przyszedłem się spytać, czy nie miałabyś ochoty na ognisko na wyspie? Wybacz moją śmiałość… Drogo mnie ona kosztowała, zanim się na nią zdobyłem... Ale pomyślałam, że muszę spróbować… Bardzo mi się podobasz. Od pierwszego dnia, kiedy cię tylko zobaczyłam. Wcześniej nie miałem tyle śmiałości, żeby do ciebie podejść. No ale w końcu się na nią zdobyłem, bo domyśliłem się, że jutro z pewnością wracasz do domu. Pomyślałem więc, że muszę spróbować, bo jak nie, całe życie będę miał do siebie o to żal.
Marta była tak zaskoczona widokiem tego akurat mężczyzny u swoich drzwi, a jeszcze bardziej tym, co mówił, że przez jakiś czas stała z rozdziawioną buzią i słowa z siebie wydusić nie mogła. Wreszcie doszła jakoś do siebie i zaprosiła go do pokoju. Sama sobie się dziwiła, że tak postąpiła. W końcu nie znała faceta, ale jakoś od razu poczuła do niego ufność. Porozmawiali chwilę o Mazurach, o pogodzie… o wszystkim i o niczym, i koniec końców, umówili się na wieczorne ognisko. Marta zaoferowała się kupić kiełbaski i zrobić surówkę warzywną. Martin protestował, bo sam chciał wszystko kupić, ale w końcu się zgodził i pozostało mu do kupienia jedynie napoje. Umówili się na godzinę 18-tą na przystani dla jachtów.
Kiedy Martin wyszedł z pokoju, Marta na powrót usiadła w fotelu by zebrać myśli. Była bardzo zaskoczona tą nagłą sytuacją. Poczuła jednak ogromne podniecenie. I to podniecenie spowodowało, że nagle zerwała się z fotela i jak uskrzydlona pobiegła do sklepu po zakup wszystkich składników do swojej ulubionej surówki, z nadzieją, że i Martinowi będzie smakowała. Po godzinie była już z powrotem w swoim pokoju. Pożyczyła od właścicielki pensjonatu przybory kuchenne oraz plastikowe pojemniczki i swój pokój zamieniła w kuchnię. Zabrała się za przygotowywanie surówki. Seler starła na tarce na wiórki, jabłko i ogórek pokroiła na małe kawałki, cykorię na większe. Wszystkie składniki wymieszała i doprawiła czosnkiem, solą odrobiną cukru i na koniec polała jogurtem. Kiełbaski ponacinała nożykiem i w nacięcia powtykała po kawałeczku boczku, cebulki i papryki. Dochodziła 17:30, kiedy była już gotowa ze wszystkim. Surówka i kiełbaski pięknie zapakowane w pojemniczkach, tylko jeszcze odpowiednio się ubrać, i może wychodzić na spotkanie z Martinem.
Punkt 18-ta zjawiła się na przystani. Już z daleka widziała przycumowany jacht Martina i jego samego jak macha do niej ręką i wreszcie jak wyskakuje na pomost. Ciągle nad wyraz podniecona tą nową dla niej sytuacją, podeszła do niego. Martin ze szczęśliwą miną odebrał od niej cały ekwipunek i pomógł wejść na pokład jachtu. Na początek zaproponował jej małą przejażdżkę jachtem po jeziorze. Marta od razu na to przystała, gdyż nigdy jeszcze jachtem nie pływała.
Kiedy tak żeglowali dookoła wysepki, Marta nie mogła oczu od Martina oderwać. Od jego wspaniałej sylwetki. Podziwiała jego naprężone muskuły i to jak świetnie radzi sobie z żaglami i sterem. Nie czuła żadnego lęku. I to ją najbardziej dziwiło.
Po przeszło dwóch godzinach pływania dotarli do wysepki. Radośni wyskoczyli na brzeg. i Martin zaprowadził Martę do miejsca na ognisko.
- O rany, a ty kiedy to wszystko zrobiłeś? Pozostało jedynie podłożyć ogień i można zacząć piec kiełbaski… - zawołała zaskoczona Marta. - Ojej, i nawet taką dużą stertę chrustu na zapas nazbierałeś!
- Wyobraź sobie, że to wszystko przygotowałem zanim odważyłem się do ciebie pójść… To takie psychofizyczne zadziałanie na samego siebie - zaśmiał się Martin.
Ognisko było wspaniałe. Ogień trzaskał przyjemnie, co rusz strzelając iskierkami w powietrze. Dookoła słychać było śpiew ptaków, cykanie świerszczy, w oddali rechot żab.
Zapadał już zmierzch, kiedy Marta i Martin po zjedzeniu wszystkiego co do zjedzenia mieli, wyłożyli się przy ognisku z kubkami szampana w ręku. Martin się postarał, w restauracji przy przystani kupił najdroższego jakiego tylko mieli. To nic, że teraz piją go z plastikowych kubeczków. W tak cudownej atmosferze smakuje jeszcze lepiej niż z drogiego szkła. Zajadali też truskawki, które Martin specjalnie do szampana kupił, i rozmawiali. Marta dopytywała się Martina o jego wrażenia jako samotnego żeglarza po mazurskich jeziorach. Martin z przyjemnością opowiadał. Przy okazji Marta dowiedziała się też, że na ten miesięczny rejs Martin chciał się wybrać ze swoją dziewczyną, z którą był od pół roku, ale w końcu ona okazała się być zwykłą lalką dyskotekową. Niczym więcej. O żadnym urlopie na jachcie słyszeć nawet nie chciała, bo jak mówiła, to nie dla niej, i że nie zamierza połamać sobie paznokci na byle jakiej łajbie.
- Powinnam być wdzięczna jej głupocie, bo dzięki niej, ja mogę być z Tobą - zaśmiała się Marta i roztarła truskawkę Martinowi na policzku...