Tak
ogólnie to ja nie lubię zakupów. Czasami jednak muszę coś do
jedzenia kupić. Robię to najczęściej w poniedziałek z samego
rana, kiedy ludzi w sklepach mało, a towary są świeże, z nowych
dostaw. Dzisiaj, choć to czwartek, pojechałam do pobliskiego
marketu wyjątkowo. Przyszło mi na myśl, aby zaopatrzyć zamrażarkę
w ryby na ewentualnego grilla. Niekiedy spontanicznie najdzie mnie
ochota na grillowanie, lubię więc je mieć na podorędziu.
Kiedy już
po zakupach, zadowolona, wyjeżdżałam autem z parkingu marketu,
zauważyłam, że pewna dama, wjeżdżając na parking, najwyraźniej
traci panowanie nad kierownicą. Zamiast jechać jak przepisy
nakazują — prawą stroną, ona nagle zjeżdża — na lewą i
jedzie prosto na mnie. Rany, myślałam, że mnie staranuje.
Skręciłam mocno kierownicą i... w ostatniej chwili zdążyłam
uciec na chodnik. Całe szczęście, że nikogo na nim nie było. Ale
dama, niestety, zaliczyła auto jadące za mną. Natychmiast
zatrzymałam się i wyskoczyłam z auta, by sprawdzić, czy będzie
potrzebna pomoc. Na szczęście damie nic się nie stało. Kierowcy
zaliczonego auta też nic. Dama miała jednak straszliwego pecha. I
to potrójnego. Nie dość, że poważnie strzaskała lewy bok
zaliczonego auta i przód swojego, to jeszcze kierowcą tegoż auta
okazał się być policjant w cywilu, który od razu stwierdził
przyczynę kolizji. A przyczyną były jej klapki, a właściwie
jeden klapek, który w czasie jazdy zsunął jej się z nogi i
zablokował pedały. Żal mi było tej damy. Bo aż taki pech jej się
z samego rana przytrafił. I takie koszty. I to z powodu jednego
głupiego klapka.
Wracając
do domu, przypomniało mi się, że kiedyś oglądałam w TVP jakiś
program dla kierowców, w którym ówczesny rzecznik prasowy policji
wypowiadał się m.in. na temat nieodpowiedniego obuwia kierowców.
Powiedział wtedy takie zdanie: — „Kierowco, pokaż mi swoje
buty, a powiem ci kim jesteś”. Uśmiałam się w duchu, bo
pomyślałam, że gdyby mnie zobaczył na bosaka prowadzącą auto,
albo z nogą w gipsie (raz lewą, raz prawą), to pewnie by
powiedział, że jestem szalona, a może nawet... szurnięta. No i ja
bym wtedy wcale wielce nie zaprzeczała, ani się na niego nie
obrażała... Bo też sama wiem, że tak całkiem normalna to ja nie
jestem... Chyba? Ale to pewnie właśnie z tego powodu — jestem
szczęśliwą osobą.
No dobra,
żebym już całkiem na szurniętą nie wyszła, od razu wyjaśnię,
dlaczego też zdarza mi się jeździć autem na bosaka. Otóż zdarza
mi się dlatego, że czasami po Nordic Walking, czy też wędrówce
po lesie, lubię sobie pochodzić boso po polanie — coby się
kosmicznej energii z ziemi nachapać. I tak, jako bosonoga, idę już
później aż do samego auta, które zostawiam zawsze na parkingu pod
lasem. Przecież nie mogę na brudne stopy butów założyć.
Czyściochą jestem. Ale muszę przyznać, że na bosaka całkiem
fajnie prowadzi się auto. Wszystkie trzy pedały wyczuwa się
gołymi stopami wspaniale. Jeszcze lepiej niż w obuwiu.
A kiedy
z nogą w gipsie jeździłam autem? Pierwszy raz jeszcze w Polsce,
kupę lat temu, kiedy to po niefortunnym robieniu gwiazdy na łące,
wpadłam do jakiejś dziury i zwichnęłam sobie prawą stopę. Ależ
mi się wtedy fajowo prowadziło auto z ciężką nogą na pedale
gazu. Ruszałam z kopyta i gazowałam niczym rajdowiec. Ale też i
hamowało mi się super. Niemalże w miejscu. Nie, szyby łepetyną
nie wybiłam, rozsądna jestem, zawsze pamiętam by zapiąć się
pasami.
Za to
już tutaj, w Niemczech, kiedy miałam z kolei lewą nogę w gipsie
(tak samo zwichniętą) i prowadzenie auta w takim stanie nie było
dla mnie niczym szczególnie trudnym, to niestety, zbyt długo sobie
nie pojeździłam. Moje dorosłe już wtedy dzieci, widząc mnie za
kierownicą, zabrały mi kluczyki od auta... i po ptokach. Nie było
dyskusji. Same mnie woziły gdzie mi potrzeba było. Ależ byłam
niepocieszona. Aż trzy tygodnie musiałam się tak męczyć — bez
kierownicy w rękach.
W klapkach jednak nigdy nie zdarza mi się prowadzić auta. Co to, to nie! Nawet moją córkę pilnuję zawsze, kiedy w klapkach biega, żeby w swoim aucie miała pełne buty do przebrania... Taka uważająca jestem.