sobota, 30 maja 2020

Dramat pasikonika

Zobaczyłam tego biednego pasikonika tylko kątem oka, pędząc na rowerze po leśnej dróżce. Na początku to właściwie nie byłam pewna, co zobaczyłam. Weszłam akurat w ostry zakręt i wydawało mi się, że coś tam zielonego leżało między koleinami. Najpierw zobaczyłam jednak dużego jastrzębia, który na mój widok poderwał się z tego miejsca i szybko odleciał. Przejechałam kilkadziesiąt metrów dalej, ale coś mi kazało się wrócić i sprawdzić, czy to przypadkiem nie jakieś stworzonko leży tam poszkodowane przez to ptaszysko i czy nie potrzebuje pomocy. Podejrzewałam już, że to może być pasikonik. Nie myliłam się. To był pasikonik. Był już obdziobany przez jastrzębia, ale dawał jeszcze znaki życia. Ruszał się. Widząc jego rany, obawiałam się, że biedulka jednak nie przeżyje.  


Z chusteczki higienicznej zrobiłam małe nosze i delikatnie przeniosłam go z drogi na trawę. Wybrałam wysoką trawę, po to, żeby go to ptaszysko znów nie namierzyło... i nie zżarło.
Zostawiając go, miałam jednak iskierkę nadziei, że może natura pozwoli mu się jakoś z tych ran wylizać i się uratuje. Albo, że jego pobratymcy mu pomogą. Jednak kiedy ujechałam kilkadziesiąt metrów, zatrzymałam się i z ukrycia dobrą chwilę obserwowałam, czy jastrząb nie wróci. Tak na wszelki wypadek.

Nie wiem skąd u mnie taka wrażliwość. Ale wiem, że mam tak od dziecka. Zawsze reaguję na czyjąś krzywdę. Zarówno człowieka, jak i zwierzęcia. I zawsze pomagam. Na przykład kiedyś podobnie ratowałam ranną w kolizji z samochodem jaskółkę.* Ją na szczęście udało mi się uratować.


* Wspomnienie: „Jedna jaskółka...”