poniedziałek, 23 lipca 2018

Przygoda świnek nie z tej planety

Zapadł zmierzch. W lesie było już ciemno. Wszystkie zwierzątka przygotowywały się do snu i dookoła robiło się cicho, coraz ciszej. Tylko olbrzymia sowa, pani Puchaczowa, akurat na odwrót, ona obudziła się właśnie ze snu i przygotowywała się do nocnych łowów. Pani Puchaczowa, swoim zwyczajem, podeszła do okna i wyglądnęła na zewnątrz. Chciała sprawdzić, czy już wszystkie zwierzątka udały się na spoczynek, i czy może już spokojnie wyfrunąć ze swojego domu.
Huhuuu… O rety, co ja widzę…?! Świnie! Dwie świnie! — krzyknęła sama do siebie, wychylając się przez okno. — A to co za zwyczaje? O tej porze łażą sobie po lesie? Przecież już powinny spać… Zaraz, zaraz… — zahukała po chwili zdziwiona, przecierając skrzydłami swe olbrzymie oczy: — To nie są wcale nasze leśne dzikie świnie, tylko najzwyklejsze świnie domowe, chociaż jakoś dziwnie czarne jak smoła. A te tu czego szukają? No, zaraz im pokażę, gdzie jest ich miejsce. Po lesie będą sobie nocne wędrówki urządzać?! Po naszym lesie? Coś takiego! Huhuu, huhuuu… Tak nie może być! — Pani Puchaczowa już zamierzała wyfrunąć ze swojego domu, znajdującego się w dziupli w starym rozłożystym dębie, kiedy nagle usłyszała dziwne chrumkanie. Zastanowiła się na chwilę. Bo to chrumkanie nie było normalnym chrumkaniem domowych świń. Chrumkanie domowych świń znała dobrze. U starego leśniczego w zagrodzie pełno było domowych świń i nieraz miała okazję słyszeć, lecąc nocą nad jego zagrodą, jak pochrumkują sobie przez sen w chlewiku. To chrumkanie było inne, jakieś takie zgrzytające. Zbyt zgrzytające. Wychyliła się jeszcze bardziej przez okno i nastawiła uszu.
Chrumrzrzrz… chrumrzrzrz… a nie mówiłem, żeby nie oddalać się od grupy? — doleciało nagle do jej uszu.
No i co, że mówiłeś, skoro się sam oddaliłeś, a ja za tobą… Chrumrzrzrz… chrumrzrzrz — rozległo się drugie zgrzytające chrumkanie, ale tak jakby o wyższej tonacji.
Coś mi się tu nie podoba. To nie jest zwykłe chrumkanie… To chyba nie są zwykłe świnie. Huhuuu… lepiej zostanę w domu — zdecydowała pani Puchaczowa i wsłuchiwała się dalej.
W międzyczasie dwie świnki, które pani Puchaczowej wydawały się być niezwykłymi, podeszły do starego dębu i usiadły pod nim zmęczone.
I co my teraz zrobiły? — zachrumkała świnka o cieńszym głosie — Ja chcę do mamy! Słyszysz?
A ty myślisz, że ja nie? — odpowiedział jej bardziej zgrzytający głos.
Pani Puchaczowa, słysząc te głosy dochodzące z dołu, zrozumiała, że to są tylko małe świnki. Dzieci świń. Wprawdzie nie wiedziała, jakich świń, ale było jej już wszystko jedno, bo przecież nie będzie się dzieci bać i przez nie z łowów rezygnować. Odważnie sfrunęła z dziupli, i to prosto pomiędzy siedzące pod dębem świnki.
Hej, zwierzaczki, co wy za jakie? I co tu w lesie po nocy robicie? — spytała, spoglądając raz na jedną świnkę, raz na drugą.
Ojej, a ty czego chcesz od nas? — wystraszyła się świnka z piskliwym głosem.
No właśnie? — dorzuciła od siebie druga świnka. — Co ciebie, ptaszku, to obchodzi?
Ptaszku…? Ja ci zaraz dam ptaszka! — oburzyła się pani Puchaczowa. — Ja jestem sowa, pani Puchaczowa.
A my jesteśmy świnkami… Ja jestem prosiaczek APO-Lineus, a to APO-Lonia, moja siostra. Rozumiesz, sowo puchata?!
O rety, ale się dziwnie nazywacie, jak nie z tego świata — zahukałała rozbawiona pani Puchaczowa, puszczając mimo uszu tę „puchatą sowę”.
Bo też nie jesteśmy — odpowiedział grzeczniej już prosiaczek APO-Lineus.
Żartujesz, co? To nie przystoi żarty sobie strugać ze starej sowy. Jak możesz? — obruszyła się pani Puchaczowa.
Ależ APO-Lineus wcale nie struga z ciebie żartów, my naprawdę jesteśmy nie z tego świata — uściśliła świnka APO-Lonia.
Aha… akurat! Uważaj, bo uwierzę! — zahukała głośno pani Puchaczowa, ale już z wyraźną nutką niepewności. I nagle oniemiała, bo dopiero wtedy zauważyła, że obydwie świnki mają jakieś dziwne ogonki, takie mocno poskręcane, i tak jakby świecące, słabym, pulsującym światłem. Na szyi miały komiczne, ażurowe obroże, a na uszach sterczało im coś w rodzaju antenek. — To skąd je… je… je… steścieeeee….?! Huhuhuuuu… o re…reety! — zająknęła się — Co to… to… to… w ogóle ma znaczyć? Powkładałyście to coś na siebie specjalnie, żeby mnie wystraszyć, i żebym nie wyruszyła na nocne łowy? Tak?
