Cześć, dzieciaki! Mam
na imię Raptus. Jestem miłym i spokojnym kotem. Mimo mojego
imienia. Spokojne też wiodłem zawsze życie. Aż do wczoraj.
Niestety! Otóż wczoraj, gdy po pysznym śniadanku wylegiwałem się
swoim zwyczajem na kuchennym oknie, zobaczyłem, że na podwórko
wszedł gospodarz i trzymał coś za pazuchą. Nie wiem czemu, ale od
razu poczułem, że coś niedobrego się święci. I nie myliłem
się. Gospodarz wszedł do kuchni i podszedł do mojego legowiska na
oknie. No i wiecie co się okazało? Wyciągnął zza pazuchy
malutkiego kotka. Postawił mi go przed nosem i powiedział, że to
jest kotek Pimpuś, i że ja mam się nim opiekować i…spokojnie
sobie odszedł. No wiecie! Zrobił ze mnie niańkę! Zdenerwowałem
się nie na żarty. Ale nie dane mi było długo trwać w takim
stanie. Wręcz przeciwnie musiałem szybko zapomnieć o tym, że w
ogóle byłem zdenerwowany. Bo mój „podopieczny” Pimpuś od razu
zeskoczył z parapetu okna i powiedział, że idzie na spacer
wyprostować swoje łapki, gdyż u gospodarza za pazuchą zupełnie
mu ścierpły. No, to akurat mogłem zrozumieć, bo to było
logiczne. Zeskoczyłem więc też ze swojego okna i jak niepyszny,
poczłapałem za nim.
Ledwie znaleźliśmy się na podwórku, a Pimpuś
jak szalony wskoczył pomiędzy malutkie pisklęta, wywołując tym
zachowaniem wielki popłoch wśród maleństw. No i mnie się za to
oberwało. Kura Kokoszka i Kogut Kokotek momentalnie do mnie
doskoczyli, a Kokotek trzepiąc mi skrzydłem przed nosem, krzyczał:
— Mój drogi Raptusie, dlaczego nie pilnujesz
swojego syna?! Nie widzisz, jak przestraszył nasze dzieci? Akurat
uczyliśmy je dziobać ziarenka pszenicy i… co teraz? Cała lekcja
na darmo, bo są tak przerażone. Wstydź się Raptus!
— To nie jest mój syn…! — miauknąłem zły i
zaskoczony. Ale mnie nie chcieli słuchać. Odeszli obrażeni.
Muszę przyznać, że poczułem się trochę
nieswojo. Ale postanowiłem Pimpusia nie spuszczać z oczu. Tak
postanowiłem, ale zanim zdołałem moje postanowienie wprowadzić w
czyn, Pimpuś biegał już między kaczkami i gęśmi, i co rusz,
próbował kaczora Kwakwaka ząbkami chwycić za jego zadarty ogonek.
A gdy mu się to nie udawało, robił nagły zwrot, i gnał za gąską
Gęgunią. Kiedy zobaczyłem minę gąsiora Gęgalskiego, jak
zdenerwowany nastroszył piórka i z wystawionym dziobem do ataku
kierował się w stronę niesfornego Pimpusia, wystraszyłem się.
Nie było wyjścia. Skoczyłem jednym susem pomiędzy rozwrzeszczane
kaczki i gęsi i… wyniosłem Pimpusia w zębach. Nakrzyczałem
potem na niego i nakazałem mu więcej tak nie robić. Ale jestem
pewien, że niewiele z tego zrozumiał. Tym bardziej musiałem na
niego uważać. Po tym wydarzeniu Pimpuś był tak jakby
spokojniejszy. Już nawet miałem nadzieję, że przynajmniej ze
zmęczenia nie będzie tak rozrabiał. No i szliśmy dalej przez
podwórko. Mijaliśmy akurat małżeństwo indyków Gulgotów, kiedy
Pimpuś stanął, i zdziwiony zapytał:
— Ty, Raptus, a gdzie oni mają dzieci? Zostały za
karę w domu, bo były niegrzeczne?
— No coś ty, Pimpuś! — zawołałem i
wytłumaczyłem małemu, że indyczka Gulgota właśnie wysiaduje
jaja, i za niedługo wylęgną się z nich małe indyczki. A że
teraz spaceruje z mężem, to dlatego, że chyba też chce
wyprostować nóżki, bo jej ścierpły od tego wysiadywania.
