czwartek, 31 grudnia 2020

Życzenia na Nowy Rok 2021


Szczęścia, zdrowia, pomyślności, 

Niech nam w sercu radość gości.

Niech marzenia się spełniają.

Niech w miłości bliscy trwają.

Niech nas zdrowie nie opuszcza.

Niech zła passa nas nie rusza...

 

Bądźmy pogodni zawsze i wszędzie.

Wierzmy w życzenia... a tak będzie.

  


Poza pojedynczymi wystrzałami sztucznych ogni (pochodzących zapewne z zeszłorocznych zapasów) spokojnie było w Noc Sylwestrową w naszym mieście. Z pewnością spokojniej było też i na całym świecie. Owszem, były zorganizowane pokazy fajerwerków, ale nie było żadnych większych wariacji z ulicznymi, gdzie popadnie odpalanymi wyrobami pirotechnicznymi wszelkiej maści. I to mnie bardzo cieszy, bo tym samym nie było niepotrzebnie wypuszczonych w luft pieniędzy, kiedy tyle ludzi umiera z głodu na świecie.

Zwierzęta też odsapnęły. Za ten spokój będą się nam odwdzięczać przez cały rok. Czym?... Nietrudno się domyślić... Zdrowia w Nowym Roku!

 


wtorek, 29 grudnia 2020

Uczmy się żyć bez agresji i nienawiści

Jak? Metoda dowolna. Ważne, by dzięki niej pozbyć się złych emocji i przeżyć coś przyjemnego. Coś, co da nam odprężenie, oderwanie od codzienności i sprawi, że endorfiny, hormony szczęścia — w żyłach miło buzować nam będą. Obniżając tym samym poziom kortyzolu, zwanego hormonem stresu i agresji.

Najlepszą metodą na zwiększenie endorfin w organizmie jest bezsprzecznie wysiłek fizyczny. Jakikolwiek ruch, który jest intensywny i trwa co najmniej pół godziny.

Dla dobra swojego i innych — warto zatem zadać sobie choć trochę trudu i popracować nad sobą w ruchu. Efekt murowany. Stres, agresja, złe samopoczucie miną jak ręką odjął.



HORMONY SZCZĘŚCIA KONTRA HORMONY STRESU I AGRESJI



No OK., dodam jeszcze, że poziom endorfin w pewnym stopniu skutecznie podnoszą również: zakochanie, seks, śmiech, czy też zjedzenie kawałka czekolady. ;)

 

Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


Szronem malowane, śniegiem przyprószone

W lesie najpiękniej o brzasku... kiedy szronem otulony jeszcze, kiedy słońce nabiera dopiero blasku, kiedy na wpół uśpione jeszcze.



Piękna pogoda jest dziś na dworze.

Trudno więc nie być w dobrym humorze.

Śniegiem prószyło przez całą noc...

Białego puchu na dworze moc.


Dziś o poranku był lekki mróz, ale słoneczko z minuty na minutę coraz piękniej operowało. Widoki były przecudne. Aż dech zapierało. To jest kotlina i często w nocy pojawiają się gęste mgły radiacyjne osadzające szadź. Wędrując po lesie, można się poczuć jak w bajce. Ba, jak w królestwie Królowej Śniegu.

Tym razem Zima Artystka postarała się szczególnie i pomalowała świat białą farbą z dodatkiem szadzi i szronu. 



Trzeba przyznać, że kiedy zima jest jednak zimą, świat jest o wiele piękniejszy... i zdrowszy. Szkoda, że tylko w niektórych miejscach można ją podziwiać. To smutne, ale za taki stan rzeczy, to my jesteśmy odpowiedzialni. To my zepsuliśmy klimat na naszej kochanej Planecie Ziemia. Czas na spamiętanie. Najwyższy czas! Nadzieja w młodych.

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


niedziela, 27 grudnia 2020

Warto dbać o higienę psychiczną

Co się odwlecze, to nie uciecze? Możliwe. Są jednak sprawy, których mimo wewnętrznych oporów czy lęków — odwlekać się nie powinno. Są też takie, których — nie ma potrzeby odwlekać. Można je załatwić od razu. Ten, kto dba o higienę psychiczną, tak właśnie postępuje... Lubi swój umysł czyścić na bieżąco i z uśmiechem żyć do przodu.



Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”

 

Do siego roku!


Życzę Wam wszystkim do siego roku,

Szczęścia, rozwagi na każdym kroku.

Wiary, nadziei, lepszej przyszłości...

Powrotu wreszcie do normalności.

 

 

A kiedy Rok Nowy stanie u progu,

Z jego nadejściem polecam Was Bogu. 

Niech Wam nie szczędzi zdrowia, pomyślności 

I całorocznej z życia radości…

  

czwartek, 24 grudnia 2020

Bożonarodzeniowa dziwaczność

Z dzieciństwa pamiętam, że w Boże Narodzenie zawsze było dużo śniegu. Cudowne to były czasy. Wszędzie było biało i mroźnie. Jak na zimę przystało. Było więc bardzo nastrojowo.

W ostatnich latach pogoda jednak durnieje z kretesem i już sama nie wie, jaka kiedy ma być. Najczęściej się zdarza, że w Boże Narodzenie śniegu ani widu, ani słychu, za to w Wielkanoc dzieciaki zajączka zamiast w trawie szukać, bardzo często szukają w śniegu.

W Wigilię było u nas 8 stopni ciepła. Pogoda jak na przedwiośniu i las wyglądał tak:

 

 

A dzisiaj, w pierwszym dniu świąt, pogoda dostała pewnie jakowegoś kuku na muniu, i to już w nocy, bo przy plusowej temperaturze sypało obfitym śniegiem całą noc i sypie nadal. Z tym, że nad ranem się ochłodziło i temperatura spadła do -1. Dzisiaj to samo miejsce wygląda już tak:

 


Śnieg się przy gruncie trochę topi, bo przez wiele dni było w miarę ciepło, ale ciągle sypie świeży… E tam, sypie, wali!, ciężki, obfity. Na drogach straszliwie śliska maź się zrobiła. Maszerując z kijkami po lesie, co rusz wpadałam w poślizg. Raz nogi mi się tak rozjechały, że odwaliłam efektownego szpagacika.

