środa, 17 czerwca 2020

Kleszcz-potwór może dopaść każdego

Dopadł i mnie. Pierwszy raz w życiu. Pewnie dlatego nie od razu domyśliłam się, że to kleszcz. Tym bardziej że tego dnia w lesie nie byłam. Nawet w ogrodzie nie byłam. W lesie byłam z kijkami dzień wcześniej, ale po powrocie do domu, jak zwykle, wzięłam prysznic. Jakim więc cudem mogłam się domyślić, że noszę w sobie kleszcza? Żadnym. Pech! Po prostu pech. Nadzwyczaj udziwniony pech jak zawsze w moim przypadku. Jestem pewna, że moje domyślanie się nie trwałoby jednak aż tak długo, gdybym go tylko mogła zobaczyć. Niestety nie mogłam. Z prostej przyczyny. Wpił się we mnie akurat na plecach, na wysokości pasa.

Początkowo, kiedy poczułam swędzący ból, dotykałam tego miejsca, myśląc, że to jakiś duży pryszcz albo wrzód mi się zrobił. Kilkukrotnie próbowałam „go” nawet dwoma palcami na siłę wycisnąć. Że to jest kleszcz, stwierdziłam dopiero po chwili, przy pomocy dwóch lusterek. Jedno lusterko przyłożyłam do tego czegoś i popatrzyłam na jego odbicie w drugim lusterku. Wtedy natychmiast skojarzyłam co zacz i aż wrzasnęłam sama do siebie z ogromnym obrzydzeniem:

Ratunku, kleszcz!

Zrobiło mi się niedobrze. Sama myśl, że coś żywego siedzi we mnie i pije moją krew, spowodowała, że ogarnęło mnie niewypowiedziane obrzydzenie. Ale także i złość.

Jak śmiesz… ty potworze jeden! — wrzasnęłam znów, ale tym razem do kleszcza.

Najgorsze dla mnie było to, że nie mogłam go wyciągnąć… już, natychmiast, bezzwłocznie, od razu, jak najszybciej!

Czym prędzej zadzwoniłam do córki, wiedząc o tym, że ona ma specjalne kleszczyki na kleszcze. W międzyczasie, zanim córka do mnie przyjechała, zaglądnęłam do Internetu, by się czegoś więcej dowiedzieć na temat kleszczy. Oczywiście stojąc, obrzydzenie nie pozwalało mi usiąść. Doczytałam się, że najlepiej natychmiast zgłosić się do lekarza, gdyż lekarz profesjonalnie kleszcza wyciągnie i miejsce po nim od razu odpowiednio zabezpieczy. Było już po godz. 20-tej, pojechałam więc prosto do szpitala. Córka oczywiście ze mną. Kiedy lekarz zobaczył moje plecy, aż syknął, ale zaraz mnie pochwalił, że przyjechałam do szpitala, ponieważ ten „potwór”, jak się sam wyraził, zdążył we mnie już porządnie narozrabiać. No cóż, sama się do tego przyczyniłam tym wyciskaniem na siłę. Kleszcz, broniąc się przed wyciśnięciem z krwistej uczty, wpuścił we mnie więcej toksyn. No czyż nie potwór?! Brrr… obrzydliwy potwór!

Pan doktor ranę mi zdezynfekował i zabezpieczył Beta-Plastrem ze specjalną maścią. Oprócz tego zaszczepił mnie przeciw tężcowi.

Skąd kleszcz się wziął i jak się do mnie dorwał? Sama nie wiem. Podejrzewam jedynie, że może od naszego psa (w weekend był u mnie), bo akurat dwa dni wcześniej wyciągałam mu kleszcze. Trzy. Czynność tę wykonywałam, siedząc w pokoju na kanapie. Kleszcze oczywiście spaliłam. Po tym zabiegu Aramis otrzepał się, jak to pies, i pewnie wtedy jakieś luźno po nim łażące, które nie zauważyłam, poleciały na kanapę. Tak myślę, bo jednego potem na kanapie znalazłam.