A gdzież tam! Tacy jesteśmy zawsze, i to wszyscy — spokojnym głosem odrzekł prosiaczek APO-Lineus. — A jak ci się nie podobają nasze imiona, to możesz do mnie mówić Lineus, a do mojej siostry, Lonia. Ale to, że przybyliśmy z innego świata, to jest fakt, czy ci się to podoba, czy nie. Przybyliśmy na Ziemię z Planety Świń. Ot i cała prawda!
Huhuuu… prawda, powiadasz? — zdumiała się pani Puchaczowa, a jej oczy ze zdumienia zrobiły się ogromne i pomarańczowe, jak dwie dorodne pomarańcze. — To co wy tu w lesie robicie?
Aaa… to długa historia — odparł prosiaczek Lineus.
— To opowiedz ją krótko — nalegała pani Puchaczowa.
No dobrze, opowiem — zgodził się prosiaczek. — Otóż przybyliśmy na Planetę Ziemia z naszej ukochanej Planety Świń na wycieczkę szkolną. Przylecieliśmy z naszą panią i panem oraz z całą naszą klasą. Zwiedzaliśmy góry, lasy, łąki, pluskaliśmy się w rzece, a nawet w jeziorze, i kiedy wracaliśmy już z powrotem do naszego statku kosmicznego, który nasz pan ukrył w głębi lasu, zauważyłem ogromne bajoro. Oczu od niego nie mogłem oderwać, bo było tak wspaniałe. A ja uwielbiam taplać się w błocie, Lonia zresztą też. No i odeszliśmy od grupy, żeby choć na chwilkę się potaplać. Zaraz mieliśmy zamiar dogonić wszystkich. Niestety ten nasz „zaraz” chyba się trochę przeciągnął, bo gdy już wyleźliśmy z bajora i pobiegliśmy do tego miejsca, gdzie ukryty był nasz statek, to po nim nie było już śladu. Najnormalniej w świecie odleciał bez nas.
A wy, świnki, zostałyście same, i do tego brudne jak dwa kocmołuchy… — zachichotała pani Puchaczowa. — To dlatego na początku wzięłam was za dzikie świnie.
To że brudne, to żaden problem. W naszym statku kosmicznym zaraz by nas oczyszczono i zdezynfekowano — zachichotała również świnka Lonia, ale zaraz jej minka zrzedła i dodała: — Ale to, że same, to już wielki problem.
No i co teraz z wami będzie? — zmartwiła się pani Puchaczowa.
Właśnie się zastanawiamy — odrzekł prosiaczek Lineus. — Ale coraz bardziej opadamy z sił. Potrzebujemy dostępu do energii.
Do energii? Jakiej energii? — zdziwiła się pani Puchaczowa.
No jak to do jakiej? Elektrycznej — odrzekł zmartwionym głosem prosiaczek.
Tu, w lesie, nie ma takiej energii — stwierdziła pani Puchaczowa równie zmartwionym głosem. — Ale zaraz, zaraz… elektrycznej, powiadasz? Czy nie chodzi ci przypadkiem o prąd? No wiesz, taki w gniazdkach…
O właśnie, taki w gniazdkach! — zawołał Lineus z nadzieją w głosie.
No to takiego w lesie nie ma… Ale poczekajcie, chyba wiem gdzie jest — zastanawiała się pani Puchaczowa.
Ojej, mów zaraz gdzie — ożywił się prosiaczek Lineus. — Bo coraz słabsi jesteśmy, a trzeba nam tam dojść, i to jak najszybciej.
Takie gniazdko widziałam u naszego starego leśniczego w stodole. Nieraz tam siedziałam na żerdzi, i… i że tak powiem… obserwowałam myszy, grasujące po workach z pszenicą, stąd wiem, że gniazdko z prądem tam jest. Zdarzało się, że widziałam, jak leśniczy wkłada do tego gniazdka kabel od jakiejś maszyny i maszyna ta zaczynała się ruszać i hałasować. A więc, toby oznaczało, że tam w gniazdku musi być ukryty prąd. A skoro jest to prąd, to może jest to też ta wasza energia, której potrzebujecie… Ta, jak powiadasz… elektryczna.
Właśnie, tak powiadam! — krzyknęły radośnie obie świnki APO jednocześnie.
To ruszajmy do leśniczówki, i to natychmiast! — zahukała równie uradowana Pani Puchaczowa.
Natychchchmiarzrzrzt! — zachrumkał przeraźliwie zgrzytająco prosiaczek Lineus.
Natychchchmiaszszszt! — piskliwie zawtórowała bratu świnka Lonia.
No to jazda! Biegnijcie za mną! Będę frunęła specjalnie nisko, abyście mogli mnie dobrze widzieć i nie zmylili kierunku — zahukała głosem dowódcy pani Puchaczowa. — W drogę! Ruszajmy!
Ruszyli. Pogoda im sprzyjała. Niebo było bezchmurne. Księżyc w pełni dość dobrze oświetlał drogę. Pani Puchaczowa wprawdzie nawet i w zupełnych ciemnościach widzi dobrze, bo przecież jej oczy przyzwyczajone są do nocnych łowów, ale dla świnek APO pogoda taka to wielkie dobrodziejstwo. Rozjaśniony promieniami księżyca las nie wydawał im się taki straszny, a i niezgorzej mogły też widzieć lecącą ponad nimi sowę, która wyznaczała im drogę do ich ratunku.
Pani Puchaczowa łopotała skrzydłami cichutko i kierowała się w stronę leśniczówki. Co rusz spoglądała też na świnki, czy aby nadążają za nią. Na początku świnki APO biegły szybko, co tchu w płucach, ale było widać, że słabną i biegną coraz wolniej. Pani Puchaczowa spostrzegła to i zrobiło jej się ich bardzo żal.