Ponoć, jak zapowiadają synoptycy, śniegiem ma sypać tylko do popołudnia. A potem, w każdy kolejny dzień, ma być plusowa temperatura i może prószyć lekki śnieżek. Z naciskiem na „może”. Tak jest i tak ma być u nas. Ale co tam pogoda. W tegoroczne święta i tak zbyt długo poza domem przybywać nie możemy. Najważniejsze, że piękny, świąteczny czas nadal trwa… i przynajmniej w domu jest nastrojowo i bardzo świątecznie.

 


Do Sylwestra zostało jeszcze pięć dni, jest więc jeszcze dużo czasu, aby się przygotować. Póki co, świętujmy dalej radośnie i niechaj nam wszystko rośnie. Byleby nie brzuchy oczywiście. Byłby to zaiste niepotrzebny balast.

Tegoroczny Sylwester też będzie bardzo dziwny. Ale co zrobić? Skubana pandemia trzyma się ciągle dobrze. Trudno. Damy radę i taki czas przeżyć... I byle do Sylwestra i Nowego Roku. Wszak wiążemy z nim bardzo duże nadzieje. Nadzieje na normalne życie. I że wreszcie będziemy mogli oddychać pełną piersią. Bez masek, bez przyłbic... bez lęku.


wtorek, 22 grudnia 2020

Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (10). Boże Narodzenie 2009


Witaj, Nastusiu kochana!

Już Cię nawet przepraszać nie będę za moje długie milczenie, bo znając Ciebie, wiem, że mnie zrozumiesz i że mi wybaczysz. Straszliwie ostatnio zajęta jestem. A dni takie krótkie się zrobiły, że nawet nie wiem, kiedy kończy się jeden dzień a zaczyna drugi. Nie lubię tego czasu i szaroburego widoku za oknem. Śnieżna zima jest lepsza, bo przynajmniej biało dookoła, przez co i przyjemniej.

No i święta już za pasem. Wybieram się na cały okres świąt na wieś do mojej Mamy. Wcześniej myślałam, że spędzę je w domu z Polą, i Mamę do siebie ściągnę, ale okazało się, że Pola ze swoimi przyjaciółmi wyjeżdża na dwa tygodnie do Tajlandii. Wróci po Nowym Roku. Postanowiłam więc spędzić święta na wsi, w domu rodzinnym... Śladami dzieciństwa. Mama jest zachwycona, bo też woli swoją wieś niż moje miasto. Kazan pewnie będzie też zachwycony. Wylata się po maminym ogromnym podwórzu co niemiara.

Aha, Nastka, a za mojego Brona, to ja Ci uszy ponaciągam. Poczekaj tylko! Jak się u mnie wreszcie kiedyś zjawisz, będziesz latać po moim królestwie jak kłapouch nr 7. Hihihi… Zobaczysz! Gadałam z Bronem na skypa i opowiadałam mu o Tobie i o tym Twoim rozpuszczaniu cudzych mężów. Uśmiał się zdrowo i powiedział, że jak tylko wróci do kraju, musisz do nas przyjechać. On osobiście wyśle Ci zaproszenie. Widzisz, jakie te chłopiska puste? Jak bardzo lubią być rozpieszczane? Będziesz miała pole do popisu. Przynajmniej w oczach Brona… No bo ja, obiecanego kłapoucha nr 7 i tak z Ciebie zrobię.

Melduję, że maluję nadal. I to z coraz to większa pasją. Tym razem podsyłam Ci portret mojego Brona z lat młodzieńczych. Odrysowałam go ze starego zdjęcia, które mi podarował wraz dedykacją w maturalnej klasie.


No jak? Fajniutki był, co nie? Nawet ten jego orli nos dodawał mu uroku. Ależ moje ślubne szczęście będzie miało niespodziankę, kiedy wróci. Jego ślubna z nagła zaskoczy go aż dwoma muzami naraz. Kulinarną i malarską.

Nastusiu kochana, będę kończyć, ale chciałabym jeszcze złożyć Ci życzenia świąteczne i noworoczne.

Ykhm… ykhm…! No to więc tak:

 

Oby Święta były dla Ciebie tak radosne,

jak radosne są ptaszki na wiosnę…

Oby prezentów pod choinką multum było,

co by Twoją radość, bardziej wzbogaciło.

A Nowy Roczek Twe marzenia niechaj spełni,

co byś się mogła czuć szczęśliwa… i spełniona w pełni.

 

Ha, ale mi wierszyk wyszedł... Tylko się nie śmiej ze mnie, bom antytalent poetycki… Ba, w całej pismaczej ogólności antytalent ze mnie. Ale życzenia moje dla Ciebie z serducha mojego wypływają, w którym Ty, zajmujesz dużo miejsca. Boś moją ukochaną Psiapsiółką przecie.

Do życzeń moich dołącza się również Urszulka. Prosiła mnie o to. Ciągle się o Ciebie dopytuje. Mówi, że bardzo by chciała Cię poznać i osobiście podziękować za lekcję życia, jakiej jej udzieliłaś w ostatnim liście. Do dziś o tym wspomina… i za każdym razem ryczy ze śmiechu, jakby jej kto pijawki do pięt przystawiał.

Pa, Kochana! Pędzę do zajęć, bo dzień wnet będzie się kończyć, a ja tyle mam jeszcze do zrobienia… Ależ zajęta jestem… Ależ ja to lubię! To, że bardzo zajęta jestem. Bo, przyznam Ci się szczerze Nastusiu, ja się ogromnie cieszę, kiedy mam dużo zajęć. Wtedy chce mi się żyć. Nie znam słowa „nuda”. O rany, chyba bym się rozchorowała, gdyby mi, co nie daj Bóg, przyszło się nudzić.

Buziam serdecznie i pozdrowionka ślę dla Ciebie i Twoich kochanych Dzieciaczków z Dzieciaczkami! Wesołych Świąt i samych wspaniałości w Nowym Roku! Przyjemnie Zajęta Maryna

***

Witam zapracowaną Psiapsiółkę!

