Z cyklu: - „Świat przygód”
(fragment "Narzuconej autobiografii Halszki")
Jestem śmieszką.
Wszyscy o tym wiedzą. Ja też. Ale tym razem, to już naprawdę mam
się z czego śmiać. Akurat opowiadamy sobie z przyjaciółmi
wydarzenia minionej nocy. A cóż to się takiego w nocy wydarzyło?
Ano wydarzyło się to, że moi rodzice wraz ze swoimi przyjaciółmi
wybrali się na nocny dansing do „Okrąglaka”, tzn. do
Restauracji Międzybrodzkiej, pozostawiając mnie (15-latkę) i
mojego 4-letniego braciszka Wojtusia samych w domku campingowym. I
nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie fakt, iż rodzice, idąc
potańczyć, zapomnieli zabrać ze sobą kluczy. Może to też
jeszcze nie takie śmieszne, ale kiedy dodam, że po powrocie na pole
campingowe nie mogli się dostać do naszego domku, a liczyli na to,
że ja im otworzę i wpuszczę do środka (spałam na łóżku akurat
przy samych drzwiach wejściowych), i się niestety mocno
przeliczyli, to to, zaczyna być już choć trochę śmieszne. No,
przynajmniej dziwne. Dlaczego? Ano dlatego, że choć tłukli wraz z
przyjaciółmi do drzwi jak najęci, to ja i tak się nie obudziłam
i im nie otworzyłam. A że długo to ich tłuczenie trwało bez
efektu, moja Mama wreszcie spanikowała i narobiła larum na całe
pole campingowe, krzycząc, że na pewno coś się stało jej
dzieciom. A że też Mamusia głosik ma niczego sobie, nietrudno
sobie wyobrazić, że po chwili wszyscy urlopowicze na naszym polu
campingowym byli na nogach. Nawet młodzież. Wszyscy bardzo się
wystraszyli i próbowali pomóc. Każdy na swój sposób. I tak:
jedni pomagali tłuc do drzwi, inni tłukli w okna, a jeszcze inni
próbowali nawet potrząsnąć domkiem. Wreszcie gospodarz naszego
pola campingowego, w zupełnej już desperacji, złapał za siekierę
i zaczął wyrąbywać zamek u drzwi. Kiedy to mu się w końcu
udało, i drzwi stanęły otworem, wszyscy wparowali do środka. Moja
Mama przerażona do ostatnich granic, z krzykiem rzuciła się
natychmiast na mnie i wyszarpała mnie z betów. Po czym postawiła
mnie do pionu, i łamiącym się głosem zadała pytanie:
— Halszka,
co się stało?!
A ja jej
na to (ponoć zupełnie spokojnym głosem):
— Nic
się nie stało, bo bym wiedziała... Przecież nie śpię. Pilnuję
Wojtusia — po czym opadłam na łóżko, i przyjmując pozycję
embrionalną, ponownie zapadłam w głęboki sen
Gdy mi
to na drugi dzień wszyscy opowiadali (każdy swoją wersję), to
sama nie mogłam uwierzyć, że mam tak mocne spanie. Że Wojtuś się
nie obudził, to zrozumiałe, był jeszcze malutki. Po całodziennych
emocjach i wysiłku przy zabawach wieczorem usypiał prawie na
stojąco. Ale ja? Dlaczego ja się nie dałam obudzić? Trudno mi
powiedzieć. Naprawdę nic nie słyszałam. Tak że nic innego mi nie
pozostało, jak tylko śmiać się z tego wydarzenia. A że wszyscy
też się już tylko śmiali, śmiało mi się tym radośniej. Każdy
ze śmiechem opowiadał mi o swoich wrażeniach z „ratowania”
mnie i Wojtusia oraz o mojej minie, jaką miałam po obudzeniu przez
Mamę. A ja śmiałam się z nich, gdyż oczami wyobraźni widziałam
ich wszystkich jak w rozchełstanych piżamach biegają po nocy po
polu campingowym, szybko i chaotycznie, niczym bakterie pod
mikroskopem. I jak z wytrzeszczem oczu i z rozdziawionymi buziami
wciskają się hurmem do środka po otwarciu drzwi. (Że też ten
malutki domek campingowy to wytrzymał i się nie zawalił, do dziś
się dziwię). O rany, to był widok! Myślałam, że pęknę ze
śmiechu, tak mnie ten widok bawił. Żałowałam, że go miałam
przed oczyma tylko w mojej wyobraźni, a nie w rzeczywistości. No
ale cóż, to było niemożliwe, gdyż w wydarzeniu tym w dwóch
osobach wystąpić nie mogłam. Musiała mi więc wystarczyć moja
wyobraźnia. A że mam ją dość bujną, śmiałam się co rusz.
Zdjęcie — po nocnych wydarzeniach — na szczycie Góry Żar w Międzybrodziu.