wtorek, 23 marca 2021

Wodzenie za nos

Nie lubię być wodzona za nos. Chyba nikt nie lubi. Dla mnie jest to okropne przeżycie, gdy ktoś próbuje mną manipulować. Próbuje… Bo też do końca nikomu się to ze mną nie udaje. Mam na tym punkcie alergię, i kiedy tylko zmiarkuję, co się święci, zjeżam się na każdego, kto tylko rolę wodzącego wobec mnie zamierza odegrać. Zwłaszcza na takiego osobnika, który wiele mi zawdzięcza, wykorzystuje moje dobre serce, mój wysiłek, mój czas, a później próbuje mi makaron na uszy wieszać i swoimi kombinacjami dla swoich li tylko korzyści wodzić mnie za nos.

Lubię pomagać ludziom. I kiedy mnie ktoś o pomoc poprosi, nigdy nie odmawiam. W miarę swoich możliwości zawsze staram się pomóc. Często też sama z pomocą naprzeciw wychodzę, widząc człeka w potrzebie. Nie czekam, aż o nią poprosi. A już tym bardziej, kiedy zorientuję się, że ze swej skromności, czy nieśmiałości o pomoc poprosić nie potrafi. Ale kiedy mnie ktoś z wyrachowania o pomoc prosi, a ja mu jej udzielam, nie poznając się od razu kto zacz, a po czasie prawda wychodzi na jaw, wtedy nie ma zmiłuj! Szczególnie, kiedy jeszcze do pomocy dla takiego osobnika angażuję i inne osoby.

Bo jak to tak, się pytam?! Ze mną i z osobami z mojego otocznia trzeba postępować fair, proszę wodzącego! Zrozumiano?

I teraz, w ostatnich dniach, jestem właśnie w trakcie zwalczania takowej alergii. Osoba, której tak wiele pomogłam, próbuje mnie wodzić za nos, wykorzystując moją pomoc dla własnych i przede wszystkim nieuczciwych korzyści. Moim kosztem chce zbierać laury. Tak, kosztem. Bo i pewnego rodzaju koszty (nie tylko materialne) wchodzą w rachubę. I to nie tylko moje. Jeszcze i paru osób. Dlatego z podwójną energią zabieram się za zwalczanie tego wstrętnego choróbska. I jeśli w najbliższym czasie wodzący nie przestanie wodzić, wtedy zabiorę wszystkie swoje zabawki z tej piaskownicy, którą od podstaw zbudowałam i wyniosę się na swoje podwórko… A wodzący? No cóż, wodzący siłą rzeczy przestanie być wodzącym. No, przynajmniej dla mnie, i zostanie… z ręką w nocniku. Ależ się będzie wtedy czuł. Fuj!

Tak że proszę wiedzieć, szanowny wodzący, ja już wiem o wszystkim… i mówię dość! Tu i teraz.

Czy nie tak powinno się postępować z nieuczciwymi ludźmi? Czy nie powinno się ich napiętnować?

W życiu już kilka razy byłam w podobnej sytuacji i nieraz mi przyszło w rękaw cichaczem poślimtać. No ale cóż, winna tu jest moja natura. Pomocna natura. A taką mam.

Dziś jestem pewna, że choć może jeszcze nieraz przyjdzie mi w życiu z powodu czyjegoś nieładnego zachowania przeżyć zawód, rozczarowanie, stres, a może też i popłakać sobie, natury nie zmienię. Nawet nie chcę. Dobrze mi z nią.

Z wiekiem jednak coraz bardziej uodparniam się na takich ludzi. Nauczyłam się też zawczasu odpowiednio reagować… i już nikomu nie pozwalam wodzić mnie za nos. Ba, nawet i w kaszę nie daję już sobie dmuchać. Nikomu! Bo i dlaczego?

 

 

Hmm... teraz tak sobie myślę, że przebiśniegi, te delikatne kwiatuszki, powinny być symbolem ludzi uczciwych i świadomych swojej wartości. Bo tak jak one, choć jest im ciężko, zawsze się przebijają spod grubej warstwy śniegu, kierując swe główki ku słońcu, tak i oni przebijają się przez grube warstwy zła i żyją z podniesioną głową... Czy się to komuś podoba, czy nie.