A pewnie, że Cię rozumiem, bom sama zapracowana. I też przyznam, że być zapracowaną bardzo lubię. Nawet ostatnio wcześniej wyskakuję z łóżka, aby tylko zdążyć wszystko zrobić, co sobie w nocy przed uśnięciem zaplanuję. To moje wcześniejsze wstawanie też polubiłam. Dzień wydaje się o wiele dłuższy i taki jakiś radośniejszy. Nie na darmo stare polskie przysłowie mówi: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Kiedy dawno temu miałam zły okres w swoim życiu, że rankami z łóżka wyczołgać mi się nie chciało, czułam się potwornie. Nie miałam siły ani chęci na nic. Myślę, że takie ranne, niepotrzebne gnicie w łóżku, to pierwszy krok do popadnięcia w depresję, gdyż powstaje wtedy taki łańcuszek powiązań, a właściwie uzależnień. Długie spanie uzależnia i powoduje osłabienie organizmu, więc się śpi jeszcze dłużej. A im dłużej się śpi, tym bardziej się jest osłabionym. A jak się jest bardziej osłabionym, tym dłużej się śpi. No i błędne koło się zamyka… I ani się człek obejrzy, a deprecha już na poważnie spoziera mu w oczy. Tak że powinnyśmy być Maryniu szczęśliwe, że łóżka nasze traktujemy jedynie jako miejsce nocnego wypoczynku, a nie wielogodzinnego wylegiwania się. A tak w ogóle, to myślę, że ludziom czynu, ludziom z pasją, takie nadmierne korzystanie z łóżka rzadko się zdarza. Takim ludziom też i depresja nie grozi. Co Ty na to, Pani Doktor? Mam rację?

No pięknie Ci wychodzi to portretowanie. Dzięki za portrecik Brona. Przystojniaczek z niego był… tzn. jest… że ho, ho! Bo mniemam, iż tak mu zostało. Ty, Marynia, teraz mi przyszło na myśl… a może byś Ty tak zaczęła sobie tymi zdolnościami portretowania na jarmarkach dorabiać, co? Hihihi!... No dobra, dobra, żartuję, ale przyznam, że bardzo ładnie Ci to wychodzi. A może kiedyś byś i mnie sportretowała dla moich potomnych? Hę? Ależ byłabym Ci wdzięczna.

Miło mi, że Bron chce mnie zaprosić. Kto wie, może uda mi się z Jego zaproszenia skorzystać. Bo też marzy mi się, aby w przyszłym roku wybrać się do Polski. Jak tylko moje marzenie się ziści, zawitam u Was z pewnością. No a wtedy… ha, kłapoucha nr 7 to ja z Ciebie zrobię.

Podziękuj, proszę, Twojej sąsiadce Urszulce za życzenia. Mówisz, że moja lekcja się Jej spodobała? Hihihi…! A wcale się Jej nie dziwię, że marzy o wykopaniu szefowej. Dobrze, że choć umie śmiechem reagować na tak podłą sytuację. Bo nie ma nic gorszego, jak mieć szefa w spódnicy... Brrrr! Aż mnie potelepało na samą myśl. Całe życie jak diabeł święconej wody unikałam takiej sytuacji. No i na szczęście udało mi się. Nigdy nie miałam szefa w spódnicy… Ha, teraz nawet w spodniach nie mam.

Aha, zapomniałabym Ci się zwierzyć, że od jakiegoś czasu mam adoratora. Super nowinka, co?! Sama nie wiem, kto to jest. Wiem tylko tyle, iż jest znajomym mojej znajomej z Polski, z którą się poznałam dwa lata temu na Spotkaniu Polonusów w Berlinie i czasami do siebie pisujemy. I wyobraź Ty sobie, że ten jej znajomy, wielki biznesmen, gdzieś u niej wypatrzył moje zdjęcie, wypytał kto zacz i teraz morduje ją, aby nas ze sobą poznała. No i Basiurka, bo tak ma na imię ta moja znajoma, wystosowała do mnie liścik, w którym wyłuszczyła mi sprawę mojego wirtualnego adoratora. Uśmiałam się, bo dla mnie to komiczna sytuacja. Odpisałam więc jej, pół żartem, pół serio, że i owszem, możemy się poznać, bo w styczniu wybieram się do Berlina. Poznać się przecież zawsze można. Ale żeby jej znajomy nie robił sobie zbyt dużych nadziei, to od razu zaznaczyłam, że mam tylko jeden wymóg: — musi zadziałać chemia. Bo bez chemii ani rusz. Biznesmen musi coś sobą prezentować (prócz interesu, ma się rozumieć), bym miała ochotę z nim spędzić choć chwilkę z mojego drogocennego czasu. Hihihi! Zobaczymy, jaki będzie ciąg dalszy, i co z niego wyniknie. Zamelduję Ci z pewnością.

Wielgachne dzięki również i Tobie Maryniu za piękne życzenia. No co chcesz? Fajne życzonka Ci wyszły. Aż się wzruszyłam. W drodze rewanżu, powinnam Ci malowane życzenia przesłać. Niestety, takowych nie prześlę, bo do malowania za czorta talentu nie mam. Moje wnuczki lepiej ode mnie malują. O, spójrz! Podsyłam Ci szopkę własnoręcznie namalowaną i sklejaną przez moją 6-cio letnią wnuczkę.

Prawda, że ma talent? Ale to z pewnością nie po mnie, a po swojej mamie, a mojej córce. A teraz moje dla Ciebie życzenia. Ślę Ci je wraz ze stroikiem mojego stołu przedwigilijnego:

 


Życzę Ci Maryniu dużo miłości,

Niechaj w Twym sercu nieustannie gości...

Nie tylko w czasie Świąt i Nowego Roku,

Ale zawsze i wszędzie, na każdym kroku

 

Bądź szczęśliwa, Przyjaciółko kochana!

Tryskaj energią od samego rana.

Promieniuj radością na wszystkich dookoła,

Zadziwiaj talentami i… pisz epistoła.



Z utęsknieniem czekam na każdy Twój liścik. Pozdrawiam cieplutko! Zaniedbana epistolarnie Nastka

2009




Życzenia na bożonarodzeniowy czas pod znakiem pandemii

  

Spokojnych więc Świąt w gronie rodzinnym

W tym czasie jakże zupełnie innym...

