U mnie
pociąg do sportu to pewnie dziedziczny jest. Mój ojciec za młodych
lat był sportowcem. Grał w piłkę nożną. Dzieciństwo spędziłam
na boisku, i to nie tylko na meczach, między meczami również. W
późniejszych latach ojciec pełnił społeczną funkcję prezesa
Klubu Sportowego, toteż boisko stało przede mną i moimi starszymi
siostrami otworem. Ale tylko ja załapałam bakcyla sportowego. I to
na całe życie.
Kiedy się
urodziłam jako trzecia córeczka kochanych rodziców (a miałam być
syneczkiem), ojciec jeszcze grał przez parę lat, ale ja tego nie
pamiętam. Byłam pewnie zbyt mała. Pamiętam natomiast późniejsze
lata, kiedy ojciec był już prezesem i zabierał mnie na mecze.
Bardzo lubiłam być na meczach, zwłaszcza wtedy, kiedy ojca drużyna
strzelała gole. Nie to, że aż tak bardzo jej kibicowałam, no, może
trochę też, ale przede wszystkim dlatego, że co gol, to ja
frrruuu!... w powietrze. Tak tatulko w szale radości za każdym
golem podrzucał mnie jak piłkę. Wysoko, bardzo wysoko. Ależ to
była dla mnie radocha!
Kochałam
sport od dziecka i przez wszystkie lata szkolne byłam sportsmenką.
Startowałam na wielu zawodach lekkoatletycznych. Chybabym nie
zliczyła na ilu. Wyniki miałam różne, ale nigdy złe. Niekiedy
nawet bardzo dobre. Zwłaszcza w sprincie.
Oto moje
hasło z tamtych lat: „Niech
żyje sport!”.
I nie tylko z tamtych. Zdjęcie
pochodzi z uroczystych obchodów Dnia Sportu w szkole średniej.
Robiłam za pręcik (hmm... a może za słupek?
Nieważne) wyłaniający się z falującej na wietrze biało-czerwonej
róży. Pamiętam, że dziewczyny tak krzywo mnie podnosiły, że
ledwie utrzymałam równowagę. Mało na łeb na szyję nie spadłam…
Ładnie bym wtedy wyglądała z tym swoim hasłem. Ale szarfa z
pergaminu i tak mi się porwała przy tym moim balansowaniu ciałem
dla utrzymania równowagi.
Niekiedy
nawet i w czasie wakacji startowałam w różnych zawodach.
Najbardziej upamiętniły mi się zawody sportowe w Chybiu, w których
brałam udział na prośbę mojego ojca. Bo to ojca Zjednoczenie
organizowało tam zawody, a ojciec koniecznie chciał, aby jego
zakład pracy te zawody wygrał. Ku wielkiej radości mojego tatulki
zajęłam pierwsze miejsce w biegu na 100 m. Długo jednak nie było
nam dane z tego faktu się cieszyć, ponieważ po paru zaledwie
minutach zdyskwalifikowano mnie. Za co? Ano za to, że biegłam w
kolcach (sic!) a nie na bosaka, jak kilka innych zawodniczek. Ot i
komunistyczna polityka sportowa. Bosonogich sprinterek im się
zachciało. Wcześniej nie widziano, że stoję w blokach startowych
w kolcach? A tak w ogóle, to co to za bose zawody w drugiej połowie
XX wieku ja się pytam? To znaczy — pytałam. Wtedy. Bo dziś to
jedynie ubaw mam z tych wspomnień.
Doskonale jednak pamiętam jaka zła byłam na siebie po
tej dyskwalifikacji, że mi się zachciało startować w takich
dennych zawodach. Na szczęście później humor mi się nieco
poprawił, bo udało mi się zająć pierwsze miejsce w pchnięciu
kulą. Na bosaka oczywiście. Tatuś znów był dumny. Ja mniej, ale
przynajmniej już taka zła nie byłam.
Ale gdy zobaczyłam jego zadowoloną minę, powoli zaczynałam się
już nawet cieszyć, bo to też w końcu dla niego wzięłam udział
w tych tzw. „zawodach sportowych”.
Później
jeszcze wiele lat startowałam w różnych zawodach. Nawet kiedy
miałam już rodzinkę i dziecko.
Byłam w
2-gim miesiącu ciąży z drugim dzieckiem i nadal brałam udział w
zawodach LA. Startowałam m.in. w Młodzieżowych Zawodach Sportowych
w Riesie w NRD. Chociaż nigdy do tej „ferajny” nie należałam,
udział w igrzyskach wzięłam. Wszak sport to taka dziedzina życia,
w której rywalizuje się ponad podziałami.
Wtedy
jednak jeszcze nie wiedziałam, że rodzinka mi się powiększy.
Spokojnie wzięłam więc udział jeszcze i w Igrzyskach
Młodzieżowych zorganizowanych przez ZMS w naszym mieście. A po
igrzyskach uczestniczyłam naturalnie w wielkim bankiecie i
odbierałam dyplomy. Po tych igrzyskach przeszłam jednak w stan
spoczynku. Po paru miesiącach zostałam po raz drugi szczęśliwą
mamą.
Nie bez
powodu najbardziej zapamiętały mi się te Igrzyska Młodzieżowe,
bo jak się okazało, były to moje ostatnie zawody. Zawody, bo ze
sportu nie zrezygnowałam do dziś.