środa, 31 marca 2021

Każda pora dnia ma swoje uroki

Zwłaszcza dzień i noc. I to o każdej porze roku. Bez wątpienia każdy z nas ma swoją ulubioną porę. Jedni lubią dzień, inni kochają się w nocy. (O, jak fajnie to zabrzmiało). Noc wycisza, jest magiczna, tajemnicza. Dzień zaś pulsuje życiem. W cudownym blasku słońca widać to najpiękniej.

 

 

Tak, każda pora dnia ma swoje uroki... Jednak, jakby nie patrzeć, obie są ze sobą mocno związane. Wszak noc nie mogłaby być piękna bez dnia, a dzień nie mógłby być piękny bez nocy.

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Prima aprilis odchodzi w zapomnienie? Niekoniecznie

Prima aprilis (z łac. pierwszego kwietnia) w wielu krajach świata jest (był) tradycyjnym dniem żartów, w którym dowcipkuje się na różne sposoby, okłamuje, celowo wprowadza innych w błąd, aby uwierzyli w coś nieprawdziwego. Dla zabawy oczywiście. Najlepiej obopólnej.

Primaaprilisowy obyczaj dotarł do Polski z Zachodu już w XVI wieku. Od tego czasu dzień 1 kwietnia niektórzy uważają za jedyny w roku niepoważny dzień, w którym powinno się rezygnować z załatwiania ważnych spraw. Tak na wszelki wypadek, żeby się potem nie okazało, że celowo (czyt. primaaprilisowo) zostało się wystrychniętym na dudka.

1 kwietnia do dziś obchodzimy (chociaż w ostatnich latach chyba coraz mniej) jako radosny dzień zabawy, dowcipów, opowiadaniu zmyślonych historii i na naigrawaniu się ze wszystkich tych, którzy dali się nabrać, albo byli obiektem psikusów. I zabawa trwa… i bardzo dobrze! Byleby było wesoło i nikt nikogo nie obrażał i sam się nie obrażał. Obrażanie się nie ma sensu, wszak poczucie humoru jest zaletą, a śmiech to zdrowie.


Bardzo lubię żarty. Sama też często żartuję, ale dzisiaj akurat sama z siebie zażartowałam. Nieświadomie oczywiście. Zorientowałam się jednak o tym dopiero po dobrej chwili. Ale po kolei. Otóż, kiedy rano otworzyłam lodówkę, chcąc wyjąć z niej mleczko do zaparzonej akurat kawy, na najwyższej półeczce zobaczyłam w słoiczku coś strasznie obrzydliwego. A może potwornego? Aż mną potelepało, bo lotem błyskawicy przeleciała mi po głowie myśl, że to jakiś robal w nim siedzi. Chciałam go jak najszybciej wyrzucić do kosza na śmieci, ale coś mi jednak kazało bliżej się temu czemuś w jego wnętrzu przyjrzeć. Okularnicą jestem. No to ze wzbierającą się śliną w ustach sięgnęłam po niego i się przyjrzałam... i buchnęłam gromkim śmiechem.

 


Okazało się, że to żadne obrzydlistwo, a kawałek cebuli, którą do przechowania — na zaś — sama parę dni temu do lodówki włożyłam... No i prima aprilis urządziłam sobie jak się patrzy. Nie pierwszy raz zresztą.*

 

* W poprzednich latach też mi się zdarzało. Pisałam o tym w opowiadaniu pt. „Prima aprilis zrobiłam sobie sama”.

 

Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


wtorek, 30 marca 2021

Okno na leśną przyrodę

 

Wiosna trwa już od dziesięciu dni a jakoś nie bardzo widać ją w przyrodzie. Jakaś taka leniwa jest... Oj, bardzo leniwa! Niewiele jeszcze zieleni. No rusz się wiosno, a nuże!

Ciągle nie ma zielonej trawki i nie ma na czym usiąść... No okey, jest na czym, bo na czterech literach, ale żeby nie złapać wilka, lepiej jednak na razie nigdzie nie siadać. Ani ziemia odpowiednio nie jest jeszcze nagrzana, ani nawet ławki. Ale że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, można zażywać więcej ruchu, biegając spacerując, albo jeżdżąc rowerem, i wdychać cudowne wiosenne powietrze. Bo te akurat czuje się bardzo wyraźnie. Chociaż tyle. (?) Nie, aż tyle!... A wkrótce:

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Strusiologia? A cóż to za brednie?

Czy struś ze strachu chowa głowę w piachu? Kto to wymyślił? Wcale nie chowa. Przeciwnie. Lubi patrzeć. Ogromne oczy ma nie od parady. Czy przez to ma zbyt mało miejsca na mózg? Nie. Wystarczająco. Wszak nie rozmiar mózgu się liczy a jego wydajność, drodzy bracia więksi.

 


A ja patrzę i patrzę... I co widzę? Piękny świat widzę... Serio, wcale nie szydzę. Widzę dobrych ludzi, a jest ich wielu. Złych widzę więcej, ci błądzą bez celu.