Nawet
nie jestem pewien, czy Pimpuś słuchał mnie do końca, bo zanim
skończyłem swoje wywody, on gnał już w stronę otwartych wrót
obory. Popędziłem za nim co sił. I gdy go dopadłem, on wpatrywał
się już w cielaczka Rożka ssącego dójki swojej mamy, krowy
Krasuli. Już zamierzałem małemu wytłumaczyć, o co tu chodzi, ale
widać, że w takich sprawach, to on był sam obeznamy. Gdyż zaczął
podskakiwać, chcąc również dostać się do dójki i napić się
mleczka. Ale niestety, jego próba się nie powiodła, bo dostał
ogonem od Krasuli i wyszedł zawiedziony z obory. Potem jeszcze na
chwilę wpadł do stajni. Ja oczywiście za nim. Nie zabawiliśmy tam
długo, bo Pimpuś wyraźnie bał się ogromnej klaczy Kasztanki,
która głośno zaczęła rżeć na nasz widok i swojego źrebaczka
Pegazka łbem odpychać za siebie. Byłem nawet zadowolony, że
mogliśmy tak szybko wyjść ze stajni. Czułem się już zmęczony i
marzyło mi się moje legowisko. Ale niestety, to nie był jeszcze
koniec naszej podwórkowej wycieczki. Gdy wyszliśmy ze stajni,
spotkaliśmy moją znajomą myszkę Szarunię. Już chciałem ją
pozdrowić, bo żyję z nią w dobrej komitywie, kiedy Pimpuś rzucił
się na nią z pazurami. Biedna Szarunia uciekała jak szalona. Znów
byłem zły na Pimpusia. Ale co było robić? W myślach tłumaczyłem
sobie, że on jest przecież jeszcze malutki i musi się wiele
nauczyć. I ja niestety, jego „niańka”, jestem za niego
odpowiedzialny.
Gdy
tak rozmyślałem, zbliżaliśmy się akurat do budy mojego kolegi
psa Rufusa. Szanowałem go bardzo, ale wolałem go omijać szerokim
łukiem. Tak na wszelki wypadek. A wiecie co zrobił Pimpuś?
Wskoczył mu odważnie do budy! Spanikowałem. Myślałem, że już
po Pimpusiu. Po chwili Rufus, warcząc, wyskoczył z budy, a za nim
Pimpuś. A ja na jego widok pierwszy raz poczułem ulgę. Mało tego!
Połaskotało mnie nawet uczucie dumy. Pimpuś jak wyskoczył z budy
stał jakiś czas z naprężonym grzbietem i zjeżoną sierścią, a
jego pazurki wyglądały niebezpiecznie. Widząc to Rufus, zaskomlał
tylko i wycofał się z powrotem do budy. Popatrzcie, taki mały, a
już potrafił w swojej obronie pokazać pazurki. Po tej akcji Pimpuś
poczuł się trochę wyczerpany i głodny. Chciałem go już
zaprowadzić do domu, ale on uparł się, że chce jeszcze tylko
zobaczyć te brudne stworzenia za domem. Nie od razu zrozumiałem o
kogo mu chodzi, ale jak zobaczyłem, że on kieruje się w stronę
chlewiku, to pojąłem. No i… zgodziłem się. Koło chlewika w
olbrzymim bajorze taplały się świnki. Były naprawdę okropnie
brudne. No cóż, one uwielbiają taką błotną kąpiel. Myślałem,
że ich widok odstraszy Pimpusia. Ale gdzie tam, ten rozrabiaka
wskoczył pomiędzy świnki i też zaczął się taplać. Tym razem
byłem zły na siebie. Że też mnie podkusiło zgodzić się tam
pójść. Nie było rady, musiałem wyciągnąć go stamtąd, bo
coraz bardziej czułem się za niego odpowiedzialny. Potem zrobiłem
mu zimną kąpiel. Na szczęście w betonowym korytku pod studnią
było na tyle wody, że mogłem z niego dokładnie zmyć błoto.
Następnie starannie wylizałem jego sierść językiem. Pimpuś po
kąpieli poczuł się bardzo zmęczony. No i mogłem go w końcu
zaprowadzić do domu. Gospodarz nalał nam do miseczki pysznego
mleczka, które razem wychłeptaliśmy w mig. A potem, wyłożyliśmy
się na moim legowisku. Pimpuś usnął od razu, a ja jeszcze trochę
rozmyślałem. A wiecie o czym rozmyślałem? Ano rozmyślałem o swoim spokojnym do tej pory życiu. A chcecie wiedzieć
do jakiego wniosku doszedłem? Otóż doszedłem do takiego wniosku,
że ono było tak spokojne, że… aż nudne.