sobota, 28 listopada 2020

Fantazjowanie i zabawa kolorami. Sposób na chandrę

Żeby nie wpaść w chandrę z powodu różnych sytuacji życiowych, zwłaszcza od nas niezależnych (jak np. wczorajsze dziwne, wiele mówiące zachowanie policji na Strajku Kobiet w dniu 102. rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych), warto już zawczasu znaleźć jakiś sposób. Ja mam ich kilka. Fantazjowanie i zabawa kolorami są jednymi z nich. Wczoraj bawiłam się z wielką pasją, bo też nasuwały mi się różne skojarzenia. Dzisiaj zabawę zakończyłam... Od razu mi lżej. ;)

 


STRACH MA WIELKIE OCZY, ALE MAŁO MOCY... OT CO!


Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


Listy przyjaciółek, Maryni i Nastki (1). Pół żartem, pół serio

 

Witam Cię, droga Nastusiu.

Tak jak Ci wspominałam, przez całe dziesięć dni przebywam na wsi u mojej Mamy. Jest cudownie. Pogoda wspaniała. Całymi wieczorami przesiaduję na ganku lub w ogrodzie. Uwielbiam ten beztroski czas. Czuję się jak za dawnych lat. Jak mała dziewczynka, która nie ma żadnych trosk. Spokojna i bezpieczna, bo pod skrzydłami ukochanej Mamy. Obie nagadać się nie możemy. Wspominamy dawne czasy. Opowiadamy o obecnych. Przy wszystkich naszych całodziennych zajęciach gadamy i gadamy. A zajęć w ciągu dnia mamy ogrom. Bo wiesz, robimy przetwory na zimę. Mama w ogrodzie ma wszystkie możliwe warzywa. Całą masę weków już zagotowałyśmy. Najbardziej się cieszę z buraczków, bo to moje ulubione warzywo. Zrobiłyśmy nawet ćwikłę z chrzanem. Pychota, mówię Ci.

Teraz jest wieczór, piszę do Ciebie, siedząc w ogrodzie pod piękną, dorodną jabłonią. Tak bardzo mi się ona podoba, że pstryknęłam jej fotkę, aby Ci przesłać.

 


Prawda, że piękna? Wypisz, wymaluj rajska jabłoń. Ciągle zadzieram głowę do góry i zaglądam na jej dojrzałe już prawie jabłuszka. I wiesz, co mi przyszło na myśl? Nie wiesz, bo i skąd mogłabyś wiedzieć. Ano zastanawiam się, czy to pod jej przodkinią doszło do grzechu pierworodnego. Niemądre myśli, co nie? No ale tak cudownego, pachnącego wieczoru i na niemądre myśli można sobie pozwolić. A co! Wszak to radość życia móc tak sobie posiedzieć w cudownej bliskości dwóch mamusiek, bo i rodzicielki, i natury, i napawać się dobrocią, jaką obie dają. Oj, nie będzie mi się chciało wracać do domu. Oj, nie! Brrr… do tego zgiełku miejskiego, do pracy i do codziennych prozaicznych zajęć. Na wsi to nawet najcięższe prace w domu i przy domu mają swój niezapomniany urok. Ech, marzy mi się powrót na wieś. Poważnie!

Pozdrawiam Cię sielsko, bo wiejsko! Maryna

PS

A odpisz mi wreszcie, bo chciałabym wiedzieć, jak Ci poszło w tym roku ze zbieraniem malin. Soczek do herbatki już się robi?

***

Ależ odpisuję, odpisuję, Maryniu.

Wielkie dzięki za zdjęcie. Istotnie, piękna ta jabłoń. Ale wątpię, żeby ona była rajska. Raz, że rajskie jabłonie to krzewy a nie drzewa, a drugi raz, że rajskie jabłuszka są drobniutkie. Tak że siedź Ty sobie Maryniu spokojnie pod tą jabłonią i nie zaprzątaj sobie głowy myślami, czy to pod jej przodkinią doszło do grzechu pierworodnego. Bo choć drzewko piękne, a jabłuszka pewnie będą pyszne, jak w raju, to jednak trudno rozgrzeszyć naszych prarodziców za taką niebywałą lekkomyślność. No bo jakże to tak? Żeby z powodu jabłka dać się wygnać z raju i taki los nam zgotować? Nerwy mnie biorą, kiedy tylko o tym pomyślę... Że można w to wierzyć.

W moim ogrodzie też mam kilka jabłoni, ale jabłka z nich dopiero pod koniec października będę zrywać. U nas później dojrzewają. Ale może to i dobrze. Dojrzewanie mam na myśli. Bo i dłużej będę mogła sobie pod drzewami posiedzieć. Teraz też właśnie, tak jak Ty, piszę do Ciebie spod jabłoni. Z tą tylko różnicą, że żadne skojarzenia z nią związane mnie nie męczą… Hihihi! I spokojnie mogę się rozkoszować cudownym wieczorem. A może uda mi się nawet pod nią pomedytować? No dobrze, to może za chwilę, bo teraz muszę Ci jeszcze o moim malinobraniu napisać. Otóż malinobranie było tym razem bardzo obfite. Bez porównania obfitsze niż w zeszłym roku. Tym bardziej, że ludzie tutaj malin w ogóle nie zbierają. No, może tylko starsze osoby. Bo wiesz, tutejsi tubylcy bardzo na zdrowie uważają, ciągle boją się choroby popromiennej. Po Czarnobylu. A niskopiennych owoców to już w ogóle nie zrywają, bo a nuż były przez wściekłe lisy posiusiane? Ty popatrz, Maryniu, a ja tyle lat objadam się poziomkami i borówkami i jeszcze się jakoś nie wściekłam… Hihihi! Ale być może to jeszcze przede mną.

