Z cyklu: - „Świat przygód”
Tylko
ludzie bez wrażliwości nie mają szacunku do drzew. Niektórzy może
ich nawet nie lubią, skoro potrafią je, co się często zdarza,
bezmyślnie niszczyć. Jestem pewna, że drzewa to wyczuwają... i
potrafią się „odwdzięczyć”.
Niedawno
"zdewastowano" mi ogród, wycinając piękne ogromne
drzewa. Niby to w słusznej sprawie, bo zasłaniały widok sąsiadom
z przeciwka, ale to do mnie nie przemawia. Bardzo przeżyłam tę
rzeź drzew. Do dziś dnia serce mi pęka, kiedy popatrzę na mój
ogołocony ogród.
Kocham
drzewa od zawsze. Nie wyobrażam sobie życia bez bliskiego do nich
dostępu. Jako dziecko lubiłam się po nich wspinać. Chyba
wszystkie dzieci to lubią. Dzieci podświadomie wyczuwają dobrą
aurę, jaką tworzą te ogromne rośliny wokół siebie. Rzadko się
słyszy, aby jakieś dziecko spadło z drzewa i się zabiło.
Pamiętam
z dzieciństwa, że na jednym z drzew w ogrodzie miałam swoją
chatkę. Och, jak pięknie była wystrojona. Dbałam o nią bardzo.
Często też niczym małpiątko wspinałam się po różnych
drzewach. Nawet po tych bardzo wysokich. Nigdy z żadnego drzewa nie
spadłam.
Po
latach, mój Syn, który charakterek odziedziczył po mnie (nie miał
wyjścia, w końcu urodziłam go w dniu swoich urodzin i imienin),
„zaliczał” w dzieciństwie wszystkie drzewa w okolicy i też
nigdy z żadnego nie spadł. Chociaż nie, raz spadł, tyle że —
na szczęście — nie do końca. A było to tak: Przy naszym domu
rósł kilkunastometrowy kasztan. Pod nim rozciągał się
wybetonowany parking. Mój Syn miał wtedy 10 lat. Pewnego
wakacyjnego dzionka wdrapał się na to ogromne drzewo i wspiął się
na sam jego czubek. Zawsze zabraniałam mu takich wyczynów... i
pilnowałam kasztana. Wtedy jednak nie było mnie w domu. A wiadomo,
jak to bywa u chłopaczków w tym wieku... jeden drugiego namówił,
no i mój odważny Synalek wdrapał się jako pierwszy. Kiedy był
już na czubku drzewa, gałąź się pod nim złamała i zgodnie z
przyciąganiem ziemskim popikował wraz z nią na łeb na szyję w
dół. Na beton na szczęście nie spadł. Zdążył się złapać
ostatniej gałęzi.
Nic
o tym nie wiedziałam. Syn opowiedział mi to dopiero dużo później.
Rany, ależ byłam przerażona. Spytałam czy nic mu się nie stało,
spadając z tak dużej wysokości. Odpowiedział że nic, tylko
okulary mu się trochę skrzywiły. Czy go za to skrzyczałam? Pewnie
trochę tak, ale zła na niego nie mogłam być. Zdawałam sobie
sprawę, że skoro ja sama jako dziecko moją Mamę z podobnego
powodu nie raz i nie dwa o palpitacje serca przyprawiałam, to teraz
sama muszę się liczyć z ewentualnymi palpitacjami... Przysłowie
mówi, że niedaleko
pada jabłko
od jabłoni.
Teraz z kolei moja starsza Wnuczka po drzewach łazi jak małpiątko.
Z
mojego zaś dzieciństwa pamiętam historię z drzewem w tle, która
niestety nie skończyła się dobrze. Miałam koleżankę Basię,
która strasznie bała się łazić po drzewach. Mówiła, że drzew
nie lubi... Ale gałęzie łamać bardzo lubiła. Wkurzała mnie tym
okropnie. Którychś wakacji chciałam sobie dorobić do kieszonkowego
zrywaniem czereśni. Taka była wtedy "moda" na
zarobkowanie wśród dzieciaków. Moi Rodzice się zgodzili. Ochoczo
zgłosiłam się więc do pracy u „czereśniaka”, tzn. u
właściciela drogi czereśniowej za naszym miastem. Basia uparła
się, że ona też chce. Łazić po drzewach nie lubi, ale zarobić
trochę grosza chce, i to bardzo. Zgodziłam się zabrać ją ze
sobą... Rany, ależ miałam z nią urwanie głowy! Nie dość, że
musiałam ją każdorazowo podsadzać na drzewo (drabin było może
ze dwie, a dzieciaków chętnych do pracy wiele), to jeszcze, dla
świętego spokoju, musiałam jej dosypywać czereśni do koszyka,
żeby zarobiła tyle co ja.
Trzeciego
albo czwartego dnia naszej pracy, kiedy po którejś już próbie
udało mi się Basię w końcu wcisnąć na drzewo (a muszę
powiedzieć, że ona nie należała do szczupłych dzierlatek... oj
nie!), Basia już samodzielnie wgramoliła się na najbardziej
„oczereśnioną” gałąź. Gdy już miałam się schylić po
koszyk oraz metalowy hak i podać jej, żeby powiesiła sobie na
gałęzi, Basia zaczęła nagle głośniej niż zwykle psioczyć jak
to ona nie znosi drzew, a na drzewie musi siedzieć jak jakaś
niewolnica i rwać to cholerne czerwone świństwo... i nagle,
zachwiała się... i bach!... jak kłoda spadła z drzewa wprost na
metalowy hak. Do dziś pamiętam ten chrobot haka wbijającego się w
jej stopę... Brrr! Na samą myśl niedobrze mi się robi.
Cóż,
drzewa choć milczą, mają duszę... i czują. Drzewa czują naszą
obecność i tworzą cudowną aurę wokół siebie, która w
niezwykły sposób oddziałuje na nas. Jednak nie na wszystkich
oddziałuje jednakowo... Trzeba umieć i chcieć się z drzewami
zaprzyjaźnić.