Świnki APO słabły w oczach. Ledwie powłóczyły już nóżkami. Raz nawet Lonia potknęła się o wystające korzenie drzew i upadła. Pani Puchaczowa podfrunęła wtedy do niej, dziobem chwyciła ją za obrożę i pomogła jej się podnieść. Pani Puchaczowa poczuła wówczas, że całym jej ciałem aż potelepało, ale nie zważała na to. Nawet się nie zastanawiała, co też mogło być tego powodem. W tym momencie najważniejsze dla niej było to, aby jak najszybciej doprowadzić biedne świnki APO do źródła energii, czyli do stodoły starego leśniczego. Na szczęście do leśniczówki i jej zabudowań nie było aż tak daleko. Po kwadransie byli już na miejscu.
Huhuuu…! Patrz APO… Lineus, patrz APO… Lonia, jesteśmy już przy waszej energii! — zahukała z przejęciem pani Puchaczowa, próbując nawet wymówić imiona świnek, aby tylko dodać im otuchy i choć trochę jeszcze sił.
Kochana jesteś, pani sowo. Dziękujemy — zachrumkała cichutkim głosikiem świnka Lonia. — I tak ładnie wypowiedziałaś nasze imiona…
Cichutko, Lonia — szeptem wychrumkał prosiaczek Lineus. — Potem będziemy dziękować, teraz chodźmy wreszcie podłączyć się do zasilania energetycznego… Wprowadź nas do środka Pucha… cha-chata… to jest… Pucha… chacha… czowa pa… pa… ni. — Prosiaczkowi brakowało już tchu.
Pani Puchaczowa podfrunęła do stodoły i dziobem uchyliła wrota. Skrzydłem dała znak do cna osłabionym już świnkom, aby weszły do środka. Po chwili wszyscy znaleźli się już wewnątrz stodoły. Pani Puchaczowa przypomniała sobie, że czasami widziała jak leśniczy naciskał taki przycisk i w stodole robiło się jasno. Zapamiętała to dobrze, gdyż nieraz musiała wtedy chować się w głąb stodoły, ponieważ, nie wiedzieć czemu, czuła ogromny respekt przed starym leśniczym. Pani Puchaczowa natychmiast podfrunęła do tego przycisku i nacisnęła go dziobem. W stodole zrobiło się jasno. Wtedy prosiaczek Lineus zauważył, tak jakby przez mgłę (z osłabienia widział już coraz słabiej), że obok tego przycisku jest gniazdko elektryczne, najcudowniejsze na tym świecie —gniazdko elektryczne. Resztkami sił począł się czołgać do tego zbawiennego miejsca, popychając przed sobą siostrzyczkę Lonię. Kiedy już tam razem dotarli, Lineus zobaczył, że na posadzce leży zwój kabla z dwugniazdkowym rozdzielaczem do prądu. Ucieszył się bardzo. Najszybciej jak tylko mógł włożył ogonek Loni do jednego gniazdka, a do drugiego swój.
Pani Puchaczowa miała przed swoimi olbrzymimi oczami niesamowity widok. Obie świnki, przycupnięte przy gniazdkach z prądem, nabierały coraz to innego wyglądu. Najpierw ich ogonki robiły się dłuższe i dłuższe i zaczynały pulsować coraz bardziej jaskrawoniebieskim światłem. Potem, ich ciałka do tej pory czarne z brudu, stawały się coraz jaśniejsze i nabierały złotego koloru. A ich ażurowe obroże, które miały na szyjach, przybierały kolor ognistoczerwony z ogromną ilością drobniutkich światełek, tak jakby powtykanych pomiędzy otworkami ażuru. Natomiast antenki na ich uszach mieniły się kolorami tęczy i wydawały przepiękne dźwięki, podobne do dźwięków fujarki. Oczy pani Puchaczowej znów zrobiły się ogromne i pomarańczowe ze zdziwienia, ale tym razem również i z podziwu, bo też widok był nieziemsko piękny. A już najbardziej, co spodobało się pani Puchaczowej, to widok mordek obu świnek. Otóż mordki ich rozjeżdżały się w coraz szerszym uśmiechu, i to w uśmiechu przetkanym blaskiem złotych zębów. To był naprawdę wspaniały obrazek, bo nie dość, że piękny w swym wyglądzie, to przede wszystkim oznaczający radość świnek. A to dla pani Puchaczowej było najważniejsze. Wreszcie obie świnki były uratowane i czuły się radosne.
Huhuuu… Lineus… huhuuuu… Lonia, ale daliście pokaz! — pełna podziwu zahukała głośno, kiedy zobaczyła, że obie świnki APO podskoczyły radośnie, wyjmując tym samym swe ogonki z gniazdek.
A to dzięki tobie, nasza droga pani Puchaczowo — zachrumkała cieplutko świnka Lonia.
Właśnie, dziękujemy ci nasza wybawicielko! — zachrumkał prosiaczek Lineus.
Już dobrze, nie musicie mi dziękować — zachichotała uszczęśliwiona pani Puchaczowa. — Przyprowadziłam was tylko do stodoły naszego starego leśniczego, resztę zrobiliście sami. A ja dzięki wam miałam wspaniały widok… Ale mówcie lepiej, co dalej. Jak teraz dostaniecie się na waszą Planetę Świń?
Zaraz ci pokażę — odezwał się prosiaczek Lineus. — Popatrz, właśnie będę wchodził w kontakt z naszym statkiem kosmicznym. Przeproszę naszego naszą panią i pana za nasze niezdyscyplinowanie i poproszę ich, aby skierowali nasz statek kosmiczny z powrotem na Ziemię, i żeby nas zabrali. To proste, zobaczysz.