 

Lecz Świat, chociaż piękny, niebezpieczny się staje... Za destabilizację jego porządku odpowiedzialni są: bandy terrorystów na Zachodzie i jeden groźny polityk plus dwóch głupich na Wschodzie. Dopełnia ją koronawirus, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie...

Czy kiedyś będzie jeszcze normalnie? Trzeba wierzyć, że tak. Ale też i działać. Najlepiej zacząć od własnego podwórka.


Z cyklu: Zoologia stosowana”


sobota, 27 marca 2021

Podbiałem wiosna się zaczyna

To prawda, bo kiedy zaczyna kwitnąć, to znaczy, że właśnie nastała wiosna. Te drobniutkie żółte kwiatuszki może wyglądem nie zachwycają i w ogrodach traktowane są jako chwasty, ale ich właściwości lecznicze* doceniał już sam Hipokrates.

Podbiał kwitnie w marcu, jeszcze zanim rozwiną się jego liście, które są duże, w kształcie serca o ząbkowatych brzegach. Na samym początku są puszyste, tak jakby owłosione, ale z czasem łysieją, pozostając od spodu omszałe i niemalże białe. Od dołu są zaś okryte fioletowymi łuskowatymi koszyczkami, które, co bardzo ciekawe, zamykają się na noc.

 


To wielka radość zobaczyć w lesie pierwszy kwiatuszek po zimie. Wprawdzie to tylko podbiał, ale przecież piękny jest... i tyle w nim nadziei na piękny czas... Na czas wiosny.


* Więcej o podbiale pisałam w tekście pt. „Podbiał pospolity. Dobro i zło w jednym”.


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Czy wiara czyni cuda?

Wiara nie zawsze czyni cuda. Na to wygląda, skoro niektórzy, wierząc w bajki przez całe życie, bajecznego życia jednak nie mają... A może będą je mieć w innym wymiarze? Kto wie? Nie pozostało więc nic innego, jak dalej mocno w to wierzyć. Nie zapominając jednakże, że życie na Ziemi jest tylko jedno i jest niepowtarzalne... Warto więc żyć pięknie, a przede wszystkim mądrze.

 


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


czwartek, 25 marca 2021

Państwo świeckie, czy wyznaniowe?

Państwo o statusie państwa świeckiego jest najlepszą alternatywą dla całego narodu. Bo to naród powinien mieć wpływ na kształt polityczny i społeczny państwa. Kościół zaś powinien pełnić w nim jedynie rolę służebną, a nie uzurpować sobie prawo do decydowania o życiu wszystkich obywateli w najważniejszych ich sferach życia, i to bez względu na ich wiarę, czy jej brak.

Od stuleci wielu światłych ludzi uważa, iż kościół powinien być oddzielony od państwa. A jaki jest w dzisiejszej Polsce, w XXI wieku? Dzięki PiS-owi — rządzi w najlepsze... często robiąc wiernym wodę z mózgu i skłócając między sobą.

 



Kościół winien być oddzielony od państwa, nie wolno mu zajmować się kształceniem młodzieży. Naród winien być panem własnego losu i jego prawa powinny być nadrzędne wobec praw kościoła. Żadna religia nie może im przeczyć, odwołując się do prawa boskiego, przeciwnie, każda religia powinna być posłuszna prawom ustanowionym przez naród”. (Fragment Memoriału Tadeusza Kościuszki z 1815 roku).

 

Wiosna raz… Ależ proszę bardzo!

Wiosna trwa już kilka dni, i choć na dworze jakoś nie bardzo jeszcze jest widoczna, w sercu mam ją od dawna.

Pogoda bywa ciągle różna, ale w końcu to marzec, a w marcu, wiadomo, jak w garncu. Jednak to wcale nie przeszkadza, by czuć już wiosenny nastrój... Wiosna przecież nastała!

By nastrój wiosenny wzmocnić, warto wyjść na łono natury i rozglądnąć się za pierwszymi oznakami wiosny. Ja często wychodzę, toteż wzmacniam. Za każdym wyjściem znajduję coraz to nowe jej oznaki. Dzisiaj też znalazłam, i w lesie, i nawet w domu. 

 


Coraz więcej podbiału się widzi. Wyłania się spod grubej warstwy zeszłorocznych liści w różnych miejscach. Śnieżyczki też znalazłam, chociaż w tutejszym lesie nie ma ich za wiele.



Hmm... małe może być piękne... i wielką nadzieję nieść.

 

 

Rozmnażanie bezpłciowe (pączkowanie) rozpoczęte. Płciowe ciągle trwa... i z każdym dniem wiosny nabierać będzie mocy.

Wspaniale się tak spaceruje wśród budzącej się do życia przyrody. Przyjemnie i radośnie. Zwłaszcza w promieniach słonecznych. Polecam taki spacer każdemu, bo po nim:

Poprawia się nastrój i samopoczucie,

Pogoda ducha powraca, a nawet i… chucie!

A w domu wiosna już w pełni... Hiacynty na oknie coraz intensywniej pachną... i rosną w oczach. Wiosna nie jest cudowna!

