środa, 3 marca 2021

Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (9). Pół żartem, pół serio


 

Witam, kochana Nastusiu!

Wybacz mi tak długie milczenie. Tak bardzo byłam ostatnio zajęta, że nawet nie wiem, kiedy tyle czasu minęło od ostatniego mojego listu do Ciebie. Wybaczysz Nastusiu, co? Proszę!

Już Ci wyjaśniam, czym aż tak bardzo zajęta byłam. Że praca, że dom, to normalne, zajęć ogrom, ale ja nie o tym. Otóż zajęta byłam czymś innym, czymś, o czym już dawno zapomniałam, a co dopiero niedawno samo mi się jakoś z nagła przypomniało… Malowanie! Nastusiu moja kochana, wróciłam do malowania! Wyobrażasz to sobie? Ostatni mój obraz popełniłam grubo przed maturą, a teraz, ni stąd, ni zowąd, ochota do malowania wróciła. Żadna tam ze mnie malarka już nie będzie, to pewne, ale najważniejsze, że w malowaniu, czy rysowaniu, znajduję ogromną przyjemność. Ta czynność mnie bardzo wycisza, uspokaja, odpręża, przywraca równowagę, a w rezultacie — dodaje energii. Po każdym takim moim „malnięciu” czegoś tam, czuję się taka rześka, taka silna, że… hihihi!... góry mogłabym przenosić. Nawet Kazan ma korzyść z mojej odnowy, bo jeszcze dłużej brykam z nim po lesie. Podsyłam Ci moje pierwsze dzieło, tylko się ze mnie nie śmiej. Chcę, abyś zerknęła swym wrażliwym okiem i oceniła moje umiejętności, a przy okazji poznała moją sąsiadkę Urszulkę, bo to ona służyła mi za model. Ona w każdym razie jest sobą zachwycona na tym rysunku, bo jak twierdzi, ujęłam jej sporo lat. 

 


Aż sama zaskoczona jestem, że ostatnio tyle różnych muz mnie dopada. A może to jeszcze nie ostatnia?

A z tym komplementowaniem mojego Brona, to Ty Nastusiu nie przesadzaj. Chcesz mi chłopa rozbisurmanić? Się nie zgadzam! Słyszysz?! Chłopa trzeba krótko za mordziuchnę trzymać. Za wiele nie chwalić. No! Opowiedziałam też Urszulce o tym, co mi pisałaś w tej kwestii, i o tym, żeś od lat sama sobie szefem, bo szefów nie trawisz, zwłaszcza w spódnicy. Uśmiała się co niemiara. Ale też zaczęła się nagle zastanawiać nad swoją sytuacją w pracy. No i doszła do wniosku, że w niedalekiej przeszłości popełniła wielki błąd, bo kiedy jej proponowano stanowisko szefa oddziału, zrezygnowała, i teraz ma nad sobą koleżankę jako szefa. Nielubianą koleżankę, która się ciągle nad nią pastwi. Rozmyśla już, jakby tu pozbyć się tego babsztyla i samej zostać szefową. Mówi, że choć to trudna i długa droga, spróbuje. A gdyby to próbowanie szło jej jak po grudzie, to najwyżej wszystkie frustracje nagromadzone w tym czasie odreagowywać będzie w domu na mężu, jak wróci z Belgii. Albo zostanie w domu i zajmie się nicnierobieniem. Oj, narobiłaś tej mojej Urszulce bałaganu w głowie… Oj, narobiłaś. Mnie na szczęście nie, bo też sama sobie jestem szefem już od ponad dwóch lat.

Też żałuję, że muza śpiewacza opuściła Cię w wieku dojrzewania. Z chęcią bym Twojego śpiewu posłuchała, gdy u mnie zawitasz. Ale nie martw się, przecież masz tyle innych talentów. Zaraz, teraz tak sobie myślę… A może Twoja śpiewacza muza jeszcze do Ciebie powróci? Tak jak moja malarska do mnie powróciła.

Nie będę Cię już kotkami usypać, skoro za nimi nie przepadasz. Ale żałuj, bo one są naprawdę milutkie. Uspakajają swoim mruczeniem, ogrzewają, ba, leczą nawet z reumatyzmu… Słyszysz, Nastuś? Lekarz Ci to mówi, choć to bardzo nieprofesjonalne ze strony lekarza… A jednak mówi! No ale skoro nie chcesz, to dzisiejszej nocki niechaj księżyc Ciebie uśpi:

Ach śpij, kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz — dostaniesz.

Czego pragniesz daj mi znać, ja Ci wszystko mogę dać. 

Więc dlaczego nie chcesz spać?

Ach śpij, bo właśnie księżyc ziewa i za chwilę zaśnie.

A gdy rano przyjdzie świt, księżycowi będzie wstyd, że on zasnął a nie Ty!”

Ziewające już buziaczki Ci ślę oraz dobrej nocki życzę! Maryna  

***

A witam, witam, kochana Maryniu!

Już okey. Po dogłębnym przeanalizowaniu Twojej prośby postanowiłam usprawiedliwić Cię przed sobą. Tak że możesz czuć się już usprawiedliwioną… Tylko tym razem, ma się rozumieć!

No, Maryńka, jestem pod wielkim wrażeniem Twojej nowej (choć starej) muzy malarskiej. Fajnie Ci to wychodzi, sądząc po Twojej sąsiadce Urszulce. Piękna z niej kobieta, i pięknie przez Ciebie uwieczniona. Masz talent, maluj więc, rysuj, twórz. Popatrz, a ja sobie nawet nie przypominam, że Ty kiedykolwiek malowałaś. Nigdy wcześniej się nie chwaliłaś. A szkoda, bo jest czym. Czekam niecierpliwie na kolejne Twoje dzieła.

