Z wiosną,
jak co roku, na drogi ruszają motocykliści. Motocykliści różnej
maści. Podobnie jak i ich motocykle. Od motorowerów i skuterów
począwszy, na ciężkich motorach skończywszy. (Lubię używać
nazwy — motor, ładniej brzmi). Ryk motorów na ulicach porą
wiosenno-letnią to norma. A ja lubię ryk motorów. Mam tak od
dziecka.* Zwłaszcza tych ciężkich.
Dlatego też zawsze reaguję na ich
odgłos, gdziekolwiek je usłyszę. Dzisiaj też reagowałam, i to
będąc w domu, nie na ulicy. Otóż siedziałam sobie przy
komputerze, przy otwartych na oścież drzwiach do ogrodu, i nagle
usłyszałam jakiś taki dziwny dźwięk skutera. Skąd wiedziałam,
że to skuter? Wiedziałam, bo od najmłodszych lat po odgłosie
silnika umiem rozpoznawać rodzaj motoru. Dochodzący do mnie z ulicy
odgłos wydał mi się jednak zbyt donośny i zbyt piskliwy... Aż tu
nagle, głośny łoskot i krzyk: — „Scheisseee!”... i nastała
cisza. Wystraszyłam się. I to tej ciszy właśnie. Wybiegłam
natychmiast przez ogród na ulicę... Chryste! Widok jaki tam
zastałam zmroził mnie. Pod moim autem, zaparkowanym pod domem,
leżał młody, może 16-letni chłopaczek, metr dalej, jego skuter,
a obok, stało auto ze strzaskanym lewym bokiem. Chłopaczek miał
całą zakrwawioną twarz, ręce i nogi. Był ubrany tylko w T-shirt
i krótkie spodenki. Leżał nieprzytomny, a nad nim pochylał się
kierowca strzaskanego auta i jego pasażerka. Chłopaczek po chwili
odzyskał przytomność i próbował się podnieść. Poprosiłam,
żeby tego nie robił, bo może mieć uszkodzony kręgosłup. Po
dosłownie 3 minutach było już słychać syrenę nadjeżdżającej
karetki pogotowia. Na szczęście szpital mieści się niedaleko
mojego domu, może jakieś 500 m w dół ulicy. Po kolejnych paru
minutach przyjechał policyjny radiowóz.
Rany, jak
bardzo było mi żal tego chłopaczka. Kiedy lekarze wraz z
sanitariuszami wybiegli z karetki, podniosłam głowę i zobaczyłam
pełno gapiów dookoła. Zrobiło mi się niedobrze. Pomyślałam, że
nic tu po mnie i uciekłam do domu.
W domu
doszłam do siebie, ale nie umiałam sobie miejsca znaleźć. Widok
tego biednego chłopaczka ciągle miałam przed oczyma. Wyszłam z
domu dopiero wtedy, kiedy na ulicy już wszystko ucichło.
Pomyślałam, że powinnam sprawdzić swoje auto, czy też nie
zostało uszkodzone. Na ulicy spotkałam mojego wszystkowidzącego i
wszystkowiedzącego sąsiada.
— Pani
sąsiadko, niech się pani nie martwi! — zawołał na mój widok. —
Ja już sprawdziłem pani auto. Jest całe. Ten szczeniak nie
zahaczył o niego, strzaskał tylko BMW moich znajomych. Wszystko
widziałem z okna. Aż wrzasnąłem, kiedy było po wszystkim.
— Biedny
chłopak! — westchnęłam głośno.
— Biedny?!
Jaki biedny...?! — huknął sąsiad. — Sam sobie winien.
Zachciało mu się rasować skuter, to teraz ma za swoje. Takie
szczeniaki na podrasowanych skuterach są zagrożeniem dla ruchu
drogowego.
— To i
tak nie zmienia faktu, że szkoda mi tego chłopaczka —
odpowiedziałam. — A skąd pan wie, że jego skuter był
podrasowany? — spytałam po chwili.
— Policja
stwierdziła. Szczeniak akurat po przerobieniu silnika wyjechał na
próbną jazdę... i się już najeździł!
— A
gdzie byli jego rodzice, kiedy on się zajmował rasowaniem? Nie
widzieli, co ich syn robi? — spytałam bardziej siebie niż
sąsiada.
— A widzieli,
widzieli! Ojciec mu nawet w tym pomagał.
— Tym
bardziej jest mi żal tego chłopaczka — powiedziałam już nieco
ciszej i na wszelki wypadek zrobiłam zdjęcie tego strasznego
miejsca koło mojego auta, łącznie z konturami powypadkowymi
zrobionymi przez policję. A wracając już do domu, w duchu
wyraziłam wdzięczność policji, że
nie zostawia nigdy krwi na drogach... Bardzo to chwalebne.
Pamiętam, że mój
syn, jako nastolatek, też miał skuter, i też raz się zabierał za
rasowanie silnika. Przyłapałam go na tym. — O nie!... Co to, to
nie, synu! — Ostro zareagowałam i kategorycznie mu zabroniłam.
Przyrzekł, że nie będzie tego robił. Ale ja, pomimo jego
przyrzeczenia, kiedy nie widział, i tak często sprawdzałam... Tak
na wszelki wypadek. W myśl leninowskiej zasady:
Zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza.
*
Wspomnienie
pt. „Ryk motoru muzyką dla ucha”