Wiele prezentów ręcznie robionych

Lub rzutem na taśmę w sklepie kupionych.

Smacznego opłatka, miłego łamania,

W szczerej radości kolędowania.


Mam jeszcze jedno, najważniejsze życzenie:

By pandemia znikła... poszła w zapomnienie.





A tak całkiem już na poważnie:

Wszystkim Znajomym życzę spokojnych Świąt Bożego Narodzenia i wiele miłych wrażeń. Bądźcie szczęśliwi i zdrowi. Nie dajcie się żadnej zarazie. Ani tej pandemicznej, ani tej politycznej. Wiosna będzie nasza. Pod każdym względem. Wreszcie odetchniemy pełną piersią.
Trzymajcie się mocno. Przyklejcie na twarz uśmiech... i byle do wiosny! :) 



Wesołych świąt!

Merry Christmas! Frohe Weihnachten! Joyeux Noël! Καλά Χριστούγεννα! Buon Natale! Linksmų Kalėdų! С Рождеством! Veselé Vánoce!


niedziela, 20 grudnia 2020

Popłoch ma swój urok... i jeszcze coś

Jest bardzo urokliwą i ciekawą rośliną, ale także jadalną i leczniczą. Ma dobroczynne działanie w szerokim zakresie i wiele zastosowań.

Nie bez kozery też jest ukochaną rośliną Szkotów i godłem kraju. Legenda głosi, że w X wieku to właśnie popłoch uratował szkockiego króla Malcolma przed duńskimi wojskami. Duńczycy zakradli się nocą pod mury zamku Stirling i postanowili przeprawić się przez fosę. Zdjęli buty i ruszyli... I co się stało? Ano stało się to, że nagle zaczęli głośno krzyczeć i tym samym postawili załogę zamku na nogi. Okazało się bowiem, że fosa wcale nie była wypełniona wodą lecz porosła popłochem... Stąd też pewnie ukuto to znane nam powiedzenie: „uciekali w popłochu”.

Popłoch pochodzi z obszaru śródziemnomorskiego. Z czasem się jednak rozprzestrzenił i występuje obecnie poza Antarktydą na wszystkich kontynentach i na wielu wyspach, gdzie dla niektórych jest uciążliwym chwastem, a dla innych rośliną ozdobną, leczniczą i jadalną.

O popłochu przypomniałam sobie, będąc niedawno w aptece. Miałam tam okazję przysłuchiwać się rozmowie farmaceutki z klientką, starszą panią, a mowa była właśnie o wspomagającym działaniu wyciągu z korzeni i ziela tej rośliny w przypadku niewydolności krążenia wieńcowego serca i w stanach zapalnych mięśnia sercowego. A także o kąpielach z dodatkiem odwaru z niej sporządzonego, które mają działanie pobudzające i są pomocne w leczeniu wielu chorób skórnych.

Nigdy jeszcze nie miałam potrzeby używania popłochu, i niech tak pozostanie. Ale bardzo lubię go fotografować. Jest bardzo wdzięcznym obiektem. Ma w sobie wiele piękna i jeszcze więcej tajemniczości.



Gdy płonie niebo. Rzadkie zjawisko o świcie

Dzisiejszy poranek, w pierwszym dniu zimy, wyglądał u nas niezwykle malowniczo i trochę nawet złowieszczo. O godzinie 7:00 miałam okazję podziwiać przez okno spektakularne zjawisko na niebie. I jak to najczęściej bywa, krótkie i ulotne. W obawie, że to piękno wnet zniknie, natychmiast chwyciłam za komórkę i je uwieczniłam. Żałuję, że nie zrobiłam tego aparatem fotograficznym i że nie byłam w tym czasie na dworze. Trudno, może się jeszcze taka okazja kiedyś nadarzy.

 

 

Jesteśmy przyzwyczajeni do płomiennego zachodu Słońca. Wielu z nas pewnie nieraz je podziwiało. Natomiast podziwianiem jego ognistego wschodu, chyba niewielu może się pochwalić. Raz, że bardzo rzadko występuje, a dwa, że o wczesnej porze.

Skąd to płonące niebo o wschodzie Słońca? Ano stąd, że Matka Natura, malując, chce nas zachwycić swoimi pięknymi obrazami. A tak na poważnie, to wynika ono z dużej wilgotności i dużej ilości pyłów zawieszonych w powietrzu. W połączeniu tworzą one grubą warstwę atmosfery, przez którą przebijają jedynie czerwone fale światła. Niby proste... a jakie spektakularne.

Ponoć zjawisko to zwiastuje gwałtowne załamanie pogody. Wzrost zachmurzenia, silne wiatry i opady. Żeby się o tym przekonać, czy tak rzeczywiście jest, sprawdziłam w Internecie prognozę pogody na najbliższe dni. No niestety, mają być porywiste wiatry, opady deszczu i śniegu. Trudno... Podziwianie dzisiejszego bajecznie pięknego nieba będzie dla mnie rekompensatą.


Z cyklu: „A niebo nad nami”


piątek, 18 grudnia 2020

W grudniu też możliwe

Rowerowanie mam na myśli. Nie po raz pierwszy urządziłam sobie wycieczkę rowerową w grudniu, bo też w ostatnich latach zima rzadko u nas gości. Jeśli więc pogoda sprzyja — trzeba ją wykorzystywać.

U nas po dwutygodniowej zimie, mroźnej i bardzo śnieżnej, znów wróciła jesień. Nie ma żadnych opadów. Śnieg się stopił niemalże wszędzie i w ciągu dnia jest plusowa temperatura.

Dzisiaj z rana było jednak dość zimno, szron zdobił las, a ja trochę przeziębiona… Ale co tam, skoro już wcześniej zaplanowałam sobie pojeździć, to pojeździć musiałam. Niedużo jednak, bo tylko 25 kilometrów po lasach i łąkach. Po godzinie po szronie nie było już nawet śladu.

