Zapadł
zmierzch. W lesie było już ciemno. Wszystkie zwierzątka
przygotowywały się do snu i dookoła robiło się cicho, coraz
ciszej. Tylko olbrzymia sowa, pani Puchaczowa, akurat na odwrót, ona
obudziła się właśnie ze snu i przygotowywała się do nocnych
łowów. Pani Puchaczowa, swoim zwyczajem, podeszła do okna i
wyglądnęła na zewnątrz. Chciała sprawdzić, czy już wszystkie
zwierzątka udały się na spoczynek, i czy może już spokojnie
wyfrunąć ze swojego domu.
— Huhuuu…
O rety, co ja widzę…?! Świnie! Dwie świnie! — krzyknęła sama
do siebie, wychylając się przez okno. — A to co za zwyczaje? O
tej porze łażą sobie po lesie? Przecież już powinny spać…
Zaraz, zaraz… — zahukała po chwili zdziwiona, przecierając
skrzydłami swe olbrzymie oczy: — To nie są wcale nasze leśne
dzikie świnie, tylko najzwyklejsze świnie domowe, chociaż jakoś
dziwnie czarne jak smoła. A te tu czego szukają? No, zaraz im
pokażę, gdzie jest ich miejsce. Po lesie będą sobie nocne
wędrówki urządzać?! Po naszym lesie? Coś takiego! Huhuu, huhuuu…
Tak nie może być! — Pani Puchaczowa już zamierzała wyfrunąć
ze swojego domu, znajdującego się w dziupli w starym rozłożystym
dębie, kiedy nagle usłyszała dziwne chrumkanie. Zastanowiła się
na chwilę. Bo to chrumkanie nie było normalnym chrumkaniem domowych
świń. Chrumkanie domowych świń znała dobrze. U starego
leśniczego w zagrodzie pełno było domowych świń i nieraz miała
okazję słyszeć, lecąc nocą nad jego zagrodą, jak pochrumkują
sobie przez sen w chlewiku. To chrumkanie było inne, jakieś takie
zgrzytające. Zbyt zgrzytające. Wychyliła się jeszcze bardziej
przez okno i nastawiła uszu.
— Chrumrzrzrz…
chrumrzrzrz… a nie mówiłem, żeby nie oddalać się od grupy? —
doleciało nagle do jej uszu.
— No i
co, że mówiłeś, skoro się sam oddaliłeś, a ja za tobą…
Chrumrzrzrz… chrumrzrzrz — rozległo się drugie zgrzytające
chrumkanie, ale tak jakby o wyższej tonacji.
— Coś
mi się tu nie podoba. To nie jest zwykłe chrumkanie… To
chyba nie są zwykłe świnie.
Huhuuu… lepiej zostanę w domu — zdecydowała pani Puchaczowa i
wsłuchiwała się dalej.
W
międzyczasie dwie świnki, które pani Puchaczowej wydawały się
być niezwykłymi, podeszły do starego dębu i usiadły pod nim
zmęczone.
— I co
my teraz zrobiły? — zachrumkała świnka o cieńszym głosie —
Ja chcę do mamy! Słyszysz?
— A ty
myślisz, że ja nie? — odpowiedział jej bardziej zgrzytający
głos.
Pani
Puchaczowa, słysząc te głosy dochodzące z dołu, zrozumiała, że
to są tylko małe świnki. Dzieci świń. Wprawdzie nie wiedziała,
jakich świń, ale było jej już wszystko jedno, bo przecież nie
będzie się dzieci bać i przez nie z łowów rezygnować. Odważnie
sfrunęła z dziupli, i to prosto pomiędzy siedzące pod dębem
świnki.
— Hej,
zwierzaczki, co wy za jakie? I co tu w lesie po nocy robicie? —
spytała, spoglądając raz na jedną świnkę, raz na drugą.
— Ojej,
a ty czego chcesz od nas? — wystraszyła się świnka z piskliwym
głosem.
— No
właśnie? — dorzuciła od siebie druga świnka. — Co ciebie,
ptaszku, to obchodzi?
— Ptaszku…?
Ja ci zaraz dam ptaszka! — oburzyła się pani Puchaczowa. — Ja
jestem sowa, pani Puchaczowa.
— A my
jesteśmy świnkami… Ja jestem prosiaczek APO-Lineus, a to
APO-Lonia, moja siostra. Rozumiesz, sowo puchata?!
— O
rety, ale się dziwnie nazywacie, jak nie z tego świata —
zahukałała rozbawiona pani Puchaczowa, puszczając mimo uszu tę
„puchatą sowę”.
— Bo
też nie jesteśmy — odpowiedział grzeczniej już prosiaczek
APO-Lineus.
— Żartujesz,
co? To nie przystoi żarty sobie strugać ze starej sowy. Jak możesz?
— obruszyła się pani Puchaczowa.
— Ależ
APO-Lineus wcale nie struga z ciebie żartów, my naprawdę jesteśmy
nie z tego świata — uściśliła świnka APO-Lonia.
— Aha…
akurat! Uważaj, bo uwierzę! — zahukała głośno pani Puchaczowa,
ale już z wyraźną nutką niepewności. I nagle oniemiała, bo
dopiero wtedy zauważyła, że obydwie świnki mają jakieś dziwne
ogonki, takie mocno poskręcane, i tak jakby świecące, słabym,
pulsującym światłem. Na szyi miały komiczne, ażurowe obroże, a
na uszach sterczało im coś w rodzaju antenek. — To skąd je…
je… je… steścieeeee….?! Huhuhuuuu… o re…reety! —
zająknęła się — Co to… to… to… w ogóle ma znaczyć?
Powkładałyście to coś na siebie specjalnie, żeby mnie
wystraszyć, i żebym nie wyruszyła na nocne łowy? Tak?
— A
gdzież tam! Tacy jesteśmy zawsze, i to wszyscy — spokojnym głosem
odrzekł prosiaczek APO-Lineus. — A jak ci się nie podobają nasze
imiona, to możesz do mnie mówić Lineus, a do mojej siostry, Lonia.
