Śmigałam sobie wczoraj rowerem przyjemnie po lesie, gdy nagle, na środku dużej polany, do której się zbliżałam, już z daleka kątem oka przyuważyłam coś dziwnego. Coś dużego sterczącego w trawie. Ujechałam może jakieś pięćdziesiąt metrów i wtedy nasunęło mi się pewne skojarzenie, w które trudno mi było uwierzyć. Koniecznie musiałam je zweryfikować z bliska. Zawróciłam więc i wjechałam na polanę. Zbliżając się do tego miejsca, coraz bardziej nabierałam pewności co do prawdziwości mojego skojarzenia.
Rany, aż zapiszczałam z zachwytu... to były rzeczywiście grzyby! Obowiązkowo musiałam je uwiecznić. Zeskoczyłam więc z roweru i urządziłam im istną sesję zdjęciową.
Takich olbrzymich grzybów jeszcze nie widziałam. To były czernidłaki kołpakowate.
Obok nich sterczały też przejrzałe już czernidłaki. Z wyglądu mało apetycznie się prezentowały, ale wrażenie robiły.
Czernidłaki należą w zasadzie do grzybów jadalnych, ale nadają się do spożycia tylko te młode, takie jak na pierwszym zdjęciu. Nie zerwałam ich jednak, bo nie przepadam za smakiem grzybów. Wystarczyło mi, że mnie zachwyciły swoją niezwykłą potęgą i zdrowym wyglądem.
Pamiętam, że w zeszłym roku też natknęłam się na grzyba giganta. To była kania... albo sromotnik bezwstydny. Pewności nie miałam, bo grzyby te są do siebie bardzo podobne, więc go tylko obfotografowałam. Oto i on:
No dobra, jak już się chwalę gigantami to jeszcze i purchawkami znalezionymi w Schwarzwaldzie się pochwalę. A co! Przecież są też niezwykle piękne. Chyba nikt nie zaprzeczy... Oto i one:
Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"