Zimno mi nie było w ogóle. Wręcz przeciwnie. Ubrana byłam odpowiednio. Wprawdzie wyglądałam jak kosmita i napotkane zwierzęta patrzyły na mnie zszokowane, ale kiedy do nich przemówiłam, przestały zwracać na mnie uwagę... Cóż jednak znaczy wygląd? Najważniejsze, że mi się fajnie jeździło. Do domu wróciłam spocona i… zdrowa. Serio! Przeziębienie minęło jak ręką odjął. I jak tu nie kochać roweru?



Rower to mój dobry druh...

Dzięki niemu jestem zdrów,
Dzięki niemu zwiedzam świat,
Dzięki niemu jestem rad.

Kiedy tylko znajdę czas,

Hop na rower... no i gaz!
Pedałuję co sił w nogach,
Rower chyżo gna po drogach...


czwartek, 17 grudnia 2020

Kwiaty w wyśnionych kolorach

Kwiaty są piękne z natury, czasem jednak warto na ich piękno nieco wpłynąć... Na jawie albo we śnie. Wszystko jedno. Chodzi o to, by zachwyciły swoją niezwykłością jeszcze bardziej i jeszcze większą radość sprawiły. Kwiaty z mojego snu takie dla mnie są.

 


Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


środa, 16 grudnia 2020

Świeć nam, nasza życiodajna gwiazdo

Słońce, bo o nim mowa, jest największą gwiazdą w naszym układzie. Podobno ma 4.600.000.000 lat i jest 1.000.000 razy większe od naszej kochanej planety. Wisi sobie na niebie w odległości 150.000.000 km od Ziemi, która, jak się okazało dzięki Kopernikowi, krąży wokół niego, a nie na odwrót.

Słońce fascynuje mnie od dziecka. I to nie tylko dlatego, że jest źródłem energii niezbędnej do życia wszelkich organizmów na Ziemi i największym, a zarazem najjaśniejszym obiektem na niebie, ale przede wszystkim dlatego, że jest najbliższą Ziemi gwiazdą. Gwiazdą, dzięki której mamy nowy, jasny… piękny dzień. Lubię je fotografować, a także patrzeć w jego blask. I czynię to często.

Trwaj tylko w słońcu, bo nic pięknego nie rośnie w ciemności” — cyt. Friedricha von Schiller — to moje motto na każdy nowo rozpoczynający się dzień. I nieważne, że czasami to nasze kochane słoneczko przykrywa gruba warstwa ołowianych chmurzysk… Wystarczy mi świadomość, że ono gdzieś tam jest. Jak co dzień.

Kiedyś, przed laty, w magazynie „Moje Zdrowie” przeczytałam, że aby poprawić kondycję wzroku, starożytna medycyna chińska zalecała przez pięć sekund patrzeć prosto w słońce. Od tej pory często patrzę. Wytrzymuję bez problemu. Wprawdzie wtedy zaczynają mi z oczu płynąć łzy, ale kiedy je wytrę, zauważam, że widzę lepiej. Ostrzej. Pewnie to zasługa nie tylko słońca, ale też i łez, które skutecznie oczyszczają oczy.

Od prawie trzydziestu lat jestem okularnicą. Niestety. Pewnie to moje czytanie w dzieciństwie — z latarką pod kołdrą — daje znać o sobie. Z opóźnionym zapłonem skutkuje w dorosłym wieku. Tak myślę, bo skoro w mojej rodzinie nikt nie nosi okularów, tylko ja, to jakie może być inne wytłumaczenie? Nawet moja 94-letnia Matka do dziś czyta bez okularów. Moje starsze siostry również. Tylko ja muszę te wstrętne okulary na nos zakładać. Do dziś dnia nie mogę się do nich przyzwyczaić. I pewnie nigdy ich nie polubię. Bo też często mam je zaparowane. Przy mojej żywotności nie może być inaczej. A szkła kontaktowe nie dla mnie. Już próbowałam. Na szczęście, od kiedy patrzę w słońce, przynajmniej wzrok przestał mi się pogarszać. Słabowidztwo stanęło w miejscu. Dobre i to! 


***

O słoneczku mam też ulubioną piosenkę z dzieciństwa. Śpiewałam ją później z moimi dziećmi na naszych niezapomnianych wędrówkach po łąkach i lasach, górach i dolinach, brzegiem rzek i potoków, jezior i mórz. A muszę przyznać, że wędrowaliśmy często, bo bardzo to lubiliśmy. Teraz, z moimi wnuczkami, aż takich odległości razem może i nie pokonujemy, ale ciągle z wielką przyjemnością wędrujemy. I piosenkę tę (mimo że są coraz starsze) odśpiewujemy zawsze jako pierwszą. Bo jest bardzo fajna i radosna... i każdemu z nas przypomina dzieciństwo:

 

 
Słoneczko późno dzisiaj wstało  
I w takim bardzo złym humorze,  
I świecić też mu się nie chciało,  
Bo mówi, że zimno na dworze.

Lecz gdy piosenkę usłyszało,
To się tak bardzo ucieszyło,
Zza wielkiej chmury zaraz wyszło
I nam radośnie zaświeciło.

Słoneczko nasze, rozchmurz buzie,
Bo nie do twarzy ci w tej chmurze,
Słoneczko nasze, rozchmurz się,
Maszerować z tobą będzie lżej!


Z cyklu: „A niebo nad nami”


Rozluźnij się i popatrz na życie z przymrużeniem oka

Dla higieny psychicznej czasem warto popatrzeć na życie z przymrużeniem oka. Ludzie z poczuciem humoru potrafią to doskonale. W każdej sytuacji udaje im się dostrzec coś ciekawego, zabawnego, dzięki czemu wprowadzają siebie w dobry nastrój. Czy innych także? A to zależy... Od tego, z kim mają do czynienia. Gbury nie mają poczucia humoru.

 


Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


poniedziałek, 14 grudnia 2020

Rekreacja to samo zdrowie... W każdym wieku

Brzmi to jak oklepany slogan, ale to czysta prawda. Ludzie, którzy lubią ruch na świeżym powietrzu są zdrowsi i bardziej pozytywnie nastawieni do życia, do codziennych wyzwań.

Rekreacja (w różnych formach) zdobywa coraz większą popularność nie tylko wśród młodych ludzi, ale i starszych. I bardzo dobrze! Bo też wpływa ona na podniesienie jakości życia. Praktykowanie systematycznej aktywności ruchowej jest absolutnym niezbędnikiem utrzymania dobrej formy.