 

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


wtorek, 23 marca 2021

Im bardziej wredni, tym bardziej wierzący

Wredni ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze niemalże na każdym kroku. I im bardziej są wredni dla innych, tym głośniej deklarują swoją wiarę w Boga, pędząc co rusz ze złożonymi rączętami do kościoła. Są przekonani, że tylko oni są prawymi ludźmi i że tylko ich Bóg kocha. Taki to gatunek ludzki. I nie ma na nich rady... Nawet Święty Boże nic tu nie pomoże.



Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


Wodzenie za nos

Nie lubię być wodzona za nos. Chyba nikt nie lubi. Dla mnie jest to okropne przeżycie, gdy ktoś próbuje mną manipulować. Próbuje… Bo też do końca nikomu się to ze mną nie udaje. Mam na tym punkcie alergię, i kiedy tylko zmiarkuję, co się święci, zjeżam się na każdego, kto tylko rolę wodzącego wobec mnie zamierza odegrać. Zwłaszcza na takiego osobnika, który wiele mi zawdzięcza, wykorzystuje moje dobre serce, mój wysiłek, mój czas, a później próbuje mi makaron na uszy wieszać i swoimi kombinacjami dla swoich li tylko korzyści wodzić mnie za nos.

Lubię pomagać ludziom. I kiedy mnie ktoś o pomoc poprosi, nigdy nie odmawiam. W miarę swoich możliwości zawsze staram się pomóc. Często też sama z pomocą naprzeciw wychodzę, widząc człeka w potrzebie. Nie czekam, aż o nią poprosi. A już tym bardziej, kiedy zorientuję się, że ze swej skromności, czy nieśmiałości o pomoc poprosić nie potrafi. Ale kiedy mnie ktoś z wyrachowania o pomoc prosi, a ja mu jej udzielam, nie poznając się od razu kto zacz, a po czasie prawda wychodzi na jaw, wtedy nie ma zmiłuj! Szczególnie, kiedy jeszcze do pomocy dla takiego osobnika angażuję i inne osoby.

Bo jak to tak, się pytam?! Ze mną i z osobami z mojego otocznia trzeba postępować fair, proszę wodzącego! Zrozumiano?

I teraz, w ostatnich dniach, jestem właśnie w trakcie zwalczania takowej alergii. Osoba, której tak wiele pomogłam, próbuje mnie wodzić za nos, wykorzystując moją pomoc dla własnych i przede wszystkim nieuczciwych korzyści. Moim kosztem chce zbierać laury. Tak, kosztem. Bo i pewnego rodzaju koszty (nie tylko materialne) wchodzą w rachubę. I to nie tylko moje. Jeszcze i paru osób. Dlatego z podwójną energią zabieram się za zwalczanie tego wstrętnego choróbska. I jeśli w najbliższym czasie wodzący nie przestanie wodzić, wtedy zabiorę wszystkie swoje zabawki z tej piaskownicy, którą od podstaw zbudowałam i wyniosę się na swoje podwórko… A wodzący? No cóż, wodzący siłą rzeczy przestanie być wodzącym. No, przynajmniej dla mnie, i zostanie… z ręką w nocniku. Ależ się będzie wtedy czuł. Fuj!

Tak że proszę wiedzieć, szanowny wodzący, ja już wiem o wszystkim… i mówię dość! Tu i teraz.

Czy nie tak powinno się postępować z nieuczciwymi ludźmi? Czy nie powinno się ich napiętnować?

W życiu już kilka razy byłam w podobnej sytuacji i nieraz mi przyszło w rękaw cichaczem poślimtać. No ale cóż, winna tu jest moja natura. Pomocna natura. A taką mam.

Dziś jestem pewna, że choć może jeszcze nieraz przyjdzie mi w życiu z powodu czyjegoś nieładnego zachowania przeżyć zawód, rozczarowanie, stres, a może też i popłakać sobie, natury nie zmienię. Nawet nie chcę. Dobrze mi z nią.

Z wiekiem jednak coraz bardziej uodparniam się na takich ludzi. Nauczyłam się też zawczasu odpowiednio reagować… i już nikomu nie pozwalam wodzić mnie za nos. Ba, nawet i w kaszę nie daję już sobie dmuchać. Nikomu! Bo i dlaczego?

 

 

Hmm... teraz tak sobie myślę, że przebiśniegi, te delikatne kwiatuszki, powinny być symbolem ludzi uczciwych i świadomych swojej wartości. Bo tak jak one, choć jest im ciężko, zawsze się przebijają spod grubej warstwy śniegu, kierując swe główki ku słońcu, tak i oni przebijają się przez grube warstwy zła i żyją z podniesioną głową... Czy się to komuś podoba, czy nie.

 


 

 

niedziela, 21 marca 2021

Wiosna przywitana... z przytupem

W pierwszym dniu wiosny wybrałam się wraz z dwójką młodszych wnuków do lasu, aby razem móc ją godnie przywitać. Chciałam im też poopowiadać, jak dzieci w Polsce świętują jej przybycie, bo żal mi ich było, że tutaj nie ma takiej tradycji. A że na taki temat najlepiej opowiada się na łonie natury, toteż zaraz po po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę.

