Stał
duży dom. Przy domu, drewniany ganek. A na ganku, w wiklinowym
koszyczku, leżał mały piesek Pomponik. Leżał i strasznie się
nudził. To ziewał szeroko i głośno, to znów naciągał się na
wszystkie strony świata, że aż mu kosteczki strzelały. Co rusz
zaglądał też ciekawym okiem przez otwarte drzwi ganku na olbrzymie
podwórko, gdzie przed chwilą zniknęła jego kochana mama Pompela.
Mama
Pomponika zabraniała mu wychodzić na dwór samemu. Uważała, że
jest jeszcze za malutki na samotne spacery po podwórku. Obiecywała
Pomponikowi, że może za niedługo, że może za parę dni już mu
pozwoli, ale jeszcze nie teraz. Sama zaś jak zwykle, poszła
rozprostować swoje kości, biegając po podwórku i pobliskiej łące.
Pomponik
był bardzo zawiedziony i nic a nic niepocieszony. Leżał tak w
koszu znudzony niczym stary mops i coraz bardziej nerwowo spoglądał
w przestrzeń podwórka wyłaniającą się przez otwarte drzwi.
Nagle wstał. Wystawił z kosza jedną łapkę. Potem drugą. A za
moment obydwie tylne łapki naraz. Bardzo się zdziwił swoją
odwagą. Postał tak chwilę przy koszu, by móc się dłużej
rozkoszować tym miłym uczuciem. A kiedy tak stał, na ułamek
sekundy przyszła mu taka myśl, czy aby jednak nie powinien wrócić
na swoje legowisko, ale że ciekawość wzięła górę, wyskoczył
na podwórko jak z procy. I tak jak szybko wyskoczył, tak szybko się
zatrzymał… i stanął jak wryty.
— Ależ
tu dużo śmiesznych piesków! — zaszczekał sam do siebie
zdziwiony niesamowicie.
Pomponik
nigdy jeszcze nikogo nie widział, bo też jeszcze nigdy o tej porze
na podwórku nie był. Mama Pompela wyprowadzała go na dwór zawsze
wieczorem, kiedy na podwórku było pusto, kiedy wszystkie zwierzęta
udały się już na spoczynek. Nic więc dziwnego, że widokiem
domowych zwierząt Pomponik był aż tak zaskoczony i nie wiedział
co to za jacy.
— Podejdę
najpierw do tego pieska co jest trochę do mnie podobny —
postanowił Pomponik, ruszając w kierunku ławki przed gankiem. —
Witam ciebie piesku! Jak się nazywasz? Pobawisz się ze mną?
— Wypraszam
sobie takie żarty! Jestem kot Benedykt — zamiauczał kot i
nastroszył się, pokazując pazurki. — Ja ci zaraz dam pieska! Na
szczęście jestem kotem, a nie żadnym psem. Odejdź, bo cię zaraz
podrapię.
— Oj,
Bene… Bene… no nie bądź na mnie zły! — zaszczekał
zawiedziony, a i nieco przestraszony Pomponik. — Ja jestem jeszcze
malutki i dopiero pierwszy raz wyszedłem sam na podwórko. Dlatego
nie wiem kim jesteś i… zapomniałem już jak się nazywasz. Ja
chciałem się tylko z tobą pobawić.
— Miauuu,
miauuu! A kim ty jesteś, że ja miałbym się z tobą bawić?! —
głośno zamiauczał kot Benedykt.
Pomponik
chociaż jeszcze malutki, ale potrafił już zrozumieć, że ten oto
kot coś nie bardzo lubi słowa „piesek”, więc głośno
zaszczekał:
— Nikt,
nikt… to tylko ja… Pomponik!
— Też
mi, Pomponik!
— No
właśnie, Pomponik. A jak ty się nazywasz? Twoje imię wyleciało
mi z główki.
— Mów
mi Beniu — spokojniej już zamiauczał kot Benedykt, bo
pomiarkował, że z malutkim jeszcze pieskiem ma do czynienia. —
Czy ty przypadkiem nie jesteś dzieckiem Pompeli?
