Fragment bajki:
W krainie krasnoludków od kilku dni wielkie poruszenie. Pan burmistrz
Krasnalski zaprosił z wizytą swojego starego przyjaciela, który
pełnił również funkcję burmistrza, ale w odległym Krasnoburgu.
Wszystkie
krasnoludki zajęły się wielkimi porządkami. Krasnoland lśnił
czystością. Burmistrz Krasnalski był zadowolony. Z dumą mógł
oprowadzić przyjaciela po swojej krainie. A i w domu burmistrza -
jak na wzór krasnoludkowy przystało: czyściutko, pachnąco,
kolorowo. Bo co tu dużo ukrywać, burmistrz chciał się również
pochwalić przed przyjacielem swoją ukochaną i wspaniałą
rodzinką.
Pani
burmistrzowa Krasnalska była bardzo dobrą gospodynią. Nagotowała
wiele przysmaków i napiekła mnóstwo przeróżnych ciast.
Ale
zapragnęła jeszcze upiec torcik poziomkowy. Do przybycia gościa
zostało jeszcze cztery godziny. Była pewna, że zdąży w porę
upiec - „palce lizać”- torcik. Wysłała więc swoje dzieci do
lasu po poziomki.
Dzieci
z ochotą przyjęły to zadanie do wykonania, bo poziomki kojarzyły
im się z oznaką nadchodzących wakacji. Zabrały więc z domu dwa
koszyczki i radosne pomaszerowały w kierunku pobliskiego lasku,
szukać nagrzanych gorącym słoneczkiem skarp albo wzniesień, gdzie
ich zdaniem musiałoby być aż czerwono od dorodnych poziomeczek…,
bo wakacje - to piękna rzecz!
-
Krasuniu, ty patrz w lewo, a ja w prawo - zakomenderował Krasko, gdy
znaleźli się już w głębi lasu.
- No
dobra… Niech ci będzie - zakomunikowała Krasunia i zaraz dodała:
- Ale jak ja pierwsza znajdę czerwone miejsce, to będę miała
prawo zjeść dwie garście poziomek, a ty mi potem pomożesz
nazbierać pełny koszyczek. Tak?
- Na
krasnala! Że ty też wszędzie wywęszysz dla siebie jakiś interes!
- ze zniesmaczoną miną odparł Krasko. - Ale niech tam… dam ci te
fory, bo jesteś babą… to znaczy dziewczyną. A teraz już zamknij
buzię i skup się, to jest, zaglądaj jak „sroka w kość” za
każdą, nawet najmniejszą poziomeczką.
Kraskowi
chciało się śmiać z siostry. Był pewien, że to jemu pierwszemu
uda się zauważyć soczystą czerwień poziomek. Już otwierał
buzię do gromkiego śmiechu, gdy nagle śmiech zastygł mu na
ustach. Usłyszał gdzieś w oddali żałosny skowyt jakiegoś
zwierzęcia. Złapał siostrę za rękę i szybko pobiegli w tamtym
kierunku.
Ich
oczom ukazał się straszliwy widok. W sidłach kłusowniczych leżała
zakrwawiona i spłakana mała sarenka. Krasunia i Krasko natychmiast
rzucili się z pomocą i ratunkiem. Zaczęli mocno szarpać zębatymi
sidłami, przypominającymi olbrzymią paszczę rekina.
- Na
krasnala powonienie!!! Krasuniu, ty szarp na dół, a ja do góry -
wrzeszczał przejęty Krasko. - Na trzy! Jeszcze raz!
Tak
długo walczyli z paszczą rekina, że zupełnie stracili rachubę
czasu. I kiedy w końcu udało im się wyzwolić obolałą sarenkę i
opatrzyć jej rany liśćmi babki lancetowatej, dopiero wtedy poczuli
ogromne zmęczenie. Padli więc we trójkę na miękki mech i zapadli
w głęboki i długi sen...