Prosiaczek Lineus uśmiechnął się do pani Puchaczowej, a potem schylił głowę i z uśmiechem na mordce, znieruchomiał. Między jego uszami zaczęło coś iskrzyć i skwierczeć. Chwilę to trwało, aż wreszcie pani Puchaczowa, wpatrując się w prosiaczka w wielkim napięciu, zauważyła, że uśmiech na jego mordce gaśnie coraz bardziej. Zaniepokoiła się. Czyżby to oznaczało, że to jego wchodzenie w kontakt ze statkiem kosmicznym nie przebiega dobrze? Popatrzyła zaraz na świnkę Lonię, i gdy zobaczyła jej smutną minę, była już pewna, że niestety tak jest. Nie miała odwagi nawet zapytać. Czekała z bijącym sercem aż świnki APO same się odezwą.
Niedobrze, Lonia — zachrumkał smutno prosiaczek Lineus i podniósł głowę. — Niestety, nasz statek kosmiczny jest już za daleko i nie mogę nawiązać z nim kontaktu.
Ojej, i co teraz będzie? — posmutniała również pani Puchaczowa, ale kiedy znów popatrzyła na świnkę Lonię i zobaczyła, że na jej ryjku maluje się kopytko, a oczka wypełniają się łzami, natychmiast dodała: — Ale nie martwcie się, na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. Bo gdzie problem, tam też musi być i rozwiązanie… które pomoże wam kontaktu nawiązanie… O rety, co ja plotę… — szepnęła już tylko do siebie, zmartwiona nie na żarty.
Tak myślisz? Rozwiązanie musi być? — spytała świnka Lonia, wpatrując się w panią Puchaczową z nadzieją w swych małych, załzawionych oczkach.
No pewnie, że tak! — zahukała pani Puchaczowa co nieco za głośno, bo nagle poczuła ciężar odpowiedzialności za swoje słowa. Ale czując się w pewnym sensie odpowiedzialną za te dwie małe świnki nie z tej planety, musiała ciągnąć dalej, to co zaczęła. — Możesz być pewna, że znajdziemy nawiązanie… to znaczy… chciałam powiedzieć… rozwiązanie. Tylko nie płacz Loniu. Tylko nie płacz. W lesie mówią, że sowa, to mądra głowa, a ja jestem przecież sową i do tego panią Puchaczową… Nie chwaląc się… No dobra, Lineusku, mów mi czego wam trzeba, aby ten wasz statek kosmiczny zawrócić?
Och, to będzie nieświńsko trudne… — odpowiedział prosiaczek w głębokiej zadumie.
Nie szkodzi, mów — nalegała pani Puchaczowa.
No przecież mówię. Tego na pewno w lesie nie znajdziemy — prosiaczek spuścił głowę z rezygnacją.
Ale czego? Mówże w końcu — ponaglała zniecierpliwiona już pani Puchaczowa.
To jest takie urządzenie elektroniczne, które nazywa się komputer — wydukał w końcu prosiaczek Lineus i zamilkł. Po czym podniósł głowę i smutnymi oczkami popatrzył na panią Puchaczową, a gdy stwierdził, że ona wpatruje się w niego spokojnie, bez żadnej rezygnacji w oczach, zaczął mówić dalej: — Kiedy bym się podłączył do komputera, to wtedy mógłbym uaktywnić system nawigacyjny i wyznaczyć położenie naszego statku kosmicznego. A wówczas, bez większych już trudności, mógłbym wejść z nim w kontakt i zameldować naszemu dowództwu o naszej sytuacji, i…
Poczekaj, Lineusku, bo nic z tego nie rozumiem, co ty do mnie mówisz — przerwała prosiaczkowi pani Puchaczowa. — Ale to słowo „komputer” gdzieś już słyszałam. Czy to nie jest taka maszyna, która migocze w nocy różnymi kolorami?
Może migotać — odpowiedziała za brata świnka Lonia, która do tej pory siedziała cichutko i przysłuchiwała się tylko rozmawiającym.
Tak? — ucieszyła się pani Puchaczowa. — To ja chyba taką maszynę widziałam u naszego starego leśniczego w domu.
Coś ty, pani Puchaczowo, naprawdę? — zachrumkał pełen nadziei prosiaczek Lineus. — To chodźmy tam zaraz.
Poczekajcie, ja tylko sprawdzę teren wokół leśniczówki i zaraz tam pofruniemy… to jest… pójdziemy — zahukała wesolutkim już głosem pani Puchaczowa, gdyż sama uwierzyła, że to właśnie komputer widziała kiedyś przez okno w pokoju leśniczego.
Świnki APO zostały w stodole, a pani Puchaczowa pofrunęła na zwiady. Po krótkiej chwili była już z powrotem, i to z dwiema dobrymi wiadomościami. Pierwsza to była taka, że teren wokół leśniczówki jest czysty, bo nikogo tam nie spotkała, mogą więc bezpiecznie dotrzeć pod sam dom leśniczego. A druga, że cudownym trafem, akurat teraz, widać migotanie komputera w oknie pokoju leśniczego.
Nie trudno się domyślić, jaka radość zapanowała w stodole. Obydwie świnki APO rzuciły się sobie w ramiona i wycałowały serdecznie. Potem zaś obstąpiły panią Puchaczową i wycałowały ją również, gdzie popadło. Po skrzydłach, po ogonie, po brzuchu, a nawet po sterczących na czubku jej głowy pęczkach piór, które wydawały im się być pani Puchaczowej pierzastymi uszami. Pani Puchaczowa zachodziła się aż od śmiechu, tak ją cieszyła radość świnek. A ich pocałunki sprawiały jej ogromną przyjemność, i co tu dużo ukrywać, łaskotały ją niesamowicie.
