Pewna
dzieweczka imieniem Eleonora,
Poszła
po poradę do wiejskiego znachora.
Chora
nie była, lecz chorą być chciała…
Ważny
interes w chorobie miała.
O
chorobie na niby, rzecz jasna marzyła,
Bo
masochistką wcale nie była.
Na
ślubnym kobiercu wnet stanąć miała,
A
nocy poślubnej okropnie się bała.
Boleści
więc jakieś chciała poudawać,
By
swojej cnoty nie musieć oddawać.
Dumna
z niej była przez całe lata,
Tylko
ją we wianie miała. Nie była "cycata".
Ze swoją cnotą czuła się bogata,
A noc poślubna — to pewna jej strata…
Jakże
więc oddać, co takie drogie?
Nie
chciała, by jej życie stało się ubogie.
Sędziwy
znachor ze wsi Pudliszki,
Za
sowitą opłatą zalecił "atak ślepej kiszki".
Eleonora
do domu szczęśliwa wróciła
I
się do wesela ochoczo przysposobiła.
Potem
po weselu, już w noc poślubną,
Do
ślubnego się przytuliła, bo była ciepłolubną.
A
kiedy ślubny zabrał się do "roboty",
To
ta niecnota zaczęła bronić swojej cnoty.
Poślubna
noc stała się dla Eleonory zgubną,
Bo
kiedy swoją grę zaczęła niechlubną,
Ślubny
nie uwierzył w jej "atak ślepej kiszki"
I
odesłał do zakonu — grać rolę mniszki.