Ale to, że przybyliśmy z innego świata, to jest fakt, czy ci się
to podoba, czy nie. Przybyliśmy na Ziemię z Planety Świń. Ot i
cała prawda!
— Huhuuu…
prawda, powiadasz? — zdumiała się pani Puchaczowa, a jej oczy ze
zdumienia zrobiły się ogromne i pomarańczowe, jak dwie dorodne
pomarańcze. — To co wy tu w lesie robicie?
— Aaa…
to długa historia — odparł prosiaczek Lineus.
— To
opowiedz ją krótko — nalegała pani Puchaczowa.
— No
dobrze, opowiem — zgodził się prosiaczek. — Otóż przybyliśmy
na Planetę Ziemia z naszej ukochanej Planety Świń na wycieczkę
szkolną. Przylecieliśmy z naszą panią i panem oraz z całą naszą
klasą. Zwiedzaliśmy góry, lasy, łąki, pluskaliśmy się w rzece,
a nawet w jeziorze, i kiedy wracaliśmy już z powrotem do naszego
statku kosmicznego, który nasz pan ukrył w głębi lasu, zauważyłem
ogromne bajoro. Oczu od niego nie mogłem oderwać, bo było tak
wspaniałe. A ja uwielbiam taplać się w błocie, Lonia zresztą
też. No i odeszliśmy od grupy, żeby choć na chwilkę się
potaplać. Zaraz mieliśmy zamiar dogonić wszystkich. Niestety ten
nasz „zaraz” chyba się trochę przeciągnął, bo gdy już
wyleźliśmy z bajora i pobiegliśmy do tego miejsca, gdzie ukryty
był nasz statek, to po nim nie było już śladu. Najnormalniej w
świecie odleciał bez nas.
— A wy,
świnki, zostałyście same, i do tego brudne jak dwa kocmołuchy…
— zachichotała pani Puchaczowa. — To dlatego na początku
wzięłam was za dzikie świnie.
— To że
brudne, to żaden problem. W naszym statku kosmicznym zaraz by nas
oczyszczono i zdezynfekowano — zachichotała również świnka
Lonia, ale zaraz jej minka zrzedła i dodała: — Ale to, że same,
to już wielki problem.
— No i
co teraz z wami będzie? — zmartwiła się pani Puchaczowa.
— Właśnie
się zastanawiamy — odrzekł prosiaczek Lineus. — Ale coraz
bardziej opadamy z sił. Potrzebujemy dostępu do energii.
— Do
energii? Jakiej energii? — zdziwiła się pani Puchaczowa.
— No
jak to do jakiej? Elektrycznej — odrzekł zmartwionym głosem
prosiaczek.
— Tu, w
lesie, nie ma takiej energii — stwierdziła pani Puchaczowa równie
zmartwionym głosem. — Ale zaraz, zaraz… elektrycznej, powiadasz?
Czy nie chodzi ci przypadkiem o prąd? No wiesz, taki w gniazdkach…
— O
właśnie, taki w gniazdkach! — zawołał Lineus z nadzieją w
głosie.
— No to
takiego w lesie nie ma… Ale poczekajcie, chyba wiem gdzie jest —
zastanawiała się pani Puchaczowa.
— Ojej,
mów zaraz gdzie — ożywił się prosiaczek Lineus. — Bo coraz
słabsi jesteśmy, a trzeba nam tam dojść, i to jak najszybciej.
— Takie
gniazdko widziałam u naszego starego leśniczego w stodole. Nieraz
tam siedziałam na żerdzi, i… i że tak powiem… obserwowałam
myszy, grasujące po workach z pszenicą, stąd wiem, że gniazdko z
prądem tam jest. Zdarzało się, że widziałam, jak leśniczy
wkłada do tego gniazdka kabel od jakiejś maszyny i maszyna ta
zaczynała się ruszać i hałasować. A więc, toby oznaczało, że
tam w gniazdku musi być ukryty prąd. A skoro jest to prąd, to może
jest to też ta wasza energia, której potrzebujecie… Ta, jak
powiadasz… elektryczna.
— Właśnie,
tak powiadam! — krzyknęły radośnie obie świnki APO
jednocześnie.
— To
ruszajmy do leśniczówki, i to natychmiast! — zahukała równie
uradowana Pani Puchaczowa.
—
Natychchchmiarzrzrzt! — zachrumkał przeraźliwie
zgrzytająco prosiaczek Lineus.
—
Natychchchmiaszszszt! — piskliwie zawtórowała bratu
świnka Lonia.
— No to
jazda! Biegnijcie za mną! Będę frunęła specjalnie nisko, abyście
mogli mnie dobrze widzieć i nie zmylili kierunku — zahukała
głosem dowódcy pani Puchaczowa. — W drogę! Ruszajmy!
Ruszyli.
Pogoda im sprzyjała. Niebo było bezchmurne. Księżyc w pełni dość
dobrze oświetlał drogę. Pani Puchaczowa wprawdzie nawet i w
zupełnych ciemnościach widzi dobrze, bo przecież jej oczy
przyzwyczajone są do nocnych łowów, ale dla świnek APO pogoda
taka to wielkie dobrodziejstwo. Rozjaśniony promieniami księżyca
las nie wydawał im się taki straszny, a i niezgorzej mogły też
widzieć lecącą ponad nimi sowę, która wyznaczała im drogę do
ich ratunku.
Pani
Puchaczowa łopotała skrzydłami cichutko i kierowała się w stronę
leśniczówki. Co rusz spoglądała też na świnki, czy aby nadążają
za nią. Na początku świnki APO biegły szybko, co tchu w płucach,
ale było widać, że słabną i biegną coraz wolniej. Pani
Puchaczowa spostrzegła to i zrobiło jej się ich bardzo żal.
