poniedziałek, 1 czerwca 2020

Każda zdrada niesie konsekwencje. Hstoria zdradzającej kobiety

Ależ mi rola przypadła dzisiaj. Powiernika… E tam, gorzej, spowiednika. I to zupełnie bez mojej woli. Po prostu zmuszona zostałem do tej roli. Siłą rzeczy. Albo raczej siłą potrzeby bliźniego. Za konfesjonał, mi, jako spowiednikowi, i bliźniemu, jako grzesznikowi, służyła poczekalnia u lekarza pierwszego kontaktu. Czekałam tam sobie spokojnie, by oddać krew do badania. Taka tam rutynowa kontrola jakości krwi i wszystkich jej składników. Wtedy przysiadła się do mnie znajoma, którą poznałam właśnie w tej przychodni lekarskiej, i z którą właściwie nic mnie nie łączy, prócz tego, że obydwie jesteśmy z Polski. No i czasem przy każdym tego typu spotkaniu trochę sobie pogawędzimy na różne tematy.
O, jak to dobrze, że panią widzę — ucieszyła się na mój widok. — Właśnie o pani myślałam.
To miło z pani strony, że pani o mnie myśli — uśmiechnęłam się wesoło.
No bo pani zawsze taka miła i radosna, więc pomyślałam, że może to właśnie pani mi będzie mogła pomóc.
Tak, a w czym? Jeśli zdołam, to z chęcią — rzekłam.
Bo wie pani, mam problem z mężem.
W małżeństwie tak bywa — powiedziałam zgodnie z prawdą. — A co się stało? Rozchorował się?
A gdzież tam! Zdrów jak ryba… Tak bardzo zdrów, że stać go było nawet na karczemną awanturę. Właśnie wczoraj taką mi w domu urządził.
Ojej, to przykre… to znaczy… chciałam powiedzieć, przykra ta awantura, bo że zdrów, to świetnie — zająknęłam się, bo już wyczułam, co przyjdzie mi wysłuchiwać.
No właśnie, a awanturę mi zrobił, bo dorwał się do mojej korespondencji mailowej. Proszę sobie wyobrazić, że niby taki niekumaty i na komputerze się nie zna, a otworzył całą moją pocztę elektroniczną.
I coś mu się w niej nie spodobało? — udałam naiwną.
A tak, listy z takim jednym moim kochasiem z lat szkolnych. Bo wie pani, ja od przeszło roku koresponduję z moim byłym chłopakiem ze średniej szkoły… To dzięki „naszej-klasie” odnowiłam z nim kontakt. I nie będę ukrywać, że bardzo mnie to cieszy. Bardzo lubię Stacha. Tak ma na imię. I nie mam zamiaru przestać z nim korespondować. Mało tego, chcę się z nim spotkać, jeszcze tego lata. A ten mój wspaniały małżonek miał o tym nie wiedzieć. Bo i po co? Jeszcze by go na jakieś zazdrości na stare lata wzięło i zacząłby się nade mną pastwić... Albo co. Bo wie pani, ja tam chcę w domu mieć spokój, ale też nie pozwolę sobą rządzić. Chcę się ze Stachem spotkać, i się spotkam... I już!
To może niech go pani zaprosi do was do domu? — dalej brnęłam w naiwność.
No co też pani! — znajoma aż podskoczyła z wrażenia. — Mój mąż chyba by mnie poćwiartował.
Ze zgorszoną miną zaczęła mi opowiadać przebieg całej awantury z mężem, by nagle szybko zmienić minę na anielską i ze szczegółami opowiedzieć jak to bosko było kiedyś z jej Stachem, i jak też bosko jest teraz, korespondując z nim, i jakże bosko może być z nim w realu. Wreszcie mina jej zrzedła, zastanowiła się na moment, i dalej nadawała:
Nie, o nie, to nie jest dobry pomysł, by go zapraszać do mnie do domu. Coś innego trzeba wymyślić… Coś takiego, by i wilk był syty, i owca cała... Ale co? No właśnie, myślałam, że mi pani poradzi. Pani jest taka mądra i zawsze na wszystko ma dobrą radę. Proszę, niech mi pani…
O nie, w takiej sprawie to ja pani niestety poradzić nie mogę — weszłam jej w słowo i westchnęłam zupełnie już zdegustowana jej opowieścią, a zwłaszcza prośbą. — Proszę mnie zrozumieć. Mnie w żadnym wypadku nie wolno ingerować w sprawy małżeńskie… i poza… Zresztą, pani sama najlepiej musi wiedzieć, czy utrzymując kontakt z pani chłopakiem z lat młodzieńczych nie zniszczy pani swojego małżeństwa… I czy to w ogóle warto aż tak ryzykować, skoro już pani wie, że mężowi się to nic a nic nie podoba? Proszę się nad tym dobrze zastanowić.
Zaraz, zaraz… to pani uważa, że to, że ja chcę jeszcze coś w życiu przeżyć jest nie w porządku? — prychnęła, robiąc wielkie oczy.
A nie, ja wcale tak nie uważam. Do wspaniałych przeżyć każdy ma prawo… To oczywiste. Sęk w tym, by przeżywając te wspaniałe chwile, nikogo przy tym nie zranić.
I tylko tyle ma mi pani do powiedzenia? — wycedziła z bardzo zawiedzioną miną. — Trudno! Będę musiała sama sobie jakoś poradzić.
A tak, w takiej sprawie tylko sama — odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć.
Cóż, widać że dobra rada jest dla niektórych czasem nie w smak. Na szczęście nie musiałam dłużej wysłuchiwać znajomej, bo nagle, szczęściem dla mnie, pielęgniarka wezwała mnie do laboratorium.