Specjalnie dla Ciebie uwieczniłam te pyszne słodkości. Sama popatrz, ile ich było na jednym krzaczku. 

 


Było, bo już nie ma. Wszystkie puszczają już sok w słojach na parapecie okna kuchennego… No okey, nie będę ukrywać, że dużą ich część zdążyłam już też przetrawić. Zrywając je z krzaczków, nie mogłam się oprzeć, by nimi buzi nie załadować. Na szczęście starczyło i na sok. I to nie tylko do herbaty, bo również… ha, do deserów na gęsto, jako polewa. Zwłaszcza do grysiku. To mój niezapomniany podwieczorek z lat dzieciństwa. Mówię Ci, Maryniu, mód w gębie. Kiedy pałaszuję ten mój ulubiony — w barwach narodowych — deser, czuję się jak w kraju i w raju zarazem. ;)

Pozdrawiam Cię rajsko, Nastka

PS

Pardon, muszę przyznać, że jednak się myliłam. Rajskie jabłonie rosną także w postaci drzew. Sprawdziłam u wujka Google.

(2009)

Z cyklu: „Teksty epistolarne”



piątek, 27 listopada 2020

Komplement niebezpośredni

Dziś miałam dzień urzędowy. Nie, nie bawiłam się w urzędniczkę, tylko po urzędach biegałam. Załatwiałam zaległe urzędowe sprawy. Kiedy już wszystko pozałatwiałam, co mi było potrzeba, powędrowałam jeszcze na pocztę.

Idę ja sobie radosna jak skowronek, odziana w wygodny do bieganiny po mieście strój: czarny blezerek, czarną spódniczkę, czerwoną bluzkę z kołnierzykiem, na nogach czarne legginsy i czerwone baleriny Kazar. I nagle, kiedy tak sobie idę, za plecami słyszę chichot jakiś chłopaczków. Ale nic, nie odwracam się. Raz, że nie mam takiego zwyczaju, a drugi raz… a co mnie to obchodzi. Niech się chichrają, jak mają powód. Przyznać jednak muszę, że na czyjś radosny śmiech zawsze reaguję. Przynajmniej uśmiechem, bo sama lubię się śmiać. No ale przecież odwracać się nie będę, żeby reagować. Uśmiecham się pod nosem i idę dalej. Pierś do przodu, głowa podniesiona, brzuch wciągnięty, krok zamaszysty. Nagle, już bliżej za mną, między jednym chichotem a drugim, słyszę wyraźne słowa:

Ty, Miro, ale patrz, zgrabna jak cholera.

No! A jakie superowe nogi ma… Jak łania.

Śmiać mi się chciało z tej usłyszanej gadki, będąc pewną, że ten oryginalny komentarz dotyczy jakiegoś dziewczęcia idącego za mną. Już miałam kierować się na schody prowadzące do gmachu poczty, kiedy nagle, tuż obok, zauważyłam nowo otwarty stragan z owocami no i przypomniało mi się, że muszę kupić jabłka. Postanowiłam najpierw podejść do stoiska i zobaczyć jakie owoce oferują do sprzedaży. Kiedy tam dochodziłam, ciągle słyszałam tych chłopaczków, ale nie wsłuchiwałam się więcej w to o czym mówią. Zatrzymałam się przed straganem, i nagle, tuż przy mnie, słyszę głos jednego z nich:

Ty, popatrz, to stara baba!

No nie… no coś takiego?! Ludzie trzymajcie mnie! Takich słów zdzierżyć nie sposób. Momentalnie popatrzyłam za siebie. Zobaczyłam dwóch łebków w wieku gdzieś tak około 15, 16 lat patrzących na mnie z wytrzeszczem oczu i speszonymi minami. Wtedy nagle do mnie dotarło, że te komentarze za moimi plecami były o mnie. Ale ta „stara baba” mnie jednak wkurzyła. Przez moment myślałam nawet, że mnie coś trafi... O nie! Ja stara baba?! A niech to!

Wiem, że się posunęłam wiekowo, ale przecież staro się jeszcze nie czuję. Hmm... no tak, czasami co innego wiedzieć, a co innego usłyszeć. Koniec końców moje poczucie humoru wzięło górę nad oburzeniem, buchnęłam więc śmiechem i powiedziałam:

Cóż, moi mili, dla takich chłopaczków jak wy, to z pewnością jestem za stara, ale wierzcie mi, są takie chłopaki, dla których jestem jeszcze całkiem, całkiem… Niemalże młódka.

Chłopaczki speszyły się jeszcze bardziej. Podeszłam więc do nich i dla rozładowania atmosfery, śmiejąc się, poklepałam ich po ramionach. Pomogło. Po chwili śmialiśmy się już razem.


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Co słychać w listopadowym lesie

Listopad wielu osobom kojarzy się najczęściej z szarością i nudą. Mnie aż tak źle nie kojarzy się raczej nigdy. Raz, że nie umiem się nudzić (tak mam z natury), a dwa, że często bywam w lesie, toteż naocznie mogę stwierdzić, iż żadnej tam szarości nie widać.

W tym roku listopad szczególnie pięknie nam się zaczął. I trwa nadal. Pogoda jest wspaniała. Niemal codziennie króluje słońce. Jego promienie grzeją i złocą świat.

W lesie malowniczo, gdzieniegdzie ciągle jeszcze złoto-jesiennie. Dużo też zieleni. Owady także można spotkać. Las tętni wciąż życiem. Najwyraźniej nie zamierza jeszcze układać się do zimowego snu.