Sama jestem fanką aktywności ruchowej (zawsze byłam) i z całą stanowczością mogę powiedzieć, że dzięki niej, jak do tej pory, bardzo dobrze funkcjonuję. Żadne poważne choroby mnie nie dotykają, mimo że jestem już w „głębokim wieku średnim”, że się tak wyrażę. ;) Przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu biegam po lesie. Lubię też pływanie, a jeszcze bardziej jazdę na rowerze. Gdy nie mam okazji pojeździć po dworze, pedałuję na rowerku stacjonarnym. Nie rezygnuję też z gier sportowych, jeśli się taka okazja nadarzy. Bardzo lubię grać w badmintona, albo pokopać w piłkę z wnukami. Moją pasją są wędrówki górskie, piesze i rowerowe.

Lubię też obserwować ludzi uprawiających ruch na świeżym powietrzu. Nie tylko młodych, starszych również. A w lesie taką okazję mam często. Bez względu na porę roku.


Myślę, że każdy z nas powinien wybrać sobie odpowiednią według własnych możliwości formę ruchu i po prostu się ruszać… ku zdrowotności a także ku przyjemności. Oczywiście jeśli nie ma szczególnych przeciwwskazań lekarskich. A ten, kto już naprawdę ruszać się nie lubi — dla utrzymania zdrowia — powinien przynajmniej na spacery regularnie chodzić.

 

Tak, ruch na świeżym powietrzu to samo zdrowie! Każdy kto uprawia jakąś dziedzinę sportu lub podejmuje inne formy aktywności rekreacyjnej doskonale wie, o czym mowa.

Warto, abyśmy my, ludzie kochający aktywność fizyczną, byli ambasadorami tej jakże wartościowej idei i promowali ją — jak się tylko da i gdzie się da.

Mój wierszyk to też jakaś tam forma promocji:

 

Bieg po zdrowie

  

Biegam po lesie, po leśnych dróżkach kołuję...

Coraz szybciej i szybciej, choć tchu mi brakuje.

Uparcie i wytrwale pokonuję słabości

I czuję nagle — jak wiosna się w sercu mości.

 

Dziwne uczucie, wszak daleko do wiosny,

Jednak w sercu jej ślad odczuwam radosny.

Poprawia mi się nastrój i samopoczucie,

Pogoda ducha powraca, a nawet i... chucie.


Z wiosenką w serduchu powracam do domu...

Czuję zmęczenie lecz nie zrzędzę nikomu.

Wszak warto było się tak zdrowo pomęczyć,

By spostrzec jak Natura umie się wdzięczyć.


Dość kontakt mieć z jej łonem, jak tylko się da,

Wtedy zawsze będzie przyjemna pogoda.

Czy wiosna, czy zima, czy słońce, czy plucha,

Uśmiechnięci będziemy — od ucha do ucha.



Pogoda pod zdechłym Azorkiem?

 

 A niby co to ma znaczyć?! Kto to w ogóle wymyślił?... 

Powinien te brednie raz na zawsze odszczekać!

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


piątek, 11 grudnia 2020

13 grudnia 1981 roku też była niedziela

 

Dzieciaki zmartwione

Bardzo wtedy były...

Teleranek im zabrały

Jakieś ciemne siły!


Kiedy już podrosły,

O szoku zapomniały,

Ale stan wojenny

Stale pamiętały.

 



13 grudnia 1998 roku też była niedziela. Będąc w tym czasie na odwiedzinach w Polsce, córce się przypomniało, że w niedzielę 13 grudnia 1981 roku — za przyczyną takiego jednego smutnego pana z orzełkiem na bakier — Teleranka z braciszkiem oglądnąć nie mogli... Stąd ten jej kolaż — na pamiątkę.

Ja wówczas byłam na odwiedzinach u wujka (redaktor paryskiej „Kultury”) w Monachium. Opisałam tę historię we wspomnieniu pt. ”Przeklęta data 13 grudnia 1981 roku”.


Listy przyjaciółek, Maryni i Nastki (3). Pół żartem, pół serio


Witam, Nastuś!

No pewnie, bierz, ile tylko dusza zapragnie. Przecież promyczków nie będę Ci żałowała. Starczy dla nas obu. A wiesz, muszę Ci się pochwalić, że to napromieniowanie odgórne, jak to określiłaś, chyba zaczyna już działać, bom jakoś mądrzejsza i zaradniejsza się stała... Hihihi! Serio! Ja mam wręcz wrażenie, że to jakaś muza mnie tam pod tą śliwą natchnęła. Mówię Ci. A mówię Ci o tym nie bez powodu… No, że się chwalę to inna rzecz, ale jest też i namacalny powód tegoż. Otóż wyobraź sobie, że kiedy tylko ze wsi wróciłam do domu, napadła na mnie moja upierdliwa sąsiadka. Wiesz, ta co mi zawsze swojego kota podrzuca pod opiekę, kiedy wybywa gdzieś z domu. A upierdliwa jest nie tylko ze względu na kota, ale ze wszystkim. Zwłaszcza z jej nagminnym wpadaniem do mnie bez względu na porę. Bo kota jej to ja nawet lubię, ale ją samą ciężko mi nieraz strawić. Przede wszystko za to jej ohydne plotkarstwo.

No więc kiedy ona na mnie napadła, to musiałam wszystkiego wysłuchać, co miała mi do zameldowania. A meldowała mi już od progu, że mam szczęście że dopiero dzisiaj wróciłam, gdyż dnia poprzedniego cała nasza ulica tak śmierdziała, że wytrzymać nie było można. To żem się wystraszyła i pytam, co się stało, a ona mi na to, że sąsiadka z przeciwka piekła indyka na wieczorne przyjęcie urodzinowe swojego męża i w międzyczasie pojechała autem do sklepu po jakieś brakujące produkty. A tam tak się zagadała z jakąś swoją znajomą, że o wsadzie piekarnika zapomniała. Kiedy wróciła do domu straż pożarna stała już pod jej domem, a dym i smród niemożebny, wydobywający się z okien jej kuchni, hulał z wiatrem po całej ulicy. I że imprezę urodzinową odwołać musiała, bo dom nie nadawał się na przyjęcie gości.

