środa, 2 grudnia 2020

Ptactwo czeka na braci większych

W ogromnej podmiejskiej zagrodzie na szczycie tutejszej góry skrzydlate piękno lotów i nielotów można podziwiać każdego dnia. Jest ich mnóstwo. Lubię tam być. Między tymi zwierzakami czuję się jak za dawnych lat u cioci na wsi.

Niedawno znów tam byłam. Kiedy tylko wjechałam rowerem do zagrody, wśród pierzastych zrobiło się wielkie poruszenie. Każde od razu się mną zainteresowało i podchodziło do mnie jak najbliżej tylko się dało.


Emu, nazywany zwyczajnym, nie był znów taki zwyczajny. Był jakiś taki podekscytowany, ruchliwy, że nie mogłam mu nawet zdjęcia spokojnie zrobić. Za każdym razem, co się tylko nastawiłam do pstryknięcia, chciał dziobnąć aparat. A robił to z bardzo dużym impetem — z wyrzutu swojej długiej szyi. W końcu, po któryś tam już z moich uników, udało mu się i z całej siły dziobnął obiektyw. Ślad jego ataku pozostanie na nim już na zawsze. Musiałam bardzo uważać, aby mi aparatu całkiem nie zniszczył. Albo nawet nie porwał. Strasznie był szybki. A ta jego mała główka kręciła mu się na wszystkie strony niczym peryskop. Drugi zaś emu jaja chyba wysiadywał, bo w ogóle się z miejsca nie ruszał i nie reagował na moje nawoływania. Tylko mnie czujnie obserwował.

 

 

Kur i kurek w zagrodzie jest mnóstwo. Chodzą sobie wszędzie. I w ogóle się ludzi nie boją. Jeden kogut chodził za mną krok w krok. Coś ode mnie chciał? A może za stróża zagrody  robił tylko?

Jedynie gęsi były jakoś mniej towarzyskie. Podchodziły do mnie na krótko i zaraz odchodziły dostojnym krokiem.

Podobnie zachowywał się czarny indor i co rusz odwracał się do mnie tyłem. A tak bardzo chciałam sfotografować jego piękne czerwone korale. I nie udało się.

 


Wszystkie ptaki żyją ze sobą w dobrej komitywie. W wielu miejscach można było spotkać ich mieszane towarzystwo, które miało sobie dużo do wygęgania, wykwakania, wykokania.

Niektóre gąski były chyba świeżo po "skubaniu", bo im jakoś tak skrzydła opadły. Ale było widać, że nie wiele sobie z tego robiły.

Gołębi w zagrodzie też jest mnóstwo. Co rusz jakiś podfruwał do mnie i bacznie mnie obserwował, gruchając cichutko.

Zainteresowanie ptactwa moim rowerem było duże. Czasami musiałam całe to towarzystwo wręcz od roweru odpędzać. Ich szczególne zainteresowanie oponami stawało się momentami niebezpieczne. Dla mojego roweru oczywiście. Ale w sumie dla mnie też. No bo jak bym do domu wróciła? 

 


Bliski kontakt z naszymi braćmi mniejszymi daje dużo radości i odprężenia od trosk dnia codziennego. Kto nie wierzy, niech spróbuje choć na chwilę pobyć w ich towarzystwie (gdziekolwiek tylko one są), sam się wtedy przekona, że to szczera prawda.


Z cyklu: Zoologia stosowana”