Mały Kazio był wielkim
łobuzem,
I zawsze paradował choć
z jednym guzem.
A nie myślcie, że on
swych guzów nie lubił,
Wręcz przeciwnie, Kazio
się nimi chlubił.
Nie było dla niego rzeczy
— nie do zrobienia.
A każdy nowy guz — nie
bez znaczenia:
Jeden: — bo zerwał
ostatnie jabłko z drzewa.
Drugi: — bo spłoszył
kota z dachu chlewa.
Trzeci: — bo skakał
najwyżej z grabiami na sianie…
I każdy następny — bo
wykonał każde zadanie.
Koledzy pukali się palcem
w czoło,
A Kazio niezmiennie
powtarzał w koło:
— Dla mnie guz, to jak
dla żołnierza belka.
A taka belka, to rzecz
wielka! —
I dalej rozrabiał ile
tylko wlezie.
— Gdzie diabeł nie
może, tam Kazio wlezie —
Mawiała zatroskana mama i tato…
A on tylko uśmieszkiem
reagował na to.
Nic nie działały na
niego prośby.
Nie pomagały też żadne
groźby.
— Przyjdzie kryska na
Matyska! — babcia przestrzegała.
Lecz i ta przestroga nic
nie dawała.
Łobuzowaniu końca nie
było...
Jednak do czasu, aż się
coś wydarzyło…
Była pora żniw. Wszyscy
jechali na pole —
Zbierać snopki i układać
w stodole.
Kazio pomagać ochoczo
obiecał,
Słowo honoru dać nawet
chciał,
Że z własnej i
nieprzymuszonej woli,
Grzecznie pracować będzie
na roli.
I już by prawie słowa
dotrzymał,
Gdyby nie widły, które w
ręku trzymał.
Wchodziły w snopki jak w
miękkie masło…
Wymyślił: — „skok o
tyczce” — i takie rzucił hasło.
I skakał najwyżej jak
tylko mógł,
Lądując na pobliski
siana stóg…
— Kaziu, łobuzie! —
mama zawołała,
I grożąc mu palcem widły
zabrała.
— Och, mamo, wszystko
pod kontrolą! —
Odkrzyknął Kazio —
przejęty nową rolą.
I jeszcze go raz coś
podkusiło…
Odbił się od snopków z
dużą siłą,
I skoczył wysoko, lecz
ostatni raz,
Bo nie trafił w siano a w
przydrożny głaz.
Smętny Kazio siedzi w
domu przy oknie,
Zdziwiony, że świat
nagle wygląda okropnie.
Mama i babcia nieustannie
go obserwowały,
Żal im było biedulki,
więc go rozbawiały:
— „Żeby kózka nie
skakała…” — mama zawoła.
— Wiem, wiem! — „Toby
nóżki nie złamała…
Ale gdyby nie skakała,
Toby smutne życie miała…”
—
Dodał Kazio, siląc się
na łobuzerskie miny,
zerkając na nogę w
gipsie — z poczuciem winy.
Rysunek mojej 6-letniej
Wnuczki.