Do tego wniosku doszłam kolejny raz, będąc niedzielnym porankiem w lesie na joggingu. Wyjątkowo w niedzielę. Swoim zwyczajem robię to w tygodniu. W niedzielę, kiedy nie mam żadnej zorganizowanej wycieczki, to ja najbardziej lubię posiedzieć sobie w domu i rozkoszować się dolce far niente. No chyba że jest już jakiś mus, że wyleźć jednak muszę. Czy chcę, czy nie chcę… Kurka wodna, nie lubię tego! Albo kiedy w tygodniu coś mi przyblokuje mój wybieg do lasu, jakiś obowiązkowy poranny termin lub coś w tym rodzaju, wtedy nie mam innego wyjścia i zasuwam w niedzielę. Wszak zaległości w bieganiu i w bezpośrednim kontakcie z przyrodą nadrobić muszę… A to lubię.
Już miałam kończyć swój jogging, ale na chwilę przystanęłam jeszcze przy polanie. Chciałam się przyglądnąć końcowemu etapowi ostatnich tego lata sianokosów. Zaśmiałam się w duchu, bo przypomniało mi się jak to kiedyś wraz z wnukami „suszyliśmy” na niej skoszoną trawę, obrzucając się nią z każdej strony. Długo i zawzięcie. Starszy pan, który jechał traktorem z kosiarką, widząc naszą kotłowaninę w trawie i z trawą, zatrzymał się i śmiał się do rozpuku. Najwyraźniej nasza zabawa mu się podobała. Pewnie był też i zadowolony z przyśpieszonego procesu suszenia trawy, bo ogromna jej ilość fruwała w powietrzu i schła jak się patrzy.
Jaka szkoda, że lato się skończyło. No ale nic, każda pora roku jest dobra, jak się do niej odpowiednio nastroi. Podumałam jeszcze przez chwilę i ruszyłam dalej. Do końca lasu pozostało mi jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów. Będąc już prawie na jego skraju, spotkałam moją znajomą, którą właśnie w lesie poznałam parę lat temu, a która, podobnie jak ja, często po lesie biega. Tyle że jej już od przeszło roku nie widziałam.
— A witam panią! — zawołałam wesoło. — A gdzież to się pani ostatnio podziewała? Dawno pani nie widziałam.
— Witam, witam! — odpowiedziała zasapana znajoma. — No bo ja tu już rzadko biegam. Przeprowadziłam się i teraz mam inny las do biegania. W pobliżu domu. Tutaj tylko czasami w niedzielę z sentymentu biegam. W końcu przeszło dwadzieścia lat po tym lesie biegałam.
— To miło mi, że dzięki pani sentymentowi mogłyśmy się znów spotkać. A co u pani? Lepiej się pani mieszka na tym nowym miejscu?
— Gdzież tam! Ale co zrobić, takie życie — odpowiedziała znajoma smętnym nieco głosem, ale zaraz się uśmiechnęła i jakoś tak niepewnie spytała: — A pani ciągle sama?
— Tak, sama… i nadal bardzo szczęśliwa! — odpowiedziałam z uśmiechem. — Z takiego życia nie zrezygnuję już nigdy. Jako dwukrotna wdowa mam wreszcie czas dla siebie, dla swoich pasji i przyjemności... No i oczywiście dla dzieci i wnuków.
— To bardzo się cieszę. Bo u mnie to się dużo zmieniło, choć przez tyle lat cieszyłam się ze swojej samotności… Ech, szkoda gadać… — zająknęła się, po czym szybko nabrała powietrza i dodała: — A wie pani, ja ciągle pamiętam, co mi pani kiedyś powiedziała na temat samotności… Że to od nas samych zależy, jaka ta nasza samotność jest. Że samotność przeraża jedynie takie osoby, które są puste wewnętrznie, a także takie, które w swoim życiu są zdane na innych, bo nie stać je na samodzielność. Natomiast dla takich osób, które mają bogate życie wewnętrzne, które potrafią ciekawie organizować sobie czas, mają pasje, samotność jest przyjemna... I to, że sama wcale nie znaczy samotna, tym bardziej, jak się ma dużą rodzinę i przyjaciół.