— Tak,
Beniu, moja mama nazywa się Pompela.
— To
co ty tutaj robisz sam bez mamy?
— Właśnie
nie wiem… albo wiem… chciałem się pobawić.
— Ale
twoja mama mówiła, że jesteś jeszcze za malutki, żebyś mógł
sam wychodzić na podwórko. Nieraz ją o to pytałem. Wygląda na
to, że wyszedłeś bez jej zgody?
— Beniu,
zaopiekujesz się mną? Bo ja nie chcę wracać do kosza.
— No
dobrze, zaopiekuję, bo jak nie ja, to kto? Pompeli nie ma, pobiegła
na łąkę, więc ktoś musi. Mogę to być ja. Chodź to cię
oprowadzę po podwórku i przedstawię cię wszystkim naszym
mieszkańcom. Tylko bądź grzeczny i sam nigdzie nie odchodź.
— Kochany
jesteś Beniu! — głośno zaszczekał Pomponik i polizał kota po
pyszczku.
Podreptała
więc ta dziwna para: kot z psem — przez podwórko, wywołując
swym widokiem wielkie zaskoczenie wśród domowych zwierząt. Ich
zaskoczenie szybko się jednak obracało w zdenerwowanie, bo
Pomponik, czując się pewnie przy boku kota Benedykta, wparowywał
pomiędzy nich bez żadnego strachu, robiąc coraz to większe
zamieszanie.
Najpierw
wskoczył do kurnika, gdzie wypłoszył wszystkie kury, siedzące na
gnieździe i znoszące jaja. Kury głośnym gdakaniem podniosły
alarm, a Pomponik zrobił w tył zwrot i wyskoczył z kurnika
szybciej niż tam wskoczył. Wystraszone i oburzone zarazem gdakanie
swoich kur usłyszał kogut Sułtan. W szybkim tempie zaczął więc
gnać przez całe podwórko, pomagając sobie skrzydłami. Wyhamował
przed kurnikiem, i trzepiąc ze złości swym dużym czerwonym
grzebieniem, zapiał wniebogłosy:
— Kukurykuuu!!!
A to co za maniery straszyć moje kury, gdy zajęte są znoszeniem
jaj? Kto to zrobił?!
— Nikt…
tylko ja… Pomponik! — zaszczekał szczerze piesek.
— Wybacz
Sułtanie! On jest jeszcze malutki i nie bardzo wie, co zrobił —
zamiauczał poważnie Benio. — Pomponik, przeproś Sułtana i
wszystkie kury, bo nie ładnie się zachowałeś…
Benio
nie skończył mówić, bo nie było do kogo. Pomponika już przy nim
nie było. Wystraszony zaczął rozglądać się po podwórku i z
przerażeniem stwierdził, że Pomponik skacze już pomiędzy
kaczkami i zębami próbuje chwycić kaczora Tenora za jego zadarty
kędziorek. Benio co sił popędził w stronę kaczego wybiegu i
skokiem iście akrobatycznym przyskoczył do Pomponika.
— Kwa,
kwa, kwaaa! — zakwakały głośno wszystkie kaczki naraz wprost do
uszu Benia.
— Beniu,
wstydź się! — zakwakał jeszcze głośniej kaczor Tenor i
skrzydełkiem poprawił swój rozczochrany nieco ogonek z
kędziorkiem. — Jak ty pilnujesz swojego przyjaciela? Popatrz jak
on wystraszył wszystkie moje kaczuszki.
— Wybacz
Tenorze! On jest jeszcze malutki… — Benio zaczął swoją mowę
przepraszającą, ale nie skończył, bo spostrzegł, że Pomponik
gnał już w stronę gołębnika.
Benio
natychmiast pobiegł za Pomponikiem i tym razem nie dopuścił, aby
ten rozrabiaka przestraszył też i gołębie. Dopadł go już na
pierwszym szczebelku drabiny, po której Pomponik usiłował się
wgramolić do gołębnika.