Opowiadając mi to wszystko jednym tchem, nachichrała się co niemiara. A już najbardziej, kiedy opowiadała o awanturze jaką zrobił rzeczonej sąsiadce jej mąż po powrocie z pracy. Bo nie dość, że indyka szlag trafił, to jeszcze i wszystkie inne potrawy oraz ciasta wcześniej przez nią przygotowane i upieczone. Szybko zmieniła jednak minę na oburzoną, kiedy zaczęła mówić o tym, jak owa sąsiadka przyszła prosić ją o pomoc w ugotowaniu bigosu na przyjęcie urodzinowe jej męża, które siłą rzeczy przesunąć musiała na dzień następny.

Mówię Ci, nasłuchałam się tej upierdliwej i nieużytej sąsiadki aż mi uszy spuchły. Jej trzaskania dziobem puentować Ci chyba nie muszę. Dość powiedzieć, że pomocy oczywiście odmówiła. Ba, nawtykała jeszcze tej biedulce, że powinna pilnować domu a nie plotkować na mieście. Że teraz sama musi sobie poradzić, bo to jest kara za jej brak odpowiedzialności… I takie tam różne niemiłe słowa, niewarte powtórzenia.

Po wysłuchania tego wszystkiego, myślałam, że mnie coś trafi… i wtedy, z nagła, poczułam jakieś natchnienie. Pewnie to ta muza spod śliwy akurat w tym momencie dała znać o sobie… Bo wyobraź sobie, że ni stąd, ni zowąd, postanowiłam, że sama ugotuję bigos dla sąsiadki z przeciwka. A przecież wiesz, jak ja nie znoszę gotowania. I co tu dużo gadać, nie umiem dobrze gotować. Co więc mogło na mnie tak nagle wpłynąć, jak nie muza? Muza kulinarna jak nic! Ha, Nastulko, i bigosik wyszedł mi, że palce lizać! Po prostu poezja smaku. A musisz wiedzieć, że ugotowałam go z samych świeżutkich produktów, które od Mamuśki przywiozłam. Moja sąsiadka z przeciwka była zachwycona, i aż łezkę uroniła, kiedy jej ten oto ogromny garnek bigosiku przytachałam. 

 

Nie znałyśmy się do tej pory zbytnio, gdyż ona dopiero od paru miesięcy mieszka na naszej ulicy. Odniosłam jednak wrażenie, że to bardzo miła osóbka. Posiedziałyśmy na tarasie i przy kawce oraz jej świeżo upieczonym makowcu pogadałyśmy trochę. Pewnie już nieraz będziemy się spotykać. I to mnie bardzo cieszy. No bo wiesz, od kiedy mój mąż wybył z domu, smętnie mi nieraz samej. Zwłaszcza wieczorami po pracy. Aż żałuję, że ze wsi nie przywiozłam sobie jakiegoś kotka. Przynajmniej by mi trochę kolana ogrzał i czasem do ucha pomruczał.

Aha, jeszcze jedno… Tak bardzo mi się na wsi bujanie w obłokach spodobało, że postanowiłam jak najczęściej takowemu bujaniu się oddawać. Bo przecież też mam gdzie. Balkonik ci u mnie nie od parady. Jest duży i przestronny. Siedzę więc sobie wieczorami, i wpatrując się w niebo, marzę sobie… i marzę. Ależ to dobrze robi. A rankiem, zanim otworzę swój gabinet, z filiżanką kawy w ręce spacerują sobie dookoła domu. Natura jest cudowna. Szkoda, że nie mam ogrodu z prawdziwego zdarzenia… Ale ten mój skwerek też mi dużo daje. I pomyśleć, że nigdy dotąd nie odczuwałam potrzeby bycia bliżej natury. To ta muza... Mówię Ci, Nastulko!

Jutro pobiegnę do sklepu, by sobie na chłodniejsze dni kupić jeszcze coś, na czym będę mogła swoje rozmarzone wieczorne spojrzenie zawiesić… A może i życzenia nawet wypowiadać. Bo też mam ci ich ostatnio… ojojoj... bardzo dużo.

Pozdrawiam i ślę rozmarzone buziaczki, Maryna

 

***

Wspaniała jesteś, Maryniu moja!

Bóg zapłać za Twoje dobre serducho. Uszczknęłam sobie ździebełko tego promyczka. Tyle, żeby mnie nieco opromieniował a nie napromieniował. Wszak napromieniowanie szkodliwe. Do choroby popromiennej doprowadza. A ja po Czarnobylu w kwestii promieniowania uważająca bardzo jestem… Hihihi! Zaraziłam się od tubylców. Oni aż do przesady są... No, to uważanie mam na myśli.

A jeśli chodzi o tę muzę, która Cię pod śliwą dopadła, to bardzo dobrze, że kulinarna ona, a nie pismacza na ten przykład. Kulinarna przeżyć pozwala. Z pismaczą tak dobrze nie jest. Z pismaczenia niewielu udaje się przeżyć. A bigosik rzeczywiście pierwszy sort stworzyłaś. Istne dzieło sztuki. Nie dziwota, ta Twoja nieużyta sąsiadka z mózgu Ci taki bigos zrobiła, że albo się wściec… albo stworzyć konkretny, jadalny. A tak swoją drogą, co za okropny babsztyl z tej Twojej sąsiadki. A wypnij się na nią. Tak odpowiednio, żeby Ci spokój dała.

Co do bujania w obłokach, to cieszę się, że podzielasz moje zdanie. No bo jakby nie patrzeć, bujanie jest przyjemniejsze niż ślęczenie nad rozwiązywaniem zawiłości przyziemnych. Z naturą ja także mocno związana. Prawie codziennie biegam po lesie, aby do żadnych poluzowań nie dopuścić. Tych w przywiązaniu do natury oczywiście. Niech natura wie, żem jej oddaną wielbicielką.