Będąc już w lesie, szliśmy na początku dróżkami i ścieżkami. Potem jednak wybraliśmy drogę na przełaj, żeby z bliska pooglądać drzewa i sprawdzić, czy aby nie budzą się już ze snu zimowego. Na niektórych drzewach rzeczywiście było widać już małe pączusie. Bardzo nas ten widok ucieszył. Po drodze ciągle opowiadałam o wiośnie, i o tym, jakie zabawy dzieci w Polsce organizują sobie tradycyjnie już w dniu jej nastania. Wnuczkom najbardziej spodobały się dwie tradycje: topienie Marzanny i oczywiście Dzień Wagarowicza. W związku z nimi, miały też wiele pytań, które nie pozostawiałam bez odpowiedzi. W końcu od tego gadania w ustach mi aż zaschło. Postanowiłam więc wyjść na skraj lasu i pójść do Fräuleins Brünnele (studzienka panienki rocznik 1909), aby napić się źródlanej wody, i jak zwykle, zapalić małą świeczkę na skałach. To taka nasza prywatna tradycja. Robimy tak od lat, przy każdej ważniejszej okazji.


 
Mieliśmy ze sobą dwie świeczki, ale drugiej nie mogliśmy zapalić, bo wnuczkowi wpadła do studzienki. Niechcący, ma się rozumieć. Wnuczkowi smutno się zrobiło, więc go uspokoiłam i powiedziałam, że postaram się ją wyciągnąć, a potem w domu ją wysuszymy i przy następnej okazji zapalimy.

Nachyliłam się nad studzienką, żeby najpierw wzrokiem zmierzyć jej głębokość... i nagle, chlup!... i pomiar dokonany, tyle że ręką, bo wnuczek mnie potrącił... znów niechcący (ma się rozumieć) i wpadłam ręką do studzienki po samą pachę. Wnuczki się wystraszyły. A wnuczek się wręcz rozpłakał. Mnie też niezbyt miło się zrobiło, bo woda była lodowata. Ale od tego się przecież nie umiera. Zdzierżyłam to niemiłe uczucie i zajęłam się uspokajaniem wnuczków. Powiedziałam im, że nic mi się nie stało i że świeczkę i tak wyciągnąć muszę, żeby nikt sobie nie pomyślał, że zaśmiecamy studzienkę. No i skoro głębokość studzienki (niespodziewanie) już poznałam, zanurkowałam ręką raz jeszcze i... świeczkę wyciągnęłam.

Po operacji wyławiania świeczki zimno mi się zrobiło okropnie, ponieważ rękaw kurtki miałam zupełnie mokry. Rzuciłam więc hasło:

Biegiem do auta! — No i pobiegliśmy w kierunku parkingu. Wnuczki śmiały się już radośnie, bo lubią ze mną biegać.

Po drodze opowiedziałam im jeszcze pewną historyjkę z młodości, kiedy to także zaliczyłam niespodziewaną kąpiel.* Oczywiście opowiadałam nie do końca dokładnie, żeby je tylko swoimi wyczynami rozbawić, a nie zdemoralizować. Babcią przecież jestem!

 

* Rzeczywiście niespodziewana to kąpiel była. Oj, bardzo: „Niespodziewana kąpiel”.


Najpierw zrozum siebie i... pokochaj

  Jeśli chcesz, by cię rozumiano, zrozum najpierw siebie.

Jeśli chcesz, by cię kochano, pokochaj najpierw siebie.


 

Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


sobota, 20 marca 2021

Kosztowna fotka

Jakieś trzy tygodnie temu wybrałam się autem do innego miasta oddalonego o około 100 km. Trasę znam dobrze, nie musiałam używać GPS-u. Jednak po niedługim czasie przyszło mi gorzko tego pożałować. Dlaczego? Już opowiadam.

Otóż pędziłam sobie przyjemnie czteropasmówką w rytm muzyki techno (to mój ulubiony gatunek w czasie jazdy), 100-120 km/h, i jakoś tak w połowie drogi, przed jednym z mijanych bokiem miast, droga zwężała się do dwóch pasów, ze względu na jakiś remont. Z prawej zaś strony biegła droga wyjazdowa z miasta. Przyhamowałam do 80-tki, bo zobaczyłam, że wiele aut będzie się z tej bocznej drogi włączać do ruchu. Chciałam zrobić im miejsce. Popatrzyłam w wewnętrzne lusterko wsteczne i zobaczyłam, że jadące za mną auto niebezpiecznie zbliża się do mnie. No to znów przyśpieszyłam, żeby mi w zad, co nie daj Boże, nie wjechało. I nagle, kątem oka, zauważyłam, że z lewej strony tak jakby mi coś błysnęło. Na czerwono. Pewna nie byłam, gdyż oślepiało mnie poranne słońce. Też z lewej strony. Momentalnie popatrzyłam w zewnętrzne lusterko. I co zobaczyłam? Ano zobaczyłam tylną obudowę oddalającego się radaru drogowego. Wkurzyłam się jak cholera! Nie zdążyłam nawet zobaczyć, ile kilometrów miałam na liczniku. Zresztą, nawet nie chciałam już wiedzieć, bo po co się denerwować zawczasu. Wkurzałam się już tylko na siebie, że nie użyłam GPS-u. Już by mnie dużo wcześniej miły głos ostrzegał, że mam zwolnić ze względu na chwilowe utrudnienia na drodze. A tak, musiałam cierpliwie czekać na fotkę z radaru… i jej cenę. Wiedziałam, że będzie droga, ale że aż tak, to się nie spodziewałam. Parę dni temu się dowiedziałam.

