wtorek, 8 grudnia 2020

Wtyk amerykański, uparciuch nad uparciuchy

Miałam okazję dokładnie poznać tego owada. Przywiozłam go z lasu na szybie auta. Mocno się trzymał. A że nigdy nie zabijam żywych stworzeń, przeniosłam go do ogrodu... I to był mój błąd. Potem przez wiele dni musiałam z nim walczyć, bo co rusz pakował mi się do mieszkania. Nawet nie wiem, kiedy i jak. 
 

Często w ciągu dnia otwieram drzwi do ogrodu, pewnie wykorzystywał ten moment i cichcem wlatywał z powrotem. Za każdym razem znajdowałam go na futrynie albo na biurku. Mam je ustawione blisko drzwi. Najczęściej chował się za monitorem komputera. Gdy go nie widziałam, było OK., ale kiedy nagle zabrzęczał i wylądował na blacie biurka, wtedy jak oparzona zrywałam się z fotela, łapałam go w chusteczkę higieniczną i znów wynosiłam do ogrodu… i tak niemalże codziennie od dwóch tygodni.

 

 Wprawdzie stałam się już uważniejsza, bo wychodząc z pokoju na dwór, gdy go tylko zauważyłam siedzącego na futrynie drzwi od zewnętrznej strony, brałam go na warzechę i wynosiłam w coraz dalszą część ogrodu... Tyle tylko, że on za dzień albo dwa znów wracał na to samo miejsce, czyli na futrynę. I tak w koło Macieju. Zabawa na 102.

Raz stałam przy otwartych drzwiach i rozmawiałam przez komórkę, kiedy z nagła usłyszałam krótkie: bzzzz i ten czort wylądował mi wprost na telefonie. No ludzie, myślałam, że mnie coś trafi!

W końcu wyniosłam go na koniec ogrodu z drugiej strony domu... Ufff! Byłam pewna, że już będę miała z nim spokój. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po kilku dniach zobaczyłam go nagle na firance w oknie sypialni, oczywiście od wewnątrz.

 


Długo jednak na niej nie posiedział. Tego było już dla mnie za wiele... Bo gdzie jak gdzie, ale w sypialni?! Zapakowałam uparciucha delikatnie do słoika, coby go nie wystraszyć (broniąc się, wydziela nieprzyjemny zapach) i w końcu wywiozłam z powrotem do lasu. Wreszcie z nim wygrałam... i siłą rzeczy mam spokój. 

 

Ten duży brązowo-czarny pluskwiak z długimi odnóżami, o wielkości około 1,5-2 cm, nazywa się wtyk amerykański (Leptoglossus occidentalis). Jest to niestety gatunek inwazyjny, który może powodować zamieranie drzew. Jeszcze do niedawna był rzadkim okazem u nas. Pochodzi z Ameryki Północnej. W Europie po raz pierwszy pojawił się w 1999 roku we Włoszech. Najprawdopodobniej przywędrował na nasz kontynent — za sprawą człowieka — podczas jednego z transportów morskich.

W Polsce natomiast gatunek ten pojawił się po raz pierwszy w 2007 roku. W kolejnych latach szybko opanował południe kraju. Obecnie jest spotykany w wielu regionach od Śląska po Pobrzeże Bałtyku.

Kiedy nadejdzie zimna jesień, dorosłe osobniki szukają ciepłego miejsca do przezimowania. Pchają się więc do naszych domów. Owad nie jest dla człowieka niebezpieczny. Jego jedynym celem jest znalezienie schronienia na czas zimy. Pozbycie się go z domu bywa czasem bardzo trudne, bo ten uparciuch ciągle wraca, i gdy go nie zauważymy, zaszywa się w niedostępnym dla nas miejscu, np. w jakiejś szparze w podłodze, w szafie, szafkach, albo tak jak u mnie, w biurku. 

Pewnie stąd ta jego nazwa: „wtyk”, wszak na siłę wtyka się tam, gdzie nie powinien, uparciuch jeden.

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy".