Kiedy spojrzę
hen za siebie,
Na te lata co
minęły,
Czuję się
jak ptak na niebie,
Któremu
skrzydła podcięli.
Młodości
mej były to lata,
Szalone
bardzo, ale i wzniosłe.
Podobne jakie
miał mój tata,
Zanim wszedł
w życie dorosłe.
Ma młodość
zbyt szybko minęła,
Odeszła w
biegu, bezpowrotnie.
A skąd się
starość nagle wzięła?
Nie wiem… i
tkwię w niej samotnie.
Smutno mi
teraz, źle, okropnie.
Wspomnienia
mi tylko pozostały…
A niech tę
starość gęś kopnie!
Lata młodości
zbyt krótko trwały.
Jakaż
potworna ogarnia mnie złość,
Gdy uszu mych
dobiega muzyka,
Motywem
której jest młodość…
Jak diabeł
kropidła jej unikam.
Sami
widzicie, moi drodzy,
Co za życie
mają teraz młodzi.
Bogaci w
rzeczy, w doznania ubodzy.
Kto ich
zrozumie, o co im chodzi?
Tak piękne
lata marnotrawią,
I to na
własne życzenie…
Aż mnie
bezgraniczne złości trawią,
Innych mych
uczuć nie wymienię.
Cóż jednak
począć w stanie takim?
Dzisiejsza
młodzież nikogo nie słucha.
Jest pusta,
beztroska, i głucha tak…
Że lepiej
koniowi mówić do ucha.
A może ja
zrzędzę do przesady?
Może
młodzież jest taka jak była.
Tylko ja
widzę w niej przeróżne wady,
Bo jej
młodość jest mi niemiła…?
Coraz
częściej zaczynam się zastanawiać,
Czy nie
przestać na nich reagować złością.
I przy
goleniu sobie wmawiać,
Że muszę
się starzeć — z godnością.