sobota, 9 maja 2020

Pokaż buty kierowco

Tak ogólnie to ja nie lubię zakupów. Czasami jednak muszę coś do jedzenia kupić. Robię to najczęściej w poniedziałek z samego rana, kiedy ludzi w sklepach mało, a towary są świeże, z nowych dostaw. Dzisiaj, choć to czwartek, pojechałam do pobliskiego marketu wyjątkowo. Przyszło mi na myśl, aby zaopatrzyć zamrażarkę w ryby na ewentualnego grilla. Niekiedy spontanicznie najdzie mnie ochota na grillowanie, lubię więc je mieć na podorędziu.

Kiedy już po zakupach, zadowolona, wyjeżdżałam autem z parkingu marketu, zauważyłam, że pewna dama, wjeżdżając na parking, najwyraźniej traci panowanie nad kierownicą. Zamiast jechać jak przepisy nakazują — prawą stroną, ona nagle zjeżdża — na lewą i jedzie prosto na mnie. Rany, myślałam, że mnie staranuje. Skręciłam mocno kierownicą i... w ostatniej chwili zdążyłam uciec na chodnik. Całe szczęście, że nikogo na nim nie było. Ale dama, niestety, zaliczyła auto jadące za mną. Natychmiast zatrzymałam się i wyskoczyłam z auta, by sprawdzić, czy będzie potrzebna pomoc. Na szczęście damie nic się nie stało. Kierowcy zaliczonego auta też nic. Dama miała jednak straszliwego pecha. I to potrójnego. Nie dość, że poważnie strzaskała lewy bok zaliczonego auta i przód swojego, to jeszcze kierowcą tegoż auta okazał się być policjant w cywilu, który od razu stwierdził przyczynę kolizji. A przyczyną były jej klapki, a właściwie jeden klapek, który w czasie jazdy zsunął jej się z nogi i zablokował pedały. Żal mi było tej damy. Bo aż taki pech jej się z samego rana przytrafił. I takie koszty. I to z powodu jednego głupiego klapka.

Wracając do domu, przypomniało mi się, że kiedyś oglądałam w TVP jakiś program dla kierowców, w którym ówczesny rzecznik prasowy policji wypowiadał się m.in. na temat nieodpowiedniego obuwia kierowców. Powiedział wtedy takie zdanie: — „Kierowco, pokaż mi swoje buty, a powiem ci kim jesteś”. Uśmiałam się w duchu, bo pomyślałam, że gdyby mnie zobaczył na bosaka prowadzącą auto, albo z nogą w gipsie (raz lewą, raz prawą), to pewnie by powiedział, że jestem szalona, a może nawet... szurnięta. No i ja bym wtedy wcale wielce nie zaprzeczała, ani się na niego nie obrażała... Bo też sama wiem, że tak całkiem normalna to ja nie jestem... Chyba? Ale to pewnie właśnie z tego powodu — jestem szczęśliwą osobą.
No dobra, żebym już całkiem na szurniętą nie wyszła, od razu wyjaśnię, dlaczego też zdarza mi się jeździć autem na bosaka. Otóż zdarza mi się dlatego, że czasami po Nordic Walking, czy też wędrówce po lesie, lubię sobie pochodzić boso po polanie — coby się kosmicznej energii z ziemi nachapać. I tak, jako bosonoga, idę już później aż do samego auta, które zostawiam zawsze na parkingu pod lasem. Przecież nie mogę na brudne stopy butów założyć. Czyściochą jestem. Ale muszę przyznać, że na bosaka całkiem fajnie prowadzi się auto. Wszystkie trzy pedały wyczuwa się gołymi stopami wspaniale. Jeszcze lepiej niż w obuwiu.

A kiedy z nogą w gipsie jeździłam autem? Pierwszy raz jeszcze w Polsce, kupę lat temu, kiedy to po niefortunnym robieniu gwiazdy na łące, wpadłam do jakiejś dziury i zwichnęłam sobie prawą stopę. Ależ mi się wtedy fajowo prowadziło auto z ciężką nogą na pedale gazu. Ruszałam z kopyta i gazowałam niczym rajdowiec. Ale też i hamowało mi się super. Niemalże w miejscu. Nie, szyby łepetyną nie wybiłam, rozsądna jestem, zawsze pamiętam by zapiąć się pasami.

Za to już tutaj, w Niemczech, kiedy miałam z kolei lewą nogę w gipsie (tak samo zwichniętą) i prowadzenie auta w takim stanie nie było dla mnie niczym szczególnie trudnym, to niestety, zbyt długo sobie nie pojeździłam. Moje dorosłe już wtedy dzieci, widząc mnie za kierownicą, zabrały mi kluczyki od auta... i po ptokach. Nie było dyskusji. Same mnie woziły gdzie mi potrzeba było. Ależ byłam niepocieszona. Aż trzy tygodnie musiałam się tak męczyć — bez kierownicy w rękach.


W klapkach jednak nigdy nie zdarza mi się prowadzić auta. Co to, to nie! Nawet moją córkę pilnuję zawsze, kiedy w klapkach biega, żeby w swoim aucie miała pełne buty do przebrania... Taka uważająca jestem.