środa, 18 listopada 2020

Szczyt już był. Teraz już tylko równia pochyła, panie Kaczyński

 Jeszcze nigdy do tej pory tak się nie bałam o Polskę. Nawet za czasów stanu wojennego, kiedy to z chwilą jego ogłoszenia przez Jaruzelskiego byłam siódmy dzień za granicą.* Owszem, był to dla mnie ogromny szok, ale wiedziałam, co mam zrobić. A zrobić miałam jedno: wrócić jak najszybciej do Polski. Bez względu na wszystko. Teraz jednak boję się bardziej.

Dalsze trwanie Kaczyńskiego przy władzy to kolejne stracone lata. I to nie tylko dlatego, że Kaczyński nie nadaje się do rządzenia, bo to nienawistny, agresywny megaloman (pewnie już w dzieciństwie bliźniacy nabawili się megalomanii — po ich sławetnej roli w filmie: „O dwóch takich, co ukradli księżyc"), ale też dlatego, że to człowiek pałający żądzą władzy, a jeszcze bardziej żądzą zemsty. Że to dwulicowiec, że to manipulant — nieustannie manipulujący uczuciami Polaków.

Krótko po tragedii smoleńskiej robił ludziom wodę z mózgu swoją nagłą dobrocią, swoją nagłą cudowną przemianą, swoją nagłą miłością do wszystkich. Nawet do Rosjan. Nawet do Niemców. Do swoich gierek wykorzystywał zwłaszcza ludzi młodych, niepamiętających jego stylu rządzenia, a także ludzi nieznających się na polityce.

Swoją „cudowną przemianą" dziesięć lat temu udało mu się nawet namieszać w głowach swoim konkurentom i tragedią smoleńską zakneblować im usta. To było aż nazbyt widoczne jak każdy z nich bał się traktować go jako tego prawdziwego Jarosława Kaczyńskiego, bo nie chciał być przez społeczeństwo postrzeganym jak ktoś bez serca, ktoś kopiący leżącego. A ten obrzydliwy manipulant przez wszystkie lata taką sytuację perfidnie wykorzystywał i uparcie parł do przodu... Po władzę.

— „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!" — te słowa nieżyjącego brata Lecha w dniu wyborów prezydenckich (23.10.2005 r.) — mówią same za siebie. Wiadomo, który z nich był mózgiem wszystkiego. Za czasów rządów obu bliźniaków, kiedy Jarosław był premierem (od 14.07.2006 do 16.11.2007), swoje prawdziwe oblicze pokazał nieraz. To, do czego wtedy doprowadzał, było okropne w wielu sprawach, żeby nie powiedzieć obrzydliwe.

Kiedy stracił brata, swoją bliźniaczą duszę (tę nieco łagodniejszą), na wszystkie sposoby próbował zagłuszyć w sobie wyrzuty sumienia za tę stratę (bo z pewnością je ma, i to uzasadnione) i po przegranych wyborach prezydenckich stał się jeszcze bardziej nienawistny, jeszcze bardziej agresywny. Ze zdwojoną siłą zaczął skłócać Polski Naród. I skłóca nadal. Nieustannie.

Czy tak nadal ma wyglądać Polska? Czy w Polsce musi być aż tyle nienawiści, i to mimo wiary chrześcijańskiej? Czy w Polsce musi ciągle wrzeć? Czy Polska nie może wreszcie budować przyszłości w spokoju, mądrze, bez nienawiści? Może! Stopniowo, krok po kroku, ale tylko wtedy, kiedy Kaczyński na zawsze odejdzie z polityki. Przede wszystkim on.

Takie jest moje zdanie. Takie jest zdanie wielu Polaków, którym dobro Polski leży na sercu i którym obca jest nienawiść i rozdrapywanie ran z przeszłości. Takie jest zdanie Polaków, którzy z podniesioną głową chcą żyć do przodu, a nie co rusz odwracać ją w obawie przed atakiem trzęsących się z nienawiści pisowców.

Z racji tego, że mieszkam poza granicami Kraju, a bardzo interesują mnie losy Ojczyzny, na bieżąco śledzę w mass mediach (także w TVP Info) sytuację w Polsce. Interesują mnie też wypowiedzi Rodaków, i tych stojących za Kaczyńskim, i tych mu przeciwnych. Po tej lekturze za każdym razem dochodzę jednak do tego samego wniosku, że najwięcej chamstwa i nienawiści jest w ludziach stojących właśnie za Kaczyńskim. A co gorsza, są to ludzie głośno deklarujący wiarę w Boga. Jestem tym faktem przerażana. Podwójnie przerażona.


Tymczasem Świat się zastanawia, jak to możliwe, aby w tak pięknym kraju nad Wisłą, mieniącym się demokratycznym, aż tylu policjantów musiało ochraniać jednego człowieka?... No cóż, taka to już polska paranoja. O przepraszam, pisowska paranoja. I Wy Rodacy za nią płacicie. Ja zresztą też. Co miesiąc podatek dochodowy od emerytury (PIT) do Skarbu Państwa.


Foto Mateusz Włodarczyk Fakt24


* Wspomnienie: "Przeklęta data 13 grudnia 1981 roku"