Świnki
APO słabły w oczach. Ledwie powłóczyły już nóżkami. Raz nawet
Lonia potknęła się o wystające korzenie drzew i upadła. Pani
Puchaczowa podfrunęła wtedy do niej, dziobem chwyciła ją za
obrożę i pomogła jej się podnieść. Pani Puchaczowa poczuła
wówczas, że całym jej ciałem aż potelepało, ale nie zważała
na to. Nawet się nie zastanawiała, co też mogło być tego
powodem. W tym momencie najważniejsze dla niej było to, aby jak
najszybciej doprowadzić biedne świnki APO do źródła energii,
czyli do stodoły starego leśniczego. Na szczęście do leśniczówki
i jej zabudowań nie było aż tak daleko. Po kwadransie byli już na
miejscu.
— Huhuuu…!
Patrz APO… Lineus, patrz APO… Lonia, jesteśmy już przy waszej
energii! — zahukała z przejęciem pani Puchaczowa, próbując
nawet wymówić imiona świnek, aby tylko dodać im otuchy i choć
trochę jeszcze sił.
— Kochana
jesteś, pani sowo. Dziękujemy — zachrumkała cichutkim głosikiem
świnka Lonia. — I tak ładnie wypowiedziałaś nasze imiona…
— Cichutko,
Lonia — szeptem wychrumkał prosiaczek Lineus. — Potem będziemy
dziękować, teraz chodźmy wreszcie podłączyć się do zasilania
energetycznego… Wprowadź nas do środka Pucha… cha-chata… to
jest… Pucha… chacha… czowa pa… pa… ni. — Prosiaczkowi
brakowało
już tchu.
Pani
Puchaczowa podfrunęła do stodoły i dziobem uchyliła wrota.
Skrzydłem dała znak do cna osłabionym już świnkom, aby weszły
do środka. Po chwili wszyscy znaleźli się już wewnątrz stodoły.
Pani Puchaczowa przypomniała sobie, że czasami widziała jak
leśniczy naciskał taki przycisk i w stodole robiło się jasno.
Zapamiętała to dobrze, gdyż nieraz musiała wtedy chować się w
głąb stodoły, ponieważ, nie wiedzieć czemu, czuła ogromny
respekt przed starym leśniczym. Pani Puchaczowa natychmiast
podfrunęła do tego przycisku i nacisnęła go dziobem. W stodole
zrobiło się jasno. Wtedy prosiaczek Lineus zauważył, tak jakby
przez mgłę (z osłabienia widział już coraz słabiej), że obok
tego przycisku jest gniazdko elektryczne, najcudowniejsze na tym
świecie —gniazdko elektryczne. Resztkami sił począł się
czołgać do tego zbawiennego miejsca, popychając przed sobą
siostrzyczkę Lonię. Kiedy już tam razem dotarli, Lineus zobaczył,
że na posadzce leży zwój kabla z dwugniazdkowym rozdzielaczem do
prądu. Ucieszył się bardzo. Najszybciej jak tylko mógł włożył
ogonek Loni do jednego gniazdka, a do drugiego swój.
Pani
Puchaczowa miała przed swoimi olbrzymimi oczami niesamowity widok.
Obie świnki, przycupnięte przy gniazdkach z prądem, nabierały
coraz to innego wyglądu. Najpierw ich ogonki robiły się dłuższe
i dłuższe i zaczynały pulsować coraz bardziej jaskrawoniebieskim
światłem. Potem, ich ciałka do tej pory czarne z brudu, stawały
się coraz jaśniejsze i nabierały złotego koloru. A ich ażurowe
obroże, które miały na szyjach, przybierały kolor ognistoczerwony
z ogromną ilością drobniutkich światełek, tak jakby powtykanych
pomiędzy otworkami ażuru. Natomiast antenki na ich uszach mieniły
się kolorami tęczy i wydawały przepiękne dźwięki, podobne do
dźwięków fujarki. Oczy pani Puchaczowej znów zrobiły się
ogromne i pomarańczowe ze zdziwienia, ale tym razem również i z
podziwu, bo też widok był nieziemsko piękny. A już najbardziej,
co spodobało się pani Puchaczowej, to widok mordek obu świnek.
Otóż mordki ich rozjeżdżały się w coraz szerszym uśmiechu, i
to w uśmiechu przetkanym blaskiem złotych zębów. To był naprawdę
wspaniały obrazek, bo nie dość, że piękny w swym wyglądzie, to
przede wszystkim oznaczający radość świnek. A to dla pani
Puchaczowej było najważniejsze. Wreszcie obie świnki były
uratowane i czuły się radosne.
— Huhuuu…
Lineus… huhuuuu… Lonia, ale daliście pokaz! — pełna podziwu
zahukała głośno, kiedy zobaczyła, że obie świnki APO
podskoczyły radośnie, wyjmując tym samym swe ogonki z gniazdek.
— A to
dzięki tobie, nasza droga pani Puchaczowo — zachrumkała cieplutko
świnka Lonia.
— Właśnie,
dziękujemy ci nasza wybawicielko! — zachrumkał prosiaczek Lineus.
— Już
dobrze, nie musicie mi dziękować — zachichotała uszczęśliwiona
pani Puchaczowa. — Przyprowadziłam was tylko do stodoły naszego
starego leśniczego, resztę zrobiliście sami. A ja dzięki wam
miałam wspaniały widok… Ale mówcie lepiej, co dalej. Jak teraz
dostaniecie się na waszą Planetę Świń?
— Zaraz
ci pokażę — odezwał się prosiaczek Lineus. — Popatrz, właśnie
będę wchodził w kontakt z naszym statkiem kosmicznym. Przeproszę
naszego naszą panią i pana za nasze niezdyscyplinowanie i poproszę
ich, aby skierowali nasz statek kosmiczny z powrotem na Ziemię, i
żeby nas zabrali. To proste, zobaczysz.