Otóż ta niechciana fotka kosztuje mnie 100,- €. I żeby było milej, to jeszcze do tego jeden punkt karny mi się dostał (w skali do 8, nie to co w Polsce do 24). Okazało się, że przekroczyłam szybkość o 24 km/h. Niemało, fakt, ale i tak się wkurzyłam tą karą, bo bardzo rzadko zdarza mi się zapracowywać na mandaty. Wkurzenie mi jednak szybko minęło, bo w takim stanie nie lubię zbyt długo trwać. Zaraz też sobie wytłumaczyłam, że przecież bardzo lubię ten Deutsche Ordnung (niemiecki porządek). Pomogło momentalnie!

Niestety, chyba jakieś fatum zawisło nade mną, bo dwa dni później, kiedy jechałam po wnuczka do szkoły, znów zarobiłam mandat za przekroczenie szybkości. I to na swojej ulicy. Wprawdzie tylko (a może — aż) o 7 km, ale jednak. Zła na siebie nie zdążyłam być, bo wnet stanęłam przed szkołą.

Na szczęście to tylko 15,- € kary. A to pikuś w porównaniu do tej stówki. Taki niski pewnie dlatego, że bez fotki. Zwykły mandacik... Kurczę, ale daje jednak do myślenia. Dwa mandaty w ciągu jednego miesiąca? Ładnie, nie ma co! A jeszcze niedawno chwaliłam się synowi, że już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakiś dostałam. Że kierowca ze mnie na 102. Aha…?! Moja przechwałka szybko została zweryfikowana.

Narozrabiałam. Nie ma co ukrywać. A skoro narozrabiałam, muszę ponieść konsekwencje i płacić. I nie ma zmiłuj! To jest Zachód. Ludzie muszą być zdyscyplinowani… I to mi się podoba. Mimo wszystko.

Teraz jeżdżę jeszcze bardziej uważnie i zaglądam na wszystkie znaki jak sroka w kość. I oto w tym karaniu właśnie chodzi… No ale trochę żal mi tych pieniędzy. Porządne jeansy mogłabym sobie za nie kupić… Eee tam! Cicho bądź, sumienie! Była wina, musi być kara. No!


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Wiosna zawitała!

I jak tu się nie uśmiechać? Wiosna jest przecież. No może nie wokoło, ale jest. Jest na pewno. U nas żegna się właśnie z zimą. Trochę to trwa, bo mają ze sobą jeszcze wiele do pogadania. A że zima tego roku niewyżyta, co rusz zabiera się za mocowanie z wiosną, chcąc zaznaczyć swoją jeszcze obecność. Dlatego to zamykanie podwoi idzie jej jak po grudzie... czy po śniegu? Wszystko jedno. Najważniejsze, aby w końcu odeszła.

Sądząc po obrazkach na dworze, można dojść do wniosku, że ciągle jeszcze nie ma dość. Okazało się, że całą noc sypała śniegiem. I to jak! Tak wyglądało nasze miasto dzisiaj z rana.

 


I jak tu się nie uśmiechać na tak piękny widok? Tu trzeba wręcz rżeć ze śmiechu… jak koń. O właśnie tak:

 

Rzeczywiście niewyżyta ta zima. Gdyby nie głośne ćwierkolenie obrażonych ptasząt, rozbrzmiewające dookoła, to można by było pomyśleć, że to bożonarodzeniowe dni nadchodzą, nie wielkanocne. Na szczęście wiosenka też już zaznacza swoją obecność coraz mocniej. Chociażby temperaturą. Dodatnią, ma się rozumieć. Mimo śniegu jest około pięć do dziesięciu stopni ciepła.

Kiedy wracałam z wędrówki, moje miasto wyglądało już lepiej. Śnieg topił się z minuty na minutę. No cóż, nadeszła wiosna. Wszystko zaczyna budzić się do życia. To nic, że powoli. Ważne, że zaczyna... Hurrraaa! Mamy wiosnę!

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


czwartek, 18 marca 2021

Żegnaj zimo na rok! Wiosna stoi u progu

Zima w tym roku dała nam bardzo w kość. Była, a właściwie ciągle jeszcze jest, długa i niesłychanie upierdliwa. Bo śnieżna potwornie, bo mroźna niesamowicie. Ale na szczęście czas już na nią. Powoli będzie się zbierać do odwrotu. I dobrze! Zresztą, żadna to łaska. Taki jest porządek świata.