Mam jednak nadzieję, że zima się powoli zbliża i że jednak nastanie, gdy przyjdzie jej czas. Jest przecież przyrodzie bardzo potrzebna. Nam zresztą też. Chociaż nie każdy jest skłonny to przyznać.

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


środa, 25 listopada 2020

Do kulturalnej

  Jeśliś kulturalną, jako wszem powiadasz,

czemu się po chamsku stale wypowiadasz? 



 

Cham chamem pozostanie


Na chamów nie ma rady...

Czy to prostacy, czy wykształceni

w jednym stoją szeregu —

kultury pozbawieni.

 

Cham chamem pozostanie...

Chamstwo wyniósł z domu.

Choć dumny z tego nie jest,

nie przyzna się nikomu.


I dalej jadem pluje

na lewo i prawo,

myśląc, obrzydliwiec,

że to demokracji prawo.


Jesienne okna

Kiedy przychodzi jesień, wygląd okien w naszych domach się zmienia. A właściwie widok z nich gdy patrzymy przez nie na zewnątrz. W czasie złotej jesieni widok jest niezwykle piękny. Później niestety już mniej. Na szczęście sami możemy zadbać o to, aby przynajmniej od wewnątrz, nie tylko jesienią, ale i przez cały rok na okrągło, okna nasze wyglądały pięknie.

Kwiaty na parapecie często stanowią największą ozdobę okna. Zdobią też wnętrze mieszkania. Sprawiają, że przybiera ono przytulnego charakteru. Poprawiają też mikroklimat wnętrza.

Jakby więc nie patrzeć, warto zainwestować w kwiaty i rośliny doniczkowe do swojego domu... dla oka i ku zdrowotności.



wtorek, 24 listopada 2020

Ukryte przesłanie do braci większych

 

Tête-à-tête z jelonkiem

Było bardzo miłe...

Rzekł mi do ucha:

W życiu miej siłę.

Jest ciężkie, lecz piękne,

Zwierzęta to wiedzą...

Bracia więksi nie bardzo,

Dlatego się biedzą.

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


Do pobożnej

 Jeśliś pobożną, jako wszem powiadasz,

czemu tyle jadu w sobie posiadasz?

 


Struś w symbolice chrześcijaństwa (wg Księgi Hioba), jako że porusza skrzydłami bez możliwości lotu — jest symbolem obłudników i symulantów.


poniedziałek, 23 listopada 2020

Polacy są wszędzie, nawet na niemieckiej ambonie

Szłam po leśnej polanie, pchając rower. Podziwiałam jej fachowe użyźnianie. Takie ładne, równe. Oczywiście naturalnym nawozem. Zapach mi wcale nie przeszkadzał. Zmierzałam do ambony. Chciałam na wysokościach zrobić sobie krótką przerwę na mały posiłek i podziwianie widoków. A i nogom dać trochę odpocząć.

Kiedy do niej dotarłam, oparłam rower o przęsło i wspięłam się po drabinie. W środku rozsiadłam się wygodnie na ławeczce i przez chwilę podziwiałam piękne widoki. 

 


Po czym wyciągnęłam z plecaka green smoothie (własnej roboty), i sącząc je, zagłębiłam się w lekturze czyichś filozoficznych wynurzeń wypisanych na poręczy i ściankach ambony... O dziwo, jakiegoś filozofa Polaka. Oto niektóre z nich:

"Odłóż ten telefon! Zobacz jakie piękne widoki".

"Żyj. Śmierć czyha..."

No cóż, widać, że Polacy są wszędzie, nawet na niemieckiej ambonie... I dobrze! Cieszę się. Lecz jeśli chodzi o tego akurat Polaka, to nie powiem, przemyślenia ma ciekawe, wymowne, ale żeby zaraz zostawiać po sobie trwały ślad i wypisywać je w takim miejscu? Co sobie pomyślą o nas niemieccy leśnicy? Dla nich może to być wyraz zwykłego wandalizmu. Tym bardziej, że ta ambona należy do jednych z najnowszych. Niedawno została zbudowana. Dobrze, że choć po zewnętrznej stronie ambony owy filozof swoich wynurzeń nie wynotował. 

 


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Nu pagadi, Putin!

W odpowiedzi na dalsze sankcje UE Putin przedłużył embargo na polskie jabłka... A niech się wypcha! Sami zjemy wszystkie... i będziemy zdrowsi.

 

 Z cyklu: Pół żartem, pół serio”


niedziela, 22 listopada 2020

Głupia koza?

 Ktoś kiedyś powiedział,

Że koza jest głupia...

Że lepiej ją omijać,

Bo może dać łupnia.


Kto żyw niech ucieka!

Ratujcie się ludzie!

Mądrzy mogą zostać...

Głupich tylko bodzie.

 

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


sobota, 21 listopada 2020

W pogoni za własnym cieniem


Mój cień ucieka,

Ja za nim gonię...
Nie chcę go złapać,
Lecz za nim gonić.

Kto kocha rower,

Wie o czym mowa,
Wszak w tym przyjemność
Ma ciało... i głowa.

 



Listopadowa aura sprzyja rowerowym wycieczkom

Wierzyć się nie chce, że to końcówka listopada. U nas już od przeszło dwóch tygodni niebo niemalże codziennie tonie w błękicie, a słoneczko grzeje aż miło. Wymarzony czas na rowerowe wycieczki... Skoro tak, to jazda!

Uwielbiam jeździć leśnymi dróżkami. Wszędzie spokój, świeże powietrze i piękne widoki. Z perspektywy leśnych dróżek, wijących się po szczytach gór, nasze miasto wygląda bajecznie. W wielu miejscach na wierzących czeka też Pan Bozia. Cichutko, skromnie. Nienachalnie.