Wreszcie, kiedy szał radości minął, we trójkę wyszli ze stodoły i powędrowali cichutko pod sam dom leśniczego. Ale zanim powędrowali, pani Puchaczowa poprosiła świnki APO, aby coś zrobiły ze swoimi światełkami, bo wyglądają jak dwie choinki noworoczne leśniczego, i widać je z daleka. Mówiła, że lepiej będzie, gdy nie będą zwracały niepotrzebnie na siebie uwagi, bo to może być niebezpieczne. Lineus i Lonia przyznali rację pani Puchaczowej i w mig przestali świecić. Jakimś dziwnym, tylko im wiadomym sposobem, bez żadnego ich ruchu wszystkie światełka jednocześnie na nich pogasły… i już.
Kiedy wreszcie pod osłoną nocy dotarli pod sam dom leśniczego, prosiaczek Lineus nie wytrzymał napięcia, natychmiast wspiął się, i stojąc na tylnych nóżkach, zaglądnął przez okno do pokoju. Jakie było jego rozczarowanie, kiedy zobaczył, co tak naprawdę migocze w jego wnętrzu.
Na ryj wszystkich ryjów! Toż to tylko telewizor! — zawołał zrezygnowany w stronę stojącej pod oknem Loni i pani Puchaczowej.
Tylko telewizor… — powtórzyła za prosiaczkiem pani Puchaczowa, i nagle jak nie huknie: — Coś ty powiedział? Tylko telewizor? A przecież migocze kolorowo, tak jak mówiliście.
No tak, migocze, podobnie jak monitor komputera, ale to jednak tylko telewizor, a nie komputer — wyjaśnił załamany prosiaczek. — Z telewizorem nie da się wejść w kontakt z naszym statkiem kosmicznym.
No i co teraz? — Pani Puchaczowa wyglądała również na załamaną, ale po chwili coś sobie przypomniała i zawołała: — Poczekajcie, może jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa… Bo wiecie, teraz akurat sobie przypomniałam, że w innym pokoju leśniczego też coś nieraz migotało. Chodźcie, pokażę wam w którym.
Nowa nadzieja wstąpiła we wszystkich. Razem poczłapali na drugą stronę domu i stanęli pod jednym z okien wskazanych przez panią Puchaczową. Dobrą chwilę, bez najmniejszego ruchu, stali tam pod tym nieoświetlonym oknem, czarnym, jak czeluść piekielna, bojąc się zaglądnąć do środka. Każdy z nich pragnął jak najdłużej rozkoszować się nową nadzieją. Nadzieją, która wlewała balsam na ich przerażone już ogromnie serca.
Nadziejo nie opuszczaj… Nadziejo trwaj… Nadziejo spełnij się… — cichutko chrumkał sobie pod nosem prosiaczek Lineus. Wreszcie nabrał odwagi i powiedział już głośniej: — Niech będzie, co ma być! — Po czym wspiął się na okno i zaglądnął do wnętrza pokoju.
Na szczęście noc była ciepła i leśniczy zostawił okno otwarte. Prosiaczek mógł więc nawet głowę wsadzić do środka. Na pewno było to dla niego dużym udogodnieniem, ale cóż z tego, jak w pokoju panowała zupełna ciemność. Prosiaczek długo wpatrywał się w nią, próbując przebić się wzrokiem przez jej gęstą czerń, ale nic nie mógł niestety dostrzec. Postanowił więc wdrapać się na parapet okna i wejść do środka pokoju.
Pani Puchaczowa, wpatrując się w prosiaczka, domyśliła się, co on chce zrobić. Postanowiła go powstrzymać. Czuła się zdruzgotana. Straciła już wszelką nadzieję. Sama widziała przecież wyraźnie, że nic w oknie nie migocze, choć była pewna, wręcz dałaby sobie nawet swój ogonek obciąć, że nieraz w tym właśnie oknie migotało. Może trochę mniej, niż w tym, pod którym byli uprzednio, ale migotało z pewnością. Z bólem serca zaczęła tłumaczyć prosiaczkowi, że to nie ma sensu, aby wchodził do środka, skoro nic nie migocze, bo to przecież oznacza niezbicie, że jednak tej jego komputerowej maszyny tam nie ma. Pani Puchaczowa, mówiąc o tym, miała głos tak bardzo smętny, że świnka Lonia aż się wystraszyła i natychmiast się do niej przytuliła.
Jeśli teraz akurat nic nie migocze, to wcale nie oznacza, że komputera tam nie ma — odezwał się prosiaczek Lineus z ciągłą nadzieją w głosie. — Bo musisz wiedzieć, pani Puchaczowo, że wtedy, kiedy komputer jest wyłączony, to nigdy nic nie migocze.
Naprawdę? Tak się cieszę, że nic nie migocze… Tak, tak, cieszę się, bo to oznacza, że dalej możemy mieć nadzieję — uśmiechnęła się pani Puchaczowa, czując, że rzeczywiście odzyskuje nadzieję. No, może tylko cień nadziei, ale zawsze to coś. Chrząknęła cichutko i wesołym już głosem rzekła: — Lineusku mój drogi, ale i tak cię proszę, abyś jednak nie wchodził jeszcze do pokoju. Lepiej będzie, jak poczekamy aż stary leśniczy uda się na spoczynek. A wtedy, już zupełnie bezpiecznie, będziesz mógł wejść do środka i sprawdzić dokładnie, czy jest tam wyłączony komputer.
Masz rację, pani Puchaczowo, tak zrobię — zgodził się prosiaczek. — No więc, czekajmy.
