Ja tam w
żadne cuda nie wierzę. Jestem zbyt wielką realistką, by w nie
wierzyć. Jak już, to w cuda natury. Jedynie. Zresztą, jak tu w nie
nie wierzyć, skoro widać je gołym okiem. W cudach natury nie
trzeba się doszukiwać jakiejś głębszego sensu… Bo i po co?
Zdarzają się, są, i tak je trzeba przyjmować… I cieszyć się
nimi. Wszak działają na wszystkie nasze zmysły.
Za nic
nie wierzę natomiast w jakieś tam cuda związane z religią. A
właśnie z wieścią o takim cudzie wpadła do mnie dziś moja
sąsiadka. Rozentuzjazmowana, już od drzwi meldowała, że u jej
siostry w Polsce w pewnej wsi (nazwy nie wymienię) piorun wyrżnął
w drzewo, w wyniku czego, jeden z konarów oderwał się od pnia i
utkwił poziomo, mniej więcej w połowie drzewa, podtrzymywany przez
inne gałęzie. A to nic innego, jak tylko znak od Boga, próbowała
mnie przekonać, bo z połamanego drzewa utworzył się krzyż i
mieszkańcy tej wsi modlą się przy nim już od kilku dni.
— O
rany! — zaśmiałam się. — Może i cała ta kompozycja od biedy
przypomina krzyż, ale żeby to był zaraz cud?
— No co
też pani?! — obruszyła się sąsiadka. — Jak można nie wierzyć
w tak jawne znaki z Niebios?!
Sąsiadka
opuściła mój dom wielce zdegustowana moją niewiarą. Pewnie
pobiegła ze swoją wieścią o cudzie do bardziej wierzących. A
niech biega. Co mi tam.
Szczerze
mnie śmieszą ludzie, tzw. „łowcy cudów”, którzy gdzieś coś
zobaczą na jakimkolwiek obiekcie, drzewie, polu, łące, niebie, ba,
nawet na ścianie domu, czy szybie… coś, co przypomina im taką
czy inną postać z chrześcijańskiego panteonu z namalowanego
obrazka gdzieś wcześniej widzianego i natychmiast wrzeszczą: —
„Cud, cud, stał się cud!”. — A potem pielgrzymki naiwniaków
ciągną w te miejsca i modlą się do jakiejś tam plamy, zacieku na
ścianie, czy do drzewa, jak do świętego, w przekonaniu, że to
jakiś znak od Boga. A takich naiwniaków jest od groma i ciut, ciut.
Starcza na wiele pielgrzymek. Przykład? No chociażby zdarzenie w
Warszawie, o którym czytałam jakiś czas temu. Otóż na tyłach
ulicy Lechickiej na podwórku szkolnym, pewna kobieta dostrzegła na
pniu drzewa zaciek przypominający wizerunek Matki Boskiej
Częstochowskiej, no i wszem i wobec ogłoszono cud. Tysiące ludzi z
modlitwą na ustach ciągnęło później w to miejsce jak co
najmniej do sanktuarium jakiegoś. Jeszcze jeden przykład: Dużo
wcześniej, kiedy jeszcze w Polsce mieszkałam, w Przasnyszu, na
szybie jednego z domów ukazało się coś, co przypominało ludzką
figurę. Przyjeżdżały pod dom tysięczne tłumy. Ludzie siedzieli,
śpiewali nabożne pieśni i wpatrywali się w plamę na ścianie.
Jedni widzieli na szybie Matkę Boską z dzieciątkiem Jezus, inni
Matkę Boską bez dzieciątka, jeszcze inni zaś samo dzieciątko.
Ktoś inny Jezusa, ale już nie jako dzieciątko... I jeszcze inni —
św. Antoniego. Palili świece, składali kwiaty. Cała sprawa
skończyła się tak, że szybę z okna wyjęto i w procesji
zaniesiono do lokalnego kościoła.
Takie
przykłady można by mnożyć. Co jakiś czas polskie miejscowości
ogarnia zbiorowa histeria tego właśnie typu.
Kościół oficjalnie odcina się od takich objawień. Boi się kompromitacji. Czasem
jednak i księży ponosi fantazja, nawet tych wysoko postawionych.
Oto przykład sprzed lat. Dotyczy historii z ogniskiem na wzgórzu
Matyska w Beskidach — zorganizowanym z okazji drugiej rocznicy
śmierci papieża Jana Pawła II. Przy ognisku jeden z uczestników
tego spotkania robił zdjęcia swoim nowiusieńkim aparatem cyfrowym,
i kiedy potem przeglądał zrobione zdjęcia na podglądzie, na
jednym z nich dopatrzył się, że płomienie ułożyły się w
kształt przypominający sylwetkę papieża... Och, jaką karierę
zrobiło później to zdjęcie. Ha, sam kardynał Dziwisz pojechał z
nim do Rzymu. A tam całą sprawę nagłośnił dziennik "Corierre
della Sera". Podchwyciły to też i inne zagraniczne media. No i
znów cały świat miał ubaw po pachy. A w Polsce znalazło się
oczywiście wielu takich, co uznali to za afront i godzenie w wiarę
chrześcijańską, ba, nawet w polskość.
Uważam,
że wszystkie tego typu rzeczy, określane mianem cudu, to
najzwyklejsza profanacja wiary. Bo dlaczegóż by którykolwiek ze
świętych miałby się w tak prymitywny, kiczowaty sposób objawiać?
Czy nie wybrałby godniejszej siebie, swojej świętości możliwości?
Nie
ukrywam, ja też, jako dziecko, uwielbiałam doszukiwać się w czymś
jakiś skojarzeń, podobieństw do różnych rzeczy. Na ten przykład
z lubością obserwowałam niebo, zwłaszcza zachmurzone. Och, jakżeż
moja wyobraźnia wtedy pracowała. Na wysokich obrotach. Cóż za
postacie na niebie widziałam… A jakież wspaniałe sceny
rozgrywające się między nimi. Istna pantomima. W płomieniach
ognia też wiele widziałam. Zaś dźwięki strzelających w niebo
iskierek moje wizje dodatkowo wzbogacały. Wiele widziałam również
w promieniach słonecznych, wodzie, cieniu, rozlanym mleku, fusach po
kawie, w czymkolwiek, nawet w kozich bobkach, jak tylko miałam na to
ochotę, albo takową potrzebę, by coś zobaczyć. Ale wszystko to
na użytek li tylko mojej własnej wyobraźni... Zaraz, a lanie wosku
w andrzejkowy wieczór chociażby jeszcze? O, to też była frajda i
zabawa dla mojej wyobraźni. Tak, frajda i zabawa. Nic poza tym.
Tylko naiwniak może uwierzyć w coś więcej.
Życie
pokazuje jednak, że jest wiele ludzi, którzy, i dla ducha, i dla
ciała, bardzo potrzebują różnych cudów. Wierząc w nie, łatwiej
jest im żyć. No to niech mają te swoje cuda, skoro tak… Ale
niech nie wciskają ich "prawdziwości" innym.
Bo tak
po prawdzie, uważam, że wiara winna być osobistą sprawą każdego
człowieka… I każdy powinien ją w sercu nosić, a nie jak paw się
nią obnosić. Śmiem wątpić, czy ci, co tak postępują, wierzą
prawdziwie.