Ależ mi
rola przypadła dzisiaj. Powiernika… E tam, gorzej, spowiednika. I
to zupełnie bez mojej woli. Po prostu zmuszona zostałem do tej
roli. Siłą rzeczy. Albo raczej siłą potrzeby bliźniego. Za
konfesjonał, mi, jako spowiednikowi, i bliźniemu, jako
grzesznikowi, służyła poczekalnia u lekarza pierwszego kontaktu.
Czekałam tam sobie spokojnie, by oddać krew do badania. Taka tam
rutynowa kontrola jakości krwi i wszystkich jej składników. Wtedy
przysiadła się do mnie znajoma, którą poznałam właśnie w tej
przychodni lekarskiej, i z którą właściwie nic mnie nie łączy,
prócz tego, że obydwie jesteśmy z Polski. No i czasem przy każdym
tego typu spotkaniu trochę sobie pogawędzimy na różne tematy.
— O,
jak to dobrze, że panią widzę — ucieszyła się na mój widok. —
Właśnie o pani myślałam.
— To
miło z pani strony, że pani o mnie myśli — uśmiechnęłam się
wesoło.
— No
bo pani zawsze taka miła i radosna, więc pomyślałam, że może to
właśnie pani mi będzie mogła pomóc.
— Tak,
a w czym? Jeśli zdołam, to z chęcią — rzekłam.
— Bo
wie pani, mam problem z mężem.
— W
małżeństwie tak bywa — powiedziałam zgodnie z prawdą. — A co
się stało? Rozchorował się?
— A
gdzież tam! Zdrów jak ryba… Tak bardzo zdrów, że stać go było
nawet na karczemną awanturę. Właśnie wczoraj taką mi w domu
urządził.
— Ojej,
to przykre… to znaczy… chciałam powiedzieć, przykra ta
awantura, bo że zdrów, to świetnie — zająknęłam się, bo już
wyczułam, co przyjdzie mi wysłuchiwać.
— No
właśnie, a awanturę mi zrobił, bo dorwał się do mojej
korespondencji mailowej. Proszę sobie wyobrazić, że niby taki
niekumaty i na komputerze się nie zna, a otworzył całą moją
pocztę elektroniczną.
— I
coś mu się w niej nie spodobało? — udałam naiwną.
— A
tak, listy z takim jednym moim kochasiem z lat szkolnych. Bo wie
pani, ja od przeszło roku koresponduję z moim byłym chłopakiem ze
średniej szkoły… To dzięki „naszej-klasie” odnowiłam z nim
kontakt. I nie będę ukrywać, że bardzo mnie to cieszy. Bardzo
lubię Stacha. Tak ma na imię. I nie mam zamiaru przestać z nim
korespondować. Mało tego, chcę się z nim spotkać, jeszcze tego
lata. A ten mój wspaniały małżonek miał o tym nie wiedzieć. Bo
i po co? Jeszcze by go na jakieś zazdrości na stare lata wzięło i
zacząłby się nade mną pastwić... Albo co. Bo wie pani, ja tam
chcę w domu mieć spokój, ale też nie pozwolę sobą rządzić.
Chcę się ze Stachem spotkać, i się spotkam... I już!
— To może niech go pani zaprosi do was do domu? — dalej brnęłam w
naiwność.
— No
co też pani! — znajoma aż podskoczyła z wrażenia. — Mój mąż
chyba by mnie poćwiartował.
Ze
zgorszoną miną zaczęła mi opowiadać przebieg całej awantury z
mężem, by nagle szybko zmienić minę na anielską i ze szczegółami
opowiedzieć jak to bosko było kiedyś z jej Stachem, i jak też
bosko jest teraz, korespondując z nim, i jakże bosko może być z
nim w realu. Wreszcie mina jej zrzedła, zastanowiła się na moment,
i dalej nadawała:
— Nie,
o nie, to nie jest dobry pomysł, by go zapraszać do mnie do domu.
Coś innego trzeba wymyślić… Coś takiego, by i wilk był syty, i
owca cała... Ale co? No właśnie, myślałam, że mi pani poradzi.
Pani jest taka mądra i zawsze na wszystko ma dobrą radę. Proszę,
niech mi pani…
— O
nie, w takiej sprawie to ja pani niestety poradzić nie mogę —
weszłam jej w słowo i westchnęłam zupełnie już zdegustowana jej
opowieścią, a zwłaszcza prośbą. — Proszę mnie zrozumieć.
Mnie w żadnym wypadku nie wolno ingerować w sprawy małżeńskie…
i poza… Zresztą, pani sama najlepiej musi wiedzieć, czy
utrzymując kontakt z pani chłopakiem z lat młodzieńczych nie
zniszczy pani swojego małżeństwa… I czy to w ogóle warto aż
tak ryzykować, skoro już pani wie, że mężowi się to nic a nic
nie podoba? Proszę się nad tym dobrze zastanowić.
— Zaraz,
zaraz… to pani uważa, że to, że ja chcę jeszcze coś w życiu
przeżyć jest nie w porządku? — prychnęła, robiąc wielkie
oczy.
— A
nie, ja wcale tak nie uważam. Do wspaniałych przeżyć każdy ma
prawo… To oczywiste. Sęk w tym, by przeżywając te wspaniałe
chwile, nikogo przy tym nie zranić.
