poniedziałek, 23 listopada 2020

Polacy są wszędzie, nawet na niemieckiej ambonie

Szłam po leśnej polanie, pchając rower. Podziwiałam jej fachowe użyźnianie. Takie ładne, równe. Oczywiście naturalnym nawozem. Zapach mi wcale nie przeszkadzał. Zmierzałam do ambony. Chciałam na wysokościach zrobić sobie krótką przerwę na mały posiłek i podziwianie widoków. A i nogom dać trochę odpocząć.

Kiedy do niej dotarłam, oparłam rower o przęsło i wspięłam się po drabinie. W środku rozsiadłam się wygodnie na ławeczce i przez chwilę podziwiałam piękne widoki. 

 


Po czym wyciągnęłam z plecaka green smoothie (własnej roboty), i sącząc je, zagłębiłam się w lekturze czyichś filozoficznych wynurzeń wypisanych na poręczy i ściankach ambony... O dziwo, jakiegoś filozofa Polaka. Oto niektóre z nich:

"Odłóż ten telefon! Zobacz jakie piękne widoki".

"Żyj. Śmierć czyha..."

No cóż, widać, że Polacy są wszędzie, nawet na niemieckiej ambonie... I dobrze! Cieszę się. Lecz jeśli chodzi o tego akurat Polaka, to nie powiem, przemyślenia ma ciekawe, wymowne, ale żeby zaraz zostawiać po sobie trwały ślad i wypisywać je w takim miejscu? Co sobie pomyślą o nas niemieccy leśnicy? Dla nich może to być wyraz zwykłego wandalizmu. Tym bardziej, że ta ambona należy do jednych z najnowszych. Niedawno została zbudowana. Dobrze, że choć po zewnętrznej stronie ambony owy filozof swoich wynurzeń nie wynotował. 

 


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"