Tak że, czy chce, czy nie chce, powinna już zacząć zwijać swoje skrzypiące mrozem podwoje. Już dość nam dała przyjemności i niespodzianek. Dosłownie i w przenośni. Z wielkim żalem żegnać się z nią chyba nie będziemy, wszak przyszedł czas na najpiękniejszą porę roku.

Żegnaj więc zimo! Słyszysz? A sio! Kieruj się już na półkulę południową. Za dwa dni chcemy rozkoszować się już wiosną... No, przynajmniej kalendarzową.

Póki jednak to nastąpi, póki odwrót zimy stanie się faktem, sprawdzam na dworze, czy natura jest już gotowa na tę zmianę pór. Efekt? Ano taki, że raz obrazki są jeszcze zimowe,  raz już przedwiosenne:

 

 

Zimo, czas na ciebie, zbieraj się więc już do kupy i… turlaj swoje śnieżne dobro w inne miejsce.

 


Było pięknie i przyjemnie. Ale już dość, Pani Zimo! My już chcemy w ogródku poleżeć… Komu w drogę, temu czas. Żegnaj na rok! Kieruj się już na drugą półkulę. Słyszysz? A my witać będziemy wiosenkę kochaną... Hau! Hau!... I to już za dwa dni.

 


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


O świniach i świństwach słów kilka

Świnie, choć mają przechlapane u ludzi, i z powodu pewnej religii, i z powodu krążącej o nich opinii brudnych i głupich zwierząt, są jednak wyjątkowo inteligentnymi i bardzo higienicznymi stworzeniami. To, że często taplają się w błocie, nie wynika z ich niechlujstwa, lecz z filozofii i mądrości. Natura obdarzyła je skórą szczególnie wrażliwą na promieniowanie słoneczne, pozbawiając przy tym gruczołów potowych, dlatego zabezpieczają ją warstwą błota, niczym człowiek kremem z filtrem.

Podobnie jak ludzie odczuwają też emocje: radość, smutek, złość. Potrafią nawet strzelić focha, jak im się coś nie spodoba. Są niezwykle inteligentne, bardziej nawet niż psy.

Tak że używając ich nazwy w stosunku do złego, czy niechlujnego człowieka, albo do określania jego zachowania, jest po prostu... „świństwem”? Nie, ludzką głupotą. Zwłaszcza tych — zachłannie je pożerających, jak i tych — panicznie je unikających.

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


wtorek, 16 marca 2021

Na oknie ciągle maj. Za oknem różnie

Zima na odchodnym się ocknęła i sypie znów śniegiem trzeci dzień. Wprawdzie już tylko drobniutkim, który i tak w ciągu dnia się topi, bo temperaturę mamy na plusie, ale niech tam, trzeba to jakoś przeżyć. Ważne, że na oknach „doniczkowa wiosna" panuje, i to przez cały rok na okrągło.

Hoduję wiele kwiatów na oknach, ale w sypialni tylko orchideę i aloes. A to dlatego, że ze wszystkich doniczkowych kwiatów pochłaniają najwięcej dwutlenku węgla i najwięcej też tlenu wydzielają, oczyszczając tym samym powietrze w pomieszczeniu. 

 

 

Na tle bieli za oknem moja orchidea prezentuje się pięknie. Bluszcz także. Jego liście, spoglądając przez szybę, intensywnie wypatrują wiosny... A tu zima o sobie przypomina. Taka niewyżyta! W ogrodzie znów śniegu pełno — po "tujowaty żywotnik". 

 


Aloes natomiast w ogóle zimą się nie przejmuje i w swoim rozwoju galopuje... Strosząc kolce na nieproszonych gości, gdyby któremuś się zachciało wdrapać do mojej sypialni.

Na kuchennym oknie też wieczna wiosna. Aż miło. Zawsze hoduję różne "zarośla", jak to moje synczysko mówi. Tym razem są to: ruca-salatrauke i rzeżucha.

 


No to byle do wiosny! Ciągle sobie powtarzam... A moja orchidea daje mi znak, że to już niedługo.

 

Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Rola kościoła

Kościół — obok zasad wiary — powinien uczyć miłości bliźniego, tolerancji, szacunku, wartości humanitarnych... a nie nienawiści, chamstwa, pogardy dla człowieka o innych poglądach, przekonaniach, orientacji. A w Polsce niestety wiele kościołów tego uczy, dzieląc Polaków i napuszczając jednych na drugich. Stały się takie po 2010 roku — za przyczyną PiS-u i niektórych przychylnych mu i bardzo interesownych purpuratów oraz księży.

 

 
1f9809d508725ba9d1232a56b85c8aa8 Pinterest


???


Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


sobota, 13 marca 2021

Bieg w poszukiwaniu wiosny

 

Gdzie jesteś wiosenko ty moja kochana?

Co dzień cię szukam z nadzieją od rana,

Przez wszystkie okna zawzięcie zaglądam,

Bardzo cię potrzebuję, wręcz pożądam!


Biegnę więc do lasu… Po lesie już kołuję,

Coraz szybciej i szybciej, choć tchu mi brakuje.