Znajoma skończyła i jakoś tak dziwnie wyczekująco na mnie popatrzyła. Byłam zaskoczona, że tak dokładnie zapamiętała to, co jej dawno temu mówiłam. W końcu się zaśmiałam i powiedziałam:
— I nadal tak uważam… Ale dlaczego pani dzisiaj mi o tym mówi?
— Bo już nie jestem sama — odpowiedziała jakoś takim bardzo smutnym głosem.
— To chyba dobrze, co?
Popatrzyłam na nią wnikliwiej. Wydała mi się zmęczona i przygaszona. Przyszło mi na myśl, że może z lęku przed samotnością na starość postanowiła się jednak z kimś związać, dlatego zaraz dodałam:
— Uważam także, że człowiek jest zwierzęciem stadnym, że się tak kolokwialnie wyrażę, i potrzebuje bliskości innych ludzi. Cudownie jest mieć kogoś bliskiego, kochanego. Nie każdy ma takie szczęście w życiu. Zawsze podziwiam ludzi, którym się udało je osiągnąć. Ba, nawet im czasem zazdroszczę. Żyć z kimś w miłości, przyjaźni, szacunku, zrozumieniu, tolerancji… to przecież marzenie każdego człowieka. Mimo wszystko…
— Tak, to też pamiętam, że mi pani mówiła. Ale… — znów się zająknęła i zamilkła.
Pomyślałam, że może się nieszczęśliwie zakochała. Że źle trafiła ze swoimi uczuciami i teraz cierpi. Znajoma ciągle milczała. Patrzyła tylko raz na mnie, raz na korony drzew na skraju lasu.
— O właśnie, widzi pani te dwa drzewa? — przerwałam milczenie, wskazując ręką na dwie strzeliste sosny rosnące przy dróżce, które koronami wyraźnie się od siebie oddalały, i mówiłam dalej: — Przez życie najlepiej jest iść w parze, ale kiedy się okaże, że mimo jednakich wiatrów życia coraz bardziej się od siebie oddala, to lepiej odejść. Wszak z pewnością lepiej jest żyć w samotności samemu, niż we dwoje. Takie jest moje zdanie. Wiem, że są ludzie, którzy poświęcają siebie, swoje życie i nadal żyją w chorym związku… I to z różnych względów… chociażby ze względów religijnych…
— Ale ja nie z religijnych względów… To syn mnie namówił. — Znajoma weszła mi w słowo, wpatrując się już tylko w korony odchylających się od siebie sosen. — Bo wie pani, ja wróciłam do byłego męża. Po dwudziestu latach.
No to mnie przytkało z wrażenia. Pamiętam, że bardzo złe zdanie miała o swoim mężu. Wiele krzywdy jej w życiu zrobił. I fizycznej i moralnej. Dlatego przed dwudziestu laty od niego odeszła. A tu nagle znów razem? Znajoma przeniosła wzrok z drzew na mnie i po chwili mówiła dalej:
— Mój były mąż ciężko chorował na raka płuc. Nieuleczalnie. Lekarze nie dawali mu żadnych szans. No i mój syn wymyślił, że skoro tak, to dobrze by było, żebym znów za niego wyszła i się nim zajęła. Bo wie pani, szkoda by było, żeby nikt po nim pieniędzy nie dostał. Że ja, jako jego żona, będę miała prawo do renty po nim… Bardzo wysokiej renty.
— Hmm... To też jest jakiś argument — powiedziałam ciągle zszokowana, rozdziawiając buzię.
— Tak, z pewnością! — aż krzyknęła. — Ale po ostatnich badaniach lekarskich okazało się, że jakimś cudem choroba się cofnęła... A on się znów nade mną znęca.