Nie
lubię chodzić po mieście w godzinach popołudniowych. Jest wtedy
największy ruch. Nawet auto ciężko zaparkować. Trzeba się dobrze
naszukać, by jakieś miejsce znaleźć. Ale że czasami nie da się
inaczej, i w tych godzinach trzeba w mieście być. No i dzisiaj
właśnie byłam.
Po dwóch
okrążeniach rynku udało mi się znaleźć miejsca parkingowe koło
Sądu Rejonowego. Byłam zadowolona, bo z tego miejsca miałam
wszędzie blisko. Kiedy wyszłam z auta, zadowolona być przestałam,
i to szybko, gdyż zauważyłam znajomą wychodzącą z jego gmachu.
Nie było mi to w nos, bo wiedziałam, co mnie czeka. Że znów będę
musiała wysłuchać opowieści o jej perypetiach małżeńskich z
jednej strony, i miłosnych z drugiej. A widząc ją z tego
przybytku wychodzącą, podejrzewałam, co się u niej święci. I
jak się po chwili okazało, nie myliłam się.
— A
witam panią, pani Martyno! Jak to dobrze, że panią widzę! —
głośno zawołała znajoma na mój widok. — Widzi pani skąd
wychodzę? Ten mój wredny, ohydny mąż podał o rozwód. Jestem
załamana.
— Przykro
mi bardzo, ale mogła się pani tego spodziewać, skoro nie chciała
pani zrezygnować z miłosnych przeżyć na boku — wypaliłam
prosto z mostu. Bo co będę w bawełnę owijać, skoro takie jest
moje zdanie. — Tego wszystkiego by nie było gdyby...
— Co
by było gdyby, co by było gdyby... — sarkastycznym tonem
przerwała mi znajoma, puszczając mimo uszu resztę mojego zdania.
Potrzeba
wygadania się najwyraźniej była dla niej silniejsza od jakiegoś
tam zastanawiania się nad moimi słowami. No i się zaczęło!
Nabrała powietrza… i poszło!, jak z ckm-u. Głośno i bez żadnego
przecinka, czy też kropki, zaczęła trajkotać o swoim wrednym
mężu… Zaczęła, ale nie skończyła, gdyż tym razem jej nie
pozwoliłam na zbyt długie trajkotanie. Po prostu jej przerwałam,
mówiąc raz jeszcze, że jest mi bardzo przykro, ale nie mam czasu,
bo śpieszę się na umówiony termin do Urzędu Miasta. Znajoma była
bardzo zawiedziona. Ja wcale. Bo też nie cierpię wysłuchiwać o
czyichś problemach, które ten ktoś sam sobie z własnej głupoty i
na własne życzenie — w tak bezczelny, chamski sposób narobił. A
z drugiej strony, dlaczego niby miałabym tracić swój cenny czas na
takie rzeczy, które nic konstruktywnego do mojego życia nie wnoszą?
W imię czego, się pytam?
Odeszłam
zniesmaczona... Pal sześć moją znajomą, bo mnie nagle zaczęła
nurtować inna myśl. Myśl. która zawsze do mnie powraca, kiedy
znajdę się pod gmachem jakiegoś sądu. Zawsze mi się wtedy
przypomina, jak to w młodości bardzo chciałam zostać prawnikiem,
i jakoś tak poważnie się wtedy czuję… Serio! Choć to już
daleka przeszłość, to ciągle jeszcze mi się ckni za tym zawodem.
Z pewnością już bardziej podświadomie niż świadomie, ale
jednak. Bo muszę przyznać, że zaraz po maturze to nawet miałam
na prawo zdawać. Tak byłam na punkcie prawa zakręcona. Często
latałam też na rozprawy sądowe, by móc się napawać tą jakże
poważną sądową atmosferą. Nie wiem skąd u mnie takie
upodobanie. Może stąd, że jestem straszną pedantką? Chyba tak,
bo jakoś już tak mam, iż zawsze preferuję rzeczy konkretne. I
tam, gdzie powinny być one czarne, muszą być czarne, a gdzie
białe, białe… Ha, ale zaś tam, gdzie mogą być kolorowe, noooo!
to już ja ze swoją bujną wyobraźnią chcę tam widzieć rzeczy w
kolorach tęczy. Ba, nawet w większej gamie kolorów niż ma tęcza,
bo też moja fantazja nie zna granic. Natomiast jeśli chodzi o
prawo, rzecz wiadoma, konkretnie — czarno na białym. I tak właśnie
w tamtych czasach prawo mi się jawiło. Och, wyraźnie widziałam
siebie w roli prawnika… W roli mądrej i sprawiedliwej
przedstawicielki Temidy.
Nieraz
się zastanawiam, jakby się moje życie potoczyło, gdybym
rzeczywiście prawnikiem została. A nie zostałam nim, ponieważ w
ogóle do egzaminu nie przystąpiłam, chociaż na blachę byłam
obkuta. Nie, nie stchórzyłam. Ani nic mi się nie odwidziało.
Smutna sprawa, trzy tygodnie przed egzaminem zmarł mój kochany
Ojciec. Potem, choć nie mogę narzekać, moje życie potoczyło się
już zupełnie inaczej.
Sentyment
do prawa najwyraźniej pozostał mi jednak do dziś. Ale chyba już
tylko do mojego wyobrażenia o nim. Bo to, co zewsząd o jego
funkcjonowaniu i przestrzeganiu słyszę, nieraz powala mnie z nóg…
Chyba jednak dobrze, że nie zostałam prawnikiem.