Indyk krąży po zagrodzie
mimo nagłych zmian w pogodzie,
koralami wciąż potrząsa
i zaczyna się już dąsać.
Niecierpliwie zerka wkoło,
wcale nie jest mu wesoło:
— Gdzie są wszyscy? O co chodzi?
Chcą mnie żywcem dziś zagłodzić? —
myśli krążą mu po głowie:
— Czyżby wszyscy byli w zmowie? —
Wreszcie z głodu nie wytrzymał
i gulgotać już zaczyna...
Głośno bardzo i przeciągle,
na drzwi chaty patrząc ciągle.
Nagle stanął w drzwiach gospodarz:
— Czego ty znów z rana żądasz? —
spytał sennym nieco głosem.
— Zaraz karmę ci przyniosę.
Przestań się już tak indyczyć,
nie chcę z tobą się handryczyć.
Nie zapomnij mój kochany,
że wciąż jesteś na mnie zdany.
Wszak oferma z ciebie wielka,
nic nie robisz, tylko kwękasz...
Jutro w końcu jest niedziela...
Lepiej się tak nie ośmielaj!
* Coś mi się wydaje, że akcja tej bajki toczy się przed niedzielą... października 15-go... ;)