Uparcie i wytrwale pokonuję słabości

I nagle czuję — jak wiosna w mym sercu się mości.

 



Skoro przebiśniegi kwitną, znaczy wiosna już tuż-tuż. Czuję ją każdym zmysłem… A już najbardziej sercem. Wprawdzie zima ciągle chojrakuje i nie chce odpuścić, ale są to z pewnością jej ostatnie podrygi. Choć dzisiaj akurat trudno mi sobie to wyobrazić, gdyż u nas znów z nieba śniegiem wali, że… łooo matko! I to już drugi dzień. Ale co tam, niech już wysypie całą resztkę ze swoich śnieżnych zapasów… Jak musi. I niech spinkala na półkulę południową. Pożegnam ją bez większego żalu, bo mi się już bardzo za wiosną ckni. Mam wielkie plany z nią związane. A jeszcze większe nadzieje. (O pandemii celowo nie wspominam. Mam jej tak dość, a właściwie tego, co rządzący wyczyniają z ludźmi, że zupełnie przestałam się nią przejmować).

Żadnego zdjęcia z dzisiejszego zimowego krajobrazu nie zamieszczam. Nie chcę nikogo podłamywać, bo zapewne każdy na wiosnę z wielkim utęsknieniem już czeka.

Wrócę jeszcze na moment do biegania, skoro już się tak za wiosną nabiegałam. Bo też przypomniało mi się, że niedawno w Internecie przeczytałam post pewnej młodej blogerki, w którym pisała, że jej pasją jest bieganie i że jak trzy dni sobie nie pobiega to się dusi. Ha, aż buzię rozdziawiłam, bo u mnie jest podobnie. Choć gdzie mi tam do niej, ani wiekowo, ani fizycznie. Blogerka ta to kobieta młoda, a ja… no, powiedzmy, że nieco starsza, ale psychiczne predyspozycje w tym względzie, jak i potrzeby płucno-oddechowe mamy podobne. W komentarzu pod jej postem wypowiedział się jakiś facet, twierdząc, że jego pasją w odróżnieniu od niej — jest niebieganie. Uśmiałam się z jego komentarza, choć w zasadzie wiem, że ludzie dzielą się na takich, co lubią sport, ruch na świeżym powietrzu, i na takich, co nie lubią. I koniec! Tacy ludzie mają pewnie inne pasje i chyba też potrafią być szczęśliwi. Z autopsji jednak wiem, że ludzie uprawiający sport są weselsi, radośniejsi, szczęśliwsi. Dzieje się pewnie tak dlatego, że wszystkie toksyny, jakie wchłania organizm człowieka w dzisiejszym zatrutym świecie, podczas wysiłku fizycznego są wydalane razem z potem. Nawet te psychiczne. A może przede wszystkim.

Wiem po sobie, że kiedy podłapię jakiegoś doła i wszystkiego mi się odechciewa, to wtedy, choć najmniejszej ochoty nie mam na jakikolwiek ruch, do ruchu właśnie się zmuszam. No a wtedy, albo bieganie, albo pływanie, albo chociażby pedałowanie na stacjonarnym rowerku. Ale tak porządnie, żeby aż siódme poty ze mnie wyszły. Dosłownie. Po czym prysznic, na przemian ciepły i zimny. Kurczę, ależ się potem wspaniale czuję. Jak nowo narodzona. Naprawdę! Po takich zabiegach, rumiana jak pączuś w maśle, zapominam o dołku, a wszystkie moje problemy bledną i subtelnieją. Nawet ja staję się wtedy jakaś taka… jakby subtelniejsza.

 

Zdjęcie wprawdzie z zeszłego roku, ale lada dzień w moim ogrodzie znów tak pięknie zakwitną jabłonie. Mocno w to wierzę.


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Koza jaka jest, każdy widzi

Nie każda ma jednak rogatą naturę, ale każda dobrze wie, po co natura jej rogi dała... I niech nikt sobie nie myśli, że da się komukolwiek w kozi róg zapędzić.

 

Z cyklu: Zoologia stosowana”

czwartek, 11 marca 2021

Psia szkoła. Pierwsza lekcja na wesoło

Szkoły dla psów są coraz bardziej popularne. Zakładane są po to, aby nauczyć ludzi kochać swoje psy mądrą miłością. By lepiej zrozumieli ich inność i jeszcze bardziej cieszyli się ze wspólnie spędzonego czasu.

Miałam okazję być w jednej takiej szkole na pierwszej lekcji z naszym rodzinnym psem labradoodle. Chciałam zobaczyć jak to wszystko w niej wygląda. Na kolejne lekcje już tylko córka z nim chodziła, bo to ona jest jego główną opiekunką, czyli pańcią.

Zanim lekcja się rozpoczęła, opiekunowie psów musieli się najpierw nagadać, a psy poprzyglądać sobie i koniecznie się obwąchać.