Tej
scenie pod gołębnikiem przyglądał się najstarszy z gołębi,
gołąb Garłacz. Siedział akurat na gałęzi jabłoni rosnącej
obok jego olbrzymiego i pięknego gołębnika. Przekrzywił głowę i
zagruchał:
— Gruchu,
gruchuuu! Beniu, ani mi się waż wdrapywać się z tym twoim
przyjacielem do mojego królestwa. Ty wiesz, że tam dla was wstęp
jest wzbroniony. Moja gołębica wysiaduje akurat jajka, więc nie
można jej przeszkadzać, ani też straszyć innych moich towarzyszy.
— Nie
miałem też takiego zamiaru — zamiauczał Benio, ale na wszelki
wypadek zębami złapał Pomponika za ogon. — Złaź, i to już!
Same kłopoty z tobą. Chyba cię zaprowadzę z powrotem do twojego
kosza na ganku.
— Nie,
tylko nie to! — odszczekał mu natychmiast Pomponik. — Ja chcę
się tylko pobawić. Dlaczego nikt się nie chce ze mną bawić?
Pomponik
nie czekał na odpowiedź, tylko wyrwał się Beniowi i wskoczył
pomiędzy przechodzące akurat i głośno o czymś rozprawiające
stado gęsi. A gęsi, jak to gęsi, zaczęły okropnie syczeć i
gęgać. Pomponik wystraszył się tego hałasu nie na żarty.
Wyskoczył więc pośpiesznie spomiędzy nich i szalonym pędem
pognał przez podwórko. Gęsi też poczuły się zagrożone, więc z
przeraźliwym gęganiem i syczeniem oraz rozpostartymi skrzydłami i
wyciągniętymi do przodu szyjami, popędziły za intruzem
Pomponikiem. Wystraszony okrutnie piesek wskoczył przez lekko
uchylone wrota obory i tam znalazł schronienie przed gęśmi, które
na szczęście pozostały na zewnątrz.
Benio
zrezygnowany i zły na Pomponika poczłapał za nim do obory. I kiedy
tam dotarł, oniemiał z wrażenia. Pomponik, podskakując jak
piłeczka, próbował uchwycić ząbkami starą krowę Kometę za
ogon. Kometa ze zdziwieniem spoglądała na Pomponika spod oka,
wachlując jednocześnie coraz mocniej i szybciej swoim długim
ogonem. W końcu trafiła nim Pomponika w główkę. A ten, uderzony
z dużą siłą, poleciał jak uskrzydlony przez pół obory i upadł.
Na jego szczęście, upadł na dużą wiązkę słomy. Kometa
spojrzała swymi dużymi oczami na leżącego Pomponika, a potem
wzrok swój przeniosła na stojącego we wrotach Benia i przeciągle
zamuczała:
— Muuu,
Muuuuu! Beniu, co to ma znaczyć? Dlaczego pozwalasz swojemu
przyjacielowi na takie zachowanie?
— Mee,
meee! — zameczała też koza Amaltejka, która stała w rogu obory
i widziała lecącego w powietrzu Pomponika. — No właśnie Beniu,
dlaczego wpuszczasz do obory jakieś ptaszysko? Nie życzę sobie,
aby mi tu przed nosem fruwało. Mało się trawą nie zadławiłam ze
strachu.
— Ojej,
moje drogie mieszkanki obory, przepraszam! Ale to tylko Pomponik… —
zamiauczał rozpaczliwie Benio, i znów nie mógł skończyć, bo
Pomponik zeskoczył właśnie z wiązki słomy i chwiejnym nieco
krokiem kierował się w stronę wrót.
Pomponik
był bardzo zdziwiony, że ma takie miękkie nóżki, i że jakoś
tak dziwnie mu się plączą. — „A i nawet w główce mi się
trochę kręci” — pomyślał, ale szedł dalej. — „Muszę do
mamy… albo na dwór”.
Pomponik
zbliżał się akurat do stojącego we wrotach Benia i już go chciał
ominąć, aby wyjść na świeże powietrze, gdy ten nagle złapał
go za ucho i groźnie zamiauczał:
— Dokąd
to! Mało już narozrabiałeś?! Tym razem będziesz szedł równo ze
mną. Zrozumiałeś?!