Jeśli zaś chodzi o zwierzaki, to teraz nie mam żadnych. A wiedzieć musisz, że ja to raczej taka psia osobowość, że się tak wyrażę. Stawiam psy ponad koty, bo też mierzi mnie egoizm, a koty to takie egoistyczne stworzenia bardziej. W sąsiedztwie u mnie kotów od groma i ciut ciut… I wyobraź Ty sobie, włażą mi przez ogród do domu. Raz, kiedy w kuchni robiłam sobie coś do zjedzenia, wlazło mi takie czarne kocisko do domu i na moim osobistym łóżeczku strzeliło sobie drzemkę. Ależ mnie to ruszyło, jak go na tym niecnym uczynku przyłapałam. Do żywego! No bo jak to tak, obcy, nieproszony, i akurat na mojej oazie spokoju, na miejscu moich marzeń sennych? Bezczelny! Nie, nie, kot nie dla mnie. Pies to mądre stworzenie, dla człowieka żyje, jest mu oddany. Najbardziej ze wszystkich zwierząt. Ale takiego konkretnego psa mam na myśli, żadnego tam mopsika czy chihuahua.

Mój ostatni pies to był Dog Arlekin. Biedulka umarł na zawał serca. Był moim najukochańszym psem, osobistym bodyguard`em. Po takiej stracie innego nie chcę. Jeszcze nie. No popatrz sama, czy nie kochany… był?

Sam nie lubił wody, ale kiedy ja byłam w wodzie, wytrwale stał na brzegu i oka ze mnie nie spuszczał. A kiedy tylko bez materaca a wpław pływałam, to ujadał jak szalony. I to tak długo, aż wróciłam i zabrałam ze sobą materac. No czy nie wspaniały z niego bodyguard… był?

Nie piszesz, co też takiego na chłodniejsze dni kupić zamierzasz, ale ja metodą dedukcji doszłam do tego, co. Dobra jestem w tej materii. Sie wie! No i wydedukowałam, iż zapewne o złotą rybkę Ci się rozchodziło. A wiesz, że to chyba niegłupi pomysł. Może i ja sobie taką kupię? Wszak też mam takie jedno życzonko. Ale opowiem Ci o nim kiedy indziej, bo go muszę najpierw sama dokładnie przetrawić.

No to bywaj, Maryńka. Pozdrawiam bardzo cieplutko, Nastka

(2009)

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”

 

środa, 9 grudnia 2020

Moc zaklęta w słojach... Użyteczność drzew

 

Sama nie wiem, skąd się to wzięło,

Że mnie na takie fotki natchnęło...

Pstrykało mi się całkiem snadnie,

Jednak pstrykałam — co popadnie.


Kiedy do domu z lasu wróciłam

i do kompa aparat podłączyłam...

Aż mnie zatkało, przyznaję szczerze.

Czy to przypadek? Jakoś nie wierzę!


Długo się jeszcze bardzo dziwiłam,

Że tylko dzieła z drzew uwieczniłam.

Pewnie to musi coś jednak znaczyć...

Swą użyteczność chcą tak zaznaczyć?


***

Jaka jest użyteczność drzew? Każdy wie, ogromna. Zdjęcia z mojej wędrówki (m.in.) też o tym świadczą. A to tylko malutki ułamek ich użyteczności.

Chodząc po lesie, miałam wiele spraw do przemyślenia. A dumając nad nimi, robiłam zdjęcia, nie do końca wiedząc, co fotografuję. Bo też od kiedy ekranik mojej cyfrówki eksplodował, nic na nim nie widzę. Chociaż nie, widzę, grubą krechę i coś w rodzaju obrazka przedstawiającego dwie czarne róże. Tylko to i nic więcej. Od tamtej też pory zdjęcia robię na wyczucie.

Eksplozja ekranika jest pewnie konsekwencją mojego zbyt częstego fotografowania słońca. Widocznie aparat w końcu nie wytrzymał tak potężnej energii. Ale że go bardzo lubię (niespodzianki również) na wypady do lasu zawsze go zabieram i pstrykam fotki intuicyjnie. Potem zaś w domu, z wielkim podnieceniem, oglądam na monitorze komputera, co też za obrazki udało mi się utrwalić. No i dzisiaj akurat utrwaliłam tylko te związane z drzewami. A właściwie z rzeczami z nich powstałymi. Dziwne? Może... Ale nie do końca. Wszak są na nich konkretne i bardzo użyteczne dzieła z drzew:

* Chatka w środku lasu, w której cały rok na okrągło spotyka się młodzież ewangelicka.

* Ambona na skraju polany, nie tylko dla myśliwych, bo nieraz i ja na niej siedzę.

* Szałas dla leśników, gdzie zimą przechowywana jest także karma dla zwierząt.

* Tablica informacyjna na parkingu pod lasem.

* Korytko na wodę źródlaną. Źródlanka pyszna, próbowałam.

 


* Krzyż na szczycie Oksenberg (góra Wołowa 909 m.n.p.m.).

* Ławeczka na szczycie góry, na której czasem przysiadam.

* Palety... A co, je też drzewa nam przecież dają. Pamiętam, że chciałam zrobić fotkę siedzącej na drzewie wiewiórce, a tylko palety mi się uchwyciło.

* Drzwi wyjściowe do ogrodu. Też są drewniane, znaczy ich futryny. Schodki nie inaczej.

 


* Zdjęcie z wnuczkami sprzed paru lat jest też ciekawe. Przedstawia nie tylko wiele użytecznych dzieł z drzewa w czasie świętowania, ale przede wszystkim pokazuje, że ktoś przez okno (o drewnianych futrynach oczywiście) zaglądał do pokoju, czego wcześniej nikt z nas nie zauważył. Dopiero oglądając zdjęcia (na ekranie komputera), spostrzegliśmy dwie pary świetlistych oczu. Jestem pewna, że należały do leśnych ludków.

Śmieszne? Może i tak, ale ja już tak mam, że nawet w najzwyklejszych rzeczach jakieś niezwykłości widzę. No cóż, w końcu, ku mojemu szczęściu, udało mi się zachować w sobie dziecko.

***

Wszyscy mamy tylko jedno życie... By czuć się w nim szczęśliwym, lepiej przeżyć je radośnie, aniżeli w smutku, albo, co gorsza, w nienawiści.


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"