Dużo rowerzystów spotkałam po drodze. I nic dziwnego, wszak pogoda sprzyja. W drodze byłam ponad trzy godziny. Objeździłam leśnymi obrzeżami wschodnią część naszej kotliny.

Myślę, że nigdy nie ma aż tak złej pogody, by choć na chwilę nie móc się wybrać na rowerową przejażdżkę. Zwłaszcza kiedy jest sucho. Jazda na rowerze jest wtedy więcej niż przyjemna. Wystarczy się tylko odpowiednio do pogody ubrać i... w drogę!





środa, 18 listopada 2020

Szczyt już był. Teraz już tylko równia pochyła, panie Kaczyński

 Jeszcze nigdy do tej pory tak się nie bałam o Polskę. Nawet za czasów stanu wojennego, kiedy to z chwilą jego ogłoszenia przez Jaruzelskiego byłam siódmy dzień za granicą.* Owszem, był to dla mnie ogromny szok, ale wiedziałam, co mam zrobić. A zrobić miałam jedno: wrócić jak najszybciej do Polski. Bez względu na wszystko. Teraz jednak boję się bardziej.

Dalsze trwanie Kaczyńskiego przy władzy to kolejne stracone lata. I to nie tylko dlatego, że Kaczyński nie nadaje się do rządzenia, bo to nienawistny, agresywny megaloman (pewnie już w dzieciństwie bliźniacy nabawili się megalomanii — po ich sławetnej roli w filmie: „O dwóch takich, co ukradli księżyc"), ale też dlatego, że to człowiek pałający żądzą władzy, a jeszcze bardziej żądzą zemsty. Że to dwulicowiec, że to manipulant — nieustannie manipulujący uczuciami Polaków.

Krótko po tragedii smoleńskiej robił ludziom wodę z mózgu swoją nagłą dobrocią, swoją nagłą cudowną przemianą, swoją nagłą miłością do wszystkich. Nawet do Rosjan. Nawet do Niemców. Do swoich gierek wykorzystywał zwłaszcza ludzi młodych, niepamiętających jego stylu rządzenia, a także ludzi nieznających się na polityce.

Swoją „cudowną przemianą" dziesięć lat temu udało mu się nawet namieszać w głowach swoim konkurentom i tragedią smoleńską zakneblować im usta. To było aż nazbyt widoczne jak każdy z nich bał się traktować go jako tego prawdziwego Jarosława Kaczyńskiego, bo nie chciał być przez społeczeństwo postrzeganym jak ktoś bez serca, ktoś kopiący leżącego. A ten obrzydliwy manipulant przez wszystkie lata taką sytuację perfidnie wykorzystywał i uparcie parł do przodu... Po władzę.

— „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!" — te słowa nieżyjącego brata Lecha w dniu wyborów prezydenckich (23.10.2005 r.) — mówią same za siebie. Wiadomo, który z nich był mózgiem wszystkiego. Za czasów rządów obu bliźniaków, kiedy Jarosław był premierem (od 14.07.2006 do 16.11.2007), swoje prawdziwe oblicze pokazał nieraz. To, do czego wtedy doprowadzał, było okropne w wielu sprawach, żeby nie powiedzieć obrzydliwe.

Kiedy stracił brata, swoją bliźniaczą duszę (tę nieco łagodniejszą), na wszystkie sposoby próbował zagłuszyć w sobie wyrzuty sumienia za tę stratę (bo z pewnością je ma, i to uzasadnione) i po przegranych wyborach prezydenckich stał się jeszcze bardziej nienawistny, jeszcze bardziej agresywny. Ze zdwojoną siłą zaczął skłócać Polski Naród. I skłóca nadal. Nieustannie.

Czy tak nadal ma wyglądać Polska? Czy w Polsce musi być aż tyle nienawiści, i to mimo wiary chrześcijańskiej? Czy w Polsce musi ciągle wrzeć? Czy Polska nie może wreszcie budować przyszłości w spokoju, mądrze, bez nienawiści? Może! Stopniowo, krok po kroku, ale tylko wtedy, kiedy Kaczyński na zawsze odejdzie z polityki. Przede wszystkim on.

Takie jest moje zdanie. Takie jest zdanie wielu Polaków, którym dobro Polski leży na sercu i którym obca jest nienawiść i rozdrapywanie ran z przeszłości. Takie jest zdanie Polaków, którzy z podniesioną głową chcą żyć do przodu, a nie co rusz odwracać ją w obawie przed atakiem trzęsących się z nienawiści pisowców.

Z racji tego, że mieszkam poza granicami Kraju, a bardzo interesują mnie losy Ojczyzny, na bieżąco śledzę w mass mediach (także w TVP Info) sytuację w Polsce. Interesują mnie też wypowiedzi Rodaków, i tych stojących za Kaczyńskim, i tych mu przeciwnych. Po tej lekturze za każdym razem dochodzę jednak do tego samego wniosku, że najwięcej chamstwa i nienawiści jest w ludziach stojących właśnie za Kaczyńskim. A co gorsza, są to ludzie głośno deklarujący wiarę w Boga. Jestem tym faktem przerażana. Podwójnie przerażona.


Tymczasem Świat się zastanawia, jak to możliwe, aby w tak pięknym kraju nad Wisłą, mieniącym się demokratycznym, aż tylu policjantów musiało ochraniać jednego człowieka?... No cóż, taka to już polska paranoja. O przepraszam, pisowska paranoja. I Wy Rodacy za nią płacicie. Ja zresztą też. Co miesiąc podatek dochodowy od emerytury (PIT) do Skarbu Państwa.