— No
pewnie... Ma się rozumieć, że zrozumiałem. Co bym miał nie
zrozumieć — zaszczekał Pomponik. — Ale muszę koniecznie
siusiu!
— No
to jazda na dwór! Na co czekasz?! — szybko zamiauczał Benio.
Puścił Pomponika ucho i wypchał go na zewnątrz.
I to
był Benia błąd, bo Pomponik, kiedy tylko znalazł się na dworze,
od razu zainteresował się dumnie kroczącą parą indyków
Gulgotów, zapominając o swojej potrzebie. Podskoczył z wrażenia
na ich dostojny wygląd i natychmiast pognał naprzeciw tym pięknym
ptakom, zostawiając zaskoczonego Benia w tyle. A kiedy wyhamował
przed indykami, wystraszył się okropnie, bo obydwa indyki głośno
zagulgotały, a indor Gladiator Gulgot natychmiast rozłożył swój
ogon niczym wachlarz. Zaś jego korale i brodawki na szyi nabrzmiały
momentalnie i przybrały kolor jaskrawoczerwony. I wtedy, ni stąd,
ni zowąd, zamaszyście rozciągnął na całą długość swe
ogromne skrzydła i zaczął nimi mocno strzelać po ziemi.
Tego
było już za wiele dla małego Pomponika. Najpierw się skulił w
sobie i zaczął piszczeć, a po chwili pędził już z coraz to
głośniejszym skomleniem przez podwórko. Pomponik zamierzał uciec
na ganek do swojego bezpiecznego legowiska w koszu, ale że w
ogromnym strachu pomylił kierunki, pognał więc do pierwszych
lepszych otwartych drzwi. A były to drzwi stajni, a właściwie na
wpół otwarta brama stajni. Pomponik wpadł do środka jak strzała
i zatrzymał się dopiero na przeciwległej ścianie. Zmęczony i
zziajany okrutnie, padł na klepisko. Oczka zasłonił łapkami i
nasłuchiwał tylko, czy może się już czuć bezpiecznie. I kiedy
tak leżał zwinięty w kłębuszek, usłyszał miauczenie Benia,
który przepraszał małżeństwo Gulgotów i prosił ich, żeby nie
robili jemu, Pomponikowi, krzywdy, bo on jest tylko malutkim
pieskiem, który niewiele jeszcze rozumie. — „Kochany Benio” —
pomyślał Pomponik i zaczął łypać jednym okiem po stajni. Nagle
zobaczył olbrzymią klacz Kasztelankę i stojącego obok niej
źrebaczka Pegazka. Z wrażenia natychmiast otworzył i drugie oko.
Postanowił się więcej nie narażać i cichaczem wydostać się z
tego niebezpiecznego, jak mniemał, dla niego miejsca. A gdy
spostrzegł wielki ogon Kasztelanki nabrał pewności, że musi to
zrobić natychmiast. Zaczął więc czołgać się bezszelestnie po
klepisku stajni i kierować się w stronę wyjścia.
W bramie
stał już Benio i złym okiem spoglądał na czołgającego się
Pomponika.
— Marsz
do kosza, ty nieznośny Pomponie! I to natychmiast! — zamiauczał
groźnie. — Mam już dość świecenia za ciebie oczami przed
wszystkimi mieszkańcami naszego podwórka. Nie umiesz się zachować…
zachowujesz się tak, jakby ciebie z lasu wypuścili. Co za okropny
Pompon!
— Nie
Pompon, tylko Pomponik — zaszczekał słodziutko piesek, ale na
wszelki wypadek podniósł się z ziemi i odskoczył od Benia na
bezpieczną odległość. — Sam powiedziałeś, że ja jestem
jeszcze malutki i nie rozumiem wszystkiego. I to jest prawda. Ja chcę
się tylko pobawić… i nie rozumiem dlaczego nikt się nie chce ze
mną bawić.