— I
tylko tyle ma mi pani do powiedzenia? — wycedziła z bardzo
zawiedzioną miną. — Trudno! Będę musiała sama sobie jakoś
poradzić.
— A
tak, w takiej sprawie tylko sama — odpowiedziałam, starając się
uśmiechnąć.
Cóż,
widać że dobra rada jest dla niektórych czasem nie w smak. Na
szczęście nie musiałam dłużej wysłuchiwać znajomej, bo nagle,
szczęściem dla mnie, pielęgniarka wezwała mnie do laboratorium.
No
i proszę bardzo, jak to twórcy „naszej-klasy” zmieniają
ludziom życie. Jedni ich wychwalają pod niebiosa, bo dzięki nim
odnowili stare kontakty, odnaleźli rodzinę, ba, nawet nawiązali
kontakty z rodziną o istnieniu której wcześniej pojęcia nie
mieli. A inni, niestety, przeklinają ich na czym świat stoi, bo
przyczynili się do zrujnowania ich związków małżeńskich. A
takich przypadków jest bardzo dużo. Wiele o takich czytałam. Wiele
słyszałam. Naście lat temu napisało mi się nawet satyrę w tym
temacie. Do napisania jej zainspirowała mnie wtedy opowieść mojej
przyjaciółki z Polski. Opowiedziała mi historię swojej kuzynki.
Historię, która zaczęła się podobnie jak tej mojej znajomej z
przychodni lekarskiej, a skończyła się bardzo dramatycznie. Przede
wszystkim dla niej samej. Ot i proza życia… z „naszą-klasą”
w tle.
Ofiara
Internetu
Pewnej
emerytowanej niewieście,
Życie od lat
ciągnęło się nudnie.
Każdego dnia
łaziła po mieście,
Poszukiwała
rozrywki żmudnie.
Oprócz
codziennych licznych zakupów,
Żadnej
uciechy nie znajdywała,
Mimo że z
ogłoszeniowych słupów
Wszystko, co
stało, wyczytywała.
Daremna była
taka lektura,
Wszak nic się
i tak nie wydarzało…
Przyszłość
jawiła się szarobura,
Wszystko
przeciw niej się sprzysięgało.
Ciągle
marzyła jednakże skrycie,
Aby cokolwiek
się wreszcie stało,
Co by
zmieniło jej smutne życie
I osłodziło
duszę i ciało.
Raz będąc
w sklepie, nagle usłyszała
Głośne
opowieści jakiejś kobiety,
Gdy ta jak
trajkotka komuś gadała
Skąd też do
życia czerpie podniety.
Do domu
wracała jak uskrzydlona,
Aż tyle dał
jej kobiety „wykład”.
Była
przejęta wręcz zachwycona
I zamierzała
wnet wziąć z niej przykład.
Już w
drzwiach mężowi głośno oznajmiła,
Że jeszcze
dzisiaj kupi komputer…
A była
bardzo dla niego miła,
Wszak on
planował kupić se skuter.
Męża jej
pomysł nie uszczęśliwił,
Lecz
rezygnował z kupna skutera,
Bo też z
natury był spolegliwy.
Strasznie nie
lubił, gdy żona gdera.
Gdy się
przed kompem usadowiła,
wciąż
serfowała po Internecie.
Wszak stałe
łącza też wykupiła,
Aby za darmo
bywać na świecie.
Na komputerze
się wcale nie znała,
Lecz gościa
z Vectry się popytała,
Parę
wskazówek se zapisała...
I taką to
wiedzę nieboga miała.
Wreszcie
dotarła do „naszej-klasy”.
Postanowiła
się zarejestrować.
A tam
spotkała znane ananasy
I wnet
zaczęła korespondować.
Ze swą
klasową pierwszą miłością
Utrzymywała
kontakt najczęściej.
Jakże jej
było ogromnie miło,
Że w
Internecie znalazła szczęście.
Wkrótce ich
miłość na nowo odżyła
I spotykali
się też w realu…
Ona jak
młódka z miłości szalała,
Czując się
wciąż jak na party-balu.
Niczym
panienka zaczęła się stroić.
Mocno też
schudła dla ukochanego.
Robiła
wszystko, by żądze ukoić,
Nie bacząc
wcale na zdradzanego.
Za Dulskiego
go zawsze też miała,
Co to się
niczym nie interesuje.
Przy nim
trwać jednak zamierzała,
Bo lubi jak
byt jej finansuje.
Kiedy z
kochankiem na urlop pojechała,
Ich miłosne
listy zostały w komputerze,
Wszak jak je
usunąć za nic nie wiedziała,
Nie znała
się przecież na swoim routerze.
A że
niestety w życiu tak bywa,
Ciągnąć za
ogon dwóch srok się nie da,
Jej dobra
passa się w mig urywa,
Bo po
powrocie — czekała ją bieda.
Nie taki
Dulski mąż się okazał...
Pocztę
mailową przeglądnął całą,
Po czym
wymienić zamki nakazał
I ją
zostawił — okrytą niesławą.
Poczuła się
wtedy na wskroś zdradzona,
Nieszczęśliwą
ofiarą Internetu.
No bo jak to,
dlaczego właśnie ona?!
Mąż
przecież nie umiał korzystać z netu.
Świat się
jej wywrócił do góry nogami.
Wiedziała,
że już nie uniknie płacenia
Za
przyozdobienie męża rogami
I za swą
niechęć do samokształcenia.