Foto Mateusz Włodarczyk Fakt24


* Wspomnienie: "Przeklęta data 13 grudnia 1981 roku"


poniedziałek, 16 listopada 2020

Z samotnością bywa różnie…

Do tego wniosku doszłam kolejny raz, będąc niedzielnym porankiem w lesie na joggingu. Wyjątkowo w niedzielę. Swoim zwyczajem robię to w tygodniu. W niedzielę, kiedy nie mam żadnej zorganizowanej wycieczki, to ja najbardziej lubię posiedzieć sobie w domu i rozkoszować się dolce far niente. No chyba że jest już jakiś mus, że wyleźć jednak muszę. Czy chcę, czy nie chcę… Kurka wodna, nie lubię tego! Albo kiedy w tygodniu coś mi przyblokuje mój wybieg do lasu, jakiś obowiązkowy poranny termin lub coś w tym rodzaju, wtedy nie mam innego wyjścia i zasuwam w niedzielę. Wszak zaległości w bieganiu i w bezpośrednim kontakcie z przyrodą nadrobić muszę… A to lubię.

Już miałam kończyć swój jogging, ale na chwilę przystanęłam jeszcze przy polanie. Chciałam się przyglądnąć końcowemu etapowi ostatnich tego lata sianokosów. Zaśmiałam się w duchu, bo przypomniało mi się jak to kiedyś wraz z wnukami „suszyliśmy” na niej skoszoną trawę, obrzucając się nią z każdej strony. Długo i zawzięcie. Starszy pan, który jechał traktorem z kosiarką, widząc naszą kotłowaninę w trawie i z trawą, zatrzymał się i śmiał się do rozpuku. Najwyraźniej nasza zabawa mu się podobała. Pewnie był też i zadowolony z przyśpieszonego procesu suszenia trawy, bo ogromna jej ilość fruwała w powietrzu i schła jak się patrzy.

Jaka szkoda, że lato się skończyło. No ale nic, każda pora roku jest dobra, jak się do niej odpowiednio nastroi. Podumałam jeszcze przez chwilę i ruszyłam dalej. Do końca lasu pozostało mi jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów. Będąc już prawie na jego skraju, spotkałam moją znajomą, którą właśnie w lesie poznałam parę lat temu, a która, podobnie jak ja, często po lesie biega. Tyle że jej już od przeszło roku nie widziałam.

A witam panią! — zawołałam wesoło. — A gdzież to się pani ostatnio podziewała? Dawno pani nie widziałam.

Witam, witam! — odpowiedziała zasapana znajoma. — No bo ja tu już rzadko biegam. Przeprowadziłam się i teraz mam inny las do biegania. W pobliżu domu. Tutaj tylko czasami w niedzielę z sentymentu biegam. W końcu przeszło dwadzieścia lat po tym lesie biegałam. 

To miło mi, że dzięki pani sentymentowi mogłyśmy się znów spotkać. A co u pani? Lepiej się pani mieszka na tym nowym miejscu?

Gdzież tam! Ale co zrobić, takie życie — odpowiedziała znajoma smętnym nieco głosem, ale zaraz się uśmiechnęła i jakoś tak niepewnie spytała: — A pani ciągle sama?

Tak, sama… i nadal bardzo szczęśliwa! — odpowiedziałam z uśmiechem. — Z takiego życia nie zrezygnuję już nigdy. Jako dwukrotna wdowa mam wreszcie czas dla siebie, dla swoich pasji i przyjemności... No i oczywiście dla dzieci i wnuków.

To bardzo się cieszę. Bo u mnie to się dużo zmieniło, choć przez tyle lat cieszyłam się ze swojej samotności… Ech, szkoda gadać… — zająknęła się, po czym szybko nabrała powietrza i dodała: — A wie pani, ja ciągle pamiętam, co mi pani kiedyś powiedziała na temat samotności… Że to od nas samych zależy, jaka ta nasza samotność jest. Że samotność przeraża jedynie takie osoby, które są puste wewnętrznie, a także takie, które w swoim życiu są zdane na innych, bo nie stać je na samodzielność. Natomiast dla takich osób, które mają bogate życie wewnętrzne, które potrafią ciekawie organizować sobie czas, mają pasje, samotność jest przyjemna... I to, że sama wcale nie znaczy samotna, tym bardziej, jak się ma dużą rodzinę i przyjaciół.

Znajoma skończyła i jakoś tak dziwnie wyczekująco na mnie popatrzyła. Byłam zaskoczona, że tak dokładnie zapamiętała to, co jej dawno temu mówiłam. W końcu się zaśmiałam i powiedziałam:

I nadal tak uważam… Ale dlaczego pani dzisiaj mi o tym mówi?

Bo już nie jestem sama — odpowiedziała jakoś takim bardzo smutnym głosem.

To chyba dobrze, co?

Popatrzyłam na nią wnikliwiej. Wydała mi się zmęczona i przygaszona. Przyszło mi na myśl, że może z lęku przed samotnością na starość postanowiła się jednak z kimś związać, dlatego zaraz dodałam:

Uważam także, że człowiek jest zwierzęciem stadnym, że się tak kolokwialnie wyrażę, i potrzebuje bliskości innych ludzi. Cudownie jest mieć kogoś bliskiego, kochanego. Nie każdy ma takie szczęście w życiu. Zawsze podziwiam ludzi, którym się udało je osiągnąć. Ba, nawet im czasem zazdroszczę. Żyć z kimś w miłości, przyjaźni, szacunku, zrozumieniu, tolerancji… to przecież marzenie każdego człowieka. Mimo wszystko…

Tak, to też pamiętam, że mi pani mówiła. Ale… — znów się zająknęła i zamilkła.