Prosiaczek
Lineus uśmiechnął się do pani Puchaczowej, a potem schylił głowę
i z uśmiechem na mordce, znieruchomiał. Między jego uszami zaczęło
coś iskrzyć i skwierczeć. Chwilę to trwało, aż wreszcie pani
Puchaczowa, wpatrując się w prosiaczka w wielkim napięciu,
zauważyła, że uśmiech na jego mordce gaśnie coraz bardziej.
Zaniepokoiła się. Czyżby to oznaczało, że to jego wchodzenie w
kontakt ze statkiem kosmicznym nie przebiega dobrze? Popatrzyła
zaraz na świnkę Lonię, i gdy zobaczyła jej smutną minę, była
już pewna, że niestety tak jest. Nie miała odwagi nawet zapytać.
Czekała z bijącym sercem aż świnki APO same się odezwą.
— Niedobrze,
Lonia — zachrumkał smutno prosiaczek Lineus i podniósł głowę.
— Niestety, nasz statek kosmiczny jest już za daleko i nie mogę
nawiązać z nim kontaktu.
— Ojej,
i co teraz będzie? — posmutniała również pani Puchaczowa, ale
kiedy znów popatrzyła na świnkę Lonię i zobaczyła, że na jej
ryjku maluje się kopytko, a oczka wypełniają się łzami,
natychmiast dodała: — Ale nie martwcie się, na pewno znajdziemy
jakieś rozwiązanie. Bo gdzie problem, tam też musi być i
rozwiązanie… które pomoże wam kontaktu nawiązanie… O rety, co
ja plotę… — szepnęła już tylko do siebie, zmartwiona nie na
żarty.
— Tak
myślisz? Rozwiązanie musi być? — spytała świnka Lonia,
wpatrując się w panią Puchaczową z nadzieją w swych małych,
załzawionych oczkach.
— No
pewnie, że tak! — zahukała pani Puchaczowa co nieco za głośno,
bo nagle poczuła ciężar odpowiedzialności za swoje słowa. Ale
czując się w pewnym sensie odpowiedzialną za te dwie małe świnki
nie z tej planety, musiała ciągnąć dalej, to co zaczęła. —
Możesz być pewna, że znajdziemy nawiązanie… to znaczy…
chciałam powiedzieć… rozwiązanie. Tylko nie płacz Loniu. Tylko
nie płacz. W lesie mówią, że sowa, to mądra głowa, a ja jestem
przecież sową i do tego panią Puchaczową… Nie chwaląc się…
No dobra, Lineusku, mów mi czego wam trzeba, aby ten wasz statek
kosmiczny zawrócić?
— Och,
to będzie nieświńsko trudne… — odpowiedział prosiaczek w
głębokiej zadumie.
— Nie
szkodzi, mów — nalegała pani Puchaczowa.
— No
przecież mówię. Tego na pewno w lesie nie znajdziemy —
prosiaczek spuścił głowę z rezygnacją.
— Ale
czego? Mówże w końcu — ponaglała zniecierpliwiona już pani
Puchaczowa.
— To
jest takie urządzenie elektroniczne, które nazywa się komputer —
wydukał w końcu prosiaczek Lineus i zamilkł. Po czym podniósł
głowę i smutnymi oczkami popatrzył na panią Puchaczową, a gdy
stwierdził, że ona wpatruje się w niego spokojnie, bez żadnej
rezygnacji w oczach, zaczął mówić dalej: — Kiedy bym się
podłączył do komputera, to wtedy mógłbym uaktywnić system
nawigacyjny i wyznaczyć położenie naszego statku kosmicznego. A
wówczas, bez większych już trudności, mógłbym wejść z nim w
kontakt i zameldować naszemu dowództwu o naszej sytuacji, i…
— Poczekaj,
Lineusku, bo nic z tego nie rozumiem, co ty do mnie mówisz —
przerwała prosiaczkowi pani Puchaczowa. — Ale to słowo „komputer”
gdzieś już słyszałam. Czy to nie jest taka maszyna, która
migocze w nocy różnymi kolorami?
— Może
migotać — odpowiedziała za brata świnka Lonia, która do tej
pory siedziała cichutko i przysłuchiwała się tylko rozmawiającym.
— Tak?
— ucieszyła się pani Puchaczowa. — To ja chyba taką maszynę
widziałam u naszego starego leśniczego w domu.
— Coś
ty, pani Puchaczowo, naprawdę? — zachrumkał pełen nadziei
prosiaczek Lineus. — To chodźmy tam zaraz.
— Poczekajcie,
ja tylko sprawdzę teren wokół leśniczówki i zaraz tam
pofruniemy… to jest… pójdziemy — zahukała wesolutkim już
głosem pani Puchaczowa, gdyż sama uwierzyła, że to właśnie
komputer widziała kiedyś przez okno w pokoju leśniczego.
Świnki
APO zostały w stodole, a pani Puchaczowa pofrunęła na zwiady. Po
krótkiej chwili była już z powrotem, i to z dwiema dobrymi
wiadomościami. Pierwsza to była taka, że teren wokół leśniczówki
jest czysty, bo nikogo tam nie spotkała, mogą więc bezpiecznie
dotrzeć pod sam dom leśniczego. A druga, że cudownym trafem,
akurat teraz, widać migotanie komputera w oknie pokoju leśniczego.
Nie
trudno się domyślić, jaka radość zapanowała w stodole. Obydwie
świnki APO rzuciły się sobie w ramiona i wycałowały serdecznie.
Potem zaś obstąpiły panią Puchaczową i wycałowały ją również,
gdzie popadło. Po skrzydłach, po ogonie, po brzuchu, a nawet po
sterczących na czubku jej głowy pęczkach piór, które wydawały
im się być pani Puchaczowej pierzastymi uszami. Pani Puchaczowa
zachodziła się aż od śmiechu, tak ją cieszyła radość świnek.
A ich pocałunki sprawiały jej ogromną przyjemność, i co tu dużo
ukrywać, łaskotały ją niesamowicie.
