Konieczne
chciałam dzisiaj odpocząć po całotygodniowym wypełnianiu swoich
obowiązków. Przede wszystkim marzyło mi się, aby móc w zaciszu
domowym oddać się zaległemu czytaniu. Kiedy tylko wyszłam z
ciepłej pościeli, zrobiłam gimnastykę,
po czym wskoczyłam prosto pod prysznic,
by jak najszybciej otrząsnąć się ze snu i zacząć spełniać
swoje plany i marzenia. Udało się. Zimny prysznic postawił mnie na
nogi. Wbiłam się w wygodne ubranie i rześka jak skowronek
przystąpiłam do realizacji jednego i drugiego. Na szybko
przygotowałam sobie śniadanie, z zamiarem zjedzenia go w
odpowiedniej porze, czyli gdzieś tak około godziny 10-tej.
Wcześniej, oprócz owsianki, nic nie jadam. Piję tylko. Jakoś
nigdy wcześniej głodu nie czuję. Szczęśliwa, że już wszystko
przygotowane, kawa też, złapałam za stos czasopism i… fruuu!…
do ogródka pod parasol. Filiżankę z kawą postawiłam na stoliku,
wzięłam do ręki pierwsze z brzegu czasopismo i z uśmiechem
wyłożyłam się na leżaku. I już się miałam zabrać za
czytanie, rozkoszując się swoim niedzielnym dolce far niente, kiedy
nagle zadzwonił telefon. Niepocieszona wstałam z leżaka i
poczłapałam do pokoju po słuchawkę. Po czym razem z nią wróciłam
na leżak. Wtedy dopiero odebrałam.
— Halo,
Martyna, ratuj! — usłyszałam w słuchawce piskliwy głos mojej
koleżanki Kasi.
— O
rany, co zaś? — odpowiedziałam pytaniem, wkurzona, że teraz będę
musiała całą litanię Kaśki problemów wysłuchiwać, a moje
czytanie będzie leżeć odłogiem.
No i się
zaczęło... Kaśka się żaliła, że tak bardzo pragnęła wybyć z
domu na niedzielną wędrówkę po okolicznych lasach, a jej Kazek,
jak ta dupa wołowa (nie przepraszam, bo to jej słowa), za nic nie
chce się dać z domu wyciągnąć. Usilnie mnie prosiła, bym ja,
jako ta, której on się najbardziej słucha, wpłynęła na niego w
zamian za jej dozgonną wdzięczność.
I co
miałam zrobić? Obiecałam Kaśce, że za chwilę do jej Kazka
zadzwonię i będę na niego wpływać. Byłam zła jak osa, bo też
nagle zdałam sobie sprawę, iż mój osobisty spokój na dłuższą
metę będzie zakłócony. Trudno. Już się zaczęłam zbierać w
sobie, by do tego leniwca Kazka zadzwonić, a tu nagle… dzyń,
dzyń!... telefon rozdzwonił się ponownie. Odebrałam. Bo co miałam
zrobić?
— Cześć,
Martyna! Poratuj człeka w potrzebie! — usłyszałam głęboki
tembr głosu Kazka. — Nie mogłabyś dzisiaj Kaśkę na
przechowanie wziąć? Bo wiesz, ona już od świtu morduje mnie
jakimś bezsensownym łażeniem po lasach kiedy dzisiaj akurat
chciałem oglądnąć w telewizorze przegląd sportowy z całego
tygodnia… A i kumple ze zgrzewką browarku się zapowiedzieli… A
ta nic, tylko jazgota mi nad uchem jak ta pofyrtana o jakiś tam
lataniu po lesie… Co, kochana, da się zrobić?
— Co ja
się z wami mam — wysapałam do słuchawki. — Kaśka przed chwilą
właśnie…
— Wiem,
wiem, słyszałem, że dzwoniła do ciebie — przerwał mi Kazek. —
Domyślam się, czego chciała od ciebie, dlatego chciałem cię
uprzedzić, byś się nie fatygowała... No jak, załatwione? No nie
bądź taka! Pławisz się całymi dniami w luksusie samotności,
nikt ci nad uszami nie nadaje, to choć w niedzielę pomyśl o
bliźnich…
— No
nie, ty mi jeszcze będziesz przerzucał mój luksus samotności?! —
huknęłam zdegustowana jego słowami. — A co ty w ogóle możesz
na ten temat wiedzieć? Na taki luksus trzeba sobie odpowiednio
zapracować.
— No
weź tę moją Kaśkę niewyżytą gdzieś do lasu i daj jej w kość
na sportowo — ciągnął dalej, nie reagując na moje słowa. — I
to tak, żeby przez cały tydzień miała dość latania. Co to dla
ciebie. Przecież sport to twój żywioł.
— Ale
ja zażywam sportu tylko w dni powszednie… W niedzielę to rzadko
kiedy — próbowałam się ratować. — W niedzielę to ja
odpoczywam w domowych pieleszach…
— A ja
ci za to obiecuję wpaść w tygodniu i naprawić ten cieknący kran
— nadawał dalej jak nakręcony. Najwyraźniej w ogóle mnie nie
słuchał. — Słyszałem wczoraj, że narzekałaś do Kaśki, że
Twoi mężczyźni ciągle tacy zajęci i nie ma ci kto naprawić.
Martynko, no bądź rozsądna, przecież jeszcze nieraz będzie ci
potrzeba chłopa, by ci coś w domu zreperował… Wtedy zawsze
będziesz mogła na mnie liczyć. No co, zgadzasz się? No bądź
mężczyzną! Błagam!
Chcąc
nie chcąc musiałam być mężczyzną i Kaśkę do lasu wyprowadzić,
zapominając o swoich planach i marzeniach na dzień dzisiejszy. No
bo co jak co, ale w tym jednym Kazek miał rację: kobiecie czasami
potrzeba chłopa... by co trzeba ponaprawiał.
Takie to
było moje niedzielne dolce far niente. I już do końca dnia
prześladowała mnie nieznośna myśl, że kobiecie czasami trudno
zachować asertywną postawę kiedy takiego typu argumenty są przed
nią stawiane... To nie jest w porządku.