No i proszę bardzo, jak to twórcy „naszej-klasy” zmieniają ludziom życie. Jedni ich wychwalają pod niebiosa, bo dzięki nim odnowili stare kontakty, odnaleźli rodzinę, ba, nawet nawiązali kontakty z rodziną o istnieniu której wcześniej pojęcia nie mieli. A inni, niestety, przeklinają ich na czym świat stoi, bo przyczynili się do zrujnowania ich związków małżeńskich. A takich przypadków jest bardzo dużo. Wiele o takich czytałam. Wiele słyszałam. Naście lat temu napisało mi się nawet satyrę w tym temacie. Do napisania jej zainspirowała mnie wtedy opowieść mojej przyjaciółki z Polski. Opowiedziała mi historię swojej kuzynki. Historię, która zaczęła się podobnie jak tej mojej znajomej z przychodni lekarskiej, a skończyła się bardzo dramatycznie. Przede wszystkim dla niej samej. Ot i proza życia… z „naszą-klasą” w tle.


Ofiara Internetu

Pewnej emerytowanej niewieście,

Życie od lat ciągnęło się nudnie.

Każdego dnia łaziła po mieście,

Poszukiwała rozrywki żmudnie.


Oprócz codziennych licznych zakupów,

Żadnej uciechy nie znajdywała,

Mimo że z ogłoszeniowych słupów

Wszystko, co stało, wyczytywała.


Daremna była taka lektura,

Wszak nic się i tak nie wydarzało…

Przyszłość jawiła się szarobura,

Wszystko przeciw niej się sprzysięgało.


Ciągle marzyła jednakże skrycie,

Aby cokolwiek się wreszcie stało,

Co by zmieniło jej smutne życie

I osłodziło duszę i ciało.


Raz będąc w sklepie, nagle usłyszała

Głośne opowieści jakiejś kobiety,

Gdy ta jak trajkotka komuś gadała

Skąd też do życia czerpie podniety.


Do domu wracała jak uskrzydlona,

Aż tyle dał jej kobiety „wykład”.

Była przejęta wręcz zachwycona

I zamierzała wnet wziąć z niej przykład.


Już w drzwiach mężowi głośno oznajmiła,

Że jeszcze dzisiaj kupi komputer…

A była bardzo dla niego miła,

Wszak on planował kupić se skuter.


Męża jej pomysł nie uszczęśliwił,

Lecz rezygnował z kupna skutera,

Bo też z natury był spolegliwy.

Strasznie nie lubił, gdy żona gdera.


Gdy się przed kompem usadowiła,

wciąż serfowała po Internecie.

Wszak stałe łącza też wykupiła,

Aby za darmo bywać na świecie.


Na komputerze się wcale nie znała,

Lecz gościa z Vectry się popytała,

Parę wskazówek se zapisała...

I taką to wiedzę nieboga miała.


Wreszcie dotarła do „naszej-klasy”.

Postanowiła się zarejestrować.

A tam spotkała znane ananasy

I wnet zaczęła korespondować.


Ze swą klasową pierwszą miłością

Utrzymywała kontakt najczęściej.

Jakże jej było ogromnie miło,

Że w Internecie znalazła szczęście.


Wkrótce ich miłość na nowo odżyła

I spotykali się też w realu…

Ona jak młódka z miłości szalała,

Czując się wciąż jak na party-balu.


Niczym panienka zaczęła się stroić.

Mocno też schudła dla ukochanego.

Robiła wszystko, by żądze ukoić,

Nie bacząc wcale na zdradzanego.


Za Dulskiego go zawsze też miała,

Co to się niczym nie interesuje.

Przy nim trwać jednak zamierzała,

Bo lubi jak byt jej finansuje.


Kiedy z kochankiem na urlop pojechała,

Ich miłosne listy zostały w komputerze,

Wszak jak je usunąć za nic nie wiedziała,

Nie znała się przecież na swoim routerze.


A że niestety w życiu tak bywa,

Ciągnąć za ogon dwóch srok się nie da,

Jej dobra passa się w mig urywa,

Bo po powrocie — czekała ją bieda.


Nie taki Dulski mąż się okazał...

Pocztę mailową przeglądnął całą,

Po czym wymienić zamki nakazał

I ją zostawił — okrytą niesławą.


Poczuła się wtedy na wskroś zdradzona,

Nieszczęśliwą ofiarą Internetu.

No bo jak to, dlaczego właśnie ona?!

Mąż przecież nie umiał korzystać z netu.


Świat się jej wywrócił do góry nogami.

Wiedziała, że już nie uniknie płacenia

Za przyozdobienie męża rogami

I za swą niechęć do samokształcenia.