środa, 16 grudnia 2020

Świeć nam, nasza życiodajna gwiazdo

Słońce, bo o nim mowa, jest największą gwiazdą w naszym układzie. Podobno ma 4.600.000.000 lat i jest 1.000.000 razy większe od naszej kochanej planety. Wisi sobie na niebie w odległości 150.000.000 km od Ziemi, która, jak się okazało dzięki Kopernikowi, krąży wokół niego, a nie na odwrót.

Słońce fascynuje mnie od dziecka. I to nie tylko dlatego, że jest źródłem energii niezbędnej do życia wszelkich organizmów na Ziemi i największym, a zarazem najjaśniejszym obiektem na niebie, ale przede wszystkim dlatego, że jest najbliższą Ziemi gwiazdą. Gwiazdą, dzięki której mamy nowy, jasny… piękny dzień. Lubię je fotografować, a także patrzeć w jego blask. I czynię to często.

Trwaj tylko w słońcu, bo nic pięknego nie rośnie w ciemności” — cyt. Friedricha von Schiller — to moje motto na każdy nowo rozpoczynający się dzień. I nieważne, że czasami to nasze kochane słoneczko przykrywa gruba warstwa ołowianych chmurzysk… Wystarczy mi świadomość, że ono gdzieś tam jest. Jak co dzień.

Kiedyś, przed laty, w magazynie „Moje Zdrowie” przeczytałam, że aby poprawić kondycję wzroku, starożytna medycyna chińska zalecała przez pięć sekund patrzeć prosto w słońce. Od tej pory często patrzę. Wytrzymuję bez problemu. Wprawdzie wtedy zaczynają mi z oczu płynąć łzy, ale kiedy je wytrę, zauważam, że widzę lepiej. Ostrzej. Pewnie to zasługa nie tylko słońca, ale też i łez, które skutecznie oczyszczają oczy.

Od prawie trzydziestu lat jestem okularnicą. Niestety. Pewnie to moje czytanie w dzieciństwie — z latarką pod kołdrą — daje znać o sobie. Z opóźnionym zapłonem skutkuje w dorosłym wieku. Tak myślę, bo skoro w mojej rodzinie nikt nie nosi okularów, tylko ja, to jakie może być inne wytłumaczenie? Nawet moja 94-letnia Matka do dziś czyta bez okularów. Moje starsze siostry również. Tylko ja muszę te wstrętne okulary na nos zakładać. Do dziś dnia nie mogę się do nich przyzwyczaić. I pewnie nigdy ich nie polubię. Bo też często mam je zaparowane. Przy mojej żywotności nie może być inaczej. A szkła kontaktowe nie dla mnie. Już próbowałam. Na szczęście, od kiedy patrzę w słońce, przynajmniej wzrok przestał mi się pogarszać. Słabowidztwo stanęło w miejscu. Dobre i to! 


***

O słoneczku mam też ulubioną piosenkę z dzieciństwa. Śpiewałam ją później z moimi dziećmi na naszych niezapomnianych wędrówkach po łąkach i lasach, górach i dolinach, brzegiem rzek i potoków, jezior i mórz. A muszę przyznać, że wędrowaliśmy często, bo bardzo to lubiliśmy. Teraz, z moimi wnuczkami, aż takich odległości razem może i nie pokonujemy, ale ciągle z wielką przyjemnością wędrujemy. I piosenkę tę (mimo że są coraz starsze) odśpiewujemy zawsze jako pierwszą. Bo jest bardzo fajna i radosna... i każdemu z nas przypomina dzieciństwo:

 

 
Słoneczko późno dzisiaj wstało  
I w takim bardzo złym humorze,  
I świecić też mu się nie chciało,  
Bo mówi, że zimno na dworze.

Lecz gdy piosenkę usłyszało,
To się tak bardzo ucieszyło,
Zza wielkiej chmury zaraz wyszło
I nam radośnie zaświeciło.

Słoneczko nasze, rozchmurz buzie,
Bo nie do twarzy ci w tej chmurze,
Słoneczko nasze, rozchmurz się,
Maszerować z tobą będzie lżej!


Z cyklu: „A niebo nad nami”