Na szczęście długo nie musieli czekać. Stary leśniczy najwyraźniej lubił wcześnie chodzić spać, gdyż gdzieś tak po dwóch kwadransach światła we wszystkich oknach pogasły i zaległa zupełna ciemność i cisza. Tylko promienie księżyca rozjaśniały nieco leśniczówkę, a jedyne co było słychać, to ćwierkanie świerszczy dookoła.
Prosiaczek Lineus postanowił nie czekać już dłużej i wejść wreszcie do wnętrza pokoju. Nakazał Loni i pani Puchaczowej zachować ciszę, a sam zwinnie wdrapał się na okno i zniknął w nim w zupełnych ciemnościach.
Pani Puchaczowa i świnka Lonia w wielkim napięciu czekały pod oknem na zewnątrz. Obie przytuliły się do siebie i w milczeniu nastawiały uszu, aby wyłapać każdy, najmniejszy nawet szmer, który oznajmiłby im, czy mogą się cieszyć, czy muszą się smucić. Czas płynął, a one czekały i czekały. I nic. Cisza. Napięcie ich sięgało już zenitu, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, okno pokoju zaczęło migotać słabym, ale wyraźnie kolorowym światłem. Obie tak bardzo się ucieszyły, że aż zaczęły podskakiwać z radości. Wtedy prosiaczek Lineus wystawił głowę przez okno i zachrumkał cichutko:
Jest komputer. No, chyba jesteśmy uratowani. Wielkie dzięki, pani Puchaczowo. Mądra z ciebie sowa — i na powrót zniknął w pokoju.
Jesteś najukochańszą sową na tym, i nie tylko na tym świecie — wyszeptała świnka Lonia, przytulając się do pani Puchaczowej.
Bez przesady… aż taka kochana to ja nie jestem — zachichotała pani Puchaczowa i pocałowała świnkę Lonię prosto w jej ryjek. — Ale cieszę się bardzo, że mogłam wam pomóc.
Świnka Lonia po serii uścisków i pocałunków z panią Puchaczową, postanowiła podglądnąć Lineusa. Chciała się dowiedzieć jak mu idzie. Wspięła się więc na okno i zaglądnęła do środka. Ku jej wielkiej radości, zobaczyła, że ogonek brata jest podłączony do komputera i świeci stałym, mocno niebieskim światełkiem, a to oznaczało, że Lineus wszedł już w kontakt z ich statkiem kosmicznym. Lonia aż zapiszczała ze szczęścia.
Hej, Lonia, co jest? — spytała wylękniona znów pani Puchaczowa — Czy coś nie tak?
Nie… nie, wszystko tak — odpowiedziała świnka. — Ja tylko tak… z radości.
Pani Puchaczowa, pomimo zapewnień świnki Loni, że wszystko jest „tak”, ciągle czuła jakąś wewnętrzną obawę, że coś jeszcze może być jednak nie tak. Ponieważ jakoś nie mogła uwierzyć w to, że jest taka mądra i wie, co to jest komputer. — „No to więc, jak?” — pytała w myślach samą siebie. — „Chyba jednak muszę wiedzieć, że komputer, to komputer…? Na to wygląda, skoro to ja przyprowadziłam świnki do komputera”. — Dziwiła się sama sobie, skąd też to ona tyle rzeczy wie, o których nie wiedziała, że wie. — „No, no, no, chyba naprawdę mają rację ci, co mówią o mnie: sowa mądra głowa” — tak sobie w końcu w myślach wytłumaczyła i już z zupełnie spokojna, ba, wręcz szczęśliwa, postanowiła również zobaczyć, jak też tam prosiaczek Lineus wchodzi w kontakt ze swoim statkiem kosmicznym. Rozłożyła skrzydła i poderwała się z ziemi. Chciała usiąść na parapecie okiennym obok świnki Loni. Niestety, ten manewr jej się nie udał, gdyż Lonia swoim dość potężnym ciałkiem zajęła całą szerokość okna. Pani Puchaczowa nie miała innego wyjścia, jak tylko Loni na głowie wylądować.
Ojej, ale mnie wystraszyłaś — pisnęła zaskoczona świnka Lonia.
Wybacz, Loniu, ale ja też chciałam zobaczyć to wchodzenie Lineuska… — zaczęła tłumaczyć pani Puchaczowa i nagle zająknęła się, bo antenki na uszach świnki wbiły się jej pod skrzydła i poczuła silne mrowienie. — … w ko… ko… kom… puter… to znaczy, chciaaa…ałam po… po… wiedzieć w ko… ko… kontakt z waszym ko… ko… kos... micznym sta… sta… statkiem…
Pani Puchaczowa wystraszyła się nie na żarty, gdyż to mrowienie na całym ciele nie należało do przyjemnych. Poczuła się też głupio przed świnkami za to jąkanie. Nie trwała jednak długo w tych mało przyjemnych odczuciach i szybciutko sfrunęła z głowy Loni prosto na oparcie fotela, w którym przed komputerem siedział Lineus.
Och, na ryj ryjów! — zdławionym szeptem zawołał zaskoczony prosiaczek Lineus — Ale mnie wystraszyłaś, pani Puchaczowo. Co z tobą? Co ty wyczyniasz?
Ja tylko chciałam…
Już słyszałem, co chciałaś — zachichotał prosiaczek. — Ale ja już właśnie kończę.