Pomyślałam, że może się nieszczęśliwie zakochała. Że źle trafiła ze swoimi uczuciami i teraz cierpi. Znajoma ciągle milczała. Patrzyła tylko raz na mnie, raz na korony drzew na skraju lasu.

O właśnie, widzi pani te dwa drzewa? — przerwałam milczenie, wskazując ręką na dwie strzeliste sosny rosnące przy dróżce, które koronami wyraźnie się od siebie oddalały, i mówiłam dalej: — Przez życie najlepiej jest iść w parze, ale kiedy się okaże, że mimo jednakich wiatrów życia coraz bardziej się od siebie oddala, to lepiej odejść. Wszak z pewnością lepiej jest żyć w samotności samemu, niż we dwoje. Takie jest moje zdanie. Wiem, że są ludzie, którzy poświęcają siebie, swoje życie i nadal żyją w chorym związku… I to z różnych względów… chociażby ze względów religijnych…

Ale ja nie z religijnych względów… To syn mnie namówił. — Znajoma weszła mi w słowo, wpatrując się już tylko w korony odchylających się od siebie sosen. — Bo wie pani, ja wróciłam do byłego męża. Po dwudziestu latach.

No to mnie przytkało z wrażenia. Pamiętam, że bardzo złe zdanie miała o swoim mężu. Wiele krzywdy jej w życiu zrobił. I fizycznej i moralnej. Dlatego przed dwudziestu laty od niego odeszła. A tu nagle znów razem? Znajoma przeniosła wzrok z drzew na mnie i po chwili mówiła dalej:

Mój były mąż ciężko chorował na raka płuc. Nieuleczalnie. Lekarze nie dawali mu żadnych szans. No i mój syn wymyślił, że skoro tak, to dobrze by było, żebym znów za niego wyszła i się nim zajęła. Bo wie pani, szkoda by było, żeby nikt po nim pieniędzy nie dostał. Że ja, jako jego żona, będę miała prawo do renty po nim… Bardzo wysokiej renty.

Hmm... To też jest jakiś argument — powiedziałam ciągle zszokowana, rozdziawiając buzię.

Tak, z pewnością! — aż krzyknęła. — Ale po ostatnich badaniach lekarskich okazało się, że jakimś cudem choroba się cofnęła... A on się znów nade mną znęca.

 



Nadzieję trzeba mieć zawsze...

Bo nadzieja ociera łzy, pociesza, utula, mówi, że wszystko będzie dobrze. Jak nie dziś, to jutro, jak nie jutro, to za parę dni... To żadne szaleństwo w to wierzyć... Ponad chmurami niebo jest zawsze niebieskie.


 

Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


sobota, 14 listopada 2020

Kontrowersyjne dzieła rzeźbiarza-satyryka Petera Lenka zdobią wiele miast

W niedzielę w naszym mieście z okazji zakończenia renowacji centrum miasta odbył się Straußenfest, w czasie którego można było z bliska podziwiać stojące już tam od paru miesięcy rzeźby znanego w Niemczech rzeźbiarza — satyryka Petera Lenka.

Straußenfest, zorganizowana przez tut. Art House, w dokładnym tłumaczeniu na język polski znaczy „strusi festyn”. Ale, nawiasem mówiąc, jest to gra słów pomiędzy słowami: struś (Strauß) i ulica (Straße), które w niemieckim języku brzmią podobnie. 

 


Autor rzeźb, Peter Lenk (ur. 6.06.1947 r. w Norymbergi), studiował w Państwowej Akademii Sztuk Pięknych w Stuttgarcie i już nieraz zaskakiwał świat swoją sztuką, którą w satyryczny, i co tu dużo mówić, w bardzo kontrowersyjny sposób przedstawia społeczne krzywdy.

Jego rzeźby zdobią w Niemczech wiele miast i w większości są szokujące. Kilka lat temu swoją płaskorzeźbą przedstawiającą nagą kanclerz w otoczeniu jej nagiego gabinetu zszokował nie tylko Niemcy.* Bo też pozy tego szacownego grona są już nie tylko dwu, ale trój-znaczne. Nie bez kozery więc niemieccy politycy i inni prominenci obawiają się Lenka. A nuż następnym razem zechce ich ustawić na cokole? A ze sztuką jeszcze nikt nie wygrał.

Dzięki swoim prowokacyjnym rzeźbom Peter Lenk stał się sławnym w świecie rzeźbiarzem. Jego rzeźby zyskują coraz więcej fanów.

Wracając do rzeźb Lenka zainstalowanych w naszym mieście, trzeba przyznać, że wielu obywatelom tego miasta nie przypadły one do gustu. Niektórzy byli nimi wręcz oburzeni. Niektórzy są nadal.

 


Mimo to mieszkańcy mają przeświadczenie, iż władze miasta bardzo dbają o jego wygląd. I to nie tylko z myślą o nich, ale także i turystach, których zachęcają na różne sposoby do odwiedzania miasta i jego okolic. Kontrowersyjne rzeźby Petera Lenka są jednym z tych sposobów. Władze liczą na to, że dzięki medialnemu rozgłosowi przybędzie w mieście turystów.

W niedzielnym Straußenfest wraz z licznymi nowo odrestaurowanymi sklepami w centrum miasta organizatorzy przygotowali wiele atrakcji dla mieszkańców. Można było zjeść różne smakołyki. Można było napić się różnych napojów. Można było posłuchać kapeli rockowej, która grała wspaniałe utwory. Dzieciaki miały zapewnione przeróżne zabawy. Jednak rzeźby Petera Lenka były tego dnia główną atrakcją. I choć ludzie zdążyli się już przyzwyczaić do ich widoku, świętując, ciągle na nie zerkali, a ci, co się jeszcze nie przyzwyczaili, wpatrywali się w nie bardzo intensywnie… i właśnie się przyzwyczajali.

