Dzień
Uśmiechu obchodzimy wprawdzie w październiku, ale że teraz, w
czasie pandemii koronawirusa, uśmiechu potrzeba nam szczególnie,
jak mówią epidemiolodzy, zajmę się nim dzisiaj. Ku refleksji.
Może komuś pomoże. A jako że należę do osób uśmiechniętych,
zajmę się nim na swoim przykładzie.
Moja
córka często mi powtarza, że jak przychodzę do nich z wizytą, to
najpierw wchodzi mój uśmiech, a potem ja. Przyznam, że kiedy to
słyszę, miło robi mi się na sercu… A uśmiech jakoś tak od
samości rozjeżdża mi się jeszcze szerzej. I gdyby nie uszy,
pewnie dookoła głowy by mi się rozjechał.
Sama nie
zwracam na to uwagi, czy jestem uśmiechnięta, czy nie. Widocznie
już tak mam, że uśmiech na twarzy wciąż przyklejony mam. Pewnie
mam tak po mojej babci, o której, jak pamiętam, wszyscy zawsze
mówili: — „Co to za miła, zawsze uśmiechnięta staruszka”.
Dodam, że babcia z uśmiechem przeżyła 94 lata. Zaś moja ciocia
(siostra dziadka), która również należała do osób stale
uśmiechniętych, przeżyła 103 lata.
Uśmiechu
swojego nie widzę, ale go czuję. Czuję się uśmiechnięta. Sama
też lubię uśmiechniętych ludzi. Czyjś uśmiech bardzo miło na
mnie działa. Smutasy natomiast mnie deprymują. Nie to, że nie
rozumiem, iż ludziom czasami nie do śmiechu. Nie. Przecież ja też
człowiek, i mi też — nie raz i nie dwa — nie do śmiechu… Ale
nie obnoszę się swoim smutkiem. Sama się z nim rozprawiam. A kiedy
się już rozprawię, wtedy z uśmiechem (tak czuję) wychodzę z
domu. Życie tak mnie już nauczyło, i mam tę świadomość, że
ludzie najbardziej lgną do osób uśmiechniętych. A to, jakby nie
patrzeć, korzyść obopólna.
Pewnie,
że łatwiej jest żyć, mając kogoś, komu można się i ze swoich
smutków wyżalić. Jednak, według mnie, powinien to być ktoś z
grona najbliższych osób. Nie ogół. Bo cóż komu po tym
przyjdzie, że wylewać będzie swoje smutki przed obcymi,
przypadkowymi ludźmi? Pomocy żadnej, a jedynie ich niechęć. Mniej
lub bardziej skrywana. W najlepszym przypadku. Bo niech mi nikt nie
mówi, że ma przyjemność w wysłuchiwaniu smutaszenia i labidzenia
kogoś obcego. A zwłaszcza kogoś, kto wręcz uwielbia pławić się
w swoim smutku i o nim rozprawiać (czyt. zanudzać) na lewo i prawo.
Ja takich ludzi wyczuwam w lot… i wolę ich unikać. Dla własnego
zdrowia. Psychicznego.
Oczywiście
rozgraniczam tu takie sytuacje, w których rzeczywiście mamy do
czynienia z ludźmi potrzebującymi pomocy. Takich ludzi powinno się
wysłuchać i nieść im pomoc. Bo też co innego — ludzie
potrzebujący pomocy, a co innego — ludzie obnoszący się swoją
skrzywioną miną. Pierwszym, bezsprzecznie trzeba pomóc. Drugim…
hmm, a chyba też trzeba… porządnie nimi wstrząsnąć.
Uśmiechajmy
się. Z uśmiechem o wiele łatwiej pokonać trudności. Życie staje
się łatwiejsze. Świat wydaje się piękniejszy. Ja się uśmiecham.
Oto i mój uśmiech. Wprawdzie stary już, bo sprzed wielu, wielu
lat, ale niewiele się zmienił:
Uśmiech
mój
Ktoś kiedyś
mi powiedział,
że ładny
uśmiech mam,
lecz on o tym
nie wiedział,
że to dla
was… i dzięki wam.
To do was
uśmiecham się serdecznie,
by przywołać
uśmiech na waszą twarz.
I będę to
robić wiecznie,
gdyż radość
mi sprawia uśmiech wasz.
Wszak uśmiech
działa niczym balsam
na skołatane
serce i duszę.
Jeśli nie
potrafisz uśmiechnąć się sam,
ja swym
uśmiechem pomóc ci muszę.
Dla mnie to
wszakże czysta przyjemność,
w uśmiechu
się czuję zwiewnie i lekko.
Niestraszna
mi wtedy nawet ciemność
i nigdzie mi
nie jest za daleko.
Proszę,
uśmiechnij się do mnie i ty,
poczujesz się
miło i wesoło.
Na trudy
życia wszak lek to prosty
(gdy pojmiesz
to),
będziesz
wnet sam rozsyłać go wkoło.