niedziela, 1 lipca 2018

Latka lecą. Niech sobie lecą... A co mi tam!

 I znów jestem rok starsza. Czy mnie to martwi? Przyznam szczerze, że nie. Może dlatego, że ciężaru lat jeszcze nie czuję. Nic a nic! Cały czas mi się wydaje, że jestem taka sama. No, przynajmniej wtedy, kiedy do lustra nie spojrzę. Pewnie też dlatego, ostatnimi laty omijam je szerokim łukiem. Patrzę tylko tyle, ile trzeba, coby na przykład nie wyjść z domu potarganą jak ostatnia fleja, albo, co gorsza, z jakąś plamą, czy z rozmazanym makijażem.

Przyjęcie urodzinowe, a właściwie urodzinowo-imieninowe, miałam wspaniałe. Mój syn razem ze mną. Bo też urodziłam go sobie w prezencie, właśnie w dniu swoich urodzin i imienin. Fajnie, nie? I to dopiero od tamtej pory dzień ten polubiłam. Wcześniej nie przepadałam za nim.

Kiedy zbliżała się godzina 16-ta, i miałam już wszystko ugotowane, upieczone, i przygotowane na przyjęcie, usłyszałam nagle ostry i baaaardzo przeciągły dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć, ale nikogo przed drzwiami nie było. Pobiegłam więc do kuchni, by zaglądnąć przez okno, ale tam też nikogo nie zobaczyłam.

Co jest? — pomyślałam. — Ktoś sobie ze mną pogrywa, czy jaka choinka?

Zniesmaczona pobiegłam raz jeszcze do drzwi wejściowych. Otwieram, a tu nagle zza winkla wyłania się cała moja ośmioosobowa czeredka z kwiatami i prezentami oraz śpiewem na ustach:

— „Sto lat, sto lat, niech żyje mama, babcia nam...”. — Na całe gardła, na całą ulicę, darła się... o pardon, chciałam powiedzieć: śpiewała.

Dostałam masę prezentów od Dzieci i Wnuczków, a wśród nich, najważniejszy: wymarzona cyfrówka. Ha, teraz to dopiero będę mogła pstrykać fajne zdjątka. O wiele lepsze, niż moją starą cyfrówką, uszkodzoną od częstego fotografowania słońca. Ależ się cieszę... choby głupi!

A oto dwie próbne fotki zrobione moim prezencikiem przez mój dozgonny prezent urodzinowo-imieninowy, czyli mojego Syna.

 


Uwagaaa!... Dmucham!... Aaa pfuuuuu, następny roczku! A nie myśl sobie, że się tobą martwię, wręcz przeciwnie. Mam to gdzieś, że zmieniłeś cyferkę na wyższą. Ważne, że jej w kościach jeszcze nie czuję. 

 


Nawet i Backs`a sobie strzeliłam... A co! Za piwem wprawdzie nie przepadam, ale kiedy moja Córka zawołała:

Pij, pij, na zdrowie, cobyś nam długo żyła.

A moje dowcipne Synczysko dodało:

I cobyś nam matka jak rodzynka nie wyschła!

No to trza mi było wypić... Na takie dictum — mus!

W sumie, muszę przyznać, moje przyjęcie urodzinowo-imieninowe i Syna urodzinowe było udane. Radosne i bardzo rozgadane. A i pracowite, jeszcze dodam. Bo nową cyfrówką, „naumiana” już przez Syna, napstrykałam mnóstwo zdjęć. Zwłaszcza kwiatów, które wręcz uwielbiam fotografować. A że dostałam ich mnóstwo, miałam co uwieczniać. Oto jedne z nich: bukiet herbacianych róż.



Na drugi dzień jeszcze przez kilka godzin uczyłam się tej swojej nowej cyfrówki. Przestudiowałam całą instrukcję w załączonej do aparatu broszurce. W Internecie także pogrzebałam, by zdobyć dodatkowe informacje na jej temat. Mam nadzieję, że pojęłam wszystko jak trzeba. Dzisiaj wyruszam już na próbne zdjęcia w plener. Ależ jestem podekscytowana.