piątek, 15 maja 2020

Z Ziemi Polskiej... na Niemiecką

Żeby nieco odreagować po tych wszystkim emocjach, jakie ostatnio przeżywam, a związanych oczywiście z polską rzeczywistością, postanowiłam dzisiaj ruszyć z Ziemi Polskiej (wirtualnie, ma się rozumieć) na Ziemię Niemiecką (a to już realnie), i nieco dłużej połazić po górach i lasach. Już skoro świt wyskoczyłam z łóżka i po swoim pierwszym śniadaniu, składającym się ze szklanki wody z miodem i sokiem z cytryny oraz miseczki musli, opuściłam domowe pielesze.
Kiedy dotarłam do lasu, las spowity był jeszcze gęstą mgłą... Uwielbiam mgłę o poranku. Wspaniale się wtedy oddycha. To taka swoista inhalacja dróg oddechowych.


Nie miałam dzisiaj ochoty na bieganie. Biegałam tylko przez chwilkę. Potem już zupełnie spokojnie, marszowym krokiem szłam przed siebie, rozkoszując się cudownym zapachem lasu. Na początku szłam znanymi mi dróżkami, później jednak weszłam w las i już spacerkiem przemierzałam leśną głębinę. Po drodze robiłam zdjęcia co ładniejszych roślinek oraz przeróżnych zjawisk, które zwróciły moją uwagę. Na własny użytek nazwałam je artystycznymi instalacjami natury.
Do niektórych instalacji, widać było, że rękę przyłożył człowiek (czyt. piłę), no i ja, ale tylko rękę. Większość instalacji wykonała jednak niczym niezmącona natura.


Zadowolona z życia, szłam sobie i szłam, podśpiewując pod nosem... i nagle, ni stąd, ni zowąd, usłyszałam złowieszcze pomruki. Automatycznie zadarłam głowę i spojrzałam w niebo... i aż mnie przymurowało. Niebo nade mną było granatowe.


Skąd tu nagle burza? Przecież wcześniej na burzę się w ogóle nie zanosiło. Oj, przyznam, że niemiło mi się zrobiło. Środek lasu i burza?! Nie było co się zastanawiać, tylko trzeba mi było brać nogi za pas, wszak życie jeszcze mi miłe. Puściłam się biegiem, urządzając istny slalom między drzewami. A kiedy w oddali rąbnął pierwszy piorun, to już takiego przyśpieszenia dostałam, że ho, ho! Wnet dotarłam do polany. Od razu się lepiej poczułam, bo za nią, stało moje auto. Przeleciałam po niej niczym wicher. Pioruny waliły coraz częściej, ale na szczęście jakieś 6, 7 km dalej. Wiem, bo liczyłam.

Kiedy przy potężnych już uderzeniach piorunów wróciłam do domu, byłam zawiedziona. No bo jak to tak, chciałam sobie pobyć wśród natury o wiele dłużej, a tu ona, kapryśna, przegoniła mnie ze swojego łona... i do domu zapędziła. Uczucie zawodu szybko mnie jednak opuściło, bo co jak co, ale na kaprysy natury rady nie ma, trzeba się z nimi pogodzić. A najlepiej, jeśli się oczywiście da, umieć znaleźć w jej kaprysach przyjemność. Ja znalazłam. Stałam w oknie i przyglądałam się jej nieziemskiemu spektaklowi.
Co rusz, o dziwo, pojawiało się majestatycznie też i słoneczko. Był to naprawdę zaskakujący, niesamowity widok.

Po półgodzinie było już po burzy. Walczyłam z sobą, aby nie włączyć telewizora... i znów nie wleźć w polską rzeczywistość, i wtedy, zadzwoniła do mnie córka. Powiedziała, że zaraz przyjedzie do mnie, by wyciągnąć mnie z domu. Że już dość mojego siedzenia na polskiej ziemi, czas na ziemię niemiecką. Skąd wiedziała, że tak ze mną jest? Ano zna mnie, i wie, że bardzo przeżywam to, co się w Polsce dzieje. Ona sama, kiedy jej o tym próbuję opowiedzieć, od razu się irytuje i ze zdegustowaną miną kwituje sprawę krótko i zwięźle: — „To jest chore i żenujące”. — Dzisiaj, o dziwo, powiedziała nieco więcej. A powiedziała tak: — „Cały świat jest zszokowany sytuacją w Polsce. Bo to wstyd i hańba, żeby w kraju mieniącym się krajem głęboko katolickim, dochodziło do takich sytuacji. I żeby Polacy aż tak ulegali oderwanemu od rzeczywistości i choremu z nienawiści dyktatorowi z Żoliborza”. — Wow...! Ależ byłam zaskoczona jej wypowiedzią. Bo też, z tego co wiem, ona nie lubi polityki, żadnej, a tu nagle, nawet sporo wie, co piszczy w polskiej polityce. Najwyraźniej z wiekiem zaczyna ją ten temat interesować. No przy najmniej na tyle, że wsłuchuje się też i w polskie media... A może chcąc nie chcąc, tego typu wiadomości same się jej w uszy wwiercają?

Z zadowoleniem przyjęłam propozycję córki, ale szykując się do wyjścia, na chwilę włączyłam komputer i weszłam na stronę TVP Info. Gdy zobaczyłam i usłyszałam w jak ohydny sposób szkalują polityków opozycji, jak plują na nich jadem nienawiści, a za moment transmitują z kościoła mszę (niby świętą), z furią komputer wyłączyłam. Obrzydlistwo! Chwilę trwałam w takim niemiłym stanie, ale wnet wzięłam się w garść i z jeszcze większym zadowoleniem czekałam na córkę.
Nie minął kwadrans, a córka wraz z najmłodszą wnuczką zjawiła się w drzwiach. Zaproponowała, że najpierw jedziemy na lody, a potem... gdzie nas oczy poniosą... No i ruszyłyśmy. Najpierw w miasto, a potem w las.