Wieczorem, rozbierając się do kąpieli, zdjęłam swoje domowe spodnie i położyłam je właśnie na tej kanapie. Na drugi dzień rano znów je założyłam. Pewnie ten potwór, który mnie sieknął, był drugim kleszczem, którego na kanapie nie zauważyłam. W nocy wlazł w moje spodnie i kiedy je rano założyłam, już tam się na mnie czaił. Dokładnie przy pasku z tyłu spodni.

Czy jestem zła na Aramisa? A skąd! Takie są uroki „mania” psa. Teraz tylko przyszło mi czekać dłuuugie tygodnie i zaglądać na to miejsce przy pomocy lusterek i sprawdzać, czy rumień się tam nie robi. A także wczuwać się w siebie, czy aby grypowo się nie czuję, bo wtedy natychmiast muszę pędzić do lekarza. Wtedy czekać mnie może wielotygodniowa terapia antybiotykowa. Brrr! Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie, że ten skubaniec kleszcz nie był nosicielem boreliozy.

A jeszcze niedawno gdzieś w komentarzach chwaliłam się, że mnie jeszcze nigdy żaden kleszcz nie dziabnął, choć w lesie bywam nieustannie. No cóż, znów sprawdziła się stara maksyma: „Nigdy nie mów nigdy”.

Do tej pory nigdy (o, znów nigdy) obawy przed kleszczami nie miałam. Idąc do lasu, zawsze jestem odpowiednio ubrana. Od kilkunastu też lat szczepię się przeciw kleszczom. Wiem, że szczepienie to nie zabezpiecza przed boreliozą (na nią nie wynaleziono jeszcze skutecznej szczepionki), ale przed odkleszczowym zapaleniem opon mózgowych tak. Przynajmniej tyle mogę być spokojna.

***

Niedawno czytałam gdzieś, że jakaś pani doktor radziła kleszcza wykręcać przy wyciąganiu… Rany, co to za rada? Wręcz przeciwnie, kleszcza nie wolno wykręcać, bo w ciele może zostać jego główka, a wtedy jeszcze więcej toksycznych substancji zostanie. Kleszcza potraktować należy w ten sposób: chwycić go tuż przy skórze (najlepiej pęsetą) w całości i szybkim, zdecydowanym ruchem, pionowo do ciała — wyciągnąć. Miejsce wkłucia należy dokładnie zdezynfekować spirytusem albo wodą utlenioną. Jeżeli jednak kleszcz tkwi głęboko tak jak w moim przypadku, lepiej od razu udać się do lekarza.

Ostatnio dużo czytałam w Internecie na temat kleszczy i chorób przez nie przenoszonych, tzw. chorób odkleszczowych, i trochę się poduczyłam. Od lekarza dostałam też specjalną broszurkę na ten temat. Po tej lekturze doszłam do wniosku, że to przede wszystkim my sami powinniśmy zadbać o to, by kleszcze nie robiły nam krzywdy. Bo kleszcze były, są i będą. Takie ich prawo. My możemy się jednak przed nimi zabezpieczyć odpowiednim ubraniem i szczepieniami powtarzanymi co 3 lata. A jeśli już dojdzie do ukąszenia, to też przede wszystkim sami musimy zadbać o siebie i przez najbliższe miesiące kontrolować swój stan zdrowia. Bo jeśli dojdzie jednak do zakażenia chorobą odkleszczową i nie jest ona leczona natychmiast, może przejść w formę przewlekłą i w rezultacie przynieść bardzo niebezpieczne skutki. Choroba może zaatakować niespodziewanie, zwłaszcza przy osłabionym układzie odpornościowym.

Medycyna stosunkowo niedawno zajęła się chorobami odkleszczowymi. W Polsce na przykład zachorowania na boreliozę z Lyme zaczęto rozpoznawać dopiero pod koniec lat 80-tych XX wieku.

Choroba odkleszczowa, jeśli jej pierwsze oznaki zostaną niezauważone, przez długie lata może nie dawać żadnych objawów. Jest utajona. Zakażeni nią pacjenci często nie wyglądają na chorych, a to niestety utrudnia szybkie rozpoznanie choroby. Ale zdarza się i tak, że kiedy na chorych już nawet wyglądają, lekarze często stawiają złą diagnozę i leczą niewłaściwie.

Mój sąsiad jest dobrym tego przykładem, jakie spustoszenie w organizmie może zrobić nieleczona w porę borelioza. Obecnie ma 60 lat i dopiero niedawno lekarze stwierdzili u niego tę odkleszczową chorobę. Od paru miesięcy bardzo poważnie choruje na serce.

Trzeba pamiętać o tym, że jeśli choroba odkleszczowa leczona jest natychmiast, wtedy dochodzi do zwalczenia infekcji w 90% i choroba nie zostawia po sobie żadnych powikłań. Stąd wniosek, że warto dbać o swoje zdrowie, właśnie poprzez własną nad nim kontrolę.

***

Niestety, "mój kleszcz" okazał się być jednak nie lada potworem i zakaził mnie boreliozą. Książkowo. Bo dokładnie na dwudziesty dzień po ukąszeniu kleszcza wystąpił u mnie rumień wędrowny. 



Wylądowałam w Klinice i jestem na antybiotyku. I tak przez siedem tygodni. Na rumień mam osobny antybiotyk w maści. Po ty czasie zrobią mi ponownie badanie krwi, to się okaże, czy pozbyłam się już tej przeklętej bakterii boreliozy, czy dalej muszę być na antybiotyku.

Natychmiastowe podjęcie leczenia daję szansę na całkowite wyleczenie... I tego się trzymam!

***

Po pół roku niepewności i kolejnych badaniach w Klinice, stwierdzono, że jestem wyleczona całkowicie. Ufff...!!!



Tak wyglądał kleszcz opity krwią naszego psa Aramisa.

***

Zeszłego lata znów jakiś kleszcz wpił się we mnie i prawie w to samo miejsce, co przed laty. Rany, myślałam, że mnie coś trafi... Córki nie było, była na urlopie, syn również. Był późny wieczór, ja okularnica, to też niewiele widziałam, ale przy pomocy lusterek i pincety wyrwałam go razem ze skórą. Bólu nie czułam. Potem ranę zdezynfekowałam wodą utlenioną, czyniąc to wiele razy... Tak na wszelki wypadek. Ale gdy sobie przypomniałam, jak się czułam w trakcie antybiotykoterapii przed laty, zarażona boreliozą, to złapałam za zapalniczkę i dezynfekcję poprawiłam. Uczucie obrzydzenia było tak silne, że nawet bólu od ognia nie czułam.

Na drugi dzień rano z przerażeniem stwierdziłam, że jednak głowa czorta została w środku rany. Przy świetle dziennym wyraźnie widziałam w lusterku czarny punkt. Bez większego namysłu ogniem zdezynfekowałam igłę i zaczęłam grzebać w ranie. Niestety, krew zaczęła z niej lecieć i przysłoniła mi miejsce operacji.

Natychmiast pojechałam więc do lekarza. A ten aż się wystraszył, jak zobaczył to pobojowisko na moich plecach, Na szczęście udało mu się wyciągnąć głowę tego krwiopijcy. Ale co się nagrzebał, to jego... moje też. Bólu jednak nie czułam. Trochę później dopiero. Ale co tam, ważne, że już żadnego obcego ciała w sobie nie miałam.

Potem przez kolejne trzy tygodnie żyłam w strachu, że znów borelioza mnie czeka, ale na szczęście rana się goiła i rumień się nie pojawił.

Na wszelki wypadek jednak codziennie piłam napar z czystka (Cistus incanus), wiem o jego dobroczynnym działaniu od leśników.