Straszna
duchota dzisiaj u nas była. Nie było czym oddychać. W taki czas to
najlepiej czuję się w domu. Mój dom jest pięknie ocieniony. W
domu żaden upał mi niestraszny. A w ogrodzie jedynie w godzinach
południowych słońce praży. Ale od czego są parasole? Dzisiaj
pewnie bym cały dzień przesiedziała w domu, bo po co się
wystawiać do słońca, skoro aż parzy? Ani to zdrowe, ani
przyjemne. W taki upał to nawet nad wodą jest mało przyjemnie. Dla
mnie. Od paru już lat tak mam. Od kiedy przestało mnie bawić
opalanie. Owszem, jeżdżę nad nasze jezioro by sobie popływać,
ale tylko wczesnym rankiem albo wieczorem. Popływam sobie ile mam
ochotę i wracam do domu. No ale dzisiaj akurat było nieco inaczej.
Moja koleżanka Kaśka mnie namówiła.
— A
chodź, no nie daj się prosić… — wierciła mi dziurę w
brzuchu. — To są już ostatnie tak piękne dni lata. Obiecuję, że
będziemy siedzieć tylko w cieniu… No co, Martyna? Zgadzasz się,
prawda?
— Zgadzam
się, zgadzam. Bo co mam już z tobą zrobić? — odpowiedziałam w
końcu, bo mi samej chłodną wodą nagle zapachniało.
Woda to
jeden z moich żywiołów. Wprawdzie rybą nie jestem, a tylko
rakiem… No ale rak to też przecież wodolubne stworzenie. Jak
sięgnę pamięciom trzymam się blisko wody. Zawsze i wszędzie.
Wiele
niesamowitych przygód w różnych akwenach przeżyłam. Raz
uratowałam tonące dziecko. A raz nawet sama w jeziorze się
topiłam, zaplątana w wodorostach. To była mrożąca krew w żyłach
przygoda… W moich żyłach. Chociaż nie, w żyłach moich
najbliższych, którzy byli jej świadkami również.
Okey,
wracam do dzisiejszego wypadu nad wodę. Nie miałam dziś zbyt dużo
obowiązków, ani też moje dzieci nic ode mnie przy poniedziałku
nie chciały to też uległam koleżance i pojechałyśmy moim autem.
Po drodze wstąpiłyśmy do cukierni po pyszne pączki, no i
wzięłyśmy azymut na jezioro.
Kiedy
spocone jak dwa szczury dotarłyśmy do jeziora, aż zamarłyśmy na
widok granatowego nieba na wschodnim horyzoncie. Wylazłyśmy z auta
i zaczęłyśmy się zastanawiać, co robimy.
— A
niech to szlag! — huknęła Kaśka. — O nie, nie wracamy. To
zaraz przejdzie bokiem. Zobaczysz. Wyciągamy nasze plecaki z
bagażnika i rozkładamy koce — upierała się.
— Nie
byłabym taka pewna — odrzekłam. — Przy obecnych anomaliach
pogodowych wszystko jest możliwe. Nawet tornado w piękny, słoneczny
dzień.
I miałam
rację. No, może nie tornado nas dopadło, ale tak gwałtowna i
potężna burza, że ledwo żeśmy do auta doleciały. W przeciągu
paru minut całe niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurzyskami, i
nagle, jak nie zacznie walić piorunami. Jeden po drugim. I to tak
potężnymi, że aż ciarki mi po plecach przelatywały. Niebo co
rusz przecinały zygzakowate ogniste błyskawice. A łomot piorunów
był tak potężny, że bębenki w uszach pękały. Nagle, po jednym
takim potężnym łomocie, z nieba runęła ściana wody. Przez dobry
kwadrans nie mogłam ruszyć z miejsca. Kiedy w końcu ruszyłam,
wycieraczki nie nadążały z wycieraniem. Nic nie było widać. To
była jazda! Istny horror. Kaśka piszczała jak oszalała, a ja
starałam się nerwy trzymać na wodzi i jechać dalej.
Najbardziej
się obawiałam aquaplaningu. To takie zjawisko, kiedy auto,
wpadając w dużą kałużę, traci przyczepność. Na prostym
odcinku drogi nie można dokonać korekty toru jazdy, zaś na
zakręcie nie można podążać zgodnie z łukiem drogi, gdyż wypada
się z niego po stycznej do zakrętu. W obu przypadkach, jeśli się
natrafi na dużą kałużę można wylecieć z drogi jak z katapulty.
Parę razy miałam okazję widzieć jak to w praktyce wygląda. Na
szczęście tylko widzieć.
Wszystkie
auta w obu kierunkach jechały jednak bardzo powoli. To mnie
uspokajało. A kiedy zbliżałyśmy się do naszego miasta, ulewa
powoli traciła na sile. Całe szczęście. Byłyśmy uratowane.
Dojechałyśmy. Najpierw zawiozłam Kaśkę do jej domu, a potem
siebie do swojego domu.
Po
powrocie, pierwsze co zrobiłam, wskoczyłam pod zimny prysznic. A
kiedy pogoda znów błysnęła błękitem nieba, przyszła Kaśka na
kawusię i pączki. Trzeba było je w końcu zjeść, skoro nad
jeziorem nie dane nam było. Usiadłyśmy w ogrodzie. Było
wspaniale. Po burzy powietrze stało się rześkie i cudownie
pachnące. Uwielbiam ten czas po burzy… Po każdej burzy.