sobota, 28 marca 2020

Uśmiech kosmetykiem ciała i duszy

Dzień Uśmiechu obchodzimy wprawdzie w październiku, ale że teraz, w czasie pandemii koronawirusa, uśmiechu potrzeba nam szczególnie, jak mówią epidemiolodzy, zajmę się nim dzisiaj. Ku refleksji. Może komuś pomoże. A jako że należę do osób uśmiechniętych, zajmę się nim na swoim przykładzie.

Moja córka często mi powtarza, że jak przychodzę do nich z wizytą, to najpierw wchodzi mój uśmiech, a potem ja. Przyznam, że kiedy to słyszę, miło robi mi się na sercu… A uśmiech jakoś tak od samości rozjeżdża mi się jeszcze szerzej. I gdyby nie uszy, pewnie dookoła głowy by mi się rozjechał.
Sama nie zwracam na to uwagi, czy jestem uśmiechnięta, czy nie. Widocznie już tak mam, że uśmiech na twarzy wciąż przyklejony mam. Pewnie mam tak po mojej babci, o której, jak pamiętam, wszyscy zawsze mówili: — „Co to za miła, zawsze uśmiechnięta staruszka”. Dodam, że babcia z uśmiechem przeżyła 94 lata. Zaś moja ciocia (siostra dziadka), która również należała do osób stale uśmiechniętych, przeżyła 103 lata.
Uśmiechu swojego nie widzę, ale go czuję. Czuję się uśmiechnięta. Sama też lubię uśmiechniętych ludzi. Czyjś uśmiech bardzo miło na mnie działa. Smutasy natomiast mnie deprymują. Nie to, że nie rozumiem, iż ludziom czasami nie do śmiechu. Nie. Przecież ja też człowiek, i mi też — nie raz i nie dwa — nie do śmiechu… Ale nie obnoszę się swoim smutkiem. Sama się z nim rozprawiam. A kiedy się już rozprawię, wtedy z uśmiechem (tak czuję) wychodzę z domu. Życie tak mnie już nauczyło, i mam tę świadomość, że ludzie najbardziej lgną do osób uśmiechniętych. A to, jakby nie patrzeć, korzyść obopólna.

Pewnie, że łatwiej jest żyć, mając kogoś, komu można się i ze swoich smutków wyżalić. Jednak, według mnie, powinien to być ktoś z grona najbliższych osób. Nie ogół. Bo cóż komu po tym przyjdzie, że wylewać będzie swoje smutki przed obcymi, przypadkowymi ludźmi? Pomocy żadnej, a jedynie ich niechęć. Mniej lub bardziej skrywana. W najlepszym przypadku. Bo niech mi nikt nie mówi, że ma przyjemność w wysłuchiwaniu smutaszenia i labidzenia kogoś obcego. A zwłaszcza kogoś, kto wręcz uwielbia pławić się w swoim smutku i o nim rozprawiać (czyt. zanudzać) na lewo i prawo. Ja takich ludzi wyczuwam w lot… i wolę ich unikać. Dla własnego zdrowia. Psychicznego.
Oczywiście rozgraniczam tu takie sytuacje, w których rzeczywiście mamy do czynienia z ludźmi potrzebującymi pomocy. Takich ludzi powinno się wysłuchać i nieść im pomoc. Bo też co innego — ludzie potrzebujący pomocy, a co innego — ludzie obnoszący się swoją skrzywioną miną. Pierwszym, bezsprzecznie trzeba pomóc. Drugim… hmm, a chyba też trzeba… porządnie nimi wstrząsnąć.

Uśmiechajmy się. Z uśmiechem o wiele łatwiej pokonać trudności. Życie staje się łatwiejsze. Świat wydaje się piękniejszy. Ja się uśmiecham. Oto i mój uśmiech. Wprawdzie stary już, bo sprzed wielu, wielu lat, ale niewiele się zmienił:



Uśmiech mój

Ktoś kiedyś mi powiedział,

że ładny uśmiech mam,

lecz on o tym nie wiedział,

że to dla was… i dzięki wam.


To do was uśmiecham się serdecznie,

by przywołać uśmiech na waszą twarz.

I będę to robić wiecznie,

gdyż radość mi sprawia uśmiech wasz.


Wszak uśmiech działa niczym balsam

na skołatane serce i duszę.

Jeśli nie potrafisz uśmiechnąć się sam,

ja swym uśmiechem pomóc ci muszę.


Dla mnie to wszakże czysta przyjemność,

w uśmiechu się czuję zwiewnie i lekko.

Niestraszna mi wtedy nawet ciemność

i nigdzie mi nie jest za daleko.


Proszę, uśmiechnij się do mnie i ty,

poczujesz się miło i wesoło.

Na trudy życia wszak lek to prosty

(gdy pojmiesz to),

będziesz wnet sam rozsyłać go wkoło.