Pani Puchaczowa wpatrywała się wielkimi oczami to w monitor komputera, to w świecący na niebiesko, jakoś dziwnie długi nagle, ogonek prosiaczka Lineusa— i nic nie rozumiała. Za nic nie mogła zgadnąć, co też tam na tym ekranie się wyświetla, ani też skąd u Lineusa wziął się nagle aż tak długi i dziwaczny ogon. Zastanawiała się nad tym przez chwilę, ale ostatecznie dała sobie spokój z zastanawianiem, gdyż uznała, że to zbyt duża dla niej filozofia. — „Koniec końców, nie z tego świata” — taką myślą zakończyła swe rozważania. Ale że bardzo chciała wiedzieć, czy to, co migocze na ekranie, to są dobre wiadomości, czy, co nie daj losie, złe, musiała coś zrobić, żeby się o tym koniecznie przekonać. Pomyślała wtedy, że więcej się dowie nie z ekranu, a z min świnek. I tak jak pomyślała, tak zrobiła. Sfrunęła z oparcia fotela wprost na monitor, by dokładnie widzieć miny obu świnek naraz.
Pani Puchaczowo, co ty wyrabiasz? — szepnął znów prosiaczek. — Zabieraj się z tymi twoimi skrzydłami. Zasłaniasz mi ekran.
Już… już… już się zabieram — zawstydziła się pani Puchaczowa. — Ja tylko… No dobra, już nic nie mówię, ale powiedz mi tylko, czy wszystko idzie po twojej myśli?
Idzie, idzie — odpowiedział prosiaczek. — Wyłaźcie już obydwie na zewnątrz. Ja zaraz do was przyjdę i wszystko wam opowiem.
Pani Puchaczowa posłusznie sfrunęła z monitora komputera i pofrunęła prosto w stronę okna. Będąc już przy oknie, chwilę połopotała skrzydłami w miejscu, aby odczekać aż świnka Lonia zeskoczy z parapetu. Nie chciała na antenki Loni znów się nadziać.
Po chwili już wszyscy razem siedzieli od zewnątrz pod oknem i prosiaczek Lineusz opowiadał jak przebiegało to jego „wchodzenie w kontakt” ze statkiem kosmicznym i sama już rozmowa z ich panem i panią.
I wyobraźcie sobie, że tak łatwo mi się jeszcze nigdy nie wchodziło w kontakt z naszym ciałem pedagogicznym — ciągnął opowieść. — Tak jakby byli niedaleko nas. A wiecie dlaczego? Bo oni lecą już z powrotem na Ziemię. Ale nie z naszego powodu, o nie! Oni się nawet nie domyślili, że nas nie ma na statku. Oni lecą na Ziemię z innego powodu… Wiecie, z jakiego? Nie wiecie, bo i skąd możecie wiedzieć? Otóż okazało się, że nasza pani, nad jeziorem, gdzie pluskaliśmy się najdłużej, zapomniała swojego kapelusza. Kiedy się o tym zorientowała, statek kosmiczny był już w połowie drogi na naszą Planetę Świń. Nasza pani była niepocieszona i bez kapelusza nie chciała wracać do domu, gdyż ten kapelusz jest dla niej bardzo cenny. Dostała go od swojego męża w prezencie urodzinowym. No i nasz pan, nawigator nad nawigatorami, zawrócił statek na Ziemię z powodu kapelusza. Za dwie godziny wylądują w tym samym miejscu, co uprzednio. Mamy tam na nich czekać.
Och, ryju-ryj! — pisnęła przejęta świnka Lonia. — To takie buty…?!
Nie buty, a kapelusz — uściśliła pani Puchaczowa.
Wiem, wiem, to tylko takie powiedzonko — wytłumaczyła pani Puchaczowej świnka Lonia, trwając w głębokiej zadumie. Po chwili aż krzyknęła: — Ty, Lineus, a powiedz mi, jeżeli oni lecą z powrotem na Ziemię tylko z powodu kapelusza naszej pani, to może jest nadzieja, że my nie dostaniemy żadnej kary za to, że byliśmy niezdyscyplinowani i przez to zostaliśmy sami na Ziemi?
A nie, kara będzie — odpowiedział prosiaczek. — Pan na początku był bardzo zły na nas i powiedział, że będziemy strasznie ukarani, ale potem spuścił nieco z tonu i zachrumkał tylko: „tydzień bez gier komputerowych!”
Naprawdę? Eee… tam, to da się wytrzymać — stwierdziła ucieszona Lonia, ale po chwili minka jej nieco zrzedła. — Gorzej może być z naszymi rodzicami. Oni nam tego tak szybko nie odpuszczą.
Z pewnością! Ale nasza rola w tym, aby ich szybko obłaskawić — uspakajającym tonem odpowiedział Lineus. — Po drodze na naszą Planetę razem zastanowimy się nad tym, jak to nasze obłaskawianie ich będzie przebiegać… A teraz chodźmy już na miejsce lądowania naszego statku kosmicznego. Mamy wprawdzie jeszcze dużo czasu, ale lepiej chodźmy już.
No i poszli. Ciągle razem, we trójkę, wędrowali znów przez las. Lecz tym razem powoli, spokojnie, bez żadnych już obaw. Pani Puchaczowa szła razem ze świnkami, nie frunęła. Szła pośrodku, a Lineus i Lonia po bokach. Czasami, gdy w ścieżynce leśnej była jakaś dziura, albo zbyt duże wgłębienie, wtedy pani Puchaczowa unosiła swe skrzydła i przefruwała to miejsce, ostrzegając świnki APO, aby uważały i nóżek sobie nie połamały. Początkowo szli prawie w zupełnych ciemnościach, gdyż księżyc schował się gdzieś na niebie i nie świecił już. Pani Puchaczowej wprawdzie to nie przeszkadzało, bo wzrok ma, że ho, ho, ale świnkom, tak. Lineus koniecznie chciał oświetlać drogę. Pani Puchaczowa najpierw się sprzeciwiała, gdyż obawiała się, że gdy świnki znów rozbłysną całą gamą barw, to wystraszą wszystkie śpiące zwierzątka leśne. Ale w końcu się zgodziła, bo Lineus zapewnił ją, że wraz z Lonią będzie świecił tylko żółtym światłem. I tak się stało. Na czubkach ich antenek rozbłysły smugi światła podobne do tych jakie dają latarki. Pani Puchaczowa chichotała cichutko, nie mogąc się nadziwić, skąd te niby normalne z wyglądu świnki, mają tyle świetlnych możliwości. Wtedy świnka Lonia opowiedziała jej jak wygląda życie świnek na Planecie Świń, co mają, a czego nie. I co ich dziwi, i co podziwiają na Planecie Ziemia. Okazało się, że dziwi ich bardzo i są wręcz zachwycone fruwaniem ptaków, gdyż na ich Planecie, oprócz samolotów i statków kosmicznych, nie fruwa nic. Wówczas pani Puchaczowa uznała, że już niczemu dziwić się nie będzie, bo skoro są różne światy, to też i różne dziwy być muszą. Ale to, że na Planecie Świń uznawana jest za dziw nie z tego świata — napawało ją ogromną dumą.