Co było
robić? Benio musiał przyznać Pomponikowi rację, bo i sam też o
tym dobrze wiedział. Postanowił więcej nie krzyczeć na Pomponika,
tylko łagodnie wytłumaczyć mu, że powinien udać się już na
spoczynek, gdyż malutkie pieski potrzebują więcej snu. Sam zresztą
czuł się już bardzo zmęczony nieustanną gonitwą za tym
niesfornym pieskiem i marzyło mu się już jego legowisko na
zapiecku w kuchni. I już otworzył mordkę, żeby mu o tym
powiedzieć, gdy nagle zobaczył myszkę Apolonię, wychodzącą ze
stajni przez szczelinę w ścianie. Chciał więc najpierw ją
pozdrowić, bo żył z nią w dobrej komitywie, niestety, nie zdążył.
Bo Pomponik, kiedy spostrzegł zwierzątko mniejsze wreszcie od
siebie, to tak się ucieszył, że postanowił jeszcze raz spróbować
się pobawić, mając nadzieję, że tym razem mu się uda. Radośnie
szczekając, podskoczył więc do Apolonii. A ta… jaka szkoda, z
głośnym piskiem zniknęła w szczelinie. Tylko kurz po niej
pozostał i unosił się w powietrzu, przyprawiając okrutnie
zawiedzionego Pomponika o siarczyste kichanie.
Benio
znów był zły na Pomponika, ale tym razem bardzo, ale to bardzo
mocno. Bo przecież ten nieznośny piesek spłoszył jego serdeczną
przyjaciółkę. Ale po chwili przypomniał sobie, że ze
szczeniaczkiem ma jednak do czynienia, musiał więc swoją złość
poskromić.
— Drogi
Pomponiku, udajmy się już na spoczynek, bo bardzo jesteśmy
zmęczeni — zamiauczał łagodnie, wpatrując się w oczka
zawiedzionego ucieczką Apolonii pieska. — Czekają na nas nasze
wygodne i cieplutkie legowiska. Chodźmy już.
— Masz
rację Beniu, musimy odpocząć — zgodził się Pomponik. — Ale
powiedz mi tylko, czy ktoś się ze mną kiedyś pobawi?
— Ależ
oczywiście, że tak! — Benio natychmiast zapewnił Pomponika.
Benio
nie bardzo wiedział, czy to będzie możliwe po Pomponika
dzisiejszej akcji podwórkowej. Miał jednak nadzieję, że może
razem z jego mamą Pompelą jakimś cudem uda się przekonać
mieszkańców podwórka do Pomponika i zachęcić ich do zabawy z tym
wesołym skądinąd pieskiem.
— Mówiłem
ci już, że jesteś kochany? — spytał Pomponik, uradowany Benia
odpowiedzią. — Prowadź mnie więc do mojego legowiska, kochany
przyjacielu.
Po chwili
razem człapali już w stronę ganku. Przed wejściem na ganek
Pomponik odwrócił się i rzucił jeszcze jedno spojrzenie na
podwórko. I jak się za chwilę okazało, było to o jedno
spojrzenie za dużo.
— Beniutku
mój kochany! — słodziutko, ale to bardzo słodziutko zaszczekał
Pomponik, czarując Benia jeszcze słodszym spojrzeniem. — Pozwól,
że zobaczę jeszcze tylko te brudne stworzenia, o tam, na końcu
podwórka… i już możesz mnie na ganku nawet zamknąć.
No i
co miał zrobić Benio po tak słodziutkiej prośbie? Oczywiście
pozwolił. Niestety, szybko przyszło mu tego pożałować.
