niedziela, 12 sierpnia 2018

Drzewa milczą, ale mają duszę

Z cyklu: - „Świat przygód”

Tylko ludzie bez wrażliwości nie mają szacunku do drzew. Niektórzy może ich nawet nie lubią, skoro potrafią je, co się często zdarza, bezmyślnie niszczyć. Jestem pewna, że drzewa to wyczuwają... i potrafią się „odwdzięczyć”.
Niedawno "zdewastowano" mi ogród, wycinając piękne ogromne drzewa. Niby to w słusznej sprawie, bo zasłaniały widok sąsiadom z przeciwka, ale to do mnie nie przemawia. Bardzo przeżyłam tę rzeź drzew. Do dziś dnia serce mi pęka, kiedy popatrzę na mój ogołocony ogród.

Kocham drzewa od zawsze. Nie wyobrażam sobie życia bez bliskiego do nich dostępu. Jako dziecko lubiłam się po nich wspinać. Chyba wszystkie dzieci to lubią. Dzieci podświadomie wyczuwają dobrą aurę, jaką tworzą te ogromne rośliny wokół siebie. Rzadko się słyszy, aby jakieś dziecko spadło z drzewa i się zabiło. 

Pamiętam z dzieciństwa, że na jednym z drzew w ogrodzie miałam swoją chatkę. Och, jak pięknie była wystrojona. Dbałam o nią bardzo. Często też niczym małpiątko wspinałam się po różnych drzewach. Nawet po tych bardzo wysokich. Nigdy z żadnego drzewa nie spadłam.

Po latach, mój Syn, który charakterek odziedziczył po mnie (nie miał wyjścia, w końcu urodziłam go w dniu swoich urodzin i imienin), „zaliczał” w dzieciństwie wszystkie drzewa w okolicy i też nigdy z żadnego nie spadł. Chociaż nie, raz spadł, tyle że — na szczęście — nie do końca. A było to tak: Przy naszym domu rósł kilkunastometrowy kasztan. Pod nim rozciągał się wybetonowany parking. Mój Syn miał wtedy 10 lat. Pewnego wakacyjnego dzionka wdrapał się na to ogromne drzewo i wspiął się na sam jego czubek. Zawsze zabraniałam mu takich wyczynów... i pilnowałam kasztana. Wtedy jednak nie było mnie w domu. A wiadomo, jak to bywa u chłopaczków w tym wieku... jeden drugiego namówił, no i mój odważny Synalek wdrapał się jako pierwszy. Kiedy był już na czubku drzewa, gałąź się pod nim złamała i zgodnie z przyciąganiem ziemskim popikował wraz z nią na łeb na szyję w dół. Na beton na szczęście nie spadł. Zdążył się złapać ostatniej gałęzi.

Nic o tym nie wiedziałam. Syn opowiedział mi to dopiero dużo później. Rany, ależ byłam przerażona. Spytałam czy nic mu się nie stało, spadając z tak dużej wysokości. Odpowiedział że nic, tylko okulary mu się trochę skrzywiły. Czy go za to skrzyczałam? Pewnie trochę tak, ale zła na niego nie mogłam być. Zdawałam sobie sprawę, że skoro ja sama jako dziecko moją Mamę z podobnego powodu nie raz i nie dwa o palpitacje serca przyprawiałam, to teraz sama muszę się liczyć z ewentualnymi palpitacjami... Przysłowie mówi, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Teraz z kolei moja starsza Wnuczka po drzewach łazi jak małpiątko.

Z mojego zaś dzieciństwa pamiętam historię z drzewem w tle, która niestety nie skończyła się dobrze. Miałam koleżankę Basię, która strasznie bała się łazić po drzewach. Mówiła, że drzew nie lubi... Ale gałęzie łamać bardzo lubiła. Wkurzała mnie tym okropnie. Którychś wakacji chciałam sobie dorobić do kieszonkowego zrywaniem czereśni. Taka była wtedy "moda" na zarobkowanie wśród dzieciaków. Moi Rodzice się zgodzili. Ochoczo zgłosiłam się więc do pracy u „czereśniaka”, tzn. u właściciela drogi czereśniowej za naszym miastem. Basia uparła się, że ona też chce. Łazić po drzewach nie lubi, ale zarobić trochę grosza chce, i to bardzo. Zgodziłam się zabrać ją ze sobą... Rany, ależ miałam z nią urwanie głowy! Nie dość, że musiałam ją każdorazowo podsadzać na drzewo (drabin było może ze dwie, a dzieciaków chętnych do pracy wiele), to jeszcze, dla świętego spokoju, musiałam jej dosypywać czereśni do koszyka, żeby zarobiła tyle co ja.

Trzeciego albo czwartego dnia naszej pracy, kiedy po którejś już próbie udało mi się Basię w końcu wcisnąć na drzewo (a muszę powiedzieć, że ona nie należała do szczupłych dzierlatek... oj nie!), Basia już samodzielnie wgramoliła się na najbardziej „oczereśnioną” gałąź. Gdy już miałam się schylić po koszyk oraz metalowy hak i podać jej, żeby powiesiła sobie na gałęzi, Basia zaczęła nagle głośniej niż zwykle psioczyć jak to ona nie znosi drzew, a na drzewie musi siedzieć jak jakaś niewolnica i rwać to cholerne czerwone świństwo... i nagle, zachwiała się... i bach!... jak kłoda spadła z drzewa wprost na metalowy hak. Do dziś pamiętam ten chrobot haka wbijającego się w jej stopę... Brrr! Na samą myśl niedobrze mi się robi.

Cóż, drzewa choć milczą, mają duszę... i czują. Drzewa czują naszą obecność i tworzą cudowną aurę wokół siebie, która w niezwykły sposób oddziałuje na nas. Jednak nie na wszystkich oddziałuje jednakowo... Trzeba umieć i chcieć się z drzewami zaprzyjaźnić.