10.05.2012

***

* Wspomnianą przed laty płaskorzeźbę o wymiarach dziesięć na cztery metry Lenk w 2008 r. ustawił na ścianie ratusza w centrum rodzinnego miasta Bodman-Ludwigshafen (nad Jeziorem Bodeńskim), i jak sam tłumaczył, jest ona satyrą mówiącą o jego rozrachunku z kłamliwymi politykami i menedżerami, którzy bezpardonowo napychają sobie kieszenie. 

 


Grupę najważniejszych polityków na płaskorzeźbie przedstawił tuż przed wygnaniem z raju, a tam, jak zaznacza, chodzi się bez ubrania. Nie wszyscy jednak podzielają poczucie humoru rzeźbiarza. Niektórzy nazywają jego dzieło skandalem, wręcz pornografią. Większość jednak przyznaje mu prawo do takiej formy wypowiedzi satyrycznej i uważa, że nie przekroczył dopuszczalnych obyczajowo granic. 

 

Anna Maucher K1024__MG_9116
 

Ta satyryczna płaskorzeźba od momentu jej ustawienia przyciąga tłumy. Podobnie jak i inne rzeźby artysty-satyryka. Najsłynniejszym jego dziełem jest dziesięciometrowa betonowa figura „Imperia”, która już od roku 1993 stała się symbolem miasta Konstancja (Konstanz).


 

W ostatnich latach pałeczkę po artyście przejmuje jego córka, Miriam Lenk, która w 2016 r. ustawiła przed Seehotel Adler w Ludwigshafen posąg z żywicy epoksydowej — „Yolanda”. Jak sama artystka mówi, Yolanda to „Ikona kobiecej pewności siebie”. Dzieło to jest prezentowane w ruchu społecznym „Pozytywne nastawienie ciała — Body positivity”, który został stworzony m.in. po to, aby opowiadać się za akceptacją wszystkich ciał, niezależnie od sprawności fizycznej, wielkości, płci, rasy czy wyglądu.

 



Sztuka bez pruderii

Sztuka bez pruderii (ohne Prüde) jedno imię ma: „Bezpruderyjna”. Ten, kto jest bezpruderyjny i ma poczucie humoru — podziwia ją. Ten, komu tych cech brak — niech omija ją... Und schluß!


Global Players (ang.) — Globalni gracze


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”

 

piątek, 13 listopada 2020

Szał kaczych... kuprów?

 

W krainie kaczorów

Wielkie poruszenie...

Tworzą swe symbole

Z jednakim znaczeniem.



Jak długo trwać będą,

Przyszłość wnet pokaże...

Inne ptaki wierzą,

Że los ich ukarze.



Z cyklu: Zoologia stosowana”



Obrazy listopadową jesienią malowane

Zbliża się połowa listopada. Złota jesień odchodzi. Ustępuje miejsca brunatnej jesieni. Obrazki listopadową jesienią malowane mają w sobie wiele niezaprzeczalnego piękna. I jeszcze więcej tajemniczości.

Szarość jesiennych dni?... Każdy widzi je inaczej. Tak widzę ja... A właściwie chcę widzieć. Wtedy łagodniej i milej mi je przeżyć.

 

  

Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


wtorek, 10 listopada 2020

Pobajaj nam Miłka (8)

 

Baju, baju, baju, baj,

baje bajki Miłka.

Siądźcie dzieci wokół niej...

Kuka już kukułka:


Będzie baja o wróbelkach

i deszczowej pogodzie,

o mądrym strachu na wróble

i przyjacielskiej zgodzie.


 

Deszczowa przygoda


Jak pęknie na dworze gdy wiosna przychodzi.

Ptaszki śpiewają, zieleń się rodzi…

Gromadka wróbelków w niebo się wzbija

I szybkim lotem pola, lasy mija...


Czemu tak fruwają? Czyżby dla psoty?

Nie, na psoty teraz nikt nie ma ochoty.


Wróbelki fruwając wysoko w błękicie,

Wiedzą już — burza nadciąga niezbicie.

I choć słoneczko wciąż świeci i grzeje,

To jednak wiaterek coraz silniej wieje.

Grzejąc swe piórka w promieniach słońca,

Chcą z nich skorzystać jednak do końca.


Najstarszy wróbelek, co frunął najwyżej,

Głośno zaćwierkał: — No dalej! No chyżej!

Już widzę z zachodu ciemne chmurzyska.

Wiaterek się wzmaga i chmurami ciska...


A ten Najstarszy — to mądra głowa,

Deszczową pogodę przewidział zgoła,

Więc wszystkie wróbelki z całej gromady,

Muszą go słuchać — bo nie ma rady.

Słuchajcie! Z pewnością mam rację,

Musimy lecieć na starą akację…

To duże drzewo, gałęzie ma rozłożyste.

Na nim ocalimy nasze piórka puszyste.

Niech każdy co sił w skrzydłach frunie,

Gdyż deszcz strugami wnet z nieba runie...


Lecz już za późno na tę akację.

Dzisiejsza pogoda — to istne wariacje.


Tak się starają schronić przed deszczem,

Ostatnia możliwość została im jeszcze…

Dać nura w to coś — co tam w polu stoi,

Nie myśląc o tym — czy to im przystoi.


A co to?! A kto to?! — A kto tam stoi?!


Nikt nie podfrunie. Każdy się boi...

To coś, co tam stoi, wygląda okropnie.

Bez ruchu tak stoi. I sam już moknie.

Kapotę ma długą, kapelusz wielki…

Stoi tak w polu, gdzie rosną brukselki.

