Jedna
jaskółka wiosny może nie czyni, ale zachwyca. Zwłaszcza w locie.
I to właśnie w locie, jedną piękną jaskółkę potrąciło dziś
jadące przede mną auto… i pojechało dalej. Kiedy to zobaczyłam,
zatrzymałam się natychmiast i pobiegłam jej na ratunek. Biedulka
na szczęście żyła. Drżała na całym swoim malutkim ciałku.
Wzięłam ją do ręki i przeniosłam z ulicy na pobliski skwer. Nie
mogłam pozwolić na to, żeby ją inne auto rozjechało.
Zastanawiałam się, co mam z nią dalej począć. Nie chciałem jej
straszyć swoją osobą, wycofałam się więc do auta, aby tam się
zastanowić. Zanim się jednak wycofałam, na wszelki wypadek
zrobiłam jej zdjęcie i przykryłam chusteczką higieniczną.
Chciałam by było jej w miarę ciepło, a przede wszystkim, żeby
jej jakiś kot nie przyuważył.
Kiedy tak
siedziałam w aucie, myśląc intensywnie co zrobić (był wczesny
ranek, sobota, do weterynarza daleko), zauważyłam nagle, że
chusteczka higieniczna rusza się i jaskółka zaczyna się powoli
spod niej wyłaniać. Biedulka zatrzepotała parę razy skrzydełkami
na sucho, ale już po krótkiej chwili uniosła się w powietrze.
Wyżej, coraz wyżej. Przyfrunęła nad moje auto, zatoczyła nad nim
dwa koła… i odleciała. Och, jaka byłam szczęśliwa!
Przypomniała mi się wtedy stara piosenka Stana Borysa: "Jaskółka uwięziona" (śpiewana też pięknie przez Natalię Sikorę... o, ona też ptaszek), i nucąc ją ("...Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru. Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu…”), pojechałam w swoją stronę.
Przypomniała mi się wtedy stara piosenka Stana Borysa: "Jaskółka uwięziona" (śpiewana też pięknie przez Natalię Sikorę... o, ona też ptaszek), i nucąc ją ("...Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru. Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu…”), pojechałam w swoją stronę.