sobota, 13 marca 2021

Bieg w poszukiwaniu wiosny

 

Gdzie jesteś wiosenko ty moja kochana?

Co dzień cię szukam z nadzieją od rana,

Przez wszystkie okna zawzięcie zaglądam,

Bardzo cię potrzebuję, wręcz pożądam!


Biegnę więc do lasu… Po lesie już kołuję,

Coraz szybciej i szybciej, choć tchu mi brakuje.

Uparcie i wytrwale pokonuję słabości

I nagle czuję — jak wiosna w mym sercu się mości.

 



Skoro przebiśniegi kwitną, znaczy wiosna już tuż-tuż. Czuję ją każdym zmysłem… A już najbardziej sercem. Wprawdzie zima ciągle chojrakuje i nie chce odpuścić, ale są to z pewnością jej ostatnie podrygi. Choć dzisiaj akurat trudno mi sobie to wyobrazić, gdyż u nas znów z nieba śniegiem wali, że… łooo matko! I to już drugi dzień. Ale co tam, niech już wysypie całą resztkę ze swoich śnieżnych zapasów… Jak musi. I niech spinkala na półkulę południową. Pożegnam ją bez większego żalu, bo mi się już bardzo za wiosną ckni. Mam wielkie plany z nią związane. A jeszcze większe nadzieje. (O pandemii celowo nie wspominam. Mam jej tak dość, a właściwie tego, co rządzący wyczyniają z ludźmi, że zupełnie przestałam się nią przejmować).

Żadnego zdjęcia z dzisiejszego zimowego krajobrazu nie zamieszczam. Nie chcę nikogo podłamywać, bo zapewne każdy na wiosnę z wielkim utęsknieniem już czeka.

Wrócę jeszcze na moment do biegania, skoro już się tak za wiosną nabiegałam. Bo też przypomniało mi się, że niedawno w Internecie przeczytałam post pewnej młodej blogerki, w którym pisała, że jej pasją jest bieganie i że jak trzy dni sobie nie pobiega to się dusi. Ha, aż buzię rozdziawiłam, bo u mnie jest podobnie. Choć gdzie mi tam do niej, ani wiekowo, ani fizycznie. Blogerka ta to kobieta młoda, a ja… no, powiedzmy, że nieco starsza, ale psychiczne predyspozycje w tym względzie, jak i potrzeby płucno-oddechowe mamy podobne. W komentarzu pod jej postem wypowiedział się jakiś facet, twierdząc, że jego pasją w odróżnieniu od niej — jest niebieganie. Uśmiałam się z jego komentarza, choć w zasadzie wiem, że ludzie dzielą się na takich, co lubią sport, ruch na świeżym powietrzu, i na takich, co nie lubią. I koniec! Tacy ludzie mają pewnie inne pasje i chyba też potrafią być szczęśliwi. Z autopsji jednak wiem, że ludzie uprawiający sport są weselsi, radośniejsi, szczęśliwsi. Dzieje się pewnie tak dlatego, że wszystkie toksyny, jakie wchłania organizm człowieka w dzisiejszym zatrutym świecie, podczas wysiłku fizycznego są wydalane razem z potem. Nawet te psychiczne. A może przede wszystkim.

Wiem po sobie, że kiedy podłapię jakiegoś doła i wszystkiego mi się odechciewa, to wtedy, choć najmniejszej ochoty nie mam na jakikolwiek ruch, do ruchu właśnie się zmuszam. No a wtedy, albo bieganie, albo pływanie, albo chociażby pedałowanie na stacjonarnym rowerku. Ale tak porządnie, żeby aż siódme poty ze mnie wyszły. Dosłownie. Po czym prysznic, na przemian ciepły i zimny. Kurczę, ależ się potem wspaniale czuję. Jak nowo narodzona. Naprawdę! Po takich zabiegach, rumiana jak pączuś w maśle, zapominam o dołku, a wszystkie moje problemy bledną i subtelnieją. Nawet ja staję się wtedy jakaś taka… jakby subtelniejsza.

 

Zdjęcie wprawdzie z zeszłego roku, ale lada dzień w moim ogrodzie znów tak pięknie zakwitną jabłonie. Mocno w to wierzę.


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"