Dziwne, na jednej tylko stoi nodze

I spod kapelusza spogląda srodze.


No jak to, kto to? Strach na wróble się nazywam

I co roku o tej porze zawsze tu bywam.

Pan Stach mnie tu stawia, bym pilnował pola,

Więc stąd sfruwajcie! Taka moja wola!


Co robić?! — Wróbelki hamują w locie —

Poradź Najstarszy, bo wylądujemy w błocie.

A cóż tu radzić? Możliwości niewiele…

Trzeba się z nim rozmówić, moi przyjaciele!


Strachu na wróble… dziwnie się nazywasz

I swoim straszeniem tylko nas zbywasz.

Lepiej pogadać, jak przyjaciele...

Przecież w tym deszczu rozwiązań niewiele.


Zaprzyjaźnij się z nami... To dobra rada.

Propozycji przyjaźni odrzucać nie wypada.

Żeby nie gadać w tych strugach wody,

Przysięgamy gromadnie nie wchodzić ci w szkody.


Ćwirrr, ćwirćwirćwirrr! — zaćwierkała gromada: —

Zgódź się, drogi Strachu, odmówić nie wypada.

Bądź dla nas PRZYJACIELEM, nie wrogiem srogim,

Świat będzie wtedy lepszym… i bardziej błogim.


Strach na wróble już nie wytrzymał...

Podumał chwilę i bardzo się zżymał:

Ja, wróg srogi?! Przyjaciół chcę mieć wielu —

Spojrzał na Najstarszego i szepnął: — Mój ty przyjacielu...

 


Jak dacie mi słowo: nie wchodzić w szkody,

Dam wam schronienie w razie deszczowej pogody.

Kapotę mam dużą… Gorące serce we mnie…

Będzie wam u mnie ciepło i bardzo przyjemnie.


Ćwirrr, ćwirćwirćwirrr…! Słowo nasze dajemy!

Że lepiej żyć w przyjaźni, my też o tym wiemy.

Rzućmy się wszyscy sobie w ramiona...

I niech o naszej przyjaźni każdy się przekona.


Czas na listopadowe wędrówki

Listopad jest szary i nudny? A gdzież tam! Wystarczy wyjść z domu na łono natury i samemu się przekonać. Ciężko się zmusić? Jest na to rada. Trzeba tylko wejść w kontakt ze swoim centrum dowodzenia, czyli osobistym mózgiem, i wszystko sobie w nim i z nim — odpowiednio — poukładać. Listopadowa przyroda zaprasza.

 

Tak się organizują tutejsi emeryci na listopadowe wędrówki. Wszyscy promienieją radością życia. Podglądałam ich z auta po powrocie z kijków na parkingu góry Ochsenberg. Coraz więcej osób się zbiera.


No i ruszyli... Słychać ich radosne rozmowy i śmiech. Aż serce się raduje jak się widzi i słyszy tylu radosnych ludzi.

Przejdą 50 m pod górkę i taki oto widok roztoczy się przed nimi. Czyż nie piękny? Dla takich widoków listopadowej jesieni z pewnością warto wyjść z domu.

 


niedziela, 8 listopada 2020

Rowerem po zdrowie i radość życia

Jazda rowerem polecana jest wszystkim tym, którzy kochają ruch na świeżym powietrzu i obcowanie z przyrodą. Rower jest też uniwersalnym środkiem lokomocji. Łatwy w obsłudze i, co tu dużo mówić — tani w eksploatacji. W zatłoczonych miastach pozwala przemieszczać się szybciej, aniżeli samochodem. Daje nam też wielką korzyść: poprawę kondycji i stanu zdrowia. A także, co bardzo ważne, możliwość poznawania okolic, wszak możemy się nim zatrzymywać wszędzie, gdzie tylko mamy ochotę.

Podczas jazdy podnosi się poziom endorfin, w wyniku czego, poprawia się nam samopoczucie, czujemy się radośni. Dotleniony mózg powoduje, że i stres idzie w zapomnienie. Ba, nagle, ni stąd, ni zowąd, pedałując, przychodzą nam do głowy rozwiązania problemów, z którymi borykamy się już od jakiegoś czasu.

Jeżdżąc rowerem regularnie, poczujemy się zdrowsi, pełni energii, a także radośniejsi. Uśmiech na co dzień będzie gościł na naszych twarzach.

Tegoroczna listopadowa aura, jak do tej pory, sprzyja rowerowaniu. Póki jeszcze więc czas, póki śniegiem nie sypie, póki mrozem nie ściska, ten kto kocha jazdę rowerem, w każdej wolnej chwili wskakuje na rower i wykorzystuje ten czas — „póki”.

Wykorzystuję i ja. W przeciągu ostatnich dni objeździłam tutejszą kotlinę. Byłam nawet w tej jej części, na której jeszcze nigdy do tej pory rowerem nie byłam. Trudno było ją zdobyć. Jest stroma. Ale tak mi się spodobała, że pedałowałam tam dwukrotnie.

Jeżdżę tylko po lasach i czasami są takie dni, kiedy wracałam do domu cała strzaskana błotem jak nieboskie stworzenie. Ale mimo wszystko — szczęśliwa.

 


Wczoraj, kierując się już do domu, w oddali spostrzegłam coś dziwnego. Podjechałam bliżej. Cóż za oryginalny pomnik. Wykonany został przez wędrowców. Spontanicznie. Poinformował mnie inny rowerzysta, który się również mu przyglądał. Ponoć ciągle powiększa swoją objętość. Oprócz różnego rodzaju obuwia, czapek, torebek, skarpetek... nawet biustonosz na nim zawisł.