Wreszcie,
kiedy szał radości minął, we trójkę wyszli ze stodoły i
powędrowali cichutko pod sam dom leśniczego. Ale zanim powędrowali,
pani Puchaczowa poprosiła świnki APO, aby coś zrobiły ze swoimi
światełkami, bo wyglądają jak dwie choinki noworoczne leśniczego,
i widać je z daleka. Mówiła, że lepiej będzie, gdy nie będą
zwracały niepotrzebnie na siebie uwagi, bo to może być
niebezpieczne. Lineus i Lonia przyznali rację pani Puchaczowej i w
mig przestali świecić. Jakimś dziwnym, tylko im wiadomym sposobem,
bez żadnego ich ruchu wszystkie światełka jednocześnie na nich
pogasły… i już.
Kiedy
wreszcie pod osłoną nocy dotarli pod sam dom leśniczego,
prosiaczek Lineus nie wytrzymał napięcia, natychmiast wspiął się,
i stojąc na tylnych nóżkach, zaglądnął przez okno do pokoju.
Jakie było jego rozczarowanie, kiedy zobaczył, co tak naprawdę
migocze w jego wnętrzu.
— Na
ryj wszystkich ryjów! Toż to tylko telewizor! — zawołał
zrezygnowany w stronę stojącej pod oknem Loni i pani Puchaczowej.
— Tylko
telewizor… — powtórzyła za prosiaczkiem pani Puchaczowa, i
nagle jak nie huknie: — Coś ty powiedział? Tylko telewizor? A
przecież migocze kolorowo, tak jak mówiliście.
— No
tak, migocze, podobnie jak monitor komputera, ale to jednak tylko
telewizor, a nie komputer — wyjaśnił załamany prosiaczek. — Z
telewizorem nie da się wejść w kontakt z naszym statkiem
kosmicznym.
— No i
co teraz? — Pani Puchaczowa wyglądała również na załamaną,
ale po chwili coś sobie przypomniała i zawołała: — Poczekajcie,
może jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze nie powiedziałam
ostatniego słowa… Bo wiecie, teraz akurat sobie przypomniałam, że
w innym pokoju leśniczego też coś nieraz migotało. Chodźcie,
pokażę wam w którym.
Nowa
nadzieja wstąpiła we wszystkich. Razem poczłapali na drugą stronę
domu i stanęli pod jednym z okien wskazanych przez panią
Puchaczową. Dobrą chwilę, bez najmniejszego ruchu, stali tam pod
tym nieoświetlonym oknem, czarnym, jak czeluść piekielna, bojąc
się zaglądnąć do środka. Każdy z nich pragnął jak najdłużej
rozkoszować się nową nadzieją. Nadzieją, która wlewała balsam
na ich przerażone już ogromnie serca.
— Nadziejo
nie opuszczaj… Nadziejo trwaj… Nadziejo spełnij się… —
cichutko chrumkał sobie pod nosem prosiaczek Lineus. Wreszcie nabrał
odwagi i powiedział już głośniej: — Niech będzie, co ma być!
— Po czym wspiął się na okno i zaglądnął do wnętrza pokoju.
Na
szczęście noc była ciepła i leśniczy zostawił okno otwarte.
Prosiaczek mógł więc nawet głowę
wsadzić do środka. Na pewno było to dla
niego dużym udogodnieniem, ale cóż z tego, jak w pokoju panowała
zupełna ciemność. Prosiaczek długo wpatrywał się w nią,
próbując przebić się wzrokiem przez jej gęstą czerń, ale nic
nie mógł niestety dostrzec. Postanowił więc wdrapać się na
parapet okna i wejść do środka pokoju.
Pani
Puchaczowa, wpatrując się w prosiaczka, domyśliła się, co on
chce zrobić. Postanowiła go powstrzymać. Czuła się zdruzgotana.
Straciła już wszelką nadzieję. Sama widziała przecież wyraźnie,
że nic w oknie nie migocze, choć była pewna, wręcz dałaby sobie
nawet swój ogonek obciąć, że nieraz w tym właśnie oknie
migotało. Może trochę mniej, niż w tym, pod którym byli
uprzednio, ale migotało z pewnością. Z bólem serca zaczęła
tłumaczyć prosiaczkowi, że to nie ma sensu, aby wchodził do
środka, skoro nic nie migocze, bo to przecież oznacza niezbicie, że
jednak tej jego komputerowej maszyny tam nie ma. Pani Puchaczowa,
mówiąc o tym, miała głos tak bardzo smętny, że świnka Lonia aż
się wystraszyła i natychmiast się do niej przytuliła.
— Jeśli
teraz akurat nic nie migocze, to wcale nie oznacza, że komputera tam
nie ma — odezwał się prosiaczek Lineus z ciągłą nadzieją w
głosie. — Bo musisz wiedzieć, pani Puchaczowo, że wtedy, kiedy
komputer jest wyłączony, to nigdy nic nie migocze.
— Naprawdę?
Tak się cieszę, że nic nie migocze… Tak, tak, cieszę się, bo
to oznacza, że dalej możemy mieć nadzieję — uśmiechnęła się
pani Puchaczowa, czując, że rzeczywiście odzyskuje nadzieję. No,
może tylko cień nadziei, ale zawsze to coś. Chrząknęła cichutko
i wesołym już głosem rzekła: — Lineusku mój drogi, ale i tak
cię proszę, abyś jednak nie wchodził jeszcze do pokoju. Lepiej
będzie, jak poczekamy aż stary leśniczy uda się na spoczynek. A
wtedy, już zupełnie bezpiecznie, będziesz mógł wejść do środka
i sprawdzić dokładnie, czy jest tam wyłączony komputer.
— Masz
rację, pani Puchaczowo, tak zrobię — zgodził się prosiaczek. —
No więc, czekajmy.