Dobrze, że Twojego dictum w sprawie wychowywania chłopów, Twój osobisty nie słyszy. Przykro by mu było. I może byś nawet po uszach od niego za to oberwała. A co do rozpieszczania go przeze mnie, to wcale się na to zgadzać nie musisz… Ale, że tak powiem, moja Droga, niewiele też w tej materii masz do gadania. Przykro mi. Bo też, nie wiedzieć czemu, chwalenie cudzych mężów to mi jakoś tak od samości przychodzi. Oczywiście żadne to lebiegi być nie mogą, muszą coś sobą prezentować, by na moje chwalenie zasłużyć. Wprawdzie Twojego męża jeszcze nie znam, ale już niemal pewna jestem, że na komplementowanie moje, a jakże, zasługuje. Skąd ta pewność? Ano stąd, że Ciebie znam i wiem, że żadnego melepety za męża byś sobie nie wzięła. No ale cóż, przyjdzie mi poczekać na jego powrót byś mogła się przekonać, jakie są efekty mojego komplementowania. Bo tak chwalić w pustkę, to też mi się nie chce, moja Ty słomiana wdowo. A tak swoją drogą, skoro piszesz, że chłopa trzeba króciutko za mordziuchnę trzymać, to zaczynam się już zastanawiać, czy ta Twoja sąsiadka z boku nie miała przypadkiem racji, mówiąc, że on (no, ten Twój Bron) to tak sam się na tę niebezpieczną wojenkę nie wybrał. Hihihi…! No ale nic, nie chcę wyjść na wścibską, tłumaczyć się więc przede mną nie musisz.

Natomiast tym bałaganem w głowie Twojej sąsiadki Urszulki trochę mnie zmartwiłaś. Moim osobistym podejściem do kwestii szefa w spódnicy nie zamierzałam nikomu w głowie bałaganić. A tym bardziej, do rewolucji w czyimkolwiek życiu doprowadzać. Powiedz Urszulce, że musi ze spokojem i rozsądkiem do sprawy podejść, żeby się w efekcie nie okazało, że nie tylko szefowej się pozbędzie, ale i pracy. I z jej nicnierobienia też w końcu nici mogą wyjść, bo kiedy zbyt mocno będzie odreagowywać swoje frustracje na mężu, walizki jej przed drzwi wystawi i będzie musiała puszki zbierać, albo może nawet i jakąś trakcję elektryczną podprowadzić, by jako taki godziwy poziom życia sobie zapewnić. Niech więc rozważy kwestię bardzo spokojnie. Żeby nie wyszło też na to, że kiedy Ty będziesz chciała wybrać się z nią na spacer, to już jej w domu nie zastaniesz. No i zamiast spacerów po pobliskim lesie, będziesz musiała od mostu do mostu w poszukiwaniu za nią biegać. Tak że wiecie, obie: spokój, rozwaga, mądre działanie, a potem przyjdzie czas na satysfakcję. Amen!

A do kotów to Ty mnie i tak nie przekonasz. Kanapowcem nie jestem i kocie mruczenie wyprowadza mnie z równowagi. Reumatyzmu nie mam. Miałam w dzieciństwie jakieś jego epizody i sauną sobie wyleczyłam. A wiesz, przed laty miałam takiego staruszka sąsiada (Niemca), któremu czasem z serca dobrego pomagałam. (Jego dzieci czasu dla niego nie miały). I kiedyś, kiedy przebierałam mu pościel, doznałam szoku. A wiesz dlaczego? Otóż dlatego, że jego kołdra była cała z kocich skórek. Ty byś musiała mnie wtedy widzieć, w jakim tempie mu tę pościel przebrałam. W kosmicznym. Na bezdechu i ze ściśniętym gardłem. Nie to, że mi było aż tak bardzo tych biednych kociąt żal, na pewno też, ale przede wszystkim dlatego, żeby pawia nie puścić i mu świeżo przebranej pościeli jakowymś szlaczkiem nie przyozdobić. Brrr… jeszcze i teraz, na samą myśl, ślina mi się w buzi zbiera.

No, to tyle na razie wieści z ziemi niemieckiej do polskiej. Bywaj, moja kochana Artystko! Trzymaj się ciepło… i twórz! Nastka

PS

Co się zaś tyczy usypiania mnie, to dobrze żeś od szaroburych odstąpiła. A co do księżyca, to pewna jestem, że z mojego powodu nigdy mu wstyd nie jest. Bo ja, moja droga, usypiam grzecznie, i to od razu, kiedy tylko w mym osobistym wyrku członki ciała wygodnie ułożę. No okey, może nie tak całkiem od razu, bo najpierw rachunek sumienia z dnia mijającego robię, a potem plan na dzień następny. Trwa to może parę minut. Jednak usypiać mnie naprawdę nie trzeba. No ale skoro Ty potrzebujesz usypiania, to Ci zaśpiewam króciutką kołysankę. Chociaż nie, zadeklamuję, bo muza śpiewacza jeszcze do mnie nie powróciła i zamiast Cię uśpić, odwrotny skutek mogłabym osiągnąć… Hihihi! No dobra, już deklamuję:

Śpij, śpij, Maryniu kochana…

Niewiele godzin zostało do rana.

Śpij, śpij, oczęta wreszcie zmruż,

Wszystko wokół śpi, nawet Twój Anioł Stróż.

2009

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”