Powoli zbliżali się już do miejsca lądowania statku kosmicznego. Prosiaczek Lineus co rusz spoglądał na niebo wyłaniające się pomiędzy koronami drzew i szukał na nim świetlistego i ruchomego punktu.
E tam, jeszcze ich nie widać — odezwał się w końcu. — Czasu więc mamy jeszcze, że ho, ho! Może zdążymy jeszcze dojść do tego wspaniałego bajora i potaplać się trochę.
O nie! — huknęła głośno pani Puchaczowa. — Tylko nie to. Już ja was przypilnuję, abyście czekali wytrwale na wasz statek tam gdzie trzeba. Żadnego bajora! Zrozumiano!
Pomysł prosiaczka zdenerwował panią Puchaczową bardzo. Ze zdenerwowania nie wiedziała co ma zrobić, ale na wszelki wypadek rozłożyła na całą szerokość swoje olbrzymie skrzydła, by w razie czego, zatrzymać te niesforne, błotolubne świnki APO. Ta myśl, że wszystko mogłoby się zacząć od początku, przeraziła panią Puchaczową strasznie, tym bardziej, że czuła coraz to mocniejsze ssanie w brzuchu, a to jej przypominało, że jeszcze nic nie jadła. Poczuła nagle straszliwy głód. Pomyślała wtedy, że gdyby świnki APO znów jej przeszkodziły w łowach, mogłaby wreszcie paść z głodu, bo nocy przecież pozostało już niewiele.
No już dobrze, pani Puchaczowo, nie denerwuj się tak. Nie pójdziemy się taplać w bajorze, bo teraz tak sobie myślę, że lepiej będzie żeby nasze ciało pedagogiczne nie widziało naszych obłoconych ciał, bo jeszcze karę zwiększą — zachrumkał rozbawiony prosiaczek.
Właśnie! Tak będzie lepiej — dodała od siebie świnka Lonia.
No! — dołożyła głośno pani Puchaczowa, a po chwili łagodnym już głosem powiedziała: — A ja za ten czas, zanim wasz statek wyląduje, polecę szybciutko nad jezioro i przyniosę kapelusz waszej pani.
Dziękujemy ci, pani Puchaczowo! Jesteś wspaniała — ucieszył się prosiaczek Lineus. — Może jak pani zobaczy swój kapelusz to namówi pana i darują nam karę… O, patrzcie, widać już nasz statek kosmiczny.
Gdzie, gdzie?! — spytała podekscytowana pani Puchaczowa.
O, tam, na północnej stronie nieba — ryjkiem wskazał prosiaczek. — Widzisz tę świetlistą ruchomą kulę? To właśnie nasz statek.
Huhuuu… widzę! — łamliwym głosem zahukała pani Puchaczowa, bo poczuła nagle, że łzy jej się w oczach zakręciły. — To ja już lecę po ten kapelusz.
A nie, nie musisz się tak śpieszyć — uspakajającym tonem powiedział Lineus. — To jeszcze trochę potrwa, zanim nasz statek wyląduje, a do jeziora przecież niedaleko.
To nic, ja jednak wolę teraz polecieć — rzekła pani Puchaczowa i wzbiła się w powietrze.
Na szczęście do jeziora rzeczywiście było niedaleko. Pani Puchaczowa szybciutko doleciała tam, a że wzrok ma, wiadomo, wspaniały, szybciutko też kapelusz znalazła. Po krótkiej chwili była już z powrotem przy świnkach APO. Z kapeluszem w dziobie.
Ojej, jaka ta świetlista kula jest już duża! — zahukała, kładąc kapelusz na trawie, i nagle załkała w głos: — Smutno mi będzie żegnać się z wami.
Nam też! — zachrumkały świnki APO jednocześnie.
A przylecicie jeszcze kiedyś na moją Planetę? — spytała pani Puchaczowa, wycierając skrzydłem oczy.
Pewnie, że tak — odpowiedziała jej Lonia, łkając również.
A odwiedzicie mnie? — Pani Puchaczowa dopytywała dalej.
Ma się rozumieć, że tak — zachrumkał Lineus.
Ale obiecajcie mi, że najpierw mnie odwiedzicie, a potem to ja już nawet pójdę z wami nad to bajoro… — spokojniejszym już głosem rzekła pani Puchaczowa, i jeszcze chciała coś powiedzieć, ale nie powiedziała, gdyż prosiaczek Lineus przerwał jej.
Och, na ryj ryjów! To jest pomysł… Tak zrobimy! — zachrumkał głośno, tuląc do siebie panią Puchaczową i Lonię jednocześnie. — I potem, razem we trójkę, wytaplamy się w bajorze za wszystkie czasy… Ależ będzie super świńsko!


Rysunek 7-mio latki.