Benio
wprawdzie nie od razu zrozumiał o co chodzi Pomponikowi z tymi
brudnymi stworzeniami, ale gdy zobaczył, że on kieruje się w
stronę chlewika, to nawet się ucieszył, bo tam, w ogromnym
bajorze, taplały się świnki. Były okropnie brudne. One uwielbiają
taką błotną kąpiel. Benio miał nadzieję, że ich widok szybko
odstraszy Pomponika i będzie go mógł wreszcie zaprowadzić na
ganek. Ale gdzie tam, Pomponik wskoczył pomiędzy świnki i też
zaczął się taplać. Benio tym razem był zły sam na siebie, że
go coś podkusiło zgodzić się tam pójść… Nie było rady,
musiał wyciągnąć stamtąd Pomponika, bo coraz bardziej czuł się
za niego odpowiedzialny. I gdy już go wydobył spomiędzy świń,
brudnego niczym małe prosiątko, zrobił mu pod studnią zimną
kąpiel. Na szczęście w betonowym studziennym korytku było na tyle
wody, że mógł zmyć z niego błoto. I zmył bardzo dokładnie. A
po kąpieli, starannie i z wielkim namaszczeniem zabrał się jeszcze
za wylizywanie jego sierści swym szorstkim języczkiem.
Scenie
pod studnią przyglądała się od jakiegoś już czasu suczka
Pompela. Wróciła akurat z wybiegu po łące i gdy zobaczyła, że
pod studnią coś się dzieje, zatrzymała się i zaczęła się
przypatrywać. Nie chciała przeszkadzać, więc obserwowała
wszystko z pewnej odległości. Nie mogła dlatego też dokładnie
zobaczyć kogo kotek kąpie tak zawzięcie. Wreszcie jej ciekawość
wzięła górę, więc głośno zapytała:
— Hej,
kocie Benedykcie, a kogóż ty tak kąpiesz w samo południe? Kto to
jest?
— Nikt,
nikt, to tylko Pomponik! — zamiauczał w odpowiedzi zajęty
lizaniem Benio, nie kojarząc w ogóle kto go pyta.
— Jaki
nikt?! Toż to mój Pomponik! — głośno zaszczekała przerażona
Pompela i podbiegła natychmiast do studni. — Co on tu robi? Co mu
się stało?
— Ach,
to ty, droga Pompelo! — zamiauczał uszczęśliwiony Benio.
— Mama,
mama, moja kochana mama wróciła! — zaszczekał jeszcze bardziej
uszczęśliwiony Pomponik, ale zaraz się wystraszył, bo nagle zdał
sobie sprawę, że mama powinna być zła na niego za jego samowolne
opuszczenie kosza.
Benio
widząc przerażone miny obu piesków (każdego z innego powodu),
podjął się tłumaczenia… i nawet usprawiedliwiania Pomponika.
Zdążył już nawet polubić tego małego rozrabiakę i szkoda by mu
go było, gdyby teraz dostał lanie od mamy Pompeli.
— Kochany
jesteś, Benedykcie! — zaszczekała wzruszona Pompela po
wysłuchaniu kota. — Dziękuję ci z całego serca, że zająłeś
się moim syneczkiem i zaopiekowałeś się nim. I nie musisz już
Pomponika usprawiedliwiać, bo właśnie teraz zdałam sobie sprawę,
że popełniłam błąd. Już wcześniej powinnam mojego syna
wyprowadzić w ciągu dnia na podwórko i przedstawić go wszystkim
mieszkańcom naszego podwórka. A ja, bojąc się o niego, ciągle
przesuwałam ten zamiar i wyszło na to, że wyszło jeszcze gorzej…
Chodź tu do mnie, ty mój kochany Pomponciu. Po południu, po
wypoczynku i krótkiej drzemce, wyjdziemy razem na podwórko i
wszystko naprawimy. Zobaczysz, wszystkie zwierzątka polubią ciebie
i zawsze się będą z tobą bawić.
— Moja
kochana mamcia Pompelka! — głośno i nieco piskliwie zaszczebiotał
Pomponik i podskoczył z całych sił do góry, by liznąć mamę w
jej ukochaną mordkę.
— Wskakuj
na grzbiet syneczku! Zaniosę cię do domu — radośnie zaszczekała
mama Pompela i położyła się na ziemi. — Ty też, mój drogi
Beniu. Zapraszam cię do naszego kosza. Razem będzie się nam bardzo
przyjemnie spało...
* Fragment bajki.