czwartek, 30 kwietnia 2020

Dary w lesie

Nie, nie pomyliłam się, chodzi mi o dary w lesie, nie dary lasu. Bo rzeczywiście niedawno na dary w lesie się natknęłam. Maszerowałam sobie raźnym krokiem głównym duktem leśnym, kiedy nagle, na poboczu, na stosie ściętych drzew zobaczyłam coś takiego:


Zdziwiona bardzo przystanęłam i zaczęłam przyglądać się tym porozwieszanym, zapisanym kartkom. Po chwili z zaciekawieniem zaczęłam czytać co na nich stoi. No i doczytałam się, że są to jakieś modlitwy ewangelickie. Zaglądnęłam też do metalowego pudełeczka, gdyż zachęcająco było na nim napisane: „Proszę wziąć po 1 egzemplarzu... na pamiątkę, na zastanowienie, na zachętę”. W środku były trzy rodzaje malutkich kolorowych karteluszek z obrazkami i różnymi modlitwami, a także z cytatami jakiś świętych. Trochę je poczytałam, ale nie wzięłam, ponieważ pomyślałam, że są przeznaczone tylko dla ewangelików.

Tu gdzie mieszkam, ewangelików jest bardzo dużo. I wszystko jest ewangelickie: kościoły, szkoły, przedszkola. W kościele ewangelickim na mszy byłam parę razy, ale tylko z okazji pogrzebów moich sąsiadów. Aha, byłam też cztery razy z okazji rozpoczęcia roku szkolnego przez pierwszoklasistów, kiedy to czwóreczka moich wnucząt rozpoczynała naukę. Oczywiście w szkole ewangelickiej. W naszym mieście tylko takie są. Co nie znaczy, że dzieci innych religii, czy też bez religii, do szkół tych nie uczęszczają, bo uczęszczają. Wszystkie razem. Kościoły katolickie też tu są. Meczety również.

Kiedy oderwałam się od tych cudeniek i ruszyłam w dalszą drogę, zaczęłam rozmyślać nad różnicą między ewangelikami a katolikami. W wielu przypadkach jest ona ogromna, ale nie będę roztrząsać tutaj tej kwestii. Wspomnę tylko o kościołach, bo między kościołem ewangelickim a kościołem katolickim różnica jest tak wielka, iż sama się rzuca w oczy. Aż nadto! I muszę przyznać, że kościoły ewangelickie bardziej mi się podobają, bo są bardzo skromne. W odróżnieniu od kościołów katolickich. Kościoły katolickie wręcz ociekają przepychem (zwłaszcza w Polsce). Nikomu niepotrzebnym przepychem... No, może za wyjątkiem księży. Dlatego zrozumieć i polubić księży nie zawsze jest łatwo*.

Rozmyślając, maszerowałam dalej. Nie uszłam daleko, kiedy przy bocznej ścieżynce znów zobaczyłam jakieś dziwo. Jeszcze większe.


To zaproszenie do poczęstunku. Bardzo osobliwe zaproszenie. Jakby nie patrzeć. Na kocu rozłożone były: napoje (i to nie byle jakie, bo bio), a także różne ciasteczka w pudełeczku plastikowym, znów jakaś modlitwa i malutki drewniany krzyż, pod krzyżem inne pudełeczko, a w nim buteleczka z olejkiem.
To wszystko było dla mnie bardzo dziwne, ale nie powiem, też i miłe. Lubię oglądać przejawy bezinteresownej dobroci, w każdej postaci.
Popatrzyłam na te wszystkie dary miło zaskoczona i poszłam dalej. Kierowałam się w głąb lasu, gdzie na małej polance stoi duża drewniana chatka. Chciałam sprawdzić, czy są w niej ci leśni darczyńcy. Wiem, że się tam czasami różne grupy ewangelików spotykają, zwłaszcza w czasie weekendu. Nocują tam, modlą się, śpiewają przy ognisku, grillują. Byli.


Później, kiedy wędrowałam dalej, na leśnych dróżkach spotkałam dwie grupy wędrowców z plecakami na plecach. Pierwsza grupa, to była grupa młodzieży, roześmiana, radosna. Druga, to kilkanaście starszych osób, ale równie radosnych. Wszyscy bardzo miło mi się kłaniali ze słowami: — „Grüß Gott!” (Szczęść Boże!). Wszystkim oczywiście odpowiadałam: — „Grüß Gott!”... A szło mi to jak z karabinu maszynowego. Bo raz po raz odpowiadałam. Niektórzy zagadnęli mnie o pogodę, inni o cel wędrówki, chwilkę pogadaliśmy... i poszliśmy w swoją stronę.

W kolejnym tygodniu, będąc zupełnie w innym miejscu na wycieczce rowerowej, również spotkałam podobne przejawy wiary ewangelickiej. Zaproszenie do rozmowy z Szefem: — „Hast du lust auf kleines Gespräch mit dem Chef?” (Masz ochotę na małą rozmowę z Szefem?”). Fajne, radosne zaproszenie.


Bardzo lubię aktywnych, uśmiechniętych ludzi... bez względu na ich wiarę czy jej brak. A owe: — „Grüß Gott!”, jest tutaj najpopularniejszym powitaniem, i to też bez względu na wiarę czy jej brak. Bo w końcu, co to za różnica, przecież każdy ma jakiegoś tam swojego Boga. I chociaż niektórzy uważają, że ich Bóg jest najważniejszy, bo jest jedyny (sic!), to i tak ważniejsze jest to, aby ludzie byli dobrzy, tolerancyjni i uśmiechali się do siebie... bez względu na wiarę czy jej brak.