Kiedy w końcu rozległ się dzwonek, wszystkie pieski w towarzystwie swoich opiekunów przystąpiły do zajęć i po kolei zaczęły pokonywać różne przyrządy do ćwiczeń sprawnościowych i na posłuszeństwo. Także do zabawy. Przechodziły po nich, przeskakiwały, albo się po nich wspinały. I tak, kiedy jedne pieski poddawały się ćwiczeniom od razu, inne potrzebowały czasu… albo smakołyka na zachętę. Zdarzało się, że i kilka smakołyków.

 


Gęsiego raz!... proszę bardzo! No bo czemu nie, skoro to nawet przyjemne. O, moja kochana pani ma coś dla mnie w garści. Zrobię wszystko, co tylko zechce, bo pewnie to coś zaraz dostanę prosto do pyska… Mniam, mniam!

Psy wiedzą, że warto być posłusznym i wykonywać polecenia swoich opiekunów. Czują zapach smakołyków w ich kieszeniach. A to doskonała motywacja przecież.

No, wreszcie przerwa! Wreszcie można ugasić pragnienie po forsownej nauce… i nawilżyć gardła wysuszone głośną konwersacją. Nauka, ważna rzecz, się wie, ale i na różne zabawy czas musi się znaleźć… A co! — zaszczekali świeżo poznani bracia Labradoodle, rzucając się razem do wodopoju.

 

W tej konkretnej klasie i na tej konkretnej (pierwszej) lekcji uczniami (m.in.) byli:

Owczarek nizinny. Bardzo miły, spokojny i układny pies. Przepada zwłaszcza za dziećmi, a dzieci za nim.

Wyżeł węgierski szorstkowłosy. Niespokojna duszyczka. Ciągle by tylko biegał… A jego pan z nim.

Wilczarz irlandzki. Największy uczeń. Jego potęga jednak nikogo nie przerażała. Bo to chodząca łagodność… No, może czasami też i szczekająca. Baaardzo głębokim basem. Mówi się, że psy tej rasy są: „łagodne, gdy głaskane, dzikie, gdy sprowokowane”. Wiele w tym prawdy. Bo i ten uczeń wyglądał może i groźnie, ale widać było, że ma spokojne usposobienie. Jego pani ciągle to podkreślała. I że wobec dzieci szczególnie jest łagodny i cierpliwy.

Labradoodle. (O rasie tej pisałam już wcześniej, link na końcu)*. Było dwóch uczniów tej rasy. Cóż za dziwny przypadek. Otóż okazało się, ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, że to bracia. A pochodzą z odległej hodowli, bo spod francuskiej granicy. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafili do tego samego miasta, jeden od drugim nic nie wiedząc. Ich pańcie również nie miały o tym pojęcia. Pieski przepadają wręcz za sobą i ciągle bawią się razem. Co to znaczy braterska krew! Od tamtej pory często się spotykają, bo i ich panie się bardzo zaprzyjaźniły.

Pit bull. Ten akurat uczniem nie był, zza ogrodzenia przyglądał się tylko swoim pobratymcom i ich lekcji. Jego pan nie mówił, dlaczego do szkoły nie chodzi, ale mówił, że groźny nie jest, bo nawet podatku od groźnych psów za niego nie płaci... Ciekawe wytłumaczenie.

 

 

Po przerwie jeszcze kilka nowych ćwiczeń pieski zaliczyły i lekcja dobiegła końca.

Hurrraaa… hau, hau, hau! Czas na zabawę! Najlepiej w ganianego.

Psi uczniowie cały tydzień nie będą się widzieć, ani czuć, musieli się więc razem na zapas wyhasać. A ich opiekunowie, zwłaszcza pańcie, nagadać... Też na zapas.


* Labradoodle, psy dla alergików

 

Potęga podświadomości

Jeśli ktoś bardzo pragnie żyć pięknie i radośnie, jeśli ktoś pragnie być panem swojego życia, to jest niemalże pewne, że to się spełni. Albowiem nasze gorące pragnienia mamy zakodowane w podświadomości, a ona ma niezawodne sposoby na spełnienie każdego pragnienia. Potrafi cuda wręcz zdziałać... I działa. Trzeba tylko w to mocno wierzyć.



Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


wtorek, 9 marca 2021

Nastała nowa era... Jaka?

 Przyszło nam żyć w dziwnych czasach. Z jednej strony niezwykły postęp technologiczny, sięganie gwiazd, a z drugiej — wyniszczająca ludzkość pandemia, z którą świat ciągle nie potrafi sobie poradzić. Jak długo trwać będzie? Nikt z nas tego nie wie. Jedyne, co wiemy na pewno, to to, że nastała nowa era — era maseczek. Była przepowiadana już w starożytności, i jako taka — zapisze się na kartach historii oraz w pamięci potomnych.

 

Dzieła uczniów tutejszego gimnazjum (2014)


Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


A w tym lesie same dziwy...

Las to nie tylko ostoja przyrody. Las to niezwykle magiczne miejsce. Miejsce, w którym za każdym w nim pobycie doświadczyć można czegoś niesamowitego. Czegoś, co zaskoczy, zadziwi, zastanowi. A nawet, przy odrobinie wyobraźni, zainspiruje do nowego spojrzenia na siebie i swoje życie, na swój mały świat.

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"