Na
szczęście długo nie musieli czekać. Stary leśniczy najwyraźniej
lubił wcześnie chodzić spać, gdyż gdzieś tak po dwóch
kwadransach światła we wszystkich oknach pogasły i zaległa
zupełna ciemność i cisza. Tylko promienie księżyca rozjaśniały
nieco leśniczówkę, a jedyne co było słychać, to ćwierkanie
świerszczy dookoła.
Prosiaczek
Lineus postanowił nie czekać już dłużej i wejść wreszcie do
wnętrza pokoju. Nakazał Loni i pani Puchaczowej zachować ciszę, a
sam zwinnie wdrapał się na okno i zniknął w nim w zupełnych
ciemnościach.
Pani
Puchaczowa i świnka Lonia w wielkim napięciu czekały pod oknem na
zewnątrz. Obie przytuliły się do siebie i w milczeniu nastawiały
uszu, aby wyłapać każdy, najmniejszy nawet szmer, który
oznajmiłby im, czy mogą się cieszyć, czy muszą się smucić.
Czas płynął, a one czekały i czekały. I nic. Cisza. Napięcie
ich sięgało już zenitu, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, okno
pokoju zaczęło migotać słabym, ale wyraźnie kolorowym światłem.
Obie tak bardzo się ucieszyły, że aż zaczęły podskakiwać z
radości. Wtedy prosiaczek Lineus wystawił głowę przez okno i
zachrumkał cichutko:
— Jest
komputer. No, chyba jesteśmy uratowani. Wielkie dzięki, pani
Puchaczowo. Mądra z ciebie sowa — i na powrót zniknął w pokoju.
— Jesteś
najukochańszą sową na tym, i nie tylko na tym świecie —
wyszeptała świnka Lonia, przytulając się do pani Puchaczowej.
— Bez
przesady… aż taka kochana to ja nie jestem — zachichotała pani
Puchaczowa i pocałowała świnkę Lonię prosto w jej ryjek. — Ale
cieszę się bardzo, że mogłam wam pomóc.
Świnka
Lonia po serii uścisków i pocałunków z panią Puchaczową,
postanowiła podglądnąć Lineusa. Chciała się dowiedzieć jak mu
idzie. Wspięła się więc na okno i zaglądnęła do środka. Ku
jej wielkiej radości, zobaczyła, że ogonek brata jest podłączony
do komputera i świeci stałym, mocno niebieskim światełkiem, a to
oznaczało, że Lineus wszedł już w kontakt z ich statkiem
kosmicznym. Lonia aż zapiszczała ze szczęścia.
— Hej,
Lonia, co jest? — spytała wylękniona znów pani Puchaczowa —
Czy coś nie tak?
— Nie…
nie, wszystko tak — odpowiedziała świnka. — Ja tylko tak… z
radości.
Pani
Puchaczowa, pomimo zapewnień świnki Loni, że wszystko jest „tak”,
ciągle czuła jakąś wewnętrzną obawę, że coś jeszcze może
być jednak nie tak. Ponieważ jakoś nie mogła uwierzyć w to, że
jest taka mądra i wie, co to jest komputer. — „No to więc,
jak?” — pytała w myślach samą siebie. — „Chyba jednak
muszę wiedzieć, że komputer, to komputer…? Na to wygląda, skoro
to ja przyprowadziłam świnki do komputera”. — Dziwiła się
sama sobie, skąd też to ona tyle rzeczy wie, o których nie
wiedziała, że wie. — „No, no, no, chyba naprawdę mają rację
ci, co mówią o mnie: sowa mądra głowa” — tak sobie w końcu w
myślach wytłumaczyła i już z zupełnie spokojna, ba, wręcz
szczęśliwa, postanowiła również zobaczyć, jak też tam
prosiaczek Lineus wchodzi w kontakt ze swoim statkiem kosmicznym.
Rozłożyła skrzydła i poderwała się z ziemi. Chciała usiąść
na parapecie okiennym obok świnki Loni. Niestety, ten manewr jej się
nie udał, gdyż Lonia swoim dość potężnym ciałkiem zajęła
całą szerokość okna. Pani Puchaczowa nie miała innego wyjścia,
jak tylko Loni na głowie wylądować.
— Ojej,
ale mnie wystraszyłaś — pisnęła zaskoczona świnka Lonia.
— Wybacz,
Loniu, ale ja też chciałam zobaczyć to wchodzenie Lineuska… —
zaczęła tłumaczyć pani Puchaczowa i nagle zająknęła się, bo
antenki na uszach świnki wbiły się jej pod skrzydła i poczuła
silne mrowienie. — … w ko… ko… kom… puter… to znaczy,
chciaaa…ałam po… po… wiedzieć w ko… ko… kontakt z waszym
ko… ko… kos... micznym sta… sta… statkiem…
Pani
Puchaczowa wystraszyła się nie na żarty, gdyż to mrowienie na
całym ciele nie należało do przyjemnych. Poczuła się też głupio
przed świnkami za to jąkanie. Nie trwała jednak długo w tych mało
przyjemnych odczuciach i szybciutko sfrunęła z głowy Loni prosto
na oparcie fotela, w którym przed komputerem siedział Lineus.
— Och,
na ryj ryjów! — zdławionym szeptem zawołał zaskoczony
prosiaczek Lineus — Ale mnie wystraszyłaś, pani Puchaczowo. Co z
tobą? Co ty wyczyniasz?
— Ja
tylko chciałam…
— Już
słyszałem, co chciałaś — zachichotał prosiaczek. — Ale ja
już właśnie kończę.
Pani
Puchaczowa wpatrywała się wielkimi oczami to w monitor komputera,
to w świecący na niebiesko, jakoś dziwnie długi nagle, ogonek
prosiaczka Lineusa— i nic nie rozumiała. Za nic nie mogła
zgadnąć, co też tam na tym ekranie się wyświetla, ani też skąd
u Lineusa wziął się nagle aż tak długi i dziwaczny ogon.
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, ale ostatecznie dała sobie
spokój z zastanawianiem, gdyż uznała, że to zbyt duża dla niej
filozofia. — „Koniec końców, nie z tego świata” — taką
myślą zakończyła swe rozważania. Ale że bardzo chciała
wiedzieć, czy to, co migocze na ekranie, to są dobre wiadomości,
czy, co nie daj losie, złe, musiała coś zrobić, żeby się o tym
koniecznie przekonać. Pomyślała wtedy, że więcej się dowie nie
z ekranu, a z min świnek. I tak jak pomyślała, tak zrobiła.
Sfrunęła z oparcia fotela wprost na monitor, by dokładnie widzieć
miny obu świnek naraz.
— Pani
Puchaczowo, co ty wyrabiasz? — szepnął znów prosiaczek. —
Zabieraj się z tymi twoimi skrzydłami. Zasłaniasz mi ekran.
— Już…
już… już się zabieram — zawstydziła się pani Puchaczowa. —
Ja tylko… No dobra, już nic nie mówię, ale powiedz mi tylko, czy
wszystko idzie po twojej myśli?
— Idzie,
idzie — odpowiedział prosiaczek. — Wyłaźcie już obydwie na
zewnątrz. Ja zaraz do was przyjdę i wszystko wam opowiem.
Pani
Puchaczowa posłusznie sfrunęła z monitora komputera i pofrunęła
prosto w stronę okna. Będąc już przy oknie, chwilę połopotała
skrzydłami w miejscu, aby odczekać aż świnka Lonia zeskoczy z
parapetu. Nie chciała na antenki Loni znów się nadziać.
Po chwili
już wszyscy razem siedzieli od zewnątrz pod oknem i prosiaczek
Lineusz opowiadał jak przebiegało to jego „wchodzenie w kontakt”
ze statkiem kosmicznym i sama już rozmowa z ich panem i panią.
— I
wyobraźcie sobie, że tak łatwo mi się jeszcze nigdy nie wchodziło
w kontakt z naszym ciałem pedagogicznym — ciągnął opowieść. —
Tak jakby byli niedaleko nas. A wiecie dlaczego? Bo oni lecą już z
powrotem na Ziemię. Ale nie z naszego powodu, o nie! Oni się nawet
nie domyślili, że nas nie ma na statku. Oni lecą na Ziemię z
innego powodu… Wiecie, z jakiego? Nie wiecie, bo i skąd możecie
wiedzieć? Otóż okazało się, że nasza pani, nad jeziorem, gdzie
pluskaliśmy się najdłużej, zapomniała swojego kapelusza. Kiedy
się o tym zorientowała, statek kosmiczny był już w połowie drogi
na naszą Planetę Świń. Nasza pani była niepocieszona i bez
kapelusza nie chciała wracać do domu, gdyż ten kapelusz jest dla
niej bardzo cenny. Dostała go od swojego męża w prezencie
urodzinowym. No i nasz pan, nawigator nad nawigatorami, zawrócił
statek na Ziemię z powodu kapelusza. Za dwie godziny wylądują w
tym samym miejscu, co uprzednio. Mamy tam na nich czekać.
— Och,
ryju-ryj! — pisnęła przejęta świnka Lonia. — To takie buty…?!
— Nie
buty, a kapelusz — uściśliła pani Puchaczowa.
— Wiem,
wiem, to tylko takie powiedzonko — wytłumaczyła pani Puchaczowej
świnka Lonia, trwając w głębokiej zadumie. Po chwili aż
krzyknęła: — Ty, Lineus, a powiedz mi, jeżeli oni lecą z
powrotem na Ziemię tylko z powodu kapelusza naszej pani, to może
jest nadzieja, że my nie dostaniemy żadnej kary za to, że byliśmy
niezdyscyplinowani i przez to zostaliśmy sami na Ziemi?
— A
nie, kara będzie — odpowiedział prosiaczek. — Pan na początku
był bardzo zły na nas i powiedział, że będziemy strasznie
ukarani, ale potem spuścił nieco z tonu i zachrumkał tylko:
„tydzień bez gier komputerowych!”
— Naprawdę?
Eee… tam, to da się wytrzymać — stwierdziła ucieszona Lonia,
ale po chwili minka jej nieco zrzedła. — Gorzej może być z
naszymi rodzicami. Oni nam tego tak szybko nie odpuszczą.
— Z
pewnością! Ale nasza rola w tym, aby ich szybko obłaskawić —
uspakajającym tonem odpowiedział Lineus. — Po drodze na naszą
Planetę razem zastanowimy się nad tym, jak to nasze obłaskawianie
ich będzie przebiegać… A teraz chodźmy już na miejsce lądowania
naszego statku kosmicznego. Mamy wprawdzie jeszcze dużo czasu, ale
lepiej chodźmy już.
No i
poszli. Ciągle razem, we trójkę, wędrowali znów przez las. Lecz
tym razem powoli, spokojnie, bez żadnych już obaw. Pani Puchaczowa
szła razem ze świnkami, nie frunęła. Szła pośrodku, a Lineus i
Lonia po bokach. Czasami, gdy w ścieżynce leśnej była jakaś
dziura, albo zbyt duże wgłębienie, wtedy pani Puchaczowa unosiła
swe skrzydła i przefruwała to miejsce, ostrzegając świnki APO,
aby uważały i nóżek sobie nie połamały. Początkowo szli prawie
w zupełnych ciemnościach, gdyż księżyc schował się gdzieś na
niebie i nie świecił już. Pani Puchaczowej wprawdzie to nie
przeszkadzało, bo wzrok ma, że ho, ho, ale świnkom, tak. Lineus
koniecznie chciał oświetlać drogę. Pani Puchaczowa najpierw się
sprzeciwiała, gdyż obawiała się, że gdy świnki znów rozbłysną
całą gamą barw, to wystraszą wszystkie śpiące zwierzątka
leśne. Ale w końcu się zgodziła, bo Lineus zapewnił ją, że
wraz z Lonią będzie świecił tylko żółtym światłem. I tak się
stało. Na czubkach ich antenek rozbłysły smugi światła podobne
do tych jakie dają latarki. Pani Puchaczowa chichotała cichutko,
nie mogąc się nadziwić, skąd te niby normalne z wyglądu świnki,
mają tyle świetlnych możliwości. Wtedy świnka Lonia opowiedziała
jej jak wygląda życie świnek na Planecie Świń, co mają, a czego
nie. I co ich dziwi, i co podziwiają na Planecie Ziemia. Okazało
się, że dziwi ich bardzo i są wręcz zachwycone fruwaniem ptaków,
gdyż na ich Planecie, oprócz samolotów i statków kosmicznych, nie
fruwa nic. Wówczas pani Puchaczowa uznała, że już niczemu dziwić
się nie będzie, bo skoro są różne światy, to też i różne
dziwy być muszą. Ale to, że na Planecie Świń uznawana jest za
dziw nie z tego świata — napawało ją ogromną dumą.
Powoli
zbliżali się już do miejsca lądowania statku kosmicznego.
Prosiaczek Lineus co rusz spoglądał na niebo wyłaniające się
pomiędzy koronami drzew i szukał na nim świetlistego i ruchomego
punktu.
— E
tam, jeszcze ich nie widać — odezwał się w końcu. — Czasu
więc mamy jeszcze, że ho, ho! Może zdążymy jeszcze dojść do
tego wspaniałego bajora i potaplać się trochę.
— O
nie! — huknęła głośno pani Puchaczowa. — Tylko nie to. Już
ja was przypilnuję, abyście czekali wytrwale na wasz statek tam
gdzie trzeba. Żadnego bajora! Zrozumiano!
Pomysł
prosiaczka zdenerwował panią Puchaczową bardzo. Ze zdenerwowania
nie wiedziała co ma zrobić, ale na wszelki wypadek rozłożyła na
całą szerokość swoje olbrzymie skrzydła, by w razie czego,
zatrzymać te niesforne, błotolubne świnki APO. Ta myśl, że
wszystko mogłoby się zacząć od początku, przeraziła panią
Puchaczową strasznie, tym bardziej, że czuła coraz to mocniejsze
ssanie w brzuchu, a to jej przypominało, że jeszcze nic nie jadła.
Poczuła nagle straszliwy głód. Pomyślała wtedy, że gdyby świnki
APO znów jej przeszkodziły w łowach, mogłaby wreszcie paść z
głodu, bo nocy przecież pozostało już niewiele.
— No
już dobrze, pani Puchaczowo, nie denerwuj się tak. Nie pójdziemy
się taplać w bajorze, bo teraz tak sobie myślę, że lepiej będzie
żeby nasze ciało pedagogiczne nie widziało naszych obłoconych
ciał, bo jeszcze karę zwiększą — zachrumkał rozbawiony
prosiaczek.
— Właśnie!
Tak będzie lepiej — dodała od siebie świnka Lonia.
— No! —
dołożyła głośno pani Puchaczowa, a po chwili łagodnym już
głosem powiedziała: — A ja za ten czas, zanim wasz statek
wyląduje, polecę szybciutko nad jezioro i przyniosę kapelusz
waszej pani.
— Dziękujemy
ci, pani Puchaczowo! Jesteś wspaniała — ucieszył się prosiaczek
Lineus. — Może jak pani zobaczy swój kapelusz to namówi pana i
darują nam karę… O, patrzcie, widać już nasz statek kosmiczny.
— Gdzie,
gdzie?! — spytała podekscytowana pani Puchaczowa.
— O,
tam, na północnej stronie nieba — ryjkiem wskazał prosiaczek. —
Widzisz tę świetlistą ruchomą kulę? To właśnie nasz statek.
— Huhuuu…
widzę! — łamliwym głosem zahukała pani Puchaczowa, bo poczuła
nagle, że łzy jej się w oczach zakręciły. — To ja już lecę
po ten kapelusz.
— A
nie, nie musisz się tak śpieszyć — uspakajającym tonem
powiedział Lineus. — To jeszcze trochę potrwa, zanim nasz statek
wyląduje, a do jeziora przecież niedaleko.
— To
nic, ja jednak wolę teraz polecieć — rzekła pani Puchaczowa i
wzbiła się w powietrze.
Na
szczęście do jeziora rzeczywiście było niedaleko. Pani Puchaczowa
szybciutko doleciała tam, a że wzrok ma, wiadomo, wspaniały,
szybciutko też kapelusz znalazła. Po krótkiej chwili była już z
powrotem przy świnkach APO. Z kapeluszem w dziobie.
— Ojej,
jaka ta świetlista kula jest już duża! — zahukała, kładąc
kapelusz na trawie, i nagle załkała w głos: — Smutno mi będzie
żegnać się z wami.
— Nam
też! — zachrumkały świnki APO jednocześnie.
— A
przylecicie jeszcze kiedyś na moją Planetę? — spytała pani
Puchaczowa, wycierając skrzydłem oczy.
— Pewnie,
że tak — odpowiedziała jej Lonia, łkając również.
— A
odwiedzicie mnie? — Pani Puchaczowa dopytywała dalej.
— Ma
się rozumieć, że tak — zachrumkał Lineus.
— Ale
obiecajcie mi, że najpierw mnie odwiedzicie, a potem to ja już
nawet pójdę z wami nad to bajoro… — spokojniejszym już głosem
rzekła pani Puchaczowa, i jeszcze chciała coś powiedzieć, ale nie
powiedziała, gdyż prosiaczek Lineus przerwał jej.
— Och,
na ryj ryjów! To jest pomysł… Tak zrobimy! — zachrumkał
głośno, tuląc do siebie panią Puchaczową i Lonię jednocześnie.
— I potem, razem we trójkę, wytaplamy się w bajorze za wszystkie
czasy… Ależ będzie super świńsko!