sobota, 28 listopada 2020

Listy przyjaciółek, Maryni i Nastki (1). Pół żartem, pół serio

 

Witam Cię, droga Nastusiu.

Tak jak Ci wspominałam, przez całe dziesięć dni przebywam na wsi u mojej Mamy. Jest cudownie. Pogoda wspaniała. Całymi wieczorami przesiaduję na ganku lub w ogrodzie. Uwielbiam ten beztroski czas. Czuję się jak za dawnych lat. Jak mała dziewczynka, która nie ma żadnych trosk. Spokojna i bezpieczna, bo pod skrzydłami ukochanej Mamy. Obie nagadać się nie możemy. Wspominamy dawne czasy. Opowiadamy o obecnych. Przy wszystkich naszych całodziennych zajęciach gadamy i gadamy. A zajęć w ciągu dnia mamy ogrom. Bo wiesz, robimy przetwory na zimę. Mama w ogrodzie ma wszystkie możliwe warzywa. Całą masę weków już zagotowałyśmy. Najbardziej się cieszę z buraczków, bo to moje ulubione warzywo. Zrobiłyśmy nawet ćwikłę z chrzanem. Pychota, mówię Ci.

Teraz jest wieczór, piszę do Ciebie, siedząc w ogrodzie pod piękną, dorodną jabłonią. Tak bardzo mi się ona podoba, że pstryknęłam jej fotkę, aby Ci przesłać.

 


Prawda, że piękna? Wypisz, wymaluj rajska jabłoń. Ciągle zadzieram głowę do góry i zaglądam na jej dojrzałe już prawie jabłuszka. I wiesz, co mi przyszło na myśl? Nie wiesz, bo i skąd mogłabyś wiedzieć. Ano zastanawiam się, czy to pod jej przodkinią doszło do grzechu pierworodnego. Niemądre myśli, co nie? No ale tak cudownego, pachnącego wieczoru i na niemądre myśli można sobie pozwolić. A co! Wszak to radość życia móc tak sobie posiedzieć w cudownej bliskości dwóch mamusiek, bo i rodzicielki, i natury, i napawać się dobrocią, jaką obie dają. Oj, nie będzie mi się chciało wracać do domu. Oj, nie! Brrr… do tego zgiełku miejskiego, do pracy i do codziennych prozaicznych zajęć. Na wsi to nawet najcięższe prace w domu i przy domu mają swój niezapomniany urok. Ech, marzy mi się powrót na wieś. Poważnie!

Pozdrawiam Cię sielsko, bo wiejsko! Maryna

PS

A odpisz mi wreszcie, bo chciałabym wiedzieć, jak Ci poszło w tym roku ze zbieraniem malin. Soczek do herbatki już się robi?

***

Ależ odpisuję, odpisuję, Maryniu.

Wielkie dzięki za zdjęcie. Istotnie, piękna ta jabłoń. Ale wątpię, żeby ona była rajska. Raz, że rajskie jabłonie to krzewy a nie drzewa, a drugi raz, że rajskie jabłuszka są drobniutkie. Tak że siedź Ty sobie Maryniu spokojnie pod tą jabłonią i nie zaprzątaj sobie głowy myślami, czy to pod jej przodkinią doszło do grzechu pierworodnego. Bo choć drzewko piękne, a jabłuszka pewnie będą pyszne, jak w raju, to jednak trudno rozgrzeszyć naszych prarodziców za taką niebywałą lekkomyślność. No bo jakże to tak? Żeby z powodu jabłka dać się wygnać z raju i taki los nam zgotować? Nerwy mnie biorą, kiedy tylko o tym pomyślę... Że można w to wierzyć.

W moim ogrodzie też mam kilka jabłoni, ale jabłka z nich dopiero pod koniec października będę zrywać. U nas później dojrzewają. Ale może to i dobrze. Dojrzewanie mam na myśli. Bo i dłużej będę mogła sobie pod drzewami posiedzieć. Teraz też właśnie, tak jak Ty, piszę do Ciebie spod jabłoni. Z tą tylko różnicą, że żadne skojarzenia z nią związane mnie nie męczą… Hihihi! I spokojnie mogę się rozkoszować cudownym wieczorem. A może uda mi się nawet pod nią pomedytować? No dobrze, to może za chwilę, bo teraz muszę Ci jeszcze o moim malinobraniu napisać. Otóż malinobranie było tym razem bardzo obfite. Bez porównania obfitsze niż w zeszłym roku. Tym bardziej, że ludzie tutaj malin w ogóle nie zbierają. No, może tylko starsze osoby. Bo wiesz, tutejsi tubylcy bardzo na zdrowie uważają, ciągle boją się choroby popromiennej. Po Czarnobylu. A niskopiennych owoców to już w ogóle nie zrywają, bo a nuż były przez wściekłe lisy posiusiane? Ty popatrz, Maryniu, a ja tyle lat objadam się poziomkami i borówkami i jeszcze się jakoś nie wściekłam… Hihihi! Ale być może to jeszcze przede mną.

Specjalnie dla Ciebie uwieczniłam te pyszne słodkości. Sama popatrz, ile ich było na jednym krzaczku. 

 


Było, bo już nie ma. Wszystkie puszczają już sok w słojach na parapecie okna kuchennego… No okey, nie będę ukrywać, że dużą ich część zdążyłam już też przetrawić. Zrywając je z krzaczków, nie mogłam się oprzeć, by nimi buzi nie załadować. Na szczęście starczyło i na sok. I to nie tylko do herbaty, bo również… ha, do deserów na gęsto, jako polewa. Zwłaszcza do grysiku. To mój niezapomniany podwieczorek z lat dzieciństwa. Mówię Ci, Maryniu, mód w gębie. Kiedy pałaszuję ten mój ulubiony — w barwach narodowych — deser, czuję się jak w kraju i w raju zarazem. ;)

Pozdrawiam Cię rajsko, Nastka

PS

Pardon, muszę przyznać, że jednak się myliłam. Rajskie jabłonie rosną także w postaci drzew. Sprawdziłam u wujka Google.

(